Wyższość konkubinatu nad małżeństwem

W cywilizowanej części Europy wspólne życie na „kartę rowerową” stanowi zdecydowaną większość związków. U nas konkubinat, choć rośnie w siłę z roku na rok, ma podstawowy feler – nazwę. Media – za policją i prokuraturą – nieustannie wspominają o konkubentach i konkubinach tylko w kontekście melin, pobitych lub porzuconych dzieci i innej patologii społecznej. Całemu światu obojętna jest kwestia, na jakich zasadach ludzie są ze sobą, ale w języku naszych mediów konkubinat ma się źle kojarzyć i kropka. Neutralne pojęcia takie jak partner i partnerka są widać zarezerwowane wyłącznie dla celebrytów.

Jeszcze za komuny w 1988 r. Sąd Najwyższy ogłosił coś, na czym polskie prawo bazuje do dziś. Zdefiniował mianowicie konkubinat, dając mu pozycję istotnej instytucji społecznej. Dzięki temu orzeczeniu układ zwany życiem na kocią łapę to… wspólne pożycie oznaczające istnienie ogniska domowego, charakteryzującego się duchową, fizyczną i ekonomiczną więzią, łączącą kobietą i mężczyznę. Według zaś definicji Sądu Apelacyjnego w Białymstoku sprzed ćwierć wieku konkubinat to… stabilna, faktyczna wspólnota majątkowa dwojga osób. Czym zatem różni się sformalizowany związek od tego, który funkcjonuje bez obrączek? Zacznijmy od początku.

– Jak ktoś się chce wydać za kogoś innego, to udaje się do księdza lub urzędu stanu cywilnego. Wymaga to od obojga poświęcenia czasu i pieniędzy. Potem taka para organizuje wesele, co jest niemądre, bo z reguły pieniądz zebrany od weselników nie pokrywa kosztów imprezy. A konkubenci zamiast tego mogą sobie wzajemnie zacytować Mickiewicza – powiedzieć: – Ślubuję ci miłość, szacunek i posłuszeństwo bez granic, złamiesz choć jeden warunek, już cała ugoda za nic. I tak wiążący się nieformalnie są w tym momencie bogatsi o przynajmniej kilka stówek, a godziny wystane w kościele, domu weselnym lub USC mogą spędzić na czymś znacznie przyjemniejszym.

– Gdy ludzie są razem, to chcieliby wspólnie mieszkać. Prawo bankowe nie dzieli obywateli RP na zaobrączkowanych i nierejestrowanych. Dla banków klient jest klient, a jak ma pokrycie i wiarygodność finansową, to bez problemu dostanie kredyt na mieszkanie. Tyle że właśnie w momencie wspólnego podpisywania umowy na kredyt hipoteczny dochodzi do zawarcia prawdziwego związku, bo jak twierdzą fachowcy od socjologii, wspólny kredyt jest jedynym spoiwem łączącym większość par w Rzeczypospolitej. Cdn.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.