W poprzednim wpisie (nie pamiętam już kiedy to było) chwaliłem się, że… mój romans z polską służbą zdrowia (…), przechodzi na wyższy poziom; że razem zamieszkaliśmy we wrocławskiej klinice na oddziale chirurgii ogólnej i onkologicznej. Jednak z przykrością donoszę, że początkowo udanie zapowiadające się wejście na ten poziom, spaliło na panewce. Widać zabrakło mi sił. Jak niepyszny powróciłem do domu – do swego bloga. Ale jedną naukę z tej przygody wyniosłem – oderwałem się od bieżącej polskiej polityczki. I jak na razie nie mam ochoty do niej wracać. Więc…? Opiszę Wam, ku pokrzepieniu serc, nie tak odległy, też romans, ale tym razem z kilkoma szczeblami Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Niestety, opowieść ta nie będzie krótka i nie dotyczy mego ogródka, ale osób, którym Polaka Ludowa w latach sześćdziesiątych – w roku nagonki antysemickiej, wręczyła bilet w jedną stronę do Izraela, a które dojechały tylko do Szwajcarii. Oboje ciężko tam pracowały, by się utrzymać i zapewnić trójce swoich dzieci właściwy start w dorosłość.
Jeszcze jako nieformalny pełnomocnik tego na stale mieszkającego w Szwajcarii małżeństwa będącego właścicielami trzech działek gruntów – 2,49 ha, w Polsce, dokładnie w Sosnówce, z głupia frant – ot tak, naszła mnie myśl by zadzwonić do Biuro Powiatowego Dolnośląskiego Oddziału Regionalnej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa z siedzibą w Jeleniej Górze z zapytaniem, czy kiedykolwiek ktokolwiek pobierał jakiekolwiek dopłaty z tytułu własności tych działek. Zapewniono mnie, że otrzymam pełną i wyczerpującą odpowiedź, jeśli zwrócą się o nią prawowici właściciele tych działek na piśmie.
Powiadomiłem więc o tym zainteresowanych a Ci, niezbyt zwlekając, wysmażyli do Kierownika powyższego Biura Agencji odpowiednie pismo (napisali, podpisali, zrobili skan i mailem przesłali): – Mieszkamy na stałe w Szwajcarii (…), prosimy o informacje czy kiedykolwiek, w związku z naszą własnością działek (…), ktokolwiek występował o jakieś dotacje czy też dopłaty z tytułu dysponowania tymi działkami. Jeśli coś takiego miało miejsce, to prosimy, jeśli nie jest to objęte poufnością, o informacje, kto, kiedy i w jakiej wysokości je otrzymał.
Odpowiedź nadeszła szybko: – Dzień Dobry. W piątek byłem na urlopie. Dziś zajmę się odpowiedzią na Państwa e-mail. Proszę o cierpliwość. Z poważaniem (…) Kierownik BP 006.
Oczywiście uciszyli się i wykazali cierpliwość. Mniej już jej mieli po odczytaniu kolejnego maila: – Dzień Dobry Państwu. Bardzo ułatwiłoby nam udzielenie informacji, gdyby: 1. Państwo napisali podanie na piśmie i podpisane (skan) wysłali e-mailem. 2. Państwo przedstawili akt własności działek, o które pytają (może być skan internetowy) podpisany. Wtedy my odpowiemy, czy ktoś zwracał się o dopłaty do nich (bez podawania tożsamości osób). W razie pytań proszę o kontakt mailowy. Z poważaniem (…) Kierownik BP 006.
Tak go skomentowali: – Widać, że nasze pismo, wprowadziło p. Kierownika jedynie w stan oczekiwania. A zgodnie z moją wcześniejszą prośbą, przesłali mi potwierdzone przez notariusza (formalne) pełnomocnictwo z prośbą bym dalej sprawę poprowadził, już jako ich przedstawiciel.
Zabrałem się więc energicznie do dzieła i nie zwlekając wysłałem do Biura Agencji mail. – Z upoważnienia (…) proszę o informacje wg pisma – prośby w załączeniu. Dołączam skany (kopie) dokumentów: pismo – prośbę, pełnomocnictwo potwierdzone przez notariusza, wyrys z rejestru gruntów i Wypis z Księgi Wieczystej.
Biuro nie zwlekało i błyskawicznie otrzymałem odpowiedź. Jednak tym razem już nie od Kierownika BP 006, a od jednego z jego urzędników: – Dzień dobry. Pisma przekazywane drogą elektroniczną nie dają pewności co do faktycznego autora. Skan pełnomocnictwa nie jest pełnomocnictwem. Zapraszam do Biura Powiatowego ARiMR przy ul. Morcinka 33a w godzinach 7.30 – 15. 00. Udzielimy odpowiedzi na przedstawione pytanie po otrzymaniu pisma oraz pełnomocnictwa do reprezentowania (…).
Też błyskawicznie odpisałem: – Oczywiście, że przyjdę – może nawet już jutro, ale poniżej przekazuję treść maila Waszego szefa (…) przekazany zainteresowanym do Szwajcarii. Inne tam były wymagania. Czy nie wygląda to czasem na kpiny z petenta? Obym się mylił. Mail ten przesłałem też do wiadomości mojego mandanta i taką otrzymałem od niego refleksję: – Dzięki Twojemu pomysłowi zwrócenia sie do tego urzędnika wyszło przynajmniej szydło z worka i pewno lepiej, że wcześniej, niż później. W Szwajcarii istnieje pewna niezbędna biurokracja, ale urzędnik szwajcarski spadłby z krzesła ze śmiechu na takie ceregiele w tak błahej sprawie!!! Przecież taka biurokracja zjada finansowo kraj i zatruwa ludziom bezsensownie życie! A Szwajcaria kwitnie, bo czegoś takiego tu nie ma. W takiej sprawie jak ta wystarczyłby mój mail, lub telefon do biura. Cale szczęście, że przynajmniej uprzejmy pan Kierownik nie rzuca kłód pod nogi.
Przy tej okazji opowiem Ci klasyczny przykład, jak nie biurokratycznie załatwia sie sprawy w Szwajcarii. Tak jest tu na co dzien. Ja niemal wszystko załatwiam telefonicznie. Poniższa historia nie miałaby szans wydarzyć się w Polsce. – Żeby w swoim czasie móc kupić dom w Sosnówce – naszą przyszłą Nostalgię, musieliśmy wziąć pożyczkę z Banku. Zadzwoniłam do naszego Banku Kantonalnego i zapytałam, czy mogę o 95 tys. franków podnieć nasz dług hipoteczny. Nie musiałam mówić ani po co, ani na co (nasza hipoteka miała wówczas oprocentowanie na ca. 4%, a zwykle pożyczki były na 12%). Urzędnik powiedział, że zapyta swojego szefa, po czym mi oddzwonił, że nie ma żadnych przeszkód, wiec jeśli chcę przyśle nam umowę do podpisania. I to było wszystko. Umowa przyszła pocztą, podpisaną wysłaliśmy do Banku i w ciągu dwóch dni wymieniona suma wpłynęła na nasze konto.
Ach, jeszcze drugi fajny przykład mi sie przypomniał. Akurat był przy tym mój szwagier z Warszawy i nie mógł wyjść z podziwu, jak nieskomplikowanie w Szwajcarii załatwia sie sprawy. Moje niemłode już auto zaczęło bardzo szwankować. Ówczesny nasz garażysta zrobił nam kosztorys naprawy. Uznaliśmy, że raczej wolimy już kupić inne, też okazyjnie. Stała u niego Mazda 636, która nam bardzo odpowiadała. Trzeba było do niej jeszcze kilka ładnych tysięcy dopłacić. Zapytałam garażystę, czy mogę jemu spłacać na raty, zamiast brać pożyczkę z banku. Zgodził sie i to o połowę taniej, niż bank. Telefonicznie załatwił z Ubezpieczeniem i Urzędem Drogowym wszystko, co trzeba, faxem dostał dla mnie prowizoryczne dokumenty. Cala sprawa nie trwała nawet pół godziny i pojechaliśmy do domu przepiękną Mazdusią.
Wszystko fajnie, ale jesteście chyba zainteresowani, jak zakończyła się ta cała mitręga z urzędnikami jeleniogórskiego Biura Agencji. Oczywiście zaspokoję Waszą ciekawość, ale dopiero w kolejnym wpisie, czyli cdn.