O katechezie i nie tylko…

Wg regularnych badań prowadzonych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego odsetek Polaków praktykujących swoją wiarę wyraźnie maleje. W 2021 r. spadła aktywność religijna: na niedzielną mszę regularnie uczęszczy zaledwie 28,3% Polaków, a do komunii świętej przystępuje tylko 12,9% z nich. Jest to spory spadek w porównaniu do lat ubiegłych. W 2019 roku w mszach uczestniczyło 36,9% wiernych, a 16,7% przystępowało do komunii.

I choć ogólna liczba praktykujących religijnie Polaków spadła (pocieszają się katole), to w tym samym 2021 r. odnotowano niewielki wzrost liczby udzielanych sakramentów: sakrament chrztu został udzielony 315 tys. osób (o ponad 1% więcej niż w 2020 r., do pierwszej komunii przystąpiło 331,7 tys. osób (11,3% więcej niż w roku poprzednim), do bierzmowania przystąpiło 265,7 tys. osób (wzrost w porównaniu z rokiem 2020, wzrost zaobserwowano także w przypadku liczby udzielonych sakramentów małżeństwa103,9 tys.

Ale przyznają, że o 3,3 % spadł odsetek uczniów uczęszczających na religię – w roku szkolnym 2021/2022 we wszystkich typach placówek edukacyjnych uczestniczyło w niej 82% uczniów.

Z danych pozyskanych z ministerstwa nauki i edukacji wynika, iż placówek edukacyjnych bez lekcji religii przybywa: z religii zrezygnowało już prawie 1500 szkół podstawowych i średnich – religii nie naucza się już w 5% podstawówek, 8% techników, 10% szkół branżowych i aż 15% liceów. Oczywiście dotyczy to wyłącznie szkół, w których lekcji religii nie ma w ogóle, gdyż nie zażyczył jej sobie ani jeden uczeń, bo taki jest obecnie wymóg – zajęcia z religii (a także etyki) trzeba organizować nawet dla jednej osoby.

W zdecydowanej większość przedszkoli – na 15 tys. istniejących: przedszkoli, punktów przedszkolnych i zespołów wychowania przedszkolnego, bez religii obchodzi się 8,5 tys., czyli ponad. 55%.

Wg zeszłorocznej analizy Centrum Badania Opinii Społecznej „Polski pejzaż religijny”, spośród Polaków w wieku 18-24 lata czterech na dziesięciu nigdy nie chodzi do kościoła, a co czwarty jest wprost niewierzącym.

Warto też zwrócić uwagę na to, że o ile w szkołach przyczyny rezygnacji z religii mogą być różne – oprócz światopoglądowych także praktyczne, takie jak przeładowanie programu nauczania i wielka konkurencja przy dostawaniu się do liceów i na studia, która sprawia, że na religię po prostu szkoda czasu – o tyle ten problem nie istnieje w przedszkolach, które są przecież przede wszystkim przechowalniami dzieci.

A przecież wg Kościoła katolickiego niechodzenie na religię to grzech – Episkopat w oświadczeniu z 2014 r. ogłosił, że „wszyscy katolicy” są „zobowiązani w sumieniu” uczestniczyć w lekcjach religii, jeśli chodzą do szkoły, gdzie religia jest, a rodzice „mają obowiązek zapisać swe dzieci na lekcje religii”. Zresztą łatwość, z jaką Kościół szermuje potępieniem, jest zapewne jedną z przyczyn, dla których ludzie wyzwalają się spod jego toksycznego wpływu.

Kościół lamentuje, że żyjemy w czasach „relatywizmu moralnego” – co oznacza tyle, że większość ludzi ma odwagę myśleć i dokonywać ocen na własną rękę. Tymczasem kler ciągle liczy na to, że uda mu się zagonić owce do zagrody, okładając pałą poczucia winy i wstydu. Ludzie zaś coraz częściej nie tylko mają to w dupie, ale także czują się szczerze oburzeni, gdy kostyczne normy niezmienionej de facto od średniowiecza instytucji kolidują z ich wewnętrznym przekonaniem, że są w porządku; że nie widzą nic złego w odpuszczeniu szkolnej katechezy. Amen!!!

Trzecia forma pochówku

Dotychczas mamy w Polsce wybór „przechodzenia na drugą stronę życia” jedynie między tradycyjnym pogrzebem a kremacją. W przypadku tej drugiej z prochów można sobie zamówić wytworzenie diamentu, a ten… Wolna wola.

Co prawda Kościół katolicki teoretycznie zezwala na kremację, ale jest to pewnego rodzaju kapitulacja wobec realiów rynkowych, bowiem tak naprawdę szczerze jej nie znosi – spopielenie zwłok jest ewentualnie dopuszczalne. Jednak watykańskie wytyczne z 2016 r. wyrażają obawę, żeby decyzja o kremacji bliskiej nam osoby nie była podjęta… z wolą odrzucenia chrześcijańskich dogmatów, w duchu sekciarskim albo też pod wpływem nienawiści wobec religii katolickiej i Kościoła. Niemniej kremacje w Polsce zyskują na popularności – stanowią już 40% pogrzebów.

Ale pojawiła się już alternatywa dla wcześniej wskazanych sposobów pochówku – kompostowanie zwłok w kompostowniku. Ten już istniejący w USA wygląda jak biały plaster miodu wielkości trzypiętrowego budynku. Każda komórka to osobny walec o rozmiarach 2,5 na 1,2 m, w którym zwłoki w bawełnianym worku – całunie, układa się na warstwie trocin, siana i lucerny. Tu ta bogata w azot lucerna służy do podniesienia temperatury gnicia.

Bliscy zwłoki mogą pożegnać, a także dołożyć do kompostownika różne symbole przywiązania, ale pod warunkiem, że także mają potencjał gnilny (kwiaty, listy itp.). Następnie wspólnie przysypują zwłoki trocinami i machają do nich w geście pożegnania, gdy wjeżdżają do walca, gdzie zostają na sześć do ośmiu tygodni, obracane w regularnych interwałach, nawilżane i odpowietrzane przez specjalne filtry, co pozwala uniknąć sytuacji, w której nasz bliski cuchnie pod niebiosa.

Po tym czasie ziemię z resztkami wyjmuje się z walca, ewentualnie odsiewa sztuczną szczękę i endoprotezę biodra, a także większe fragmenty kości. Części sztuczne trafiają do recyklingu, kości i zęby do blendera, a ziemia do suszarni, gdzie przez następne dwa do czterech tygodni poddawana jest łagodnemu procesowi odwilgacania.

W końcu – dwa do trzech miesięcy po zgonie – rodzina dostaje około metra sześciennego najwyższej jakości kompostu, z poziomem pH (zwykle od 6,5 do 7) odpowiednim dla większości roślin. Przewodnictwo elektryczne jest umiarkowane, a jako nawóz kompost ludzki posiada zbalansowaną kompozycję azotu, fosforu, potasu i siarki, co zapewnia dobrą zawartość składników odżywczych i wysoki poziom makroelementów.

A jeśli ktoś nie ma ochoty bawić się w ogrodnika z resztkami bliskiego, może oddać go podmiotowi opiekującemu się lasem. Będzie użyty do nawożenia szkółki leśnej, naprawiania skutków erozji, wypełnienia ubytków w glebie, słowem: składniki odżywcze, które kiedyś były ciałem człowieka, powrócą do ziemi – informują organizatorzy nowej formy pochówku. I co Wy na to?

Słodkie delfinki…

Warto wiedzieć, że wiele rzeczy nie jest takimi, jakimi się je przedstawia. Np. prezentuje się delfiny, jako takie wspaniałe. Nie to co rekiny. Są tacy co uznają delfiny nawet za „osoby pozaludzkie”, którym przysługują ludzkie prawa, np. prawo do wolności osobistej.

A tymczasem ulubioną rozrywką delfinów są zbiorowe gwałty Oto grupy delfinów otaczają samicę, zastraszają ją, gryząc i okładając ogonami, a następnie gwałcą po kolei, co potrafi trwać nawet pół godziny. A to dużo gwałtów, zważywszy że delfini stosunek trwa ok. 10 sekund.

Na tym nie koniec. Delfinie gangi porywają młode delfinice i przetrzymują je tygodniami, gwałcąc regularnie, bowiem delfiny jak ludzie mają ochotę na seks na okrągło, w okresach płodnych i bezpłodnych, z przedstawicielami pici przeciwnej oraz tej samej, nie stronią też od kazirodztwa – z braku wyboru gwałcą córki a nawet matki.

Samce delfinów uprawiają homoseksualny seks nasalny, czyli dymają kolegów w dziurę na czole służącą do wydmuchiwania powietrza. Są też bardzo pomysłowe w samozaspokajaniu się – swego czasu karierę zrobił filmik z delfinem, który onanizował się truchłem ryby bez głowy. Zaobserwowano też delfina, który robił sobie dobrze, owijając penisa żywym węgorzem. W razie gdyby ktoś się zastanawiał, jak to robił bez rąk, to informuję, że na końcu fiuta delfiny mają coś na kształt chwytnego palca.

Pływanie z delfinami – atrakcja oferowana turystom w wielu ośrodkach wakacyjnych, to bardzo ryzykowna rozrywka. Pół biedy, jeśli dojdzie do nieszkodliwego ocieractwa. Ale delfiny często posuwają się dalej: stają się agresywne seksualnie i brutalnie molestują. A zęby mają bardzo ostre.

Badaczka seksualności delfinów opisuje konfrontację stad delfinów butlonosych z delfinami tropikalnymi – zakończoną czymś w rodzaju homoorgii, w której silniejszy gang tych pierwszych gwałcił mniejszych kolegów.

Jednak bezwzględność delfinów nie ogranicza się do egoizmu w seksie. Wykazują także mordercze skłonności – w odróżnieniu od rekinów nie zabijają po to tylko żeby jeść. Są dowody na to, że setkami mordują morświny, które w żaden sposób delfinom nie zagrażają, ani nie są konkurencją w walce o pożywienie, gdyż żywią się innymi gatunkami ryb. Oto pod koniec lat 90. na plaży w Szkocji pojawiły się setki morświnich trupów z pogruchotanymi kośćmi, zmarłych w wyniku krwotoków wewnętrznych. Zagadka wyjaśniła się, gdy do naukowców zaczęły napływać nagrania, na których delfiny masakrują morświny, okładając je dziobami i gryząc bez intencji zjedzenia. Udokumentowano już kilka takich masakr, dokonywanych przez grupy młodych delfinów – które, ewidentnie celowo i dla przyjemności, pastwiły się nawet nad martwymi już ofiarami.

Oceanolodzy usiłują znaleźć jakiekolwiek alibi dla tego okrucieństwa delfinów. Jedni spekulują, że gangi młodych delfinów wyładowują w ten sposób seksualną frustrację związaną z niedostatkiem samic, które są porywane, zawłaszczane i gwałcone przez bandy starszych i silniejszych osobników. Inni tłumaczą, że pogromy morświnów to trening przed dzieciobójstwem, bowiem delfiny znane są z tego, że mordują własne młode. Podczas takiego aktu dorosły delfin „bawił się” delfiniątkiem, a następnie trupem delfiniątka – tłukąc je dziobem, wyrzucając w powietrze i łapiąc – tak przez niecałą godzinę. A jeszcze inni łagodzą ten przekaz, mówiąc, że to w wyniku pomyłki; że w mętnych zimnych wodach północy morświny łatwo pomylić z małymi delfinami.

Wszystko dlatego – spekulują badacze – że małe delfiniątka są zależne od matek przez 3 do 5 lat, gwałciciele pozbywają się więc bękartów, żeby mamusie znowu chciały się ruchać… Ludzie kochajcie delfiny!

Upośledzenie menstruacyjne Cz. 3

Ubóstwo menstruacyjne (vide poprzedni wpis) zauważają powoli kolejne rządy na świecie – darmowe podpaski pojawiły się w szkołach i na uczelniach m.in. w Szkocji, Francji, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii. W Polsce w czasie jednej z sejmowych konferencji zapowiedziano projekt ustawy na ten temat, ale wciąż nie powstał, choć latem 2021 r. Parlament Europejski uznał je za produkty podstawowe i zaapelował do państw członkowskich o objęcie ich zerową stawką VAT. W Polsce nie obejmuje ich żadna z tarcz antyinflacyjnych, a VAT na nie nadal wynosi 5%. Jednocześnie skala skrajnego ubóstwa nad Wisłą z roku na rok rośnie. W 2019 r. dotyczyło 1,5 mln Polek i Polaków, w tym 300 tys. dzieci. 12-13 zł (cena paczki podpasek) to spory wydatek. W dodatku obecnie mamy do czynienia z obniżeniem wieku pierwszej miesiączki. Do tej pory standardem był 12. rok życia. W Europie menstruacja przychodzi już rok, półtora wcześniej (czwarta klasa szkoły podstawowej!), w skali świata – dojrzewają nawet ośmiolatki.

Publicznie o miesiączce mówi się najczęściej i najgłośniej w… świecie reklamy. To też nasza pięta achillesowa, bowiem akcent kładzie się nadal głównie na komfort. Okres ma być jak najbardziej estetyczny, niewidoczny, schowany – „ultracienkie” i „super-chłonne” podpaski pozwalają przetrwać „te dni” bez obaw, że coś gdzieś wycieknie, a nawet całkiem aktywnie – hurra mimo okresu! – spędzać czas, uprawiać wyczynowy sport i pracować. O bólu się nie wspomina, a krew jest zwykle okiełznana i niebieska. Świat przedstawiony w reklamach ma niewiele wspólnego z rzeczywistością – miesiączka jest sztucznie estetyzowana i odrealniona.

O menstruacji jest dziś w Polsce głośniej niż jeszcze kilka lat temu. Nad Wisłę docierają już alternatywy dla podpasek i tamponów prezentowane nawet w ramach targów designu. Można już kupić kubeczki menstruacyjne (wystarczy na 10-15 lat), a w sieci znaleźć gąbeczki jednorazowe, majtki i dyski menstruacyjne. – Dla niektórych kobiet te produkty są jak mała rewolucja – opowiadają, że zapominają, iż mają miesiączkę; że okresy są mniej bolesne; że chodzi się w nich, jakby ich nie było.

Ba, dziś również temat urlopów menstruacyjnych przykuwa uwagę publiczną. Urlopy menstruacyjne – dzień czy dwa wolnego, kiedy funkcjonuje się najtrudniej – to na razie dobra wola części polskich pracodawców, przywieziona do nas z Zachodu, testowana przez firmy, głównie małe. Ale pojawia się wiele głosów o niesprawiedliwości czy nierównym traktowaniu pracowników ze względu na płeć oraz o tym, że urlop powoduje spadek konkurencyjności kobiet na rynku pracy względem mężczyzn. Ale kobiety nie mają wyboru, to czysta fizjologia.

Z badań „Różowej Skrzyneczki” wynika, że Polki bardzo dobrze wiedzą, co powinno być zrobione. Na długiej liście postulatów, którą ułożyły uczestniczki badań znalazło się: zapewnienie darmowych środków higieny menstruacyjnej we wszystkich publicznych toaletach, zwłaszcza w instytucjach edukacyjnych i urzędach, placówkach służby zdrowia, szpitalach, placówkach kultury, bibliotekach, marketach, na stacjach benzynowych i w pociągach. Do tego bony na darmowe produkty menstruacyjne, dodawane do świadczeń takich jak 500 plus. I pełna refundacja, dzięki której środki higieny menstruacyjnej byłyby dostępne „za symboliczny grosz”. Szacuje się, że średni koszt zapewnienia przez rok jednej szkole czy szpitalowi dostępu do produktów menstruacyjnych to 800 zł. Za 70 mln, które poszły na wybory kopertowe – jedna z wielu kwot wydanych przez władzę PiS lekką ręką – byłoby z tego wsparcie podpaskowe dla dokładnie 87,5 tys. miejsc: szkół, szpitali, przychodni i urzędów. Czy doczekamy się takiej dobrej zmiany?

Upośledzenie menstruacyjne Cz. 2

Wspomniałem wcześnie o różowych skrzyneczkach (vide poprzedni wpis) dostarczających środki higieny. Pierwsze, z darmowymi podpaskami i tamponami, zawisły w Centrum Praw Kobiet we Wrocławiu w 2019 r. Dotarły odtąd do 4 tys. miejsc w całym kraju. W akcie ich montowania włączają się niektóre samorządy, a także restauracje, kawiarnie i inne punkty usługowe. Do akcji „Podpaski w szkole dla każdej dziewczyny”, w roku szkolnym 2021/22, dołączyło 96 placówek, a w bieżącym zgłosiły się już 224. Potrzeby nie są więc wydumane. Różowa Skrzyneczka i podobne inicjatywy, których jest w kraju coraz więcej podkreślają, że brak podpaski to stygmatyzujące doświadczenie. Oto w pierwszych dniach wojny, gdy na polskich dworcach wysiadały prawie z niczym uchodźczynie z Ukrainy, często matki z dziećmi, podpaski, tampony oraz antyperspiranty okazywały się na ogół produktami pierwszej potrzeby – są nimi.

O ubóstwie menstruacyjnym mówi się nad Wisłą na serio i nieco głośniej dopiero od dwóch lat. Trochę światła na te kwestie rzuciły wyniki specjalnej ankiety. Wskazują, że jedna na sześć uczennic opuściła lekcje podczas miesiączki z powodu braku dostępu do podpasek czy tamponów.

Ale ubóstwo menstruacyjne to nie tylko stan całkowitej niemożności kupienia środków higienicznych, lecz także konieczność wyboru między podpaskami a innymi potrzebnymi produktami oraz rezygnacji z droższych środków na rzecz tańszych, nie dość chłonnych, wyprodukowanych z gorszych surowców, wywołujących alergie. Im tańsze środki, tym więcej zawierają chemikaliów (jak styren, chloroform czy aceton). A te z kolei, co udowodniono, są toksyczne, rakotwórcze, wpływają na płodność albo odparzają skórę.

W 2022 r. ukazał się kolejny raport Różowej Skrzyneczki próbujący oszacować skalę oraz charakter ubóstwa menstruacyjnego w Polsce – wszystkie uczestniczki tego fokusowego badania wskazały na podobne powody ograniczające ich dostęp do produktów menstruacyjnych: zaskoczenie w przypadku nieregularnego cyklu, zamknięte sklepy (w małej miejscowości, na odległym osiedlu), choroba czy obowiązki uniemożliwiające wyjście z domu, w przypadku uczennic – zakaz opuszczania szkoły.

Sposoby radzenia sobie też są podobne. Ratują się, prosząc o pomoc koleżanki i nauczycielki albo zastępując podpaski czym popadnie, zwykle papierem toaletowym, zawijanym, składanym w kilka warstw i wkładanym w bieliznę. Ryzyko przecieku wysokie. Cdn.

Upośledzenie menstruacyjne

Czas najwyższy otwarcie mówić/krzyczeć o braku dostępu do nowoczesnych środków higieny menstruacyjnej. Najgorzej jest w szkołach. Pielęgniarki szkolne sygnalizują potrzebuję materiałów edukacyjnych, broszur, ulotek, plakatów, a nade wszystko środków higienicznych – zamontowanie „różowej” skrzyneczki z tego typu środkami higieny.

Temat nadal krępuje i czasem jakby nie istniał, nieobecny w rozmowach między córkami i matkami, o pruderyjnej polskiej szkole nie wspominając. I tak, kolejne pokolenie dziewcząt przeżywa podobne lęki: byle nie poplamić spodni, nie dać się przyłapać z podpaskami, nie uronić ani kropli krwi.

Ankieta przeprowadzona w jednym z opolskich publicznych liceów ogólnokształcących w 2020 r. wśród 280 uczennic wskazała, że z powodu braku środków higienicznych 40% uczennic rezygnuje z lekcji, a prawie 67% – z WF. Natomiast z raportu „Skąd wiesz?” o edukacji seksualnej w Polsce, przygotowanego przez grupę Ponton w 2018 r., dowiadujemy się, że wiedza przekazywana w domu jest szczątkowa, a szkoła tego w żaden sposób nie nadrabia (pisowska szczególnie). Dziewczęta często nawet nie wiedzą, jak założyć podpaskę. Albo sądzą, że tampony nie są dla dziewic.

Zebrane historie pierwszych miesiączek są różne – smutne, czasami traumatyczne, mówiące o samotności, momencie granicznym, zawieszeniu. Dziewczynki czasem nie chcą powiedzieć matkom o pierwszej miesiączce, bo boją się, że nakrzyczą na nie za zakrwawione majtki, więc chowają je w pokoju tygodniami.

Nawet w szpitalach podpaski to wciąż towar luksusowy. Do nie rzadkich historii należy taka oto sytuacja. Do szpitala na oddział trafia dziewczyna prosto z ulicy. W trakcie pobytu dostaje miesiączki. W cywilizowanym kraju dostałaby niezbędne środki higieniczne i sprawa zamknęłaby się po 30 sekundach, ale jako że żyjemy w kraju z taką a nie inną mentalnością, to jedyne, co jej można było zaproponować, to pampersa – w całym szpitalu, na jego wyposażeniu, nie było ani jednej podpaski czy tamponu.

Najgorsza sytuacja dotyczy jednak oddziałów psychiatrycznych. Pacjentki, często z różnymi niepełnosprawnościami, leżą w zakrwawionej pościeli. Lignina, podkłady, wata ma w takich wypadkach wystarczyć.

Poza szpitalami czy szkołami też nie jest lepiej. Miejskie toalety, o ile w ogóle są stawiane, bo raczej się je zwija, nie przewidują, że ich użytkowniczka zechce zmienić tampon. Kobiety stanowią też większość dwóch grup, które potrzebują zwykle więcej czasu w toalecie: seniorów i osób niepełnosprawnych. Poza tym zdarza się, że towarzyszą im dzieci. Co więcej, kobiety osiem razy częściej niż mężczyźni zapadają na infekcje układu moczowego. Dowiedziono, że zakażenia upośledzające płodność i inne dolegliwości zwiększają się proporcjonalnie do liczby zamykanych szaletów (a w Polsce 2 mln osób żyje bez toalety).

Nowinki techniczne też zapominają o kobietach i tej „przypadłości” – twórcy zapominają o monitorowaniu okresu. Aplikacje do śledzenia cyklu miesiączkowego to nowinki ostatnich lat, tworzone po to, by… pomóc kobietom odzyskać kontrolę nad własnym ciałem i życiem. Też gromadzić dane, które samym zainteresowanym mogą bardzo się przydać. Cdn.