Policja prokreacyjna

Wygląda na to, że pisiakom Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej oraz pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej, z urzędem i budżetem, to jeszcze za mało. Złożyli bowiem w Sejmie projekt ustawy o Polskim Instytucie Demografii i Rodziny.

O co tu może chodzić? Kolejna pula synekur i dojenie Skarbu Państwa z pieniędzy na granty dla zaprzyjaźnionych osób oraz organizacji na projekty „badawcze” i „edukacyjne”? To też. Ale chyba także o coś więcej.

Oto, a wynika to z projektu tej ustawy, prezes Instytutu wyposażony ma być w instrumenty prawne, dzięki którym może np. tropić aborcje, udaremniać przysposabianie dzieci partnerów z jednopłciowych związków czy tranzycie osób transpłciowych (tu: proces korekty płci obejmujący zmianę roli społecznej i wizerunku, medyczną diagnostykę, terapię hormonalną, zabiegi chirurgiczne oraz zmianę oznaczenia płci prawnej), co wynika m.in. z celu tego instytutu – jest nim wspieranie prokreacji.

Tak więc projekt ustawy ma zagwarantować prezesowi tej instytucji dostęp do danych wrażliwych wymienionych w rozporządzeniach Parlamentu Europejskiego i Rady dotyczących m.in. …zdrowia, seksualności lub orientacji seksualnej.

Mógłby np.: występować do szpitali i poradni o dane na temat zarejestrowanych kobiet w ciąży i śledzić, czy urodziły, gdyby nie – składać doniesienia o podejrzeniu aborcji; występować o dane dotyczące stwierdzonych ciąż patologicznych i poronień; od prokuratury uzyskiwać dane o ciążach będących skutkiem przestępstwa i zapobiegać ich usunięciu – np. przez czasowe zawieszanie praw rodzicom, którzy wyrazili na aborcję zgodę w imieniu nieletniej córki; mieć uprawnienia do wszczynania spraw przed sądami i przystępowania na prawach prokuratora do tych już się toczących – przystępować np. do spraw o tranzycję osób transpłciowych, by udaremniać zgodę sądu, bowiem tranzycja często wiąże się z ubezpłodnieniem, a Instytut ma wspierać prokreację; inicjować ograniczanie praw rodzicom, którzy wychowują transpłciowe dziecko, szanując jego identyfikację z płcią inną niż metrykalna i przystępować do postępowań o przysposobienie dziecka partnera tej samej płci; też żądać przed sądem ustalenia orientacji seksualnej osób chcących samotnie przysposobić dziecko.

Nie, nie są to pomysły z kosmosu – vide 2008 r., przypadek nastolatki z Lublina. Sprawa trafiła do Trybunału w Strasburgu przeciwko Polsce i skończyła się przegraną rządu, więc trudno dziś jeszcze przesądzić o skuteczności tego typu działań Instytut. Ale z pewnością wywołałby to kolejny efekt mrożący – u lekarzy, sędziów, urzędników. A strach jest najlepszym nadzorcą, o czym przekonaliśmy się niedawno po nagłośnieniu śmierci Pani Izabeli z Pszczyny.

Czyli mając taki urząd od prokreacji na karku, lekarze jeszcze mniej chętnie usuwaliby ciąże zagrażające życiu i zdrowiu kobiet. I nie trzeba by było przepychać przez parlament projektu ustawy o całkowitym zakazie aborcji, który jeszcze bardziej wkurzy elektorat, w tym i ten pisowski. A pisdzielce chcą nadal rządzić Polską. Polkami i Polakami.

Intencjonalna bezdzietność Cd.

Tak jak i we wszystkich poprzednich badaniach (vide poprzedni wpis) negatywne symptomy dotykały w znacznie większym stopniu polskich matek niż ojców. Psychologowie dodają obserwację o typowo polskim zjawisku, jakim jest serwisowanie dzieci – rodzic, zwykle matka, z poświęceniem wozi na kolejne zajęcia, opiera, ubiera, dba i tylko więzi z nim nie udaje się zbudować.

Na dodatek wiemy już, że… naturalny instynkt macierzyński to sprawa dyskusyjna; że takiego tworu, jak instynkt macierzyński, nie ma, co znajduje też potwierdzenie na polskich portalach w wypowiedziach wiele młodych matek: miało zadziałać, a nie działa. Psychologowie dowodzą, że zbadać się tego nie da; że wiadomym jedynie bez wątpliwości jest to, jakie są mechanizmy – przyczyny „braku instynktu”. W tym znajdujemy i taką, że niektórzy (niektóre), po prostu nie są stworzeni do roli rodzica. To trudna rola. Też niebezpieczna – antropologowie kultury już dwie dekady temu przepisali dzieci z rubryki „zasób”, do rubryki „ryzyko”.

Pięćset plus – wprowadzone przez PiS, w jakiejś mierze i na jakiś czas, nim inflacja nie pożarła pieniędzy, osłabiło efekt ryzyka. Ale znacznie poważniejsze w ocenie młodego pokolenia jest dziś inne ryzyko, począwszy od troski o własne ciało – strach przed ciążą zawsze jest też strachem przed deformacjami, zmianami, a każda zmiana wywołuje lęk. Na dodatek Polska jest krajem o rekordowej liczbie cesarskich cięć – to efekt permanentnego braku zaufania pacjentek do lekarzy, szpitali oraz niecywilizowanych warunków, w tym braku pieniędzy na znieczulenia.

W tej dziedzinie wszystko zmierza ku przepaści. Od nieludzkiego wyroku pisowskiego trybunału, już zaskarżonego do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, po sprawy tak banalne jak opieka ginekologiczna – wg NIK z roku na rok pogarsza się nawet dostęp do ginekologów. W dodatku wciąż spory odsetek kobiet unika takich wizyt, ponieważ wcześniej poczuły się skrępowane zachowaniem lekarza.

Już więcej niż co piąta para decydująca się na dziecko ma problemy z poczęciem, bo niepłodność to choroba cywilizacyjna. Tymczasem w ostatniej dekadzie polityka pisowskiego państwa zwalcza najskuteczniejszą metodę rozwiązywania tych problemów – in vitro. To samo państwo utrudnia dostęp do antykoncepcji i ją stygmatyzuje. A jednocześnie mamy do czynienia z odstygmatyzowaniem nieposiadania dzieci – coraz więcej celebrytek ogłasza, że brak dzieci jest ich świadomym wyborem, z którego są zadowolone; że w życiu jest miejsce na różne wybory – od gromadki dzieci po świadomą bezdzietność. Tak, dziś rodzicielstwo pojmowane jako oczywistość, przemija. I trzeba się z tym liczyć i pogodzić.

Intencjonalna bezdzietność

Takie nastały czasy, że coraz częściej daje się słyszeć: świadomie podjęliśmy z mężem decyzję, że nie chcemy mieć dzieci; bez dzieci można się czuć kompletnym i szczęśliwym; bez dzieci jest nam równie dobrze. To nie jest już jakaś tam mniejszość – par dobiegających trzydziestki, które nie chcą mieć dzieci przybywa. – Nie mamy w planach dzieci – to zdanie słychać będzie coraz częściej.

Młodzi Polacy niechętnie wchodzą w związki – już 65% 24-letnich mężczyzn nie ma partnerki, a co trzeci nigdy nie był w dłuższym związku. Rośnie też grupa młodych kobiet, które nie zamierzają wiązać się na stałe ani dziś, ani w przyszłości – takie deklaracje składa 15% badanych – więcej niż w grupie młodych mężczyzn. Tylko co siódma samotna młoda osoba aktywnie szuka drugiej połowy. Reszta zakłada, że co ma być, to będzie, a jeśli nie będzie, to trudno.

Nawet wśród tych, którzy mają kogoś do pary, plany prokreacyjne nie są oczywiste. Z badań wynika, że jedynie 40% spośród pozostających w związkach dłużej niż sześć miesięcy, i deklarujących się jako wierzący i praktykujący, zdecydowanie chce mieć w przyszłości dzieci, zaś w grupie deklarujących się jako niewierzący ta liczba nie sięga nawet 20%. Już wyraźnie więcej młodych kobiet planuje ślub niż dziecko – niemal 60% z nich chciałoby przeżyć w życiu tę celebrę, a tylko 14% chciałoby żyć w związku nieformalnym. Ale w kwestii dzieci to właśnie one okazują się być hamulcowymi.

To jest już widoczne w demograficznej statystyce. Etap prokreacyjny kończy właśnie pokolenie kobiet z roczników 70., w którym jedna czwarta nie urodziła dziecka. W kolejnych rodzi się ich coraz mniej. W minionym roku urodziło się najmniej dzieci w całej powojennej historii Polski – ponownie o 1,7 tys. mniej niż rok wcześniej.

Wygląda na to, że w życie wchodzi pokolenie, dla którego rodzicielstwo wcale nie będzie oczywistą drogą. Nieplanujący dzieci za jeden z ważkich powód takiej decyzji, podają, iż macierzyństwo jest trudne; że wychowywanie dziecka jest za trudne. Wysoko na liście powodów by nie mieć dzieci, znajdują się też szerzej pojęte przyczyny etyczne – skoro w 1950 r. było nas na Ziemi 2,5 mld, a przez dwa pokolenia namnożyliśmy się jak szarańcza i teraz jest nas prawie osiem mld, czas powstrzymać ten gatunkowy pęd do samozniszczenia.

Kolejną przyczyną jest też ogląd rodzicielstwa jako doświadczenia – że jest trudne. Oto żałujących, że w ogóle mają dzieci, jest u nas szczególnie dużo, znacznie więcej niż np. w Niemczech. Więcej niż co dziesiąty rodzic, gdyby mógł cofnąć czas, nie miałby dzieci. Spośród mieszkańców 22 państw rodzice w Polsce są mniej zadowoleni z życia niż bezdzietni, a różnica na niekorzyść rodziców sięgała aż 5% (w przypadku kobiet jeszcze więcej). Badania przeprowadzone w 42 krajach świata wskazały, że w Polsce wypalenie rodzicielskie jest największe na świecie. Składa się na nie wyczerpanie emocjonalne rolą rodzica, ciągłe poczucie kompromitacji i wstydu, że nie jest się w stanie sprostać zadaniu, poczucie znoju i nadmiaru obowiązków w miejsce przyjemności czerpanej z bycia z dzieckiem. A to wszystko przekłada się na brak sił, by łapać kontakt z dzieckiem, na brak cierpliwości dla niego, wreszcie chłód, jaki okazuje dziecku rodzic, który nie ma już siły – bo inaczej nie jest w stanie. Polscy rodzice wymieniają wszystkie te symptomy, zaznaczając, że odczuwają je co najmniej raz w miesiącu, a to zaskakująco często. Cdn.

Pogrzeby nienarodzonych Cd.

Dziś forsę na urządzanie płodom pogrzebów (vide poprzedni wpis) dostają nieliczni, a po zniesieniu wymogu określenia płci, zasiłek pogrzebowy przysługiwać będzie ponad 40 tys. Polaków – każdego roku 1700 kobiet rodzi martwe dziecko, a u 40 tysięcy ciąża kończy się poronieniem. Wysokość zasiłku pogrzebowego wynosi 4 tys. zł. Pomysł kosztowałby więc budżet państwa ponad 160 mln zł rocznie.

Środki na wypłatę zasiłków pogrzebowych wypłacane są z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. W zeszłym roku wydatki z tego tytułu to ponad 1,5 mld zł. Były wyższe o 130 mln w porównaniu z rokiem 2019.

Ale projekt sygnowany przez Nową Lewicę został odrzucony – dzięki przychylności PiS-u trafił do sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych, a tam uwalony głosami Platformy. Jednak to jeszcze nie koniec. Oto do Sejmu trafił senacki, konkurencyjny do tego lewicowego, projekt ustawy w sprawie objęcia prawem do zasiłku pogrzebowego nowej grupy uprawnionych, a jego celem jest… wsparcie rodziców dziecka martwo urodzonego, którego płci nie da się ustalić, oraz przyznanie prawa do otrzymania zasiłku pogrzebowego osobom, które pokryły koszty pogrzebu dziecka martwo urodzonego, bez względu na czas trwania ciąży. Jest to zatem projekt konkurencyjny wobec lewicowego.

Czyżby w ten sposób opozycja zabiegała o głosy wyborców – odsunięcia PiS od koryta? Źle to widzę. Projekty de facto uznające, że zygota jest osobą ludzką wyposażoną w przyrodzoną każdemu człowiekowi godność, to nie jest to. A tym bardziej, że jakoś nie słychać o pomysłach mających poprawić los matek skazanych na konieczność rodzenia chorych dzieci prosto do mogiły. Nieznane są także inicjatywy zmierzające do tego, aby hasło: Ani jedna więcej było czymś więcej niż wypranym z treści sloganem.

Jeśli już opozycja tak obsesyjnie troszczy się o płody, powinna sformułować projekt pozwalający na otrzymanie zasiłków pogrzebowych tym, którzy zmuszeni są do skrobania się w podziemiu aborcyjnym – jakieś 150 tys. rocznie. Przecież płód nie traci przyrodzonej godności tylko dlatego, że skrobany jest nielegalnie. To dopiero byłoby coś!

Pogrzeby nienarodzonych

Pierwszy pogrzeb płodów odbył się w 2005 r. Oprawę godną tego wiekopomnego wydarzenia – „holokaustu nienarodzonych”, zapewniła Fundacja Nazaret do spółki z kapelanem Rodzin Katyńskich. Pożegnano wtedy dzieci utracone w warszawskim Szpitalu św. Rodziny, finansowanym przez NFZ, którego dyrektorem był wówczas Bogdan Chazan – specjalista położnictwa i ginekologii, wierzący w niepokalane poczęcie, a premierem IV RP dzisiejszy prezes wszystkich prezesów i wicepremier od obronności w jednym. Czyli skrobankowym resztkom pierwszy raz w polskich dziejach oddano należny hołd, gdy PiS było po raz pierwszy u władzy.

I stało się. I już niebawem poszatkowane, nie większe od 5-złotówki, płody uzyskały taki sam status jak pełnowymiarowe, a ich pochówki stały się tradycją. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, upodmiotowienie zygot wywołało skutek taki, że dziś rodzice domagają się nie tylko godnego pożegnania utraconego potomstwa, ale także urlopu macierzyńskiego, zasiłku macierzyńskiego, urlopu okolicznościowego oraz zasiłku pogrzebowego.

Oto w myśl obowiązujących regulacji po martwym urodzeniu lub poronieniu wystawiany jest akt urodzenia. Można go wystawić pod warunkiem, że ustalona będzie płeć dziecka, bowiem bez tego nie ma mowy o uzyskaniu jakichkolwiek benefitów. Gdy płód ma powyżej 16 tygodni, sprawa jest dość prosta, ale w przypadku młodszych zygot konieczne jest wykonanie badań genetycznych, a NFZ ich nie finansuje, więc kto chce dorwać się do benefitów, musi wyłożyć forsę z własnej kieszeni – jakieś 400-500 zł.

Z taką nadzwyczajną troską pochyliła się nad nimi lewica – złożyła w Sejmie projekt nowelizacji prawa o aktach stanu cywilnego. Przewidywał on, że konieczność określenia płci jako warunek przyznania świadczeń wyleci z systemu prawnego – pieniądze dostałby każdy, kto dysponuje dokumentem potwierdzającym poronienie bądź martwe urodzenie, co miało uchronić… dotkniętych traumą rodziców przed niepotrzebnymi wydatkami i stresem. Cdn.

Szczęście w nieszczęściu

Ustawodawstwo antyaborcyjne jest fikcją. Dziś to widać wyjątkowo wyraźnie – wskazują na to choćby tylko takie liczby.

Aborcje w ramach systemu, z nadal legalnej (jak długo jeszcze?) przesłanki zagrożenia zdrowia i życia – miało od pseudowyroku w polskich szpitalach ponad 300 kobiet. Wcześniej co roku rządowe statystyki mówiły o ok. 1100 zabiegach. Tylko w kilku z 478 placówek, objętych umowami z NFZ na „ginekologia i położnictwo – hospitalizacja”, można przerwać legalnie w Polsce ciążę (przed wyrokiem w 45).

Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny od roku codziennie telefonicznie i mailowo udziela porad kobietom. Od 22 października 2020 r. tych konsultacji było ponad 8 tys. Do tego należy jeszcze doliczyć 5 tys. maili.

Szacunki organizacji pomagających zorganizować tabletki albo wyjazd do zagranicznej kliniki mówią o 34 tys. przerwanych ciąż od 22 października 2020 r. do pierwszej rocznicy wyroku. Widać, że to pozarządowe organizacje przejęły na siebie większość „ustawowych” aborcji.

Z pomocy przy organizowaniu tabletek lub wyjazdu korzystają dziś osoby zgłaszające się do organizacji, takich jak Aborcja Bez Granic, Ciocia Czesia (ułatwia wyjazdy do Czech), czy Ciocia Basia (do Niemiec). Najczęściej – w ok. 80% przypadków, wybierane jest rozwiązanie farmakologiczne, najtańsze, powszechnie w świecie uznawane i bezpieczne, ale zalecane w pierwszym trymestrze. A na późniejszym etapie dobrze jest mieć już wsparcie i nadzór lekarza.

Jak szacuje Aborcja bez Granic (działa dopiero od grudnia 2019 r., a pieniądze na działalność pochodzą ze zbiórek w internecie – do lutego 2021 r. zebrano ponad 1,6 mln zł), w Polsce każdego dnia 90 kobiet przyjmuje tabletki poronne, a trzy wyjeżdżają przerwać ciążę za granicę. Kobiety już dobrze wiedzą, że nie muszą czekać do dziewiątego miesiąca ze świadomością, że dziecko umrze po porodzie.

A na koniec tej wyliczanki coś jeszcze. Oto dostęp do antykoncepcji w Polsce jest najniższy w Europie – gorszy niż na Ukrainie czy Białorusi. Oto w Polsce po poronieniu, czy urodzeniu niezdolnej do samodzielnego życia… bezładnej plątaniny komórek, kobieta musi tej „plątaninie”, nadać płeć, w przeciwnym razie nie przysługuje jej zasiłek pogrzebowy – 4 tys. zł, i urlop macierzyński – 8 tygodni. A przecież jeśli poronienie następuje do 15. tygodnia ciąży, płeć da się ustalić wyłącznie za pomocą badań genetycznych, a to koszt, oczywiście nierefundowany, 400 -500 zł. Nie wiem, śmiać się z tego czy płakać?