Problem z seksem… Cd.

Może więc nastolatki nie są nakręcanymi przez hormony maniakami, za jakich się ich czasem uważa (vide poprzedni wpis)? Może ludzki popęd seksualny jest bardziej kruchy, niż nam się wydaje i łatwiej go zahamować? – zastanawiają się specjaliści. Portal internetowy BBC niedawno przytaczał wyniki badań przeprowadzonych w ubiegłym roku. Zbadano m.in. doświadczenie seksualne i w zakresie związków studentów. Okazuje się, że studenckie życie jest „mniej hedonistyczne niż się czasem zakłada” – 66% studentów i 53% studentek nie uprawiało seksu podczas studiów. Większość wskazywała przyjaźnie jako ważniejsze niż seks.

Wg powyższych badań ponad połowa studentów brytyjskich uniwersytetów chciałaby, aby na starcie wyższej edukacji obowiązywały testy ze zrozumienia seksualnej świadomej zgody, bowiem okazuje się, że zaczynający studia wcale nie mają poczucia, aby licealne zajęcia odpowiednio przygotowały ich w tej kwestii, więc od ubiegłego roku edukacja seksualna w brytyjskich szkołach przeszła zmiany – stała się obowiązkowa i obejmuje tematykę różnych orientacji seksualnych i tożsamości.

Tymczasem w pisowskiej Polsce pisowski minister od edukacji i nauki 19 kwietnia podczas zorganizowanego zdalnie w Częstochowie XI Ogólnopolskiego Kongresu Nauczycieli Wychowania do Życia w Rodzinie ogłosił: – Dzisiaj, w dobie kryzysu rodziny pogłębionego rozmaitymi postulatami rewolucji kulturalnej, seksualnej, rewolucji – można powiedzieć wprost – komunistycznej, którą widzimy niekiedy na polskich ulicach, kształcenie dzieci i młodzieży w polskich szkołach na temat tego, czym jest rodzina, na temat tego, jak fundamentalne znaczenie mają wartości wpisane w konstytucji: małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo, rodzicielstwo, jest po prostu przejawem naszej solidarności z przyszłymi pokoleniami.

I wkrótce ma powstać dziesięć ośrodków, w których nauczyciele będą mogli kształcić się w takim właśnie kierunku – według nowych podstaw programowych. Co więc zostaje polskiej młodzieży? Porno i odpowiednie seriale.

Problem z seksem…

Wygląda na to, że mniej się kochamy – spółkujemy. Tendencja spadkowa zaczęła się na długo przed pandemią. Fachowcy zastanawiają się, dlaczego młodzi ludzie tak rzadko uprawiają seks.

Z danych wynika, że od początku lat 90. XX w. podwyższa się wiek inicjacji seksualnej. Ma to i dobre strony – bardzo spadła liczba nastoletnich ciąż. Ale też złe – brak stosunków jest łączony z szerszym zjawiskiem unikania intymnych relacji przez młodzież, a ten brak „treningu” nie pozostanie bez wpływu na ich przyszłe, dorosłe życie.

Dzisiejsi 20-latkowie mają dwa i pół razy większe szanse na bycie seksualnymi abstynentami niż pokolenie wcześniejsze, ale i to pokolenie uprawia dziś mniej seksu niż wcześniejsze generacje w ich wieku. Dla przykładu: od lat 90. do roku 2014 przeciętny dorosły Amerykanin zmniejszył liczbę stosunków z 62 do 54 rocznie. Trend ten dotyczy też Polski. Wg raportu „Seksualność Polaków 2017″ – badanie przeprowadzono na reprezentatywnej grupie 2,5 tys. osób w wieku co najmniej 18 lat, nasza aktywność seksualna sukcesywnie spada, a tylko mniej niż połowa jest z niej zadowolona. W 2017 r. prawie jedna czwarta dorosłych Polaków przed pięćdziesiątką żyła przez ostatni rok w celibacie. Coraz później też zaczynamy uprawiać seks. Dotyczy to głównie kobiet, które inicjację seksualną przeżywają średnio tuż po osiemnastce.

Wpływ na powyższe statystyki mają nie tylko rzadsze wchodzenie w związki, ale też tempo życia, pracoholizm, stres, bezsenność, depresja, „projektowość” życia, presja na sukces i zanieczyszczenie środowiska. Do tego dochodzi szeroka oferta porno w Internecie – w myśl hasła: „Jeśli coś istnieje, to ma też swój odpowiednik porno”, i moc rozmaitych sprzętów czyniących masturbację bardzo satysfakcjonującym zajęciem. Są też badania dowodzące, że istnieje związek między dostępem do szerokopasmowego internetu a liczbą nastoletnich ciąż.

I tak najmłodsza generacja jawi się badaczom jako najmniej zainteresowana seksem (a także narkotykami i alkoholem), za to najbardziej zestresowana i narażona na problemy psychiczne. Cdn.

Polski Plan Odbudowy Cd.

Tak to się ma na przykładzie Polski (vide poprzedni wpis). Oto  Komisja Europejska kwituje odbiór polskiego KPO. W komunikacie z kwitowania czytamy, że Polska wystąpiła o 23,9 mld euro dotacji i 12,1 mld euro z funduszu pożyczkowego. Teraz unijni urzędnicy mają 2 m-ce na ocenę planu – wydatkowania środków zgodnie z kryteriami określonymi w rozporządzeniu ustanawiającym Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. A ten zobowiązuj, by co najmniej 37% środków przeznaczonych zostało na cele zielonej modernizacji – walki z kryzysem klimatycznym i utratą bioróżnorodności i co najmniej 20% na cyfrową transformację. Ale należy finansować nie tylko twarde inwestycje, ale także wspierać proces odpowiednich reform.

Z przecieków od brukselskich urzędników wiemy, że polska propozycja bardziej przypomina listę zakupów utworzoną pod dyktando różnych grup nacisków, oraz że jest bardziej zgodna z potrzebami politycznymi niż z planem odwołującym się do spójnej strategii rozwoju kraju.

Nie może to dziwić, bowiem KPO przesłany do Komisji Europejskiej nie uzyskał akceptację strony samorządowo-społecznej – lista zastrzeżeń była długa choć dotyczyła tylko spraw zasadniczych, nad szczegółami eksperci jeszcze pracują. Zresztą samorządowcy i społecznicy ostrzegają, iż istnieje poważne ryzyko, że Plan Odbudowy w obecnej wersji może nie być przyjęty przez Komisję. A to oznacza, że ciągle istnieje potrzeba jego modyfikacji. Wszystko więc wskazuje na to, że przed rządem są mozolne negocjacje.

Komisja Europejska ma ważne i silne instrumenty dyscyplinujące, zarówno na poziomie negocjacji samego Planu, jak i podczas rozliczania jego realizacji. Poza tym przedstawiciele Komisji śledzili pilnie wysłuchania publiczne, by wyrobić sobie wiedzę o najważniejszych zastrzeżeniach formułowanych w Polsce. I nie będą stronić od kolejnych informacji.

Nie można też zapominać o Parlamencie Europejskim, który choć formalnie w procesie negocjacji planów odbudowy nie uczestniczy, to poprzez swych przedstawicieli ma określony wpływ. No i mamy jeszcze  Radę Europejską, która po decyzji Komisji Europejskiej zatwierdzi Plan dla Polski. Tak więc szykuje się długa rozgrywka dotycząca sposobu, w jaki Polska wykorzysta swoją część Funduszu.

Polski Plan Odbudowy

Sejm przyjął ustawę wyrażającą zgodę na ratyfikację europejskiego Funduszu Odbudowy. To samo uczynił Senat – innego wyjścia nie było (opozycji, która ma większość w Senacie, nie udała się nawet dodać preambuły – podobno przez pomyłkę, dotyczącej głównie nadzoru nad wydawaniem unijnych pieniędzy). Dokładnie dotyczy to: decyzji Rady Europejskiej o utworzeniu systemu zasobów własnych umożliwiającego Komisji Europejskiej zaciąganie długu na rynkach finansowych, które sfinansują Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Wartego w całości 750 mld euro, w tym  672,5 mld euro na unijny plan odbudowy.

Ma za zadanie wyprowadzić kraje Unii Europejskiej z kryzysu wywołanego pandemią Covid-19 oraz służyć dalekosiężnym celom strategicznym – Europejskiemu Zielonemu Ładowi. A wskazane kwoty są też wyrazem zacieśniającej się integracji, bowiem dług potrzebny na Fundusz Odbudowy będzie miał charakter wspólnotowy, od którego spłata odsetek jest wpisana w unijny budżet, a istotnym elementem „systemu zasobów własnych” będą dochody uzyskiwane m.in. z opłaty od plastiku niepoddanego recyklingowi, granicznej opłaty węglowej, opłaty cyfrowej, systemu handlu emisjami. Czyli rozpoczął się proces tworzenia niezależnego od składek państw członkowskich wspólnotowego systemu podatkowego i finansowego.

By powyższy fundusz powstał muszą się nań zgodzić wszystkie państwa w procesie ratyfikacji. A zgoda ta oznacza  przyjęcie zobowiązania do solidarnej spłaty do 2058 r. zobowiązań, które zostaną podjęte do końca 2023 r. i wypłacone do końca 2026 r. Tak więc kluczem do powodzenia plan jest wykupienie przez wszystkich uczestników biletu politycznego – jego ratyfikacja zgodnie z procedurami obowiązującymi w każdym z państw członkowskich.

Warunkiem skorzystania z Funduszu Odbudowy jest prezentacja Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności opisującego sposób wykorzystania środków w ramach przewidzianej dla każdego kraju puli – szansa Polski to 58,1 mld euro, z czego 23,9 mld w formie bezzwrotnych dotacji i 34,2 mld euro nisko oprocentowanych pożyczek, jakie rząd może zaciągnąć w Komisji Europejskiej. Środki te muszą być przed Komisją Europejską rozliczone.

Pisowski rząd wysłał do Komisji Europejskiej Krajowy Plan Odbudowy (KPO) – propozycja. Ale pamiętajmy, że decyzję o podziale środków z Funduszu Odbudowy podejmuje Komisja Europejska w oparciu o przedłożone propozycje. A decyzję Komisji musi zatwierdzić kwalifikowaną większością głosów Rada Europejska – de facto rządy innych państw UE. To oznacza, że przedłożenie KPO uruchamia proces negocjacyjny, ale nie przesądza o jego przebiegu. Cdn.

Wyrok Europejskiego Trybunału

Kolejny wyrok międzynarodowego trybunału – Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, mówi wprost, że prezydent, Sejm i rząd złamali prawo – polskie prawo, powołując dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, więc kiedy orzeka on w składzie z dublerem, to nie jest sądem ustanowionym przez ustawę, czyli jeśli Trybunał rozstrzyga z udziałem dublerów, to te rozstrzygnięcia nie mają mocy prawnej. Takich dotąd było 352. Ostatnie dotyczyło usunięcia z urzędu RPO.

Przypomnę, że Europejski Trybunał orzekał w sprawie spółki sprzedającej trawniki, której skargę konstytucyjną pisowski trybunał rozpatrywał w składzie z dublerem. Tu Europejski Trybunał stwierdził, że prezydent złamał prawo odmawiając zaprzysiężenia prawidłowo wybranych trzech sędziów i ignorując wyrok TK, że są prawomocnie wybrani. Zignorował go po raz kolejny, zaprzysięgając dublerów na zajęte miejsca. Prawo złamał też Sejm „unieważniając” wybór poprzedniego Sejmu, ignorując wyrok TK i łamiąc art. 194 pkt 1 konstytucji, który stanowi, że sędziów do TK wybiera Sejm, jeśli w trakcie jego kadencji zwalniają się miejsca w TK. Wreszcie prawo złamał rząd „uporczywie przeciwstawiając się” wyrokom TK.

A co na to władze PiS? Nie mają zamiaru wykonywać wyroków, które im nie pasują. – Trybunał dokonał… bezprawnej ingerencji w suwerenność Państwa Polskiego, bowiem… kompetencje Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu nie obejmują kontroli trybu wyboru sędziów – stwierdziła pisowska marszałek Sejmu oraz szefowa pisowskiego trybunału konstytucyjnego.

Bezczelnie mijają się z prawdą, bowiem obejmują – o prawie do sądu… ustanowionego ustawą mówi art. 6 par. 1 Konwencji. Oto Trybunał Europejski zbadał, czy przy powołaniu sędziów do TK polskie organy: prezydent, Sejm i rząd, przestrzegały polskich przepisów. I wyszło mu – tak jak wszystkim kilkunastu gremiom międzynarodowym, z Komisją Wenecką włącznie, że własnego prawa nie przestrzegały.

A co do „wkraczania w suwerenność”, to całe orzecznictwo Europejskiego Trybunału od 1959 r. to nic innego, jak właśnie takie „wkraczanie” – tam gdzie chodzi o prawa człowieka: od warunków w więzieniach, przez prawo adopcyjne, opłaty sądowe, podsłuchy, dopuszczalność krzyży w szkołach, stopnie z religii na świadectwie, przez rosyjskie śledztwo katyńskie, polskie tajne więzienia CIA, po komunistyczne ustawy rozliczeniowe, wolność zgromadzeń (np. polski zakaz Parady Równości), prawo odwołania się od odmowy dokonania zgodnej z prawem aborcji… Nic tylko same „ingerencje w suwerenność”. Bo na tym polega sens istnienia tego Trybunału: ustanawia i pilnuje standardów. A państwa Rady Europy dobrowolnie podpisały zobowiązanie do poddania się jego jurysdykcji.

No cóż, do określonego traktowania przez PiS wyroków, które mu nie pasują zdążyliśmy się już przyzwyczaić i jak na razie nic na to poradzić nie możemy – jest bezkarne. Ale ten wyrok, mam taką nadzieję, posłuży, kiedy czas rządów PIS minie, do sformułowania aktów oskarżenia przeciwko jego władzy. A już dziś pokazuje, czym jest pisowski trybunał konstytucyjny.

Głupie Polki i głupi Polacy

Tegoroczna matura mogła być ograniczona do trzech obowiązkowych przedmiotów zdawanych pisemnie na poziomie podstawowym: języka polskiego, matematyki i języka obcego. Nie trzeba było wybierać przedmiotu dodatkowego. Nie było egzaminów ustnych ani z języka polskiego, ani obcego, ale szkoła mogła takowe zorganizować na prośbę absolwenta.

Arkusze maturalne zostały opracowane na podstawie specjalnie przygotowanych i znacznie łatwiejszych wymagań egzaminacyjnych, a nie – jak wcześni, w oparciu o rozbudowaną i dość trudną podstawę programową.

Na egzaminie z polskiego na poziomie podstawowym dano do wyboru trzeci temat wypracowania. Można je było napisać bez odwoływania się do lektur, czyli nawet minimalna znajomość Mickiewicza czy Słowackiego stała się zbędna – okazało się więc, że lektury obowiązkowe wcale nie są obowiązkowe.

Zmniejszono liczbę zadań na poziomie podstawowym z matematyki, a arkusz z angielskiego na poziomie podstawowym wywołał wśród zdających powszechne zażenowanie – tak był prosty i łatwy.

O co tu chodziło? Wygląda na to, iż pisowski rząd zrobił maturzystom prezent. Seniorom dał 13. i 14. emeryturę, rodzicom 500 plus na każde dziecko, a dla absolwentów szkół średnich leciutką – dla idiotów, maturę.

Wieść, że będzie łatwo, rozeszła się wśród poprzednich roczników, więc na maturę masowo zgłosili się abiturienci z poprzednich lat – żeby poprawić wyniki, czy żeby wreszcie ją zdać.

Nie ma też wątpliwości, że łatwą maturą rząd zrobił prezent przede wszystkim sobie. Za słabe wyniki w roku poprzednim obwiniono ówczesnego ministra – że nie dostosował wymagań egzaminacyjnych do realiów zdalnego nauczania, więc jego następca dostosował aż nadto – tak bardzo uprościł wymagania, że kolejne roczniki domagają się podobnie łatwej matury – wszyscy dotknięci skutkami edukacji online chcą być równo traktowani, chcą zdawać egzaminy na tych samych zasadach jak w 2021 r.

Już takie gwarancje dostali przyszłoroczni maturzyści. Prawdopodobnie łatwiejsze będą także egzaminy maturalne w 2023 r. Czy rząd przyzwyczaja młodych Polaków, że zamiast dobrej edukacji mają łatwe egzaminy – chcieliście/chcecie zdać maturę, no to ją zdacie i to z palcem w dupie.

I tak poprzeczka poszła w dół. Ale łatwe egzaminy to pułapka przed egzaminami na wyższe uczelnie. I coś mi tu śmierdzi – przypomina mi się bardzo stara zasada, że głupim narodem łatwo manipulować – rządzić. Czy PiS o to właśnie chodzi?

Myśleć o Polsce…

Ciągle wracam do sprawy dogadania się Lewicy z PiS. Bardzo chciałbym dowiedzieć się jak doszło do tego „porozumienia”. Czy mieliśmy tu do czynienia z tajnym układem, a jeśli tak, to z jakim? Mówi się o tzw. ustawie dezubekizacyjnej – jej złagodzeniu.

Ale niezależnie od tego co już się stało Lewica powinna powściągnąć euforię z niby „odzyskanej podmiotowości” i pilnie odpowiedzieć na kilka pytań, zaczynając od tych: – Czy wciąż jest w opozycji; – Czy to, co się stało, jest jednorazową zagrywką, czy zmianą frontu? Gadki, że… nie będziemy opozycją totalną, tylko racjonalną, są bowiem dokładnie tym, o co PiS zawsze chodziło. Już trwa zagłaskiwanie Lewicy w mediach rządowych. Składane są propozycje współpracy przy uchwalaniu niektórych „prospołecznych” ustaw tzw. Polskiego Ładu, czyli programu wyborczego PiS. Tu Lewica jest zapraszana do roli wicekoalicjanta, zastępującego, w zależności od potrzeb, głosy ziobrystów lub gowinowców.

Liczę, że dla Lwicy łamanie przez PiS praworządności, praw kobiet, praw mniejszości, prześladowanie sędziów itd. nie da się zrównoważyć – usprawiedliwić, świadczeniami socjalnymi i antyelitarną retoryką; że na tle stosunku i współpracy z PiS nie dojdzie do rozłamu w samej Lewicy ani w całek opozycji demokratycznej? PiS o to właśnie chodzi – chce na nowo poukładać scenę polityczną. Samo umieszcza się w rozsądnym, naturalnym centrum, a po prawej uspokojonych ziobrystów, zaś po lewej konstruktywną, socjalną Lewicę. To ma być ten nowy polityczny ład, gwarantujący łatwe wyborcze zwycięstwo PiS i domknięcie planu orbanizacji Polski.

By temu przeciwdziałać, należy teraz wspólnie – cała demokratyczna opozycja, porozumieć się w sprawie zawieszenia broni. Uświadomić, że w pojedynkę nic nie do się zdziałać; że najwyższy już czas na rozmowy o własnym – opozycyjnym, nowym ładzie na teraz i na po PiS; że tolerancji dla autorytarnych rządów PiS nie ma usprawiedliwienia – tego nie darują nawet lojalni dotychczas wyborcy. Poskromcie więc własne ambicie – to apel do liderów opozycji, zacznijcie faktyczne myśleć o Polkach i Polakach, o Polsce bez PiS.

Propagandowe szczepienia

Maj – tradycyjnie okres komunii i ślubów. Rząd luzuje obostrzenia – zwiększył limity osób mogących uczestniczyć w przyjęciach okolicznościowych. Też ogłosił akcję „Zaszczep się w majówkę”, twierdząc, że chodzi o przekonanie ludzi, iż nie należy się już obawiać wielkich skupisk ludzkich; i że akcja będzie promować szczepienia przeciw COVID-19.

W tym celu zorganizowano rządowe punkty szczepień, po jednym w każdym województwie, więc dla wielu osób wyprawa po szczepionkę połączona była z wycieczką. Niektórzy byli na miejscu o trzeciej czy czwartej w nocy. Wielu wybrało się całymi rodzinami. Przyjechali ze swoimi stołkami, materacami, kocami i śpiworami, termosami oraz wałówą. Tylko pogoda nie dopisała – lało i było zimno. Czyli można powiedzieć, że rząd zorganizował idealne warunki do szerzenia się koronavirusa – nawet jeśli zjawiając się w okolicy punktu szczepień byli jeszcze zdrowi, to po kilku godzinach stania na deszczu różnie to mogło być.

A nie tak to miało wyglądać. Oto pod koniec marca minister odpowiedzialny za akcję szczepienia, rzucił propozycję utworzenia samorządowych punktów szczepień masowych – po jednym w każdym powiecie. Miały powstać do 18 kwietnia i od następnego dnia szczepić. Zadaniem gminy było znalezienie lekarza i lokalu. Koszty działalności punktu miał pokrywać Narodowy Fundusz Zdrowia. Samorządowcy zaproponowali, aby punkty te organizowane były w remizach, szkołach, domach kultury i w namiotach stojących na dużych parkingach. Każdy z nich miał być obsługiwany przez 2 albo 3 zespoły szczepiące; każdy miał wykonywać najmniej 1000 szczepień dziennie.

Rozpatrzono też propozycję zorganizowania dużych punktów szczepień w większych miastach, w dużych halach albo szpitalach. Miały być „szkieletem” systemu, a punkty powiatowe ich uzupełnieniem. Duże miasta je przygotowały – można było w nich zaszczepić nawet 4 tys. osób dziennie.

A 16 kwietnia samorządowcy dowiedzieli się, że przygotowane przez nich punkty – te powiatowe i duże, nie są na razie potrzebne, że jest za mało szczepionek, czemu winne są koncerny farmaceutyczne, no i UE. Wybuchła awantura. Samorządowcy proponowali rządowi aby opracować listę i harmonogram otwierania nowych punktów – uzależnić to od dostaw szczepionek.

I w ten oto sposób, gdy ludzie w majowy weekend mokli i marzli w ramach akcji rządowej, przerobione na punkty szczepień lodowiska, inne obiekty sportowe i wystawiennicze pozostawały puste.

Czyli akcja „Zaszczep się w majówkę” miała wyłącznie wymiar propagandowy. W dodatku jak wszystko, co ten rząd robi, nie wyszła – dla wielu ludzi, którzy stali w kolejkach, szczepionek zabrakło. Tych, którzy się nie doczekali, zapraszano na niedzielę, a tych z niedzieli na poniedziałek.

Oczywiście od strony propagandowej akcja się powiodła – telewizje zachwycały się tłumami ludzi czekających na szczepienie. Ale nie tym, że poprzez fatalną organizację być może narażono zdrowie i życie wielu ludzi; że dla wielu chętnych szczepionek zabrakło.

W rzeczywistości była to wielka klapa – biorąc pod uwagę wszystkie 16 miejsc, majówkowe szczepienia objęły nie więcej ludności, niż liczy jedno niewielkie miasteczko. A nieznana jest liczba osób, którym przy tej okazji „wszczepiono” COVID-19, grypę, anginę, zapalenie płuc itp. Tak właśnie działa PiS!

Kierunek Republika Czeska…

Jest oto senacki projekt ustawy mającej doprecyzować prawo dotyczące aborcji dokonywanych na terenie Republiki Czeskiej. Ten zgłoszony przez opozycję w czeskim Senacie projekt ma służyć pomaganiu Polkom w łamaniu zaostrzonej przez pisowski trybunał ustawy antyaborcyjnej.

Zaczęło się od inicjatywy „Ciocia Czesia” – zorganizowanej przez mieszkającą w Pradze Polkę i jej czeskie przyjaciółki sieci pomocy dla Polek, które zdecydują się przerwać ciążę w Czechach. Dziewczyny założyły stronę informacyjną, zapewniają noclegi, transport, tłumaczy, zbierają pieniądze na opłatę za zabieg dla tych, które na to nie stać. Taka dobrosąsiedzka pomoc dla bliźnich, uwięzionych w państwie ciemnogrodu. Dziewczyny zwróciły się też o pomoc do premiera Republiki Czeskiej. Ten na postulaty finansowe nie zareagował, ale potwierdził interpretację Ministerstwa Zdrowia z 2016 r., stanowiącą, że Polki jako obywatelki EU mogą legalnie dokonywać aborcji w Czechach.

Czeska ustawa aborcyjna pochodzi z roku 1986 i stanowi, iż prawo do aborcji do 12. tygodnia życia przysługuje tylko obywatelkom Czechosłowacji – dziś Czeszkom, oraz osobom, które posiadają… zezwolenie na pobyt na podstawie specjalnych przepisów lub umów międzypaństwowych.

W 2016 r. Ministerstwo Zdrowia wydało interpretację, zgodnie z którą traktat o UE jest umową zezwalającą mieszkankom wszystkich krajów UE na pobyt w Czechach, więc legalna aborcja jest dla nich dostępna. Ale np. Czeska Izba Lekarska nie uznaje tej interpretacji i przestrzega lekarzy przed działaniem, które może narazić ich na zarzuty karne (jeszcze nie było takiego przypadku). I część placówek służby zdrowia, zwłaszcza w dużych miastach, stosuje się do zaleceń Izby i odmawia Polkom aborcji.

Z tego powodu w listopadzie ubiegłego roku zapytanie w tej sprawie do ministra zdrowia wystosował jeden z posłów i otrzymał odpowiedź, iż zgodnie z kodeksem karnym aborcja dokonywana… inaczej niż w sposób dozwolony przez ustawę jest przestępstwem podlegającym karze pozbawienia wolności do lat 5.

Odpowiedź ta wywołało zamieszanie – posłowie opozycji zażądali wyjaśnień i je otrzymali zatytułowane: Dlaczego dokonanie aborcji u obywatelek Unii Europejskiej jest zgodne z porządkiem prawnym obowiązującym, na terytorium Republiki Czeskiej? W nim ministerstwo wyjaśniło, że wcześniejsza odpowiedź jest nieprawdziwa. Jednak to zdaniem senatorów nie rozwiązuje sprawy. I pojawił się w Senacie projekt ustawy, który usunie paragraf mówiący o nielegalności aborcji u cudzoziemek, do końca wyjaśni wątpliwości prawne i przekona czeską służbę zdrowia do tego, że pomaganie Europejkom przybywającym po ratunek z… Polski jest w pełni legalne.

Projekt ten wywołał dyplomatyczną inicjatywę Chargé d’affaires ambasady polskiej w Czechach. Tak, tego samego, co kilka lat temu głosił, iż służby specjalne PRL zabiły Johna F. Kennedy’ego, a hiszpańska wojna domowa, w której republikanie bronili demokratycznego rządu przed faszystowskim puczem generała Franco, była… w istocie agresją Związku Sowieckiego.

Osobnik ten wystosował do czeskiego ministerstwa zdrowia list, w którym ochrzania Czechów. Twierdzi, że… legalizacja komercyjnej turystyki aborcyjnej jest… niefortunna z punktu widzenia stosunków polsko-czeskich, bowiem… ma zachęcić polskich obywateli do naruszania polskiego prawa.

A na koniec dobra wiadomość. Ani czeski minister zdrowia, ani czeski parlament się tym nie przejęli, a wyśmiali. Ustawa zostanie uchwalona, jeśli już tego nie uczyniono. A Kościół? Jakakolwiek kolaboracja z polskimi katolami jest w Czechach politycznie toksyczna. I tego im szczerze zazdroszczę.

Religia czy etyka?

Aktualny pisowski minister od nauki i edukacji tako rzecze: – Nauka albo religii, albo etyki będzie obligatoryjna, by do młodzieży docierał jakikolwiek przekaz o systemie wartości.

A co tak naprawdę się za tym kryje? Chodzi o to, żeby dzieci wróciły na katechezę, która oczywiście odbywać się będzie w dogodniejszych godzinach niż etyka, i z której łatwiej będzie można dostać najwyższe oceny. Ale są w tym jeszcze bardziej dalekosiężne cele. Oto Kościół zapewnił katechezie rangę znacznie wyższą niż zwykłemu przedmiotowi ponadobowiązkowemu – ma zagwarantowane, że będzie docierać ze swoją ideologią i indoktrynacją także do tych dzieci, które nie są posyłane na katechezę bądź nie chcą na nią chodzić. Od lat szykuje się do przejęcia lekcji etyki – kształci na uczelniach wyznaniowych zastępy potencjalnych nauczycieli. Będą nimi absolwenci filozofii bądź podyplomowych studiów z etyki. I formalnie wszystko będzie ok., ale  w praktyce lekcje etyki będą prowadzić kadry katolickie, dbające o to, aby sztafaż nieco zeświecczonego języka i suchych informacji o błędnych etycznych teoriach liberałów nie przeszkodził zaszczepieniu w uczniach jedynie słusznego systemu przekonań moralnych, boskim zrządzeniem ściśle zbieżnego ze stanowiskiem Kościoła katolickiego.

I opinia publiczna nawet nie zauważy perfidnego zamachu na wolność sumienia i wolność religijną, jaką szykują fundamentaliści. Nie wie, że wspomniany przez wspomnianego ministra „system wartości” oznacza ideologię katolicką. Nie wie również i tego, że nauka etyki to coś innego niż wychowywanie i umoralnianie, a w szczególności coś innego niż zaszczepianie dzieciom systemu przekonań („wartości”) zakorzenionego w którymś z wyznań. Nie wie w końcu i tego, że alternatywa religia czy etyka jest pozorna, bo oba jej człony znajdą się w tych samych rękach. Mam więc prawo sadzić, że objęcie prawie całej polskiej młodzieży obowiązkową indoktrynacją katolicką nie wzbudzi protestów.

I tak na lekcjach etyki będzie się dzieciom mówić o „osobie ludzkiej” albo „prawie naturalnym”. Tu nie dowiedzą się już one, że terminy te udają świeckie, podczas gdy cały ich sens jest teologiczny („dziecię boże” i „prawo boże”), a całą tę manipulację, polegającą na przemycaniu religii w świeckim kostiumie, zdolni będą przejrzeć i napiętnować tylko bardzo nieliczni.

Wygląda też na to, że decydenci, jak większość ludzi, mylą dwie kwestie: wiedzę o teoriach etycznych („etyka” jako nauka moralności) z wychowaniem („etyka” jako morale, poddające się kształtowaniu przez dobry przykład i refleksję nad dobrem i złem w postępowaniu).

Wynika z tego że, godziny lekcji etyki nie mają służyć nauczaniu dyscypliny filozoficznej zwanej etyką, kształtowaniu wrażliwości moralnej, wpajaniu umiejętności i nawyku moralnej refleksji i – jeśli się da – wzmacnianiu w uczniach takich cnót, jak roztropność, sprawiedliwość czy koleżeństwo. Ich prawdziwym celem jest nie też zbudowanie moralne czy także przekazanie wiedzy na temat różnych koncepcji moralności, wyjaśniających, skąd biorą się powinności i oceny moralne oraz czym one w ogóle są.

Kto uczy się etyki, ten, owszem, może i powinien doskonalić się moralnie, niemniej w bardzo szczególny sposób. Dojrzewanie moralne uczestnika kursu etyki ma polegać na czymś przeciwnym w stosunku do słuchacza kazań i lekcji religii. O ile bowiem temu drugiemu wpaja się pewne normy postępowania i przekonania moralne, tłumacząc, że są one wolą bożą, obowiązującą uniwersalnie, o tyle tego pierwszego uczy się, że odpowiada nie tylko za swoje czyny, lecz również za swoje przekonania i oceny moralne. Kto uczy się etyki, ten wie, że musi czasami zdobyć się na samodzielną refleksję i analizę etyczną, nie poprzestając na posłuszeństwie czemuś, co jakaś grupa ludzi uważa za prawo boże, uniwersalny „kodeks etyczny” czy też „uniwersalny system wartości”. Ba, taka osoba uważa wręcz, że we współczesnym świecie opieranie swoich decyzji moralnych na fundamencie posłuszeństwa jakiejś doktrynie religijnej oraz oczekiwanie od innych, że przyjmą tę doktrynę jako „uniwersalną” sarno w sobie jest niemoralne. Ale, niestety, wspomniany minister tego z pewnością nie wie.