JP2 i seks… Cd.

Szczególnie demoralizująca jest władza religijna, nadaje jej bowiem rys nadprzyrodzony, boski (vide poprzedni wpis).

Weźmy np. takiego dominikanina Pawła M., który gwałcił swoje wychowanki, w tym zakonnice, co nazywał „modlitwą ciałem”, „oczyszczeniem seksualnych zranień” i „wyzwalaniem z nieczystości”. Jak pisała o tym wrocławska prasa, przez pieszczoty, penetrację czy odtwarzanie różnych pozycji seksualnych miały one oddawać poszczególne części ciała Panu Bogu.

Na marginesie warto dodać, że przełożony Pawła M., który chronił gwałciciela przed odpowiedzialnością kościelną i świecką, cenił wskazaną encyklikę za prawdę, wierność prawdzie i płacenie ceny za tę wierność przez Kościoły z Europy Środkowowschodniej.

Jak podkreśla brytyjski obrońca „nienarodzonych” na łamach wydawanego przez Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego pisma „Studia Philosophiae Christianea”, encyklika potwierdza, że etyka katolicka zawiera pewną liczbę norm moralnych bez wyjątków w dziedzinie etyki seksualnej – w rzeczywistości jest ich więcej niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie etyki. Zaznacza tu, że to nauczanie nie podoba się katolikom i ludziom spoza Kościoła, co wynika z „resentymentu”, czyli braku obiektywizmu w osądzie, który bierze się ze słabej woli. Innymi słowy, nauczanie katolickie w zakresie seksualności jest tak wspaniałe, że cały świat go mu zazdrości, ale – głupi podli mali ludzie! – nie potrafią mu sprostać. Wiadomo wszak, że miliardy katolików nawet jak nie stosują się do wezwań JP2, to przecież wiedzą, że czynią bardzo źle i że za swoje niecne występki trafią do piekła.

Auror ten przekonuje, iż szczególne znaczenie seksu zostało uznane przez największych filozofów, artystów i historyków społecznych w opozycji do tych żyjących w następstwie rewolucji seksualnej, którzy w następstwie rewolucji seksualnej twierdzą (przynajmniej publicznie), że ten obszar moralności nie jest w żaden sposób szczególny ani wyjątkowy.

Może zatem Kazik miał rację, kiedy przed laty śpiewał o księżach: Wywijają rękami, tylko tego chcą jednego, Czego sami nie mają, żyją tylko dla tego. Bo to, że ludzie – zgodnie ze swoją naturą albo, jak chcą wierzący, zamysłem Bożym – po prostu lubią się bzykać i że (jeśli nikogo przy tym nie krzywdzą) nie widzą w tym nic zdrożnego, JP2 i jego namiętnym miłośnikom jakoś nie przychodzi do głowy. Blask tej prawdy ich zatem nie oświecił…

JP2 i seks…

Jednym z ulubionych koników JP2 był seks. W encyklice „Veritatis splendor” nie poświęca mu co prawda zbyt wiele miejsca, ale uwagom dotyczącym seksualności, dokładnie, kwestiom sprzeciwu wobec antykoncepcji, stosunków pozamałżeńskich czy aborcji, warto się przyjrzeć, bowiem tu podkreśla, że nieczystość – cokolwiek by ona miała znaczyć – jest gorsza od śmierci.

Przytacza starotestamentową przypowieść o Zuzannie jako symbolu godnych podziwu świadectw wierności wobec świętego prawa Bożego, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci. Czytamy o dwóch niesprawiedliwych sędziach, którzy grożą jej śmiercią, ponieważ nie chce ulec ich nieczystym żądzom, na co słyszą odpowiedź: Jestem w trudnym ze wszystkich stron położeniu. Jeżeli to uczynię, zasługuję na śmierć; jeżeli zaś nie uczynię, nie ujdę waszych rąk. Wolę jednak niewinna wpaść w wasze ręce niż zgrzeszyć wobec Pana.

Wyciąga z tej opowieści jedynie słuszny w jego mniemaniu wniosek. A mianowicie, że Zuzanna wolała niewinna wpaść w ręce sędziów, przez co daje świadectwo nie tylko wiary i zaufania do Boga, ale także posłuszeństwa wobec prawdy i absolutnych wymogów porządku moralnego: swoją gotowością przyjęcia męczeństwa głosi, że nie należy czynić tego, co prawo Boże uznaje za złe, aby uzyskać w ten sposób jakieś dobro.

Podkreśla, że kobieta wybiera „lepszą cząstkę”, przejrzyste, bezkompromisowe świadectwo prawdzie dotyczącej dobra oraz świadectwo Bogu Izraela; w ten sposób przez swoje czyny ukazuje świętość Boga.

Gdyby JP2 myślał ciut racjonalniej, z biblijnej opowieści o Zuzannie i starcach mógłby wyciągnąć nieco bardziej adekwatne i rozumne wnioski. A mianowicie przypomniałby sobie słowa lorda Actona, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Że szczególnie demoralizująca jest władza religijna, nadaje jej bowiem rys nadprzyrodzony, boski. Cdn.

Wychować do męskości? Cd.

Po lekturze wspomnianego raportu (vide poprzedni wpis) można odnieść wrażenie, że jedną z niewielu istotnych zmian, jakie pojawiły się w procesie dojrzewania młodych chłopców, jest wszechogarniające znaczenie internetu. Jest on nie tylko źródłem wiedzy o samym dojrzewaniu, zmieniającym się ciele czy mózgu nastolatka, ale również seksualności czy relacjach. Z jakim skutkiem? Wiadomo.

Może jeszcze mocniej niż poprzednie pokolenia dojrzewający chłopcy muszą się mierzyć zarówno z brakiem jasnego wzorca męskości, jak i wyobrażeniami na temat własnej płci. Próbując zdefiniować męskość, chłopcy konfrontują się głównie ze znanymi im stereotypami czy zastanymi normami (związanymi m.in. z rolą mężczyzny dominującego w związku i będącego głową rodziny) czy z brakiem przyzwolenia na popełnianie błędów i okazywanie uczuć.

We wskazanych badaniu sprawdzono, jakie emocje wywołują w chłopcach określone stereotypy. Wynika z nich, że w przypadku tego dotyczącego ukrywania emocji (które wyraża się m.in. w określeniu „chłopaki nie płaczą”) badani mają najwięcej emocji – 75% negatywnych (złość, zniechęcenie i bezsilność). Złość zaznaczył co trzeci badany, przy czym w żadnym innym przypadku odsetek wskazań na tę odpowiedź nie był tak wysoki.

Inaczej jeszcze. Z najnowszych badań ukazuje się taki obraz współczesnych dojrzewających chłopców: są źli i samotni – pozostawieni sami sobie i źli na stereotypy o „byciu mężczyzną”.

Wyzwaniem jest więc wzmacnianie chłopców w taki sposób, żeby wspierać postawę, że mężczyzna może być zarówno silny, jak i emocjonalny; że może podjąć decyzję, ale też może nie być jej pewny. Bycie męskim nie jest w tym ujęciu jednoznaczne z wybieraniem cech przeciwstawnych, a raczej świadomością, że te cechy leżą w pewnym spektrum, w którym mogą się przemieszczać.

Wychować do męskości?

Ostatnio coraz więcej mówimy o umocnieniu się kobiet w wybranych rolach życiowych. Pojawia się wiele badań i publikacje dotyczących kobiecości, w tym i o trudnościach w procesie dojrzewania dziewcząt. To naturalne i potrzebne. Jednak wydaje mi się, że równocześnie zaniedbujemy refleksje nad trudnościami związanymi z dojrzewaniem współczesnych chłopców. Co prawda mamy swoje wyobrażenia na ich temat, ale jest to obraz niepełny oraz dość smutny. Takie też wnioski pochodzą z badania: „Dojrzewanie polskich chłopców”.

Blisko połowa badanych zadeklarowała, że z trudnościami nastoletniości musiała sobie radzić samodzielnie. Łatwo można to skojarzyć z jednym z najważniejszych powodów, które skłaniają do położenia się na terapeutycznej kozetce, a którym jest poczucie osamotnienia i samotnego „dawania rady”. Autor jednej z bestsellerowych pozycji na temat wychowania chłopców: „Dziesięć rozmów, które musisz przeprowadzić ze swoim synem”, wskazuje, że okres dojrzewania jest czasem, gdy pojawiają się kluczowe pytania o tożsamość. Wtedy też kształtuje się rodzaj psychicznej odporności na przyszłe kryzysy życiowe, w tym ten związany z różnymi rolami życiowymi i społecznymi.

Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie oto, kim jestem i kim będę bez spotkania z mądrymi dorosłymi oraz rówieśnikami. Tymczasem wspomniany raport wskazuje, że źródłem osamotnienia jest niechęć dorastających chłopców do mówienia o swoich sprawach dorosłym. To zrozumiałe, gdy dorosłym brakuje ciekawości, delikatności i zrozumienia. Podobnie jest z konstruktywnymi relacjami rówieśniczymi realizowanymi tam, gdzie np. pojawiają się wspólne pasje czy zainteresowania. Brakuje ich, bo jak wiadomo system edukacji oparty jest na tym, żeby opanować ogromne partie niepotrzebnego nikomu materiału, a następnie zdać je bez potrzeby i możliwości wyrażenia własnego zdania. Cdn.

Rozliczą prominentnych pisdzielców? Cz. 3

Po ponad dwóch miesiącach wskazany (vide poprzedni wpis) wniosek trafił do komisji odpowiedzialności konstytucyjnej. Jej szef już wtedy mówił, że komisja powinna w ciągu roku skończyć prace i jeszcze w czasie kadencji parlamentu jej rekomendacja powinna trafić pod głosowanie na sali plenarnej. Kadencja sejmu kończyła się jesienią 2015 r. Gdyby ta zapowiedź się potwierdziła, sejm mógłby postawić prominentów IV RP przed TS 1,5 roku przed końcem kadencji. W tym czasie Trybunał mógłby ich nawet skazać.

Ale Platformie na tym nie zależało – pierwszy wniosek o TS dla Ziobry trafił pod obrady sejmu na sam koniec kadencji pod koniec września 2015 r. Było to grubo po wyborach wygranych przez Dudę, gdy sondaże pokazywały, że dni rządów PO są policzone. Żeby Ziobro stanął przed Trybunałem, musiało zagłosować za wnioskiem 276 posłów. Zabrakło pięciu głosów, czyli rozliczenie Ziobry tak naprawdę nikogo nie interesowało.

PiS w wyborach 2015 r. przejęło parlament. I wtedy platformerskie rozliczanie prezesa wyraźnie ruszyło. Tym razem PO złożyła w sejmowej komisji odpowiedzialności konstytucyjnej wniosek o TS dla Prezesa wszystkich prezesów szybko. Myślicie, iż nie wiedzieli, że nie ma on żadnych szans? W grudniu 2016 r. komisja opowiedziała się przeciwko pociąganiu tego osobnika do odpowiedzialności. Sprawa stanęła jednak na posiedzeniu plenarnym sejmu w czerwcu 2017 r. Oczywiście pisowska większość ze śmiechem wniosek ten wysłała w kosmos.

A przecież gdyby obaj stanęli przed TS w 2013 r. i zabroniono by im pełnienia funkcji, to od 2015 r. nie byłoby pewnie PiS-u u władzy. Nie trzeba by opowiadać, że tym razem PO kogoś za coś rzeczywiście rozliczy. Czy tym razem zostaną z tego wyciągnięte wnioski? Czy tym razem nastąpi dobranie się do dupy, komu trzeba? Myślę, że wątpię. Ale chcę się mylić.

Na zakończenie tego wpisu trochę „najnowszej historii”. Oto dotychczas TS skazał wyłącznie dwie osoby. W roku 1989 r. wybuchła tzw. afera alkoholowa, która swój finał miała dopiero osiem lat później. Sprawa dotyczyła nielegalnego importu napojów alkoholowych masowo zalewających polski rynek. Szacuje się, że nieprawidłowości kosztowały skarb państwa ok. 1,7 bln starych zł. Przed TS zostało wówczas postawionych pięć osób. Ministrowie: finansów, spraw wewnętrznych, rynku wewnętrznego oraz współpracy gospodarczej z zagranicą, a także prezes Głównego Urzędu Ceł. Finalnie TS skazał dwóch ostatnich oskarżonych na utratę biernego prawa wyborczego przez pięć lat i zakaz zajmowania przez ten okres kierowniczych stanowisk w państwie. Pozostała trójka została uniewinniona.

W roku 2005 do odpowiedzialności konstytucyjnej za wadliwą prywatyzację: Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń S.A., Domów Towarowych Centrum S.A. oraz Telekomunikacji Polskiej S.A., został pociągnięty do odpowiedzialności byty minister skarbu państwa. Sprawa po zawirowaniach natury formalnej, zakończyła się ostatecznie w roku 2019 umorzeniem postępowania.

Rozliczą prominentnych pisdzielców? Cz. 2

Wyobraźmy sobie, że Trybunał Stanu (TS) odbiera (vide poprzedni wpis) byłej pisowskiej premier czynne i bierne prawo wyborcze; jedna taka, dziś jeszcze europosłanka, za nieopublikowanie orzeczenia TK w 2015 r. traci ordery, odznaczenia i tytuły honorowe; ostatni pisowski premier zwany Pinokiem, za wybory kopertowe dostaje zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk i pełnienia funkcji związanych ze szczególną odpowiedzialnością w organach państwowych i organizacjach społecznych, a na dodatek traci mandat poselski; główny pisowski wicepremier i minister od gospodarki w jednym, dostaje od TS kilka lat pudła, bowiem tyle za jego działalność można dostać z paragrafów kodeksu karnego, gdyż TS jest w stanie kogoś ukarać, i to sensownie, a na dodatek do 10 lat od popełnienia przewiny. Warunkiem tu jest to, że naprawdę chce się kogoś przed nim postawić.

Moje wątpliwości wynikają z tego, że wcale nie jest to takie pewne, bowiem TS nie służy u nas do karania, ale do gadania o nim – machania szabelką. Dowód? Oto wiedziano doskonale, że były naczelnik państwa oraz minister od sprawiedliwości zwany szeryfem mieli za uszami robienie sobie jaj z prawa. Mieli więc stanąć przed TS w czasach, gdy rządziła PO. Ba, postawienie ich przed TS to jedna z rekomendacji, jakie znalazły się w raportach komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy i komisji do spraw nacisków. Obie sporządziły sprawozdania grubo przed wyborami 2011 r. Klub SLD rozpoczął wówczas zbieranie podpisów pod wnioskami o postawienie ich przed TS. Nie zebrał jednak wymaganej liczby – 115.

Dlaczego nie rozliczono obu tych osobników? – To nie jest najlepszy obyczaj, jeśli ktoś, kto ma władzę, biegnie z wnioskiem do TS dla swojego poprzednika-odpowiednika – powiedział wówczas też premier i szef PO w jednym. Dodał też, że… mam jak najgorszą ocenę tego, w jaki sposób traktowali państwo premier Kaczyński i minister Ziobro wtedy, kiedy rządzili w Polsce, i z jakimi intencjami posługiwali się służbami państwowymi, prokuraturą. Natomiast nie mam przekonania co do tego, że nastąpiło tam jakieś rażące naruszenie prawa.

Za słowami poszły czyny. W marcu 2012 r. ówczesny szef klubu PO informował, że… najdalej za dwa tygodnie położymy wnioski do podpisywania ponadklubowego. Po co potrzebne były inne kluby, skoro by wniosek o TS był ważny, wystarczyło 115 poselskich parafek, czyli dużo mniej, niż liczył wtedy klub PO? Oczywiście po to, żeby sprawę przeciągać. Z dwóch tygodni zrobił się listopad. Ale udało się złożyć wniosek o postawienie przed TS obu tych panów. Cdn.

Rozliczą prominentnych pisdzielców?

Rozliczymy PiS z każdego łajdactwa, ze wszystkich ludzkich krzywd i tragedii, do jakich doprowadzili, sprawując władzę – słyszałem z ust szefa PO w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Też coś w tym rodzaju od innych, reprezentujących opozycję, ówczesnych kandydatów do parlamentu. A czy coś z tych buńczucznych zapowiedzi wyjdzie? Prawdopodobnie nic. I myślę, że wszyscy opowiadający o rozliczeniach mają tego świadomość. Wiedzą, że ściganie pisowców wymagałoby naginania prawa i łamania konstytucji. Czyli robienia dokładnie tego, za co chcieliby ścigać prezydenta i ekipę niegdysiejszego naczelnika Polski.

Oto do połowy 2025 r. prezydentem pozostanie pisowski namiestnik. Może wetować wszystkie ustawy, a jak zechce, to odeśle każdy uchwalony nie po jego myśli akt prawny do pisowskiego TK. Zapowiedział to podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu X kadencji. A kadencje członków wskazanego TK są dziewięcioletnie, więc PiS będzie miało tam większość do roku 2028. Każda niepasująca tej partii ustawa będzie więc niekonstytucyjna. I nawet jak nie będzie już pisowskiego prezydenta, to skargę konstytucyjną mogą złożyć sami posłowie PiS. A TK taką ustawę wyśle w kosmos.

Kadencja prokuratora krajowego kończy się w marcu 2026 r. Wcześniej może być odwołany tylko za zgodą prezydenta. Można by to zmienić ustawą, ale nie będzie ona miała szans ani u jeszcze prezydenta, ani w TK. Czy można zatem liczyć, że jakiś prokurator postawi zarzuty pisowskiemu nominatowi, czy raczej, że umorzy sprawę z powodu braku dowodów na popełnienie nawet wykroczenia? A pomysł o powołaniu sejmowej pisowskiej komisji wymaga oczywiście ustawy. A ta nie ma co liczyć na podpis pisowskiego prezydenta i będzie niekonstytucyjna dla TK.

Ale mamy jeszcze Trybunał Stanu (TS), którego skład zależy w znakomitej większości od sejmu. Izba wybiera go na początku swojej kadencji. Dokonuje on zaś żywota z końcem kadencji. Dzięki temu wiadomo, że wyroki TS będą takie, jakich chce rządząca większość. Jednak żeby postawić przed TS pisowskiego prezydenta, trzeba zebrać Zgromadzenie Narodowe, czyli sejm i senat razem. A na dodatek „za” musi zagłosować dwie trzecie tego towarzystwa – 374 członków zgromadzenia. Nie ma na to szans.

Natomiast dla postawienie przed TS premiera czy ministrów wystarczy tylko sejm, ale należy mieć w nim 276 chcących tego posłów. Przyjmijmy, że to się jakimś cudem uda, a sędziowie TS orzekną, że panowie są winni. Takiego werdyktu nie może już nikt podważyć, a prezydentowi w tym przypadku nie wolno korzystać z ułaskawienia. Cdn.