Jest mi zwyczajnie wstyd… Cz. 2

A ten minister (vide poprzedni wpis) chwali i broni swoich podwładnych. Osobiście pojechał na granicę, żeby uścisnąć ręce wojakom, którzy bohatersko osaczyli grupkę nieuzbrojonych, zagłodzonych uciekinierów ze stref działań wojennych. Nieco wcześniej w podobnym tonie wypowiedział się przełożony Straży Granicznej minister od spraw wewnętrznych – w opublikowanym na Twitterze liście do funkcjonariuszy SG żarliwie dziękował im za to, że… stawiają opór presji migracyjnej na granicy polsko-białoruskiej. Obu ministrom najwyraźniej nie powstała w głowie myśl o tym, jak potwornie demoralizująca dla tych młodych chłopaków i dziewczyn jest sytuacja, w której przełożeni każą im w nieskończoność traktować grupę zdesperowanych, zagubionych ludzi jak zwierzęta.

Funkcjonariuszy tych chroni anonimowość – twarze ukryte za kominiarkami, brak dystynkcji i identyfikatorów na mundurach, z ich samochodów zdjęto tablice rejestracyjne. Przełożeni na najwyższym szczeblu celowo stworzyli im idealne warunki do tego, żeby wzbudzić w nich okrucieństwo. Oni tylko wykonują rozkazy…

W tym miejscu ujawniam, że jestem emerytowanym oficerem; że zdaję sobie sprawę, czym jest rozkaz dla żołnierza. Przez całą swoją służbę na zajęciach z żołnierzami służby zasadniczej, ale i z kadrą jednostek, w których przyszło mi służyć Ojczyźnie, mówiłem też o sytuacjach, w których żołnierz może i bezwzględnie musi odmówić wykonania rozkazu. Tylko, że ja służyłem w ludowym Wojsku Polskim. Może w dzisiejszym Wojsku Polskim regulamin nie przewiduje takiej sytuacji? Może w tym wojsku nawet najgłupszy rozkaż najgłupszego przełożonego należy bezwzględnie wykonać.

Zdarzyło się tak, że ostatni rok mojej czynnej służby odbyłem w tym „nowym” Wojsku. Jednym z rozkazów, który w tym okresie otrzymałem dotyczył organizowania żołnierzom i kadrze wycieczek – pielgrzymek na Jasną Górę. Zamiast go wykonać złożyłem podanie o przejście w stan spoczynku. I od tego czasu cieszę się, uważam ze zasłużoną, emeryturą. Cdn.

Jest mi zwyczajnie wstyd…

Zawiadomienie do prokuratury złożył pisowski szef MON. – Szkoda słów i komentarzy na prostacką wypowiedź jednego z najważniejszych autorytetów TVN24. Takie zachowania trzeba konsekwentnie zwalczać. Kieruję zawiadomienie do prokuratury ws. znieważenia żołnierzy Wojska Polskiego – poinformował opinię publiczną.

Kolejne w tej samej sprawie zawiadomienie do prokuratury złożył jeden z licznych pisowskich ministrów sprawiedliwości. Dotyczy wypowiedzi Władysława Frasyniuka na temat sytuacji na granicy polsko-białoruskiej Dokładnie… polskich żołnierzy zabezpieczających granicę z Białorusią. Oba zawiadomienia zostaną rozpatrzone przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie w ramach tego samego postępowania.

Wypowiedź, której dotyczą oba zawiadomienia padła na antenie TVN24 w trakcie programu „Fakty po Faktach”. Oto „oskarżony” komentując sytuację w Usnarzu Górnym nie zawahał się użyć ostrego języka. – Mam wrażenie, że to jest wataha, wataha psów, która otoczyła biednych słabych ludzi. Tak nie postępują żołnierze. Śmieci po prostu.

I co ja na to? Jak na lato – w pełni identyfikuję się z taką oceną. Dodałbym jeszcze do tego: – banda nieczułych durniów i całość wykrzykiwał w mieszkaniu własnym, ale tak by nie usłyszała tego żona własna, bowiem z Nią nigdy nic nie wiadomo. Uważam, że Frasyniuk zachował elementarną przyzwoitość, która każe człowiekowi oburzać się, gdy widzi, jak ludzie traktowani są nieludzko. A zachowanie żołnierzy, policjantów i pograniczników wobec grupki uchodźców uwięzionych w chaszczach na granicy polsko-białoruskiej po prostu jest/było nieludzkie.

Faceci w polskich mundurach nie pozwalają podawać uchodźcom żywności i wody. Nie dopuścili do nich lekarki i karetki, uniemożliwiają podanie im lekarstw, nie pozwalają im oddalić się choćby na tyle, żeby mieli minimum prywatności przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych… Szczególnym przejawem zbydlęcenia jest włączanie przez funkcjonariuszy i żołnierzy syren za każdym razem, gdy działacze organizacji humanitarnych usiłują porozmawiać z osaczonymi, zadając przez megafon pytania np. o ich stan zdrowia. Ten akt jakiejś dziwacznej złośliwości – skwitowany przez rzeczniczkę oddziału Straży Granicznej aroganckim… prowadzimy tam działania graniczne i wiemy, co robimy, wskazuje na to, że pilnujący Afgańczyków funkcjonariusze państwa polskiego już nie widzą w nich ludzi. A to akurat jest wina państwa polskiego, więc nie należy skupiać się tylko na żołnierzach, ale też na ich ministrze, czy jeszcze lepiej, na zwierzchniku Sił Zbrojnych RP. Cdn.

„Reasumpcja” najbliższych wyborów

Naciągana prawnie, nachalna „reasumpcja” głosowania, do której doszło w polskim, głównie w Zjednoczonej prawicy Sejmie, właściwie nie powinna zaskakiwać, bowiem dobrze wiemy jak PiS traktuje Sejm, a jednak… Manipulacja regulaminem Sejmu była tak oczywista, kłamstwo tak bezczelne, kupowanie brakujących głosów tak ostentacyjne, że pozwala na stwierdzenie, iż dla PiS żaden wynik głosowania nie jest święty; że partia ta nie uznaje przegranej; że może sięgnąć po dowolne triki, żeby ogłosić zwycięstwo.

Ja traktuję to, jako jednoznaczną zapowiedź sfałszowania wyborów parlamentarnych, czy też nieuznania ich wyników, jeśli okażą się niekorzystne dla tego towarzystwa. Tym samym odrzucam dotychczasową ocenę, iż budowany przez obecną władzę ustrój to autorytaryzm wyborczy – taki, w którym niedemokratyczna władza, wykorzystując różne instrumenty prawne, finansowe i propagandowe, stara się zdobyć większościowe poparcie – formalny demokratyczny mandat.

Dobrze wiemy, że dotychczas w Polsce rządzonej przez PiS żadne wybory nie były równe, ale też, że ich nie sfałszowano. Zanosiło się na to w tzw. wyborach kopertowych, ale jak wiemy, plan ten nie wypalił. Jednak już w trakcie tamtej kampanii prezydenckiej, pośpieszne manewry z obsadą Państwowej Komisji Wyborczej oraz – orzekającej o ważności wyborów – nowej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, budziły niepokój. Ale ponieważ pisowski nominat, choć nieznacznie, ale wygrał, nic złego się nie wydarzyło.

Dziś podejrzenia, może nawet pewność, dotyczące przebiegu i respektowania przez władze wyniku przyszłych wyborów stają się jednak coraz bardziej uzasadnione, nawet jeśli wciąż przesadne, bowiem groźba utraty władzy przez PiS stale się przybliża – sondaże od jesieni nie rosną; w ostatnim badaniu Platforma wręcz zrównała się z PiS. Inne jeszcze wskaźniki pozwalają na stwierdzenie, iż rządzącej formacji grozi utrata sterowności, a następnie władzy.

Ale nie myślcie, że PiS, po prawdopodobnej przegranej, ot tak odda rządy; że jego ludzie wyprowadzą się grzecznie ze spółek Skarbu Państwa. Ja w to już nie wierzę. Myślicie, że władza, która przypisuje sobie szczególną dziejową misję, która opozycję uważa za wrogów polskości, która ma na koncie wyłudzone lub wręcz ukradzione publiczne pieniądze, a za sobą jawne łamanie prawa – stanie się nagle demokratyczną opozycją? Nic z tych rzeczy!

Trzeba więc szykować się na złe scenariusze. Niektóre już się zaczynają realizować. Patrz Lex TVN – oczywista próba spacyfikowania największej niezależnej telewizji, po tym jak już została przejęta prasa regionalna (kupił ją prezes ORLEN-u). Teraz szykują się do dalszych przejęć jeszcze niezależnych mediów. Jeśli dołożymy do tego inwigilację internetu przez nowo tworzoną i pozbawioną skutecznego nadzoru służbę specjalną: Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości, to przestaję mieć wątpliwości, że wszystko to jest przygotowaniem do nieuczciwych wyborów.

I tu apel do opozycji. Odrzućcie naiwną wiarę, że PiS tego nie zrobi. Szykujcie się do obrony wolnych wyborów: twórzcie własny, równoległy system kontroli głosowania. Myślcie, co należy zrobić, co zrobicie, jeśli PiS, w razie przegranych wyborów, nie wyprowadzi się z gmachów rządowych i przejętych instytucji publicznych, jeśli sięgnie np. po nominatów niezłomnego w popieraniu PiS „długopisa” w Sądzie Najwyższym, czy po pisowski trybunał konstytucyjny – tak aby zmienić przegraną w zwycięstwo…

A tak, bowiem po ostatnich wydarzeniach w Sejmie nikt już nie może wykluczyć próby „reasumpcji” przyszłych wyborów, obojętnie kiedy zostaną rozpisane. Szansą dla opozycji jest wygrać je wyraźnie, jawnie i na oczach świata.

Sorry! Takie mamy prawo Cd.

Gdańsk – w 2011 r. sprzedał parafii nieruchomość (vide poprzedni wpis) za 1% wartości – 4,5 tys. zamiast 457 tys. zł „na działalność sakralną”. Dwa lata później dowiadujemy się, że biskup zamienił ją w prywatny ogród: ustawił ule, kurniki i sprowadził daniele, a celu sakralnego miała dowodzić figurka Matki Boskiej. Gdy z powodu tuszowania pedofilii księży decyzją Watykanu musiał opuścić archidiecezję gdańską, miasto przeprowadziło kontrolę czy działkę wykorzystywano zgodnie z przeznaczeniem. Odkryto na dawnym wybiegu dla danieli krzyże, figurki Jezusa i świętych, a proboszcz przekonywał – bezczelnie kłamiąc, że odbywają się tu drogi krzyżowe, spotykają się księża, tętni wręcz życie sakralne. Krzyże proboszcz dostawił po zapowiedzi kontroli – urządził inscenizację.

Jaka jest skala tego zjawiska w całym kraju nie wie żadna instytucja państwowa ani kościelna. I od lat nic się w tej sprawie nie zmienia. Z tego co udało się ustalić, największym beneficjentem tej furtki był/jest Kościół katolicki: w Małopolsce zaoszczędził – 3,4 mln zł, na Warmii i Mazurach – 3,8 mln, w Wielkopolsce – 4 mln, w woj. zachodniopomorskim – 6,2 mln, w pomorskim – 9,6 mln. W pozostałych nie mniej.

Zapowiadany… raport, który wykaże stan majątku oddanego po 1989 r. różnym podmiotom prawnym, w tym kościołom, do dziś nie powstał.

Próbowało się temu przyjrzeć stowarzyszanie badające relacje państwa z kościołami i innymi związkami wyznaniowymi w kontekście powiązań politycznych. Z powodów logistycznych nie miało jednak szans sprawdzić niemal 2,5 tys. polskich gmin. Wzięło więc pod lupę tylko powiaty, których mamy 380, a na dodatek ograniczyło się do ostatnich pięciu lat, żeby nie ugrzęznąć w sporach o dostęp do informacji publicznej.

Tak więc raport sporządzony przez to stowarzyszenia nie tyle odsłania skalę zjawiska, ile jego mechanizmy. Okazuje się, że tylko w minionej pięciolatce co dziesiąty samorząd minimum raz sprzedał nieruchomości na cele sakralne. A z tego ponad dwie trzecie kupił Kościół katolicki, który cieszył się największymi zniżkami – głównie 99%.

Większość miast systematycznie pozbywają się majątku na rzecz Kościoła katolickiego wbrew interesom mieszkańców, z którymi się nie konsultuje, a ich jawny sprzeciw jest lekceważony.

Jeśli Kościół nie może nieruchomości kupić, zabiega o wieloletnią dzierżawę – także za grosze. Możliwość dzierżawienia bez przetargu zamiast kupna stwarza również ustawa o gospodarce nieruchomościami z 1997 r. – art. 37 ust. 4. Kościół chętnie z niej korzysta, bo dla tej instytucji kilka dziesięcioleci mija jak z bicza strzelił, a potem i tak może kupić nieruchomość za bezcen. Zresztą Kościół potrafi wywierać presję nie tylko na samorządy, ale i na instytucje państwowe.

Czasem się zdarza, że miasto potrzebuje jakąś nieruchomość (zabudowana lub nie) na niezbędne cele społeczne od Kościoła odkupić i wtedy ten żąda kwot znacznie powyżej wartości rynkowej – traktuje miasto jak bogatego biznesmena, na którym chce zarobić jak najwięcej. Powołuje się na dobro wspólnoty religijnej, a nie zważa, że władze miasta działają w interesie Wspólnoty mieszkańców, także tych wierzących. Ale czego można się po pazernym Kościele spodziewać.

Sorry! Takie mamy prawo

Polska, w tym i samorządy nie mogą bezpośrednio finansować działalności stricte religijnej – stanowi obowiązujące prawo. Nie mogą? Są na to sposoby.

Oto na mocy ustawy z 20 marca 1950 r. na rzecz Skarbu Państwa PRL przejęto tzw. dobra martwej ręki. Były to przede wszystkim majątki kościelne (te należące do instytucji świeckich występowały tylko sporadycznie) nieuczestniczące w obrocie, wolne od podatków do 1789, których nazwa pochodzi od ręki zmarłego, której nie można otworzyć, uzyskane głównie w rezultacie nadań panujących i rycerstwa później szlachty i magnatów.

Powołana komisja majątkowa, działająca w latach 1989-2011, rozpatrująca sprawy zwrotu powyższych majątków, przekazała Kościołowi katolickiemu w Polsce od 66 do 76 tys. ha, 143,5 mln zł rekompensat i odszkodowań oraz ponad 500 nieruchomości wartych 3-5 mld zł. Od decyzji komisji nie było odwołania, chociaż zaniżano cenę gruntów, fałszowano operaty, nie sprawdzano właścicieli gruntów przekazywanych rzekomo Kościołowi. CBA uznało, że komisja działała ze szkodą dla Polski. Ale nic z tym nie zrobiono.

Ustawa z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami – dokładnie art. 68 ust. 1 pkt 6, pozwala na sprzedawanie bez przetargów gruntów i obiektów z bonifikatą do 99%. Stawia tylko dwa wymogi: Kościół lub związek wyznaniowy musi mieć uregulowane ustawowo stosunki z państwem, a nabytą w ten sposób nieruchomość musi przeznaczyć na cele sakralne. Tyle, że brak jest definicji celu sakralnego oraz zasad kontroli tego, co się dzieje ze sprzedawanymi nieruchomościami. O wszystkim decyduje uznaniowość, więc celem sakralnym może np. być kapliczka w wybudowanym „przy okazji” wielkim centrum konferencyjnym.

Dzięki art. 70a – „niewinnej” poprawce, jaką do ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego wprowadzono 30 lat ternu, parafie, diecezje, seminaria i domy zakonne na tzw. Ziemiach Odzyskanych mogą przejmować państwowe grunty rolne za darmo. W latach 1992-2020 w ich ręce przeszło 82,5 tys. ha. Kościół powinien na tych gruntach prowadzić gospodarstwa rolne, ale stosuje trik, którego nie przewidział ustawodawca: otrzymane za darmo ziemie często sprzedaje, a potem zabiega o kolejne, też bezpłatnie, byle się mieścić w ustawowo wyznaczonym limicie. Niejednokrotnie tworzy konsorcja kilkudziesięciu parafii i osób prawnych, żeby przejąć większy areał.

Z  tej furtki – sprzedawanie bez przetargów gruntów i obiektów z bonifikatą, Kościół korzystał i nadal korzysta nader często. Oto kilka tylko przykładów.

Od 1997 r. Szczecin przekazał za bezcen na bliżej niezidentyfikowane „cele sakralne” majątek wart 38,2 mln. zł – głównie Kościołowi katolickiemu.

W ostatnich sześciu latach za 10 miejskich działek w Krakowie Kościół zapłacił 145 tys. zamiast 6,2 mln zł.

W Olsztynie przez dwa lata Kościół nabył z 99% zniżką trzy działki warte 860 tys., 150 tys. i 194 tys.

W Toruniu wybuchła awantura, gdy działkę wycenioną na 1,6 mln zł, miasto chciało wydzierżawić Kościołowi na 98 lat za 48 zł rocznie. Cdn.

Powstanie wg pisdzielców… Cd.

A wystarczyło wyciągnąć wnioski ze zwycięskiej wojny polsko-bolszewickiej (vide poprzedni wpis), kiedy to marszałek Józef Piłsudski poprosił Boga o pomoc, a lud Warszawy latem 1920 r. leżał krzyżem przed wizerunkiem Strażniczki Polski, błagając o ocalenie stolicy. I jak wszem wiadomym jest, Matka Boska w towarzystwie skrzydlatych rycerzy ukazała się szturmującym przedpola Warszawy bolszewikom, a ci ze strachu uciekli w popłochu.

Ten badacz objawień mistyczki stawia sprawę jasno: Gdyby warszawianki i warszawianie podjęli trud modlitwy i odmiany życia, o co prosiła Matka Boża, nie musieliby przejść przez doświadczenie powstania warszawskiego i być świadkami doszczętnego zniszczenia stolicy Polski.

Jednak mieszkańcy stolicy nie potraktowali poważnie tych ostrzeżeń, więc Warszawa została zrównana z ziemią. Szacuje się, że zginęło około 250 tysięcy osób, z czego większość to cywile.

A objawienia maryjne powyższej mistyczki z lat 1943-1944 zostały uznane za wiarygodne przez polskich hierarchów kościelnych i zgodnie z wolą Najświętszej Panienki w miejscu tych objawień postawiono najpierw krzyż, a potem kapliczkę. W 1980 r. kardynał Stefan Wyszyński polecił pijarom wybudowanie ośrodka duszpasterskiego i kościoła, a plac pod budowę poświęcił prymas Józef Glemp. I tak Sanktuarium w Siekierkach jest dziś ważnym miejscem na mapie pielgrzymek – każdego roku odwiedza je kilkadziesiąt tysięcy osób.

Jakie z powyższego należy wyciągnąć wnioski? Oczywistym jest, że choć to Niemcy odpowiadają za te zbrodnie – mordowanie Polek i Polaków oraz „zamordowanie” Warszawy, to jednak byli tylko narzędziem w rękach sił nadprzyrodzonych. Musiało się więc dokonać… To po pierwsze.

A po drugie – do sztambucha najnowszego pisowskiego ministra edukacji. Trzeba pilnie skorygować lewicowo-liberalne wypaczenia w nauczaniu historii, w tym o powstaniu warszawskim, zgodnie z przesłaniem Najświętszej Panienki w Siekierkach. Skoro według oficjalnej narracji siły nadprzyrodzone wsparły Polaków w 1920 r. (vide mowa niezłomnego długopisa na uroczystości rocznicowej poświęconej powstaniu warszawskiemu), to trzeba nauczać dziatwę, jak to było naprawdę z tym powstaniem, kto za tym stał i dlaczego doszło do masakry.

Powstanie wg pisdzielców…

Mistyczka i wizjonerka Bronisława Kuczewska w maj 1943 r. miała widzenie – przemówiła do niej Maryja: – Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo lud się nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia. W kolejnym widzeniu ukazał się jej sam Jezus trzymający rózgę nad stolicą Polski. – Wiedziałam, że Warszawę czeka wielka kara – wieszczyła.

Za cóż Warszawiaków miała spotkać i spotkała tak okrutna kara, za jakie grzechy? Odpowiedź znajdujemy w pismach jednego takiego księdza doktora – badacza objawień wskazanej mistyczki i wizjonerki zarazem.

Oto w okresie międzywojennym sytuacja moralna społeczeństwa polskiego była, oględnie mówiąc, nie najlepsza. Luminarze życia społecznego i kulturalnego prowadzili ostentacyjnie rozwiązłe życie, zarażając tym stylem życia otoczenie, a szczególnie podatną na wpływy młodzież. Masoni zdawali sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć powszechne rozluźnienie obyczajów, potrzebna jest demoralizacja na wielką skalę. Starali się więc aby romanse i rozwody sławnych ludzi były nagłaśniane w bulwarowej prasie, tak by niemoralne zachowania przestały bulwersować, spowszedniały i powoli stały się obowiązującą normą. Pojawił się nowy zawód: fotograf-podglądacz-paparazzi, którego zadanie polegało na dostarczaniu brukowcom dowodów romansów i zdrad osób postawionych na świeczniku. Masoneria postarała się, by celebryci stali się żywą reklamą zachowań amoralnych. Rozliczne biografie upowszechniały i propagowały rozwiązły styl życia, w którym biseksualizm bynajmniej nie należał do rzadkości.

Na nic zdały się apele Maryi do ludu stolicy o przemianę życia, respektowanie dekalogu i pokutę, aby odwrócić wiszącą nad miastem zagładę. Zawiedli również księża, którzy nie głosili podobnych przestróg z ambon. A przyczyną tego było to, że sami żyli w rozpuście albo ją tolerowali.

W tej sytuacji, jak twierdzi ten księżulo, losy powstania warszawskiego nie mogły potoczyć się inaczej. Ale gdyby dowódcy Armii Krajowej zawierzyli akcję zbrojną Bogurodzicy – oficjalnie, przez ręce Maryi powierzyli Bogu, sprawy potoczyłyby się inaczej. Ba, zawiodła też warszawska młodzież, która bezgranicznie ufała w moc pięści, nie widząc konieczności zawierzenia swoich planów Bogu. Cdn.

Przedwyborcza zagrywka Cd.

Głoszono (vide poprzedni wpis), że… PiS chce być transparentną formacją polityczną i nie ma problemu z tym, żeby przekazywać opinii publicznej również oświadczenia majątkowe osób najbliższych polityków wysokiego szczebla.

I tak ustawa trafiła do niezłomnego długopisa, a ten cwanie przeczekał okres wyborczy i już po wygranych przez PiS wyborach – 21 października 2019, skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Uznał, na co już wcześniej wskazywała opozycja, za niekonstytucyjne przepisy o ujawnianiu majątku przez dzieci. W uzasadnieniu stwierdził m.in., iż… Trudno uznać za niezbędne, z punktu widzenia zasady demokratycznego państwa prawnego, pozyskiwanie od osób objętych obowiązkiem złożenia oświadczenia majątkowego szczegółowych informacji dotyczących majątku ich dorosłych dzieci (…), zwłaszcza w sytuacji, gdy owe dzieci nie pełnią żadnej funkcji publicznej.

Ustawa leży w pisowskim Trybunale Konstytucyjnym już prawie 2 lata i nie wiadomo, kiedy będzie rozpatrzona. Może tak leżeć do usranej śmierci, lub do końca świata i jeden dzień dłużej, bowiem nie ma terminu granicznego. A przecież dobrze wiemy, że gdyby prezesowi wszystkich prezesów i wicepremierowi od bezpieczeństwa w jednym naprawdę zależało na wprowadzeniu oświadczeń majątkowych żon i dzieci polityków, to załatwiłby sprawę błyskawicznie, wydając polecenie swemu odkryciu towarzyskiemu, u której bywa na obiadkach. Ale wiadomo, że tego nie zrobi, bowiem nie ma w tym żadnego interesu.

Czyli była to bezczelna przedwyborcza zagrywka – z premedytacją, pod publikę przygotowano kulawe przepisy wiedząc, że nigdy nie staną się obowiązującym prawem, a ciemny lud to kupił i zagłosował na PiS.

Przedwyborcza zagrywka

Czy jeszcze pamiętacie, że pisowski premier wraz z żoną własną kupili w podejrzanych okolicznościach i po okazyjnej cenie ziemię od Kościoła, którą funkcjonariusze Pana „B” dostali od skarbu państwa? Przypominam, że na tej transakcji zarobili ok. 70 mln zł, i że tę cenną ziemię premier przepisał na ślubną.

Informacja ta podana do publicznej wiadomości wywołała szum i zgorszenie suwerena, więc prezes wszystkich prezesów natychmiast ogłosił: – Jesteśmy gotowi w bardzo krótkim czasie uchwalić ustawę, na podstawie której będzie trzeba ujawniać majątki także małżonek, osób pozostających we wspólnym pożyciu oraz dorosłych dzieci, mimo że opinia publiczna chciała tylko, aby premier pokazał to, co posiada jego żona.

Jednak 27 września 2019 r. – tuż przed wyborami parlamentarnymi, pisiaki – Sejm, zmienili prawo wg zapowiedzi swego prezesa. Zmiany te w oświadczeniach majątkowych były rewolucyjne – miał się w nich znaleźć wspólny majątek nie tylko żony i męża, ale i dorosłych dzieci, także przysposobionych, posiadających swoją rodzinę. Takie same oświadczenia mieli składać posłowie, senatorowie, europosłowie, urzędnicy, m.in. prezesi sądów i trybunałów, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, prezes Narodowego Banku Polskiego, prezes Agencji Badań Medycznych oraz kierownicy urzędów centralnych.

W takiej formie ustawa trafiła do Senatu. W nim opozycja krytykowała zmiany, twierdząc, że ujawnianie majątku dzieci jest sprzeczne z konstytucją, bowiem władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym. Pisiaki dały temu odpór – Senat ustawę przyjął. Stało się to jeszcze przed wyborami, a PiS odtrąbił sukces, jednocześnie wylewając pomyje na opozycję. Cdn.

Poufne rozmowy… Cd.

Ciekawostką jest tu (vide poprzedni wpis) i to, że obawy przed nieotrzymaniem na czas pomocy medycznej, wzrostem cen żywności i kosztów utrzymania, utratą pracy, czy obniżeniem zarobków na ocenę obozu rządowego nie mają większego wpływu. To samo dotyczy patologii w wymiarze sprawiedliwości – do straszenia nie nadaje się w ogóle, albowiem obawa przed zepsuciem „nadzwyczajnej kasty” tylko minimalnie wpływa na ocenę rządu, a wcale nie determinuje lepszej oceny premiera i prezydenta. Ba, tu występuje zależność odwrotnie proporcjonalna – naród widzi rząd w tym lepszym świetle, im mniej lęka się zepsucia sędziów. Tak więc zbyt intensywne operowanie tym lękiem przez pisowskie ośrodki propagandowe może doprowadzić do poprawy oceny opozycji, albowiem Koalicja Obywatelska i spółka na strachu przed niewłaściwym działaniem wymiaru sprawiedliwości zyskują wprost proporcjonalnie.

Jeszcze więcej opozycja może zarobić na obawach przed rygorami sanitarnymi i przed LGBT. Wpływ strachu przed atakiem dewiantów ma jednak odwrotny kierunek niż w przypadku pisdzielców, czyli im mniej Polacy lękają się tęczowych, tym wyższe oceny ugrupowań opozycyjnych. A wyższe oceny przekładają się na poparcie społeczne.

Powyższe badanie zlecone przez PiS mają pierwszorzędne znaczenie, bowiem na jego podstawie wybrano narracje straszące najskuteczniej, co z kolei rzutuje na treść przekazu w pismediach. Czyli PiS wiele może ugrać na opowiadaniu o zagrożeniu ze strony LGBT – badanie potwierdza znaczenie konfliktu światopoglądowego (obawa przed ekspansją LGBT) dla kształtowania pozytywnych postaw wobec rządzących (oceny rządu, premiera i prezydenta). W sytuacji odczuwanego wzrostu tych zagrożeń (np. większa aktywność mniejszości seksualnych) mogą poprawiać się oceny rządzących.

Wyniki wskazanych badań pokazują i to, iż wieszczenie kryzysu państwa w następstwie konfliktu politycznego i nadejścia kryzysu gospodarczego – straszenie tym, prawdopodobnie wywołuje efekt bumerangowy w formie zwiększenia akceptacji rządzących.

Widać z powyższego i to, że formacja rządząca, zamiast rozwiązywać problemy, zastanawia się, czym naród przestraszyć, aby zapewnić sobie poparcie. Wskazuje to na przywiązanie do reguł interesownego cynizmu liberalnego; też że warto na stronę „Poufnej rozmowy” zajrzeć choćby tylko po to, by się przekonać, że ten, kto umiejętnie straszy, ma władzę.