A ten minister (vide poprzedni wpis) chwali i broni swoich podwładnych. Osobiście pojechał na granicę, żeby uścisnąć ręce wojakom, którzy bohatersko osaczyli grupkę nieuzbrojonych, zagłodzonych uciekinierów ze stref działań wojennych. Nieco wcześniej w podobnym tonie wypowiedział się przełożony Straży Granicznej minister od spraw wewnętrznych – w opublikowanym na Twitterze liście do funkcjonariuszy SG żarliwie dziękował im za to, że… stawiają opór presji migracyjnej na granicy polsko-białoruskiej. Obu ministrom najwyraźniej nie powstała w głowie myśl o tym, jak potwornie demoralizująca dla tych młodych chłopaków i dziewczyn jest sytuacja, w której przełożeni każą im w nieskończoność traktować grupę zdesperowanych, zagubionych ludzi jak zwierzęta.
Funkcjonariuszy tych chroni anonimowość – twarze ukryte za kominiarkami, brak dystynkcji i identyfikatorów na mundurach, z ich samochodów zdjęto tablice rejestracyjne. Przełożeni na najwyższym szczeblu celowo stworzyli im idealne warunki do tego, żeby wzbudzić w nich okrucieństwo. Oni tylko wykonują rozkazy…
W tym miejscu ujawniam, że jestem emerytowanym oficerem; że zdaję sobie sprawę, czym jest rozkaz dla żołnierza. Przez całą swoją służbę na zajęciach z żołnierzami służby zasadniczej, ale i z kadrą jednostek, w których przyszło mi służyć Ojczyźnie, mówiłem też o sytuacjach, w których żołnierz może i bezwzględnie musi odmówić wykonania rozkazu. Tylko, że ja służyłem w ludowym Wojsku Polskim. Może w dzisiejszym Wojsku Polskim regulamin nie przewiduje takiej sytuacji? Może w tym wojsku nawet najgłupszy rozkaż najgłupszego przełożonego należy bezwzględnie wykonać.
Zdarzyło się tak, że ostatni rok mojej czynnej służby odbyłem w tym „nowym” Wojsku. Jednym z rozkazów, który w tym okresie otrzymałem dotyczył organizowania żołnierzom i kadrze wycieczek – pielgrzymek na Jasną Górę. Zamiast go wykonać złożyłem podanie o przejście w stan spoczynku. I od tego czasu cieszę się, uważam ze zasłużoną, emeryturą. Cdn.