Pieskie prawo… Cz. 4

Nowy obraz9 Odpowiedź na pismo-skargę z datą 13.11.2019 r. (vide poprzedni wpis), datowana była na 04.11.19 r. – jasnowidze w tym urzędzie są. Wyczytałem z niej, że sprawa złagodzenia postanowień dotyczących prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu w miejscach publicznych, wycofania zakazu wprowadzania psów do Parku Zdrojowego oraz wydzielenia w Parku Norweskim wybiegu dla psów wzbudziła spore kontrowersje licznych gremiów, więc termin ostatecznego załatwienia sprawy przeciąga się; że zapewniają mnie, iż ten temat traktowany jest poważnie, i że bardzo dziękują za zwrócenie uwagi na wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego w tej kwestii oraz na potrzeby mieszkańców – właścicieli psów; że zapewne Rada Miejska będzie musiała dokonać odpowiednich zmian w obowiązujących Regulaminach, uwzględniając wyroki NSA oraz ustawę o ochronie zwierząt; że pragnę mnie poinformować, iż Rada Dzielnicy Uzdrowiskowej Cieplice, na sesji w dniu 6 listopada 2019 r., pozytywnie odniosła się do moich propozycji i podjęła uchwałę w sprawie zmiany regulaminów parków – w załączeniu ją otrzymałem; że Przewodniczący Komisji Gospodarki Komunalnej zaplanował wspólne posiedzenie z Komisją Uzdrowiskową, przedstawicielami Rady Dzielnicy Uzdrowiskowej Cieplice oraz ze służbami Prezydenta, w miesiącu styczniu 2020 r., na które otrzymam zaproszenie; że te Komisje jeszcze raz przyjrzą się sprawie i wypracują stanowisko, które będzie podstawą podjęcia przez Radę Miejską odpowiednich działań legislacyjnych; że Przewodniczący Rady Miejskiej wyraża nadzieję na dalszą ze mną współpracę i moją pomoc w sprawie.

Bez tytułu

I poinformowano mnie o tym wspólnym posiedzeniu, które miało zastanawiać się, ale jedynie nad regulaminami parków. I wziąłem w nim udział dnia 24.01.20 r. od 12:30. I powtórzyłem oraz uargumentowałem wnioski większości psiarzy i to nie tylko te dotyczące zmian w regulaminach będących przedmiotem tego posiedzenia. Inni też zabierali głos. Jedni byli za „otwarciem” Parku Zdrojowego dla psiarzy, inni przeciw. No i dowiedziałem się, że jeszcze raz zbierze się Komisja Gospodarki Komunalnej, by zaakceptować ostateczny tekst regulamin dla jeleniogórskich parków, który przedstawi Radzie Miejskiej, w formie projektu uchwały i zaproponuje jej przyjęcie.

Mimo prośby nie zostałem na to posiedzenie zaproszony, ani nie udało mi się dowiedzieć, kiedy i gdzie ma się zebrać to grono osób – wparowałbym na nią bez zaproszenia. To samo dotyczy odnośnej sesji Rady Miejskiej, o której rezultatach w interesującym mnie zakresie dowiedziałem się dopiero z autopsji – któregoś dnia zauważyłem, że z bram wejściowych do Parku Zdrojowego zniknęły znaki: zakaz wprowadzenia psów, na których, jakaś bliska mi duchowo osoba dorysowała flamastrem kupy „uciekające” spod psiego ogona, co dało się odczytywać, nie jako zakaz wprowadzania pupila, ale jako obowiązek pilnowania, by w czasie przebywania w Parku nie załatwiał on swych „grubszych” potrzeb. Bardzo tego przestrzegałem spacerując po tym parku.

Pojawiły się też nowe znaki wskazujące na to, że, nie jak dotychczas dla rowerów dostępna była tylko jedna trasa, teraz dopuszczono jazdę i na drugiej – skrajną ścieżką, po prawej stronie, od wejścia do parku z Placu Piastowskiego. Dodatkowo, na obu zezwolono poruszać się elektrycznymi hulajnogami.

1

Znalazłem tu też nowe zapisy w Regulaminie. Dotyczą wszystkich sześciu jeleniogórskich parków – w miejsce dotychczasowego zapisu obowiązującego od 2012 r. stanowiącego, że psy w parków miejskich, za wyjątkiem Zdrojowego, można prowadzić na smyczy, a w przypadku ras agresywnych – także w kagańcu, Rada w dniu 26 lutego 2020 r. zdecydowała, że można już wprowadzać psy do wszystkich parków miejskich, ale nadal na smyczy, a psy ras uznanych za agresywne oraz pozostałe o wysokości w kłębie przekraczającej 40 cm – na smyczy i w kagańcu.

Gdzie się więc znalazłem po tej dwuletniej prawie batalii o zapewnienie dobrostanu dla wszystkich jeleniogórskich psów i tych czasowo tu goszczącychpoczucia szczęścia, pomyślności, zadowolenie ze stanu życia, też prawidłowego, zgodnego z ich naturą, traktowanie naszych czworonożnych przyjaciół wprowadzanych do miejskich parków? Nadal nie można w określonych sytuacjach zwolnić ich ze smyczy, ani zdjąć kagańca tym, które są na to uchwała Rady skazane. O kolczatkach nawet się nie zająknięto. To samo o stworzeniu specjalnego placu zabaw w Parku Norweskim. Ale poszerzono możliwość jazdy rowerami w Parku Zdrojowym i wyrażono zgodę na jazdę elektrycznymi hulajnogami we wszystkich jeleniogórskich parkach. No i coś jeszcze – wprowadzono kolejny nakaz, tj. konieczność nakładania kagańców nowej grupie psów: o wysokości w kłębie ponad 40 cm.

Bez tytułu5

Że prawo to jest głupie; że martwe? Wyobraźcie sobie, że aby je egzekwować, wszystkie osoby to czyniące należy wyposażyć w odpowie urządzenia pomiarowe, bowiem wysokość psa w kłębie mierzymy zawsze w linii prostej od podstawy łapy do wysokości kłębu przy użyciu specjalnej miary prętowej – laski zoometrycznej, przykładając ruchome ramię laski do najwyższego punktu na grzbiecie, czyli kłębu zwierzęcia. Czy Wy to widzicie? Ja nie! Nawet sobie tego nie mogę wyobrazić, że osoby uprawnione do kontroli przestrzegania tego nakazu chodzą z odpowiednimi laskami i dokonują pomiarów.

Jednak na tym kończę swój bój o dobrostan psów mieszkających i odwiedzających Jelenią Górę. Jestem już starym, choć jeszcze człowiekiem. Nawet żyć mi się nie chce. W tym jeszcze nieskończonym biegu przekazuję więc pałeczkę młodszym. Niech metą będzie: możliwość spuszczenia czworonoga ze smyczy i zdjęcia mu kagańca, na precyzyjnie określonych zasadach; niech niedopuszczalne będzie prowadzenie psa w obroży – kolczatce; niech w cieplickim Parku Norweskim pojawi się wybieg dla piesków – ciekawy plac zabaw. Tyle i aż tyle. Do biegu start!!!

Pieskie prawo… Cz. 3

Nowy obraz9 Po wysłaniu kolejnego pisma-wniosku do Przewodniczącego jeleniogórskiej Rady Miejskiej, nie zasypiałem gruszek w popiele – ciągle nagabywałem Biuro Rady Miejskiej pytaniami, co dzieje się z moim wnioskiem, więc 14 marca 2019 r. (vide poprzedni wpis), na piśmie poinformowany zostałem, że mój wniosek… w sprawie wycofania zakazu wprowadzenia psów do Parku Zdrojowego zostanie rozpatrzony w najbliższym możliwym terminie; że… obecnie trwają szerokie konsultacje w tej sprawie (…); i że… wynik tych konsultacji będzie miał wpływ na ostateczną decyzję w sprawie zmiany zapisów w regulaminach korzystania z parków miejskich na terenie Jeleniej Góry oraz, że… informacja o terminie posiedzenia komisji, na której zostanie rozpatrzony (…) wniosek zostanie mi (…) niezwłocznie przekazana telefonicznie.

Czas mijał, a ja czekałem i się domagałem. Wreszcie któregoś dnia Przewodniczący Komisji Gospodarki Komunalnej Jeleniogórskiej Rady Miejskiej telefonicznie poinformował mnie o Sesji Rady Jednostki Pomocniczej Miasta Jeleniej Góry „Uzdrowisko Cieplice”, która w dniu 6.11.19 r. miała zająć się jednym z moich wniosków. Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć.

Uczestnicząc w tej sesji zorientowałem się, że rozpatrywany będzie jedynie wniosek dotyczący zniesienia zakazu wprowadzenia psów do Parku Zdrojowego. Kiedy więc dopuszczono mnie do głosu zwróciłem uwagę na fakt, że projekt uchwały w tej sprawie nie powinien, właściwie nie może, być głosowany, bowiem sprawa rozstrzygnięta została przez wiele wyroków WSA oraz przez NSA – stwierdzano w nim, iż rada gminy miała prawo jedynie do określenia zasad i trybu korzystania z gminnego obiektu użyteczności publicznej, jakim jest park, a nie wprowadzania zakazu; że jest to jedynie kwestia wycofania się jeleniogórskiej Rady Miejskiej z niezgodnego z prawem zapisu jej wcześniejszej uchwały, a nie zbędnego opiniowania przez wiele innych podmiotów. Prosiłem też o ustosunkowanie się do kwestii złagodzenie postanowień dotyczących prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu w miejscach publicznych – dopuszczenie w określonych sytuacjach i okolicznościach – na ustalonych zasadach, spuszczenia psa ze smyczy i zdjęcie kagańca oraz do kwestii wydzielenia w Parku Norweskim wybiegu dla psów – tzw. psiego parku, uwzględnienia tego w wydatkach w Budżecie Miasta na 2020 r. Jednak nie wiem czy w tych dwóch ostatnich kwestach Rada ta zajęła jakiekolwiek stanowisko.

Dnia 13.11.2019 r. wysmażyłem kolejne pismo do Przewodniczącego jeleniogórskiej Rady Miejskiej i Prezydent Jeleniej Góry. Wnosiłem, przypominam, o złagodzenie postanowień dotyczących prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu w miejscach publicznych oraz o wycofanie się z zakazu wprowadzenia psów do Parku Zdrojowego, a dodatkowo o wydzielenie w Parku Norweskim wybiegu dla psów – tzw. psiego parku. Tym razem zatytułowałem je: WNIOSEK – SKARGA.

Skarga? Prosiłem o potraktowanie tego pisma jako skargi na przewlekłość, a nawet na bezczynność podmiotu, który winien był wniosek mój rozpatrzyć. Minął bowiem prawie rok od jego złożenia. Wyraziłem oczekiwanie, że osoby odpowiedzialne winne niewłaściwego i nieterminowego załatwiania mego wniosku poniosą z tego tytułu odpowiedzialność porządkową lub dyscyplinarną albo inną przewidzianą w przepisach prawa (vide Kpa). Przypomniałem też, że podmiot właściwy do załatwienia wniosku powinien był go załatwić bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż wciągu miesiąca, a w razie niemożności załatwienia w powyższym terminie istniał obowiązek zawiadomienia mnie w tym terminie o czynnościach podjętych w celu rozpatrzenia wniosku oraz o przewidywanym terminie jego załatwienia, zaś o niezałatwieniu w terminie podmiot był obowiązany zawiadomić mnie, podając przyczyny zwłoki, wskazując nowy termin załatwienia sprawy oraz pouczyć o prawie do wniesienia ponaglenia. Tym razem odpowiedź otrzymałem szybciej niż natychmiast. Ale wskażę na to w kolejnym wpisie, czyli cdn.

Pieskie prawo… Cz. 2

Nowy obraz9 Odpowiedź, którą otrzymałem od Przewodniczącego jeleniogórskiej Rady Miejskiej (vide poprzedni wpis) na mój wniosek dotyczący psów nie spełniała, poza zdaniami dotyczącymi podatku od posiadania psów, ani prawnych, ani merytorycznych warunków. Tak na nią zareagowałem.

Jelenia Góra, 11.12.2018 r. Pańską odpowiedź na mój wniosek uznaję za niebyłą i składam to na karb małego doświadczenia w pełnieniu funkcji Przewodniczącego Rady. Jednocześnie informuję, że niezależnie od adresata przedmiotowego wniosku, podmiotem uprawnionym, co wynika z treści wniosku, do jego rozpatrzenia jest Rada Miejska. W pierwszej kolejności winien on być skierowany do Komisji skarg wniosków i petycji, która od początku bieżącej kadencji Rady winna być powołana. Jednocześnie liczę na to, że zasady i tryb działania tej Komisji, przewidywać będą przygotowanie przez tę komisję swego stanowiska, które przedstawione zostanie Radzie Miejskiej, a ta podejmie stosowną uchwałę.

Odnosząc się zaś bezpośrednio do wskazanej odpowiedzi podpowiadałem, że obowiązki osób utrzymujących zwierzęta domowe określa ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, a nie ustawa. o ochronie zwierząt; że właśnie ta pierwsza stanowi, iż… gminy zapewniają czystość i porządek na swoim terenie i tworzą warunki niezbędne do ich utrzymania, a w szczególności określają wymagania wobec osób utrzymujących zwierzęta domowe w zakresie bezpieczeństwa i czystości w miejscach publicznych; że… rada gminy, po zasięgnięciu opinii państwowego powiatowego inspektora sanitarnego, uchwala odnośny regulamin, który jest aktem prawa miejscowego.

Przypomniałem raz jeszcze, a wynika to z wyroku NSA, że zakaz spacerowania z psem po Parku Zdrojowym w Cieplicach jest bezprawny; że Rada winna to uwzględnić poprzez odpowiednią zmianę przedmiotowego regulaminu. No i oczywiście powtórnie sformułowałem wnioski, wnosząc o ich pilne i spolegliwe rozpatrzenie. Tym razem już tylko dwa: wycofanie się z zakazu wprowadzenia psów do Parku Zdrojowego oraz złagodzenie regulaminowych postanowień dotyczących prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu – stworzenie możliwość chwilowego spuszczenia ze smyczy w parkach miejskich w miejscach mniej uczęszczanych przez ludzi, w sytuacji, gdy w danym miejscu nie ma spacerowiczów, a osoba spacerująca z psem jest w stanie nad nim zapanować i gdy pies reaguje na komendy tej osoby, a przy psie znajduje się informacja umożliwiająca skontaktowanie się z jego właścicielem.

Domagałem się prawidłowego, zgodnego z obowiązującym prawem, rozpatrzenia wniosku. Jednak odpowiedzi żadnej nie otrzymałem. Nie doczekałem się też żadnej innej nań reakcji – zaległa cisza. Ale do czasu – wysmażyłem kolejne pismo. Ale o nim w następnym wpisie, czyli cdn.

Pieskie prawo…

Nowy obraz9 Wiecie, że jestem psiarzem; że chcę im nieba przychylić. Nie dziwcie się więc, że w porozumieniu z wieloma takimi jak ja, 26.11.2018 r. skierowałem do Przewodniczącego jeleniogórskiej Rady Miejskiej i jednocześnie do Prezydenta mojego Miasta, aby wiedział co się po urzędzie plącze, wniosek o: złagodzenie postanowień dotyczących prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu w miejscach publicznych; całkowite zniesienia opłaty za posiadanie psa; wycofanie się z zakazu wprowadzenia psów do Parku Zdrojowego; wprowadzenie zakazu zakładania psom obroży kolczatki, jako wyjątkowo niehumanitarnej.

Uzasadnienie było długie, naszpikowane paragrafami, nawet wyrokami sądów administracyjnych, w tym i naczelnego. Też odwołaniem do prawa miejscowego. Wskazywałem, że przepisy te nie dają uprawnień do podejmowania uchwał zakazujących wprowadzania psów do parków miejskich, bowiem wszelkie w tej mierze zakazy i nakazy, nie dość, że nie przypadają do gustu zarówno posiadaczom, jak i miłośnikom psów, to jeszcze są nielegalne – niezgodne z prawem. De facto ograniczają prawo posiadaczy psów do swobodnego poruszania się po mieście (po terenach ogólnodostępnych) z czworonożnym przyjacielem. Stanowią też zbyt daleko idące ograniczenia. Nie może więc dziwić, że wiele tego typu uchwał gminnych zostało zaskarżonych.

Sądy w swych wyrokach wskazywały, że zakazy wprowadzania psów do parków są niezgodnie z prawem – zbyt daleko idące; nadmiernie ograniczają swobodę poruszania się i przebywania w określonym miejscu dla właścicieli zwierząt; stanowią także ograniczenie swobód obywatelskich – art. 32 Konstytucji mówiącym o równości wobec prawa i zakazie dyskryminacji w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny; że uchwalenie zakazu wprowadzania psów do parków miejskich bez podstawy ustawowej stanowi nieuprawnione zróżnicowanie praw mieszkańców miasta; że zakaz dotyka tylko właścicieli psów, a nie innych zwierząt domowych. Przedstawiciel biura rzecznika praw obywatelskich, także potwierdził, że prawo zostało naruszone; że przedmiotowe regulaminy zatwierdzone przez rady gminne, ograniczające wstęp na tereny publiczne, łamią konstytucyjne swobody obywatelskie.

Nie będę cytował całego uzasadnienia, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że namęczyłem się nad nim okrutnie. Niestety, Przewodniczący jeleniogórskiej Rady Miejskiej nie docenił mego wysiłku, wręcz go zlekceważył, ale odpowiedzi, którą niżej zacytuję udzielił w ustawowym terminie – 06.12.18 r.

– Odpowiadając (…) uprzejmie informuję, że Rada Miejska posiada ograniczone możliwości w zakresie nakładania obowiązków na mieszkańców co do sposobu sprawowania opieki nad zwierzętami, postępowanie właścicieli i opiekunów zwierząt reguluje Ustawa o ochronie zwierząt. Uchwałą z dnia 17 listopada 2015 roku zniesiono obowiązek wnoszenia opłaty od posiadania psów. Aktualnie nie są prowadzone prace w kierunku przywrócenia tego podatku. W mieście Jelenia Góra mieszkańcy mogą spacerować z psami po wszystkich parkach i terenach zielonych, jedynie w przypadku Parku Zdrojowego obowiązuje zakaz wyprowadzania zwierząt ze względu na wyjątkowy charakter i cele realizowane przez park w Uzdrowisku Cieplice.

Chyba nie muszę Was przekonywać, że to coś była jedynie czymś w rodzaju odpowiedzi na moje wnioski – właściwie ich odrzuceniem bez rozpatrzenia przez uprawniony podmiot – jeleniogórską Radę Miejską; że nie spełniało, poza zdaniami dotyczącymi „podatku” od psów (biję się w piersi, że mi to umknęło), ani prawnych ani merytorycznych warunków. Tak więc tak na to zareagowałem… Ale o tym dopiero w kolejnym wpisie, czyli cdn.

„Margot” i Ziobro z Macierewiczem w tle

Nowy obraz9 „Niezłomny” wygrał wybory prezydenckie w Polsce. Niezbyt podskakiwaliśmy z tego powodu. A jak Łukaszenka wygrał na Białorusi, wrzasku było/jest co niemiara, że niedemokratyczne; że sfałszowane. Pisowski premier nawet zaapelował o zwołanie nadzwyczajnego szczytu Unii Europejskiej w tej sprawie. To nadzwyczaj zabawne. Pisowski premier w roli obrońcy praworządności wzbudza mieszane uczucia. Jednak u nas i u nich o prawidłowości wyboru zaświadczyły powołane do tego podmioty. Różnica jest taka, że mieliśmy przez chwilkę nadzieję, bowiem nasz, zmęczony kampanią wyborczą, podczas pobytu w Juracie wypieprzył się na skuterze wodnym, a ich… nie odpoczywał w Juracie. Wybór naszego uaktywnił innych pisowskich urzędników. Dziś o trzech tylko sytuacjach.

Oto w kolejną miesięcznicę wypadku smoleńskiego przewodniczący podkomisji, a wcześniej minister od obrony oświadczył, że kierowana przez niego podkomisja ma trzy „przesądzające dowody” świadczące o zamachu: na wraku samolotu znajdują się ślady materiałów wybuchowych, m.in. trotylu i heksogenu; samolot stracił końcówkę lewego skrzydła; odpowiednich symulacji dokonał Narodowy Instytutu Badań Lotniczych Uniwersytetu Wichita. Jakoś o takim nie słyszałem. A Wy?

Oto za sprawą pisowskiego ministra od (nie)sprawiedliwości, „Margot” – człowiek niebinarny, ludzka istota interpłciowa, jest Michałem S. – mężczyzna, który chce uchodzić za kobietę, i dla którego sąd zaklepał dwumiesięczny areszt tymczasowy, sankcję zbyt surową jak na kaliber popełnionych przestępstw: zniszczył homofobiczne napisy na obwoźnym samochodzie. Nie może więc dziwić, że Komisarz praw człowieka Rady Europy zaapelowała do polskich władz o uwolnienie „Margot”. Na co wspomniany wcześniej osobnik od polskiej sprawiedliwości zareagował po chamsku – kazał Pani Komisarz się wstydzić i przeprosić kierowcę, na którego miała napaść „Margot”.

Oto dwóch ministrów i dwóje wiceministrów od spraw zagranicznych, zdrowia i cyfryzacji poddało się do dymisji. Ten od zdrowia już wystarczająco się nachapał, stworzył też taką możliwość żonie własnej, krewnym i znajomym, a wiceminister, też od zdrowia, szczerze mu w tym pomagał podejmując odpowiednie decyzje o zakupie sprzęty do walki z koronawirusem w polskiej służbie zdrowia, zaś wiceminister od cyfryzacji zaraz załapała się na lepiej płatną fuchę w spółce skarbu państwa. Ale tak naprawdę to nie do końca wiadomo, jaki tak naprawdę był powód tych dymisji. Ale, że to elita PiS, w niewiedzy pozostać musimy.

Obywatel i policjant

Nowy obraz9 Ok. Na dyskutowaliśmy się przy okazji sprawy „Margot” o brutalności działań naszej policji, o prokuraturze, która przykłada do tego swe ziobrowe łapki. Może więc już najwyższy czas podyskutować o istnieniu określonych przepisów, czy też ich braku, które są tego przyczyną.

W pierwszym rzędzie mam tu na myśli oczywiście te o obrazie uczuć religijnych, za co można nawet na dwa lata pójść do paki – te zaliczone do praw przeciw bluźnierstwu.

Dziś – w drugiej dekadzie XXI wieku, zaledwie jedna czwarta państw świata ma prawa karzące za bluźnierstwo, zaś w Europie, poza Polską, żadne. Żadne! Echo tego typu przepisów dostrzeżemy tylko we Włoszech – wprowadził je Mussolini – to wykroczenie karane grzywną od 51 do 309 euro. W Irlandii zakaz bluźnierstwa został wykreślony z konstytucji w wyniku referendum. Na Malcie parlament zniósł je 4 lata temu. Rok temu przepisy zniknęły z kodeksu karnego Grecji, choć prawosławie nadal jest tu oficjalną religią państwową.

A w Polsce, choć oficjalnie nie ma religii państwowej, zaś konstytucja gwarantuje… autonomię oraz wzajemną niezależność władzy i Kościoła, przepis o obrazie uczuć religijnych używany jest, w zasadzie wyłącznie, do zwalczania bluźnierstw: ścigania ludzi za działanie i wypowiedzi, które rażą katolików.

Pora więc powiedzieć głośno: jedyny przepis, który powinien pozostać w tej kwestii, to art. 195 k.k.: Kto złośliwie przeszkadza publicznemu wykonywaniu aktu religijnego…, ale i on powinien zostać wyraźnie ograniczony do miejsc kultu, bo w Polsce akty religijne odbywają się wszędzie; nader często na ulicach, blokując ruch i zmuszając postronnych obywateli do mimowolnego uczestnictwa.

Innym jeszcze przepisem, który absolutnie nie ma nic wspólnego z demokracją, a jest właściwy dla państwa policyjnego, jest art. 226 k.k.: Znieważanie funkcjonariusza publicznego podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, bowiem jeśli policjant poczuje się znieważony, ma do dyspozycji, jak każdy inny obywatel, art. 216 k.k., czyli zniewagę ściganą z oskarżenia prywatnego. Przecież w starciu ze zwykłym człowiekiem gliniarz i tak jest górą: jest uzbrojony, ma do dyspozycji różne sankcje i środki przymusu, może biedaka wylegitymować, spisać, skuć, zabrać na dołek, wlepić mandat lub wystąpić do sądu z wnioskiem o ukaranie.

Dysponuje także odnośnym arsenałem dotkliwych środków na pograniczu legalności: nocne przesłuchania, rewizja osobista, z kucaniem nago włącznie, opóźnianie kontaktu z obrońcą, wielogodzinne przetrzymywanie bez jedzenia i picia. Tak więc przewaga policjanta w konfrontacji z obywatelem jest monstrualna. I do tego jeszcze mu za to płacą. Nie dziwi więc, że sytuacja tak bardzo nierównego traktowania – szczególnych praw, buduje w policjantach poczucie siły i bezkarności, ale także szczere oburzenie wobec tych, którzy próbują pociągać ich do odpowiedzialności za łamanie prawa i nadużycia.

Tu wspomnieć trzeba i należy o nagrywaniu przez szarego obywatela, takich bezprawnych zachowań policjantów – oni nie życzą sobie uwieczniania ich poczynań – rejestrowania przebiegu czynności służbowych podejmowanych przez policjantów. Choć wydaje się, że policjanci w trakcie wykonywania czynności służbowych mają przymiot funkcjonariuszy publicznych, więc nagrywanie ich jest prawnie dopuszczalne lub usprawiedliwione. Niemniej brakuje przepisu prawa, który by zezwalał na taką rejestrację. A milczenie ustawodawcy należy postrzegać jako brak takiego przyzwolenia – twierdzi Policja. Ale na tym nie koniec. Oto… społeczeństwo upatruje w nagrywaniu działań „władzy”, a tak postrzegane są działania policjantów, instrument kontroli, zaś Policja… czasem wręcz zastraszenia lub nacisku, a przecież członkowie społeczeństwa nie są uprawnieni do tego typu kontroli aparatu państwowego – twierdzą.

Czyli obywatele nie mają prawa krytykować policji, nawet jeśli łamie prawo. Obywatele nie mają też prawa dokumentować łamania przez nią prawa. Obywatele mogą tylko pokornie prosić by policjanci nie dawali im po pysku, a jak już się to zdarzy nadstawiać drugi policzek. Oto pisowska Polska właśnie.

Powracam do Konwencji

Nowy obraz9 O zamiarze wypowiedzenia Konwencji antyprzemocowej tzw. stambulskiej niemało pisałem. Usprawiedliwieniem, że do tematu powracam niech będzie to, iż chcę na sprawę spojrzeć z innej perspektywy.

W decyzji tej, w dyskusji na jej temat, pomysłodawca – Solidarna Polska, wykazuje wiele hipokryzji. Opowieści ziobrystów o trosce o kobiety i rodzinę są po prostu nieszczere i z daleka omijają istotę problemu, która tkwi w ostatnich słowach art. 12 przedmiotowej Konwencji: Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn – wskazuje się tu wprost na te słowa – jako na istotę problemu.

Tak, ziobryści są za tym, aby funkcjonował stereotypowy model ról kobiet i mężczyzn. A ja wręcz przeciwnie – uważam, że w XXI w. w europejskim kraju nie można zaakceptować sytuacji, w której władza mówi obywatelkom, że pozostawanie w domu z dziećmi jest wyborem lepszym albo chociaż równie dobrym jak kariera zawodowa. Bo tak nie jest! Bo można mieć i dzieci, i karierę, bowiem praca zawodowa jest tym, co nadaje sens życiu człowieka.

Samo urodzenie dziecka nie może i nie jest największym życiowym osiągnięciem kobiety. W zasadzie każda to potrafi, więc sam fakt jego urodzenia nie jest jeszcze powodem do dumy. Może nim być wychowanie dziecka na myślącego, niezależnego człowieka. Ale warunkiem zdecydowanie sprzyjającym temu osiągnięciu jest myśląca i niezależna matka. A taką jest „kobieta pracująca”. Siedzenie w domu z dziećmi odmóżdża, a na dodatek, kobieta zamknięta między kuchnią a kołyską, pozostająca na utrzymaniu ojca swoich dzieci, jest od niego zależna.

Mówi się przecież, że ten, kto ma kasę, ma też władzę – w tym wypadku ojciec dzieciom. I kiedy nawet w związku jest bardzo źle kobieta nie jest w stanie odejść. I nie koniecznie dlatego, że nie chcą tego zrobić dzieciom, częściej z przyczyn ekonomicznych. Tak, bycie matką, żoną i gospodynią domową jest wyborem gorszym niż bycie matką, partnerką i człowiekiem pracującym.

Jednak państwo nie może – nie powinno – zakazać żadnej kobiecie wyboru tradycyjnej drogi, ale obowiązkiem tego państwa – i to właśnie mówi Konwencja antyprzemocowa – jest edukacja obywateli oraz budowanie pozytywnych postaw, których wyrazem jest też aktywność zawodowa rozumiana jako uczestnictwo w procesie produkcji społecznej poprzez wykonywanie pracy przynoszącej dochód. I jest to tak oczywiste, że nie trzeba tego uzasadniać. A jednak zasada ta jest podważana w odniesieniu do kobiet posiadających dzieci. Dlaczego?

Winnych tego trzeba szukać w katolstwie dzierżącym tytuł czołowej światowej ideologii patriarchalnej i mizoginicznej oraz w pewnej tradycji rodem z PRL. A tak z PRL! Dokładnie: tradycji „Października”, z tzw. gomułkowskiej odwilży, która w tej kwestii była przesycona konserwatyzmem – powrotem do „stereotypowego modelu roli kobiet i mężczyzn”, odejściem od autentycznej równość robotnic i robotników z pierwszych lat budowy socjalizmu – traktowanie tego jako przejawu błędów i wypaczeń, z którymi należy zerwać jak najszybciej. I zrywali – praca kobiet przestawała być powodem do dumy, „robotnice” z równoprawnych członkiń wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, czyli grupy trzymającej władzę w ramach dyktatury proletariatu, spadły do roli ofiar niesprawiedliwości dziejowej, przymuszonych do pracy trudną sytuacją rodzin, zaś męska większość zaangażowała się w swoistą akcję propagandową mającą na celu zrażenie kobiet do pracy zawodowej, a partia to tolerowała w dość naiwnej próbie podlizania się klasie robotniczej. I tak praca kobiet – dotychczas przedstawiana jako forma emancypacji, element budowy nowego ładu społecznego – nagle okazała się efektem przymusu ekonomicznego – jeden z postulatów „Czerwca” brzmiał: Dajcie nam podwyżkę, żeby nasze żony nie musiały pracować.

Tej zmianie obyczajowej towarzyszyły zmiany prawne: całkowity zakaz zatrudniania kobiet pod ziemią, rosnąca lista zawodów niedostępnych, ograniczenia w pracy nocnej. Powstał podział na zawody męskie i kobiece, a wykonywanie tych drugich było znacznie gorzej wynagradzane – spowodowało radykalny wzrost dysproporcji w dochodach.

Tak więc gdy dziś bojownicy konserwy wzywają do wypowiedzenia Konwencji, która każe wykorzeniać tradycyjny podział ról społecznych, warto im przypominać, że urzeczywistniają testament ideowy nie tylko najsłynniejszego mizogina w dziejach świata – JP2, ale także towarzysza Wiesława.

A ja – ciągle przyznający się do Lewicy, bezwzględnie jestem za tym, żeby wykorzeniać stereotypowy model roli kobiet i mężczyzn. A wy?

Powstańcy nie chcieli walczyć cd.

Nowy obraz9 Na nastroje warszawskich powstańców miała też wpływ sytuacja, że pierwsze zbiórki oddziałów wykazywały katastrofalne braki w uzbrojeniu. – Wojsko widzi bezcelowość koncentracji i czynnego wystąpienia wobec braku broni i amunicji – czytamy we wcześniej cytowanym meldunku. Nie jest prawdo, że powstańcy rozpoczęli walkę, licząc na czynną pomoc z Zachodu. – Wiara w zbiorowe desanty naszych kadr londyńskich wydaje się być mrzonką. Złośliwi porównują dzisiejszą sytuację do 1939 roku, w którym wszyscy wierzyli w pomoc. Tak, dowództwo Powstania wiedziało nie tylko o braku sił i wyposażenia, ale również o spowodowanych tym nastrojach wśród powstańców.

Ale poszli walczyć – bezsensownie ginęli. Bez wystarczającej ilości broni, bez odpowiedniego przygotowania niezbędnych w natarciu na wskazany obiekt. – Ja po ataku zacząłem kręcić głowę naszemu dowódcy plutonu, żebyśmy wyszli z miasta, bo bałem się, że za nami pójdą Niemcy i będą próbowali nas zlikwidować za to, że ośmieliliśmy się atakować most. Ja wierzyłem w las (…), nie wierzyłem w miasto – wspominał jeden z uczestników ataku na Most Poniatowskiego.

Szybko po niemożliwych do zrealizowania akcjach, które im wyznaczono, uważali, że Powstanie się nie udało, było klapą, nie wykonali własnego zadania, podobnie jak inni, a nowego zadania nie miał kto wyznaczyć, bo nikt nie dowodził. Część więc poszła do domów – dowódcy nie sprzeciwiali się, tylko odbierali broń, jak ktoś ja miał oczywiście. – Niech się pan nie oburza, co z tego, że składało się przysięgę Rzeczpospolitej, jak Rzeczpospolita nie dała broni do walki – mówi rozgoryczony powstaniec.

Wyjść z Powstania nie było łatwo – dokoła Niemcy. – Wyjść chcieli wszyscy, ale się bali, wyszli tylko szwoleżerowie, bo byli najlepiej zorganizowani, mieli przedwojennych oficerów i nie bali się zaryzykować. Poszli do lasu, część wróciła później do powstania, reszta nie – wspominają. W taki sposób pozostał na placu boju „Rudy”, żołnierz liniowego oddziału Powstania. Walczył w nim aż do kapitulacji, która, jak wspomina, była dla niego najradośniejszym dniem, bo inaczej musiałbym zginąć w tych ruinach.

Puszczenie ludzi do natarcia bez broni było przestępstwem – pisze dowódca drużyny w raporcie sporządzonym 2 sierpnia. Próżno szukać zdjęcia i historii tego chłopaka w Muzeum Powstania Warszawskiego. Na honorowych miejscach są tam natomiast fotografie tych, co go do tej walki posłali.

Czy już możecie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego żołnierze AK, którzy pięć lat przygotowywali się do walki, po kilku godzinach starć opuszczali miasto? Ja tylko próbuję znaleźć na nie odpowiedź.

Powstańcy nie chcieli walczyć

Nowy obraz9 1 sierpnia – rocznica Powstania Warszawskiego 1944 r. W tym roku cichsza nieco. Czyżby za sprawą koronawirusa? Nieważne. Ja o nim z innej strony. Rzadko pokazywanej.

Późnym wieczorem 1 sierpnia 1944 r. – w dniu wybuchu Powstania, opuściła Warszawę prawie jedna czwarta tych, którzy stawili się na zbiórkach o godzinie „W”. Na ogół wychodzili zwartymi oddziałami, wynosząc z miasta broń i amunicję, których rozpaczliwie brakowało. Wychodzili nie tylko żołnierze oddziałów liniowych także jednostki elitarnych formacji: odwodu Komendy Głównej – „Baszta”, odwodu Komendy Okręgu – Zgrupowanie „Paweł”. Dowódca słynnego Kedywu w następnych dniach trzykrotnie prosił o zgodę na opuszczenie miasta. Został, bo nie pozwolono mu na wyjście. Ci, którzy wyszli 1 sierpnia, o zgodę nie prosili. Decyzje podejmowali dowódcy obwodów, zgrupowań, a czasem pojedynczych oddziałów. Nikt z nich nie został pociągnięty do odpowiedzialności za samowolne opuszczenie pola walki. Opuszczali Żoliborz, Ochotę, Mokotów, ale także Wolę i Śródmieście. Kierowali się w stronę podwarszawskich lasów. Niektórzy wrócili do Powstania – jedni po kilku dniach, inni po kilku tygodniach. Ale znaczna część już nie wróciła do miasta.

Dlaczego żołnierze Armii Krajowej, którzy pięć lat przygotowywali się do podjęcia walki z wrogiem, po kilku godzinach starć opuszczali miasto? Co kierowało ludźmi, którzy ich wyprowadzili?

Myślę, że najistotniejszą przesłanką mającą na to pływ były nastroje. A na nastroje żołnierzy, a szczególnie kadry oficerskiej miała wpływ świadomość zbyt małych sił w stosunku do postawionych zadań. 1 sierpnia na koncentrację stawiło się około 60% powołanych. Odnotowano 119 przypadków niemożność zgromadzenia odpowiednich sił przewidzianych do natarcia „przedmiotów”, a obejmował on tylko na terenie samej Warszawy 268 obiektów. Braki, w niektórych przypadkach sięgały 60–70% tego, co było niezbędne do powodzenia akcji.

Zresztą nastroje już przed godziną „W” odbiegały znacznie od opisów entuzjastycznego podniecenia, którymi jesteśmy raczeni w rocznicę Powstania od wielu lat. – Stale zmieniane rozkazy wywołują […] zrozumiałe zdziwienie, a nawet niepewność co do celowości i planów Komendy Głównej. Entuzjazm i zapał ludzi słabnie – czytamy w meldunek wywiadu Okręgu Warszawskiego sporządzonego 1 sierpnia o godzinie dziewiątej. Cdn.

Nowa umowa z nowym Wielkim Bratem cd.

Nowy obraz9 O co chodzi z tym kolejnym porozumieniem/deklaracją z nowym Wielkim Bratem? Oto już w tej chwili mamy amerykańskich żołnierzy w Polsce – zmieniają się rotacyjnie. Zasady ich stacjonowanie reguluje kilka dokumentów, m.in. ustawa o zasadach pobytu wojsk obcych na terytorium Polski oraz zasadach ich przemieszczania się przez nasze terytorium. Też porozumienie, które m.in. stanowi, że w sprawach karnych Polska ma pierwszeństwo, czyli jest upoważniona do ścigania i karania amerykańskich żołnierzy, którzy popełnią czyny zabronione przez polskie prawo. Są jednak wyjątki – istnieje możliwość zrzeczenia się przez stronę polską na rzecz amerykańskiej pierwszeństwa w sprawowaniu jurysdykcji karnej wobec ich personelu wojskowego. Dzieje się tak wówczas, gdy żołnierz dopuści się przestępstwa podczas wykonywania obowiązków służbowych. To stan obecny.

Natomiast nowe porozumienie, o statusie amerykańskich wojsk w naszym kraju, określające prawne zasady stacjonowania armii USA w Polsce – od którego podpisania Amerykanie uzależnili przeniesienie swego dowództwa korpusu do Polski, stanowi:

– Że amerykańscy żołnierze i pracownicy cywilni wojska, którzy stacjonują na terenie naszego kraju, zostaną całkowicie wyłączeni spod polskiej jurysdykcji. Nawet jeśli popełnią przestępstwo niezwiązane ze służbą, to nie będą podlegać prawu polskiemu, lecz amerykańskiemu. Chodzi o takie przestępstwa, jak rozboje poza terenem bazy, gwałty, spowodowanie wypadków komunikacyjnych pod wpływem alkoholu itp. Takiego żołnierza przejmą amerykańscy żandarmi, przetransportują do swojej bazy i odeślą do USA. Tam dopiero będzie sądzony. Przebąkuje się też, że Polska będzie miała prawo cofnięcia amerykańskiej jurysdykcji nad amerykańskimi żołnierzami, którzy będą przebywali w Polsce, w szczególnych przypadkach.

– Że strona polska wyraziła zgodę na eksterytorialność amerykańskich baz na terenie naszego kraju. Polacy nie będą mieć wglądu w to, co tam się znajduje, ani nie będą mogli wejść na ten teren bez wyraźnej zgody.

– Że Polska przekaże Amerykanom niektóre ważne polskie obiekty wojskowe. Chodzi m.in. o bazę lotniczą w Powidzu oraz część poligonu w Drawsku Pomorskim razem ze znajdującą się tam infrastrukturą wojskową – mówi się też, że Amerykanie będą mieli dostęp do polskich obiektów wojskowych, ale te jednak pozostaną własnością Polski.

– Że strona polska wzięła na siebie ciężar sfinansowania budowy i remontu obiektów, z których będzie korzystać armia Stanów Zjednoczonych.

Wspomniana tu umowa wojskowa, aby wejść w życie, musi zostać zaakceptowana przez parlament i podpisana przez jeszcze prezydenta. To wszystko odbędzie się na jesieni. I wiadomo, że bez głębszej refleksji ze strony większości parlamentarnej zostanie zaakceptowane, a przez „Niezłomnego” podpisana.

Pozwólcie, że skomentuję to jednym zdaniem, odwołując się do zasad pobytu na terenie ludowej Polski, wojsk Armii Radzieckiej. Takiego lizodupstwa nie było.