Ukrócić „handel dziećmi”…

SONY DSC Słowo na sobotę przed niehandlową niedzielą

Koniec z nielegalną adopcją! Odpowiednią ustawę uchwalił 16 października 2019 r. Sejm, a po dwóch dniach klepnął Senat. Tydzień później parafował ją prezydent.

A legalna, według ostatniego raportu NIK, może trwać 221 dni: czekanie na rozpoczęcie szkoleń niezbędnych, aby adoptować dziecko, samo szkolenia, czekanie na orzeczenie komisji kwalifikacyjnej. Do tego dochodzi jakieś 1,5 roku oczekiwania na dziecko. Od początku 2015 do połowy 2017 r., czyli przez 2,5 roku (okres badany przez NIK) adoptowano 6009 dzieci, a w tym samym okresie w domach dziecka, rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka przebywało 76 tysięcy dzieci, zaś rodzin, które przygarniają dziecko korzystając z pomocy ośrodków adopcyjnych jest ok. 3 tys. rocznie.

Zamiast więc usprawnić procedury adopcyjne, PiS będzie wsadzać do pierdla. Karę poniesie zarówno matka pozbywająca się dziecka (rodzice, jeśli tatuś uczestniczył w transakcji), jak i osoby przyjmujące dziecko. Grozić za to nawet 5 lat bezwzględnego więzienia.

Ustawa uderza nawet w mamy, które cichaczem wybiorą dom dla swojego dziecka, w ogóle nie licząc na zysk. W świetle nowego prawa zatajenie faktu o przekazaniu dziecka jest karane więzieniem również do lat pięciu.

Z przedmiotowej ustawy wynika i to, że matka zamierzająca oddać dziecko, którego nawet z b. ważnych powodów nie może zatrzymać – chce oddać np. kuzynce, musi to zgłosić. Sprawę zbada sąd. Rozważy, czy nie było jakiejś gratyfikacji od kuzynki. Dopuszczalny jest tylko jakiś drobny prezent.

Tatuś, który usynowi swoje dziecko zrobione kochance, też ma pod górkę. Jeśli bowiem wyjdzie na jaw, że nie jest naturalnymi tatusiem – kochanka go wrobiła – pójdzie siedzieć. A przecież wg szacunków nawet w sakramentalnych związkach co piąte dziecko nie zostało spłodzone przez męża matki.

Czyli trzeba zostawić dziecko w szpitalu albo w oknie życia – powierzyć jego los państwu PiS – ono będzie wiedziało najlepiej, co dla niego jest najlepsze! Najpierw spróbuje przekonać naturalną matkę aby zmieniła zdanie – sądy dadzą kobiecie trzecią, czwartą i piątą szansę, a niemowlak w tym czasie będzie czekał w domu małego dziecka na decyzję adopcyjną, bowiem jego sytuacja prawna będzie nieuregulowana. I tak minie najlepszy czas na znalezienia nowej mamy.

Na dodatek w polskim systemie adopcyjnym coraz więcej miejsca zajmują katolickie organizacje adopcyjne – dają gwarancję, że maluch trafi do rodziny dobrych katolików i stanie się równie dobrym katolikiem. One nawet nie próbują udawać, że tak samo traktują wszystkich chętnych do adopcji.

Dla przykładu stołeczny ośrodek rozmawia tylko z… małżeństwami sakramentalnymi trwającym nie mniej niż 5 lat, z bardzo mile widzianym zaświadczeniem z parafii o aktywnym uczestnictwie w życiu tej społeczności.

Nie, ani ta ustawa, ani praktyka ośrodków adopcyjnych niczego w życiu dzieci oczekujących na adopcje, też u osób oczekujących na adopcję, nie zmieni. Nie zmniejszy też ilości „nielegalnych” adopcji. Może jedynie zwiększyć ilość osadzonych na metrze kwadratowym celi. Oczywiście to wynik „dobrej zmiany” zrealizowanej i nadal realizowanej przez rząd prawych i sprawiedliwych, jak głoszą, wszystko dla dobra dziecka.

Katolickie państwo narodu polskiego…

SONY DSC Pisałem już o katolickiej szkole świeckiej (vide Katolicka szkoła świecka… – 16 i 17.11.19 r.), więc dziś o katolickim państwie narodu polskiego, bowiem wypowiedzi prominentnych przedstawicieli PiS podczas kampanii wyborczej oraz inauguracyjnego posiedzenia Sejmu IX kadencji wskazują na to, że takowe właśnie państwo będzie jeszcze bardziej intensywne tworzone nad Odrą i Wisłą. –  PiS wyraźnie obiecuje, że dociśnie śrubę tym wszystkim, którzy nie mieszczą się w definicji „Polaka katolika” i nie boją się do tego przyznać.

Oto marszałek senior powrócił do tematu „chrześcijańskich korzeni”, które nowa władza będzie pielęgnować jeszcze czulej, ponieważ dotychczas panował relatywizm. – Czas zacząć wznosić gmach niepodległego państwa polskiego opartego na zasadach wywiedzionych z chrześcijańskiej nauki społecznej. Nagrodzony przez swój klub, z prezesem na czele, długotrwałą owacją na stojąco – dokonał wykładni konstytucji, z której wyróżnił i uznał za szczególnie ważne artykuły: 18 i 38, które prawicowe oszołomstwo uważa za kaganiec wobec wszelkiego obyczajowego postępu. Art. 18 mówi, że… małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny znajduje się pod ochroną i opieką państwa, zaś art. 38 dotyczy… ochrony życia, którą Rzeczypospolita… zapewnia każdemu człowiekowi, co zdaniem tego Marszałka, w sposób oczywisty oznacza ochronę życia od poczęcia. A jest to zwyczajnym kłamstwem.

Oto naczelnik Polski podczas wystąpienia w wigilię Święta Niepodległości pod pomnikiem Piłsudskiego zapowiedział krucjatę. – Będziemy dążyć do tego, żeby Polska wypełniała swoją historyczną misję, bo nasz naród taką misję ma i musi ją wypełnić. Tą misją jest podtrzymanie tego wszystkiego, co jest fundamentem naszej chrześcijańskiej cywilizacji. W tym mieści się też uzasadnienie tezy, że Kościół jest atakowany, więc aparat państwowy musi go bronić. Oczywiście dla dobra polskiej suwerenności.

Oto jeszcze prezydent, choć nie wszystkich Polaków, podczas otwarcia pierwszej sesji nowego parlamentu, mówiąc o wojnie kulturowej, wykluczył niekatolików ze wspólnoty Polaków. – Mamy w Polsce wiele różnych wyznań. Mieliśmy i mamy też wyznania niekatolickie i niekatolików, ale ci wszyscy odszczepieńcy nie szkodzili Polsce, albowiem uznawali przewodnią rolę Kościoła katolickiego – ogłosił. – Nawet ci, którzy byli niewierzący – w ogóle niewierzący, bo przecież byli tacy zawsze – szanowali to, co leży u fundamentów, co jest oparciem dla naszej tradycji i dla naszej kultury. – Miejmy ufność w duchowe i materialne siły narodu. Wierzę, że Bóg nam dopomoże, byśmy uczynili wielki krok na drodze, która przed nami się otwiera – zakończył, dając do zrozumienie, że klerykalizacja życia publicznego jest moralna i właściwa.

Tak, PiS musi i broni swego sojusznika – funkcjonariuszy Pana „B”, bowiem wyborcze szanse tego ugrupowania tak naprawdę od nich zależą. I PiS dobrze zdaje sobie z tego spraw, więc podejmuje wiele działań na rzecz jego ochrony.

A ja tak sobie myślę, że zawiera się w tym dobra i zła wiadomość. Dobra jest taka, że PiS, pchając suwerenowi wiarę w gardło niczym ksiądz fiuta ministrantowi, nie tylko Kościołowi nie pomoże, ale i sobie zaszkodzi. A zła – że zanim przyjdzie mu zbierać owoce tej głupoty, czekają nas ciężkie 4 lata. No i jeszcze to, że świeckość nie zginęła i nie zaginie!

Jak powinien działać Senat w państwie PiS?

SONY DSCSenat mój widzę ogromny, a nowy – opozycyjny, Marszałek Senatu zaraz po wyborze mówił o tradycyjnych cnotach jakie w nim powinny królować: odpowiedzialność, roztropność, pracowitość. A powinności Senatu tak sformułował: uchwalać dobre prawo, złe korygować, kierować się rozumem i oprzeć się pokusie ślepego blokowania Sejmu. Tylko przyklasnąć. Oto za sprawą nowego Marszałka i senackiej większości pojawiła się szansa wyeksponowania w polityce odmiennego porządku wartości i celów, nowej wrażliwości i nowego języka.

Co prawda Senat nie ma możliwości powstrzymania większości sejmowej, ale może ją spowalniać, dyskutować, proponować alternatywne rozwiązania, zmuszać pisowską większość, też opozycję, do szukania innych paradygmatów i nowych politycznych kontekstów.

Jeszcze nie tak dawno, a i dziś są tacy, wskazywano na ustrojową zbędność tego ciała – zwano go pogardliwie „izbą refleksji”, liczyła się tylko egzekutywa. I właśnie tego typu instrumentalny stosunek do instytucji demokratycznych doprowadził do supremacji politycznego darwinizmu, w którego realiach PiS jest mistrzem. A jednak Senat ma dziś szansę zneutralizować niektóre poczynania Zjednoczonej Prawicy.

Oczywiści noże i powinien być też antyPiSem, ale wyłącznie w sensie promowania nieobecnych dotąd w państwie PiS demokratycznych standardów – różnica ma być jakościowa, a nie tylko ilościowa. Senat ma być jednocześnie ośrodkiem władzy uchwałodawczej oraz opozycyjnym spowalniaczem w całym systemie politycznym, w pierwszej kolejności zabiegającym o dobro wspólne, a tylko pośrednio sprzyjającym realizacji partykularnych interesów politycznych. Tak dziś widzę jego role i zadania. Precyzując:

Po pierwsze. Winien przywrócić utraconą konsensualność, tamować sejmowe ekspresy i legislacyjne blitzkriegi PiS; nie ignorować żadnego głosu; liczyć się z opiniami Biura Legislacyjnego Senatu oraz środowisk bezpośrednio zainteresowanych tworzonym prawem; otworzyć szeroko drzwi dla ekspertów, aktywistów, samorządowców i organizacji biznesowych; zagwarantować publiczne wysłuchania dotyczące senackich inicjatyw legislacyjnych, też wychodzących z Sejmu – tak rządowych jak i poselskich; podnieść poziom samej legislacji – fachowo poprawiać projekty PiS, odsiewając buble; zapewnić wczesne monitorowanie legislacji – zbudować system pozwalający przyglądać się legislacji już na etapie prac sejmowych.

Po drugie. Powinien występować z własnymi inicjatywami legislacyjnymi, może nawet dotyczących wielkich projektów systemowych. Nic to, że padną w Sejmie, ale wcześniej staną się przedmiotem debaty publicznej. Chodzi o ustawy dotyczące ochrony zdrowia, szkolnictwie, środowiska, ustroju podatkowego, ale wcześniej takich, na tyle oczywistych, aby nikt nie miał odwagi ich zakwestionować. Jest też i taki pomysł by w tej kadencji nie porywać się na wielkie projekty ustrojowe, a stawiać konsekwentnie małe kroki, w tym zarzucać Sejm senackimi projektami, które odpowiadałyby bezpośrednio na zapotrzebowanie obywateli, dotyczących ochrony zdrowia, edukacji, środowiska, podatków, płac, praworządność, przy unikaniu tematów nadmiernie polaryzujących, eskalujących konflikty. Ale co jakiś czas wyjść z inicjatywą kwestionującą któryś z elementów żelaznego pakietu „dobrej zmiany”, np. dotyczącą unieważnienia ustawy inwigilacyjnej, czy kwestii handlu niedzielnego, albo finansowania in vitro, deregulacji gospodarki i obniżania podatków. Ale zacząć od projektów powszechnie oczekiwanych, aby utrwalić autorytet Senatu jako centrum dobrej legislacji.

I po trzecie. Jako jedno z istotnych zadań Senatu należy odbudować zaplecze analityczne państwa, bowiem w Polsce brakuje instytucji gromadzącej jej pamięć i pozwalającej długofalowo planować politykę państwa. To coś w rodzaju przywrócenia istniejącego kiedyś Ośrodka Studiów Międzynarodowych wspomagającego polską dyplomację intelektualnie i kadrowo.

Taki widzę mój Senat. Ale jeśli partyjne wierchuszki zechcą go zredukować do walki ze Zjednoczoną Prawicą – do walki o władzę, skazany będzie, jako instytucja, na degenerację. Trzeba za wszelką cenę ocalić w nim idealistyczną troskę o dobro wspólne, przy jednoczesnym liczeniem się z regułami realnej polityki.

I się zaczęło… Cd.

SONY DSC Pierwotnie nie zakładałem, że będzie ciąg dalszy tego wpisu, ale się dzieje… Oto ubiegłotygodniowy wyrok TSUE w praktyce prowadzi do chaosu prawnego w Polsce – ujawnia skutki PiSowskiej „deformy sprawiedliwości”. Sędziowie z Białegostoku, Gdańska, Poznania i Wrocławia wstrzymują się z opiniowaniem kandydatów na sędziów lokalnych sądów – czekają na rozstrzygnięcie przez SN kwestii legalności nowej KRS, powołując się w swoich stanowiskach właśnie na ten wyrok TSUE. Odbywają się też protesty ruchów demokratycznych przed siedzibą KRS.

PiSowska władza twierdzi, że to anarchia. A przecież postępowanie sędziów należy uznać za bardzo odpowiedzialne, bowiem wynika z troski o dobro wymiaru sprawiedliwości oraz wszystkich podsądnych. Przecież nie wolno narażać nikogo na to, że będzie osądzany przez osobę, co do której powołania na stanowisko sędziego istnieją olbrzymie wątpliwości – czy ktoś chciałby wygrać prawomocnie proces sądowy, a potem niepokoić się, czy wyrok sądu nie zostanie w przyszłości podważony z uwagi na „niewłaściwe obsadzenie sądu”? Tak, sędzia może zostać powołany prawidłowo albo nieprawidłowo – pośrednich rozwiązań nie ma, a uchybienie legalności tej procedury powoduje, że właściwie nie dochodzi do powołania sędziego – osoba taka nie jest sędzią, choć otrzymuje wynagrodzenie sędziego, zasiada na miejscu sędziego na sali sądowej, nosi togę, ale w żadnym wypadku nie jest sędzią.

Jednak powyższe uchwały zgromadzeń sędziów z całego kraju to tylko przygrywka do tego, co może się dziać po orzeczeniu SN – oby jak najszybciej sprawę rozpatrzył zgodnie ze wskazówkami TSUE. Jeśli bowiem dokonując oceny prawidłowości działalności KRS oraz sędziów, których przedstawiała do nominowania prezydentowi, stwierdzi że jest ona nielegalna, a więc sędziowie zostali nominowani z wadą prawną, doprowadzi to do chaosu na trudną do wyobrażenia skalę. I wtedy przed wieloma sądami w Polsce może dochodzić do prób (raczej skutecznych) podważania orzeczeń wydanych przez kilkuset sędziów nominowanych w sposób nieprawidłowy.

TSUE wydał orzeczenie w trybie odpowiedzi na tzw. pytanie prejudycjalne – dał sądowi krajowemu podpowiedź czym ma się kierować rozwiązując problem, który wyniknął w konkretnym postępowaniu. I teraz SN, ale też sądy powszechne, mogą stosować kryteria wskazane przez ten Trybunał – ocenić, czy neoKRS, wybrana wbrew przepisom Konstytucji przez Sejm, a więc przez polityków, a nie środowiska sędziowskie, jest podmiotem od nich niezależny czy zależnym.

Jeden z wiceministrów od „niesprawiedliwości” stwierdził, iż nie może być tak, że jeden sędzia kwestionuje status innego sędziego. To bzdura! Może, a nawet musi! Gdyby w tym wypadku nie było możliwe badanie statusu sędziego, wówczas za stołem sędziowskim mógłby zasiąść ktokolwiek i nic z tym nie można by zrobić. A przecież prawo to system naczyń połączonych. Jeśli jeden element systemu jest skażony, to rozlewa się ono po całym organizmie wymiaru sprawiedliwości – nieważne postępowania, wadliwe wyroki, nielegalni sędziowie. Ale to wszystko jeszcze przed nami, chyba że SN uzna, iż z neoKRS jest wszystko w porządku. Wątpię w takie rozstrzygnięcie.

W tle przedmiotowego wyroku TSUE toczy się sprawa ujawnienia list poparcia kandydatów do nowej KRS. I oto (przypominam) olsztyński sąd nakazał Kancelarii Sejmu – pod rygorem ukarania grzywną – przesłanie mu tych dokumentów. Przewodniczący składu tego sądu za swoją odwagę zapłacił wysoką cenę – w poniedziałek został w trybie natychmiastowym odwołany z delegacji i musi wrócić do sądu niższej instancji. A dokumentów tych PiS i tak nie ujawni – Kancelaria Sejmu zasłania się (całkowicie bezprawnym) postanowieniem prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, który zakazał ich udostępnienia pomimo prawomocnego wyroku warszawskiego NSA nakazującego to uczynić. A przecież ani żaden RODO ani żaden inny akt prawny ujawnienia list nie zakazuje, niemniej obóz władzy gotowy jest wykorzystać każdy możliwy trik, aby tych dokumentów nie pokazać. Możemy się tylko domyślać co się za tym kryje – tworzyć przeróżne teorie, w tym i spiskowe. Ja uważam, że nie spełniają one warunków prawnych, nawet tych wypichconych przez PiS. A Wy?

W tle walki o polską sprawiedliwość trwa też zastraszanie sędziów przez PiSowską władzę. Kolejne przykłady:

Wniosek o zawieszenie sędzi Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim w czynnościach służbowych z obniżeniem wysokości jej wynagrodzenia na czas trwania tego zawieszenia (możliwe od 25 do 50%). Powód? Podobno nie zachowała powściągliwości w korzystaniu z mediów społecznościowych. Chodzi o krytyczne wpisy dotyczące m.in. obecnego ministra „od niesprawiedliwości”. Oto 15 listopada sędzia – zastępca rzecznika dyscyplinarnego sędziów powszechnych, skierował do Sądu Dyscyplinarnego wniosek o rozpoznanie sprawy przeciwko sędzi Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim. Ta na Twitterze, w dwóch wpisach – z 9 i 25 sierpnia, jak się twierdzi, w jednym pomówiła prokuratora Prokuratury Krajowej i jednocześnie kandydata na wolne stanowisko sędziowskie w Izbie Dyscyplinarnej SN – oceniła go jako osobę, która nie ma stażu i łamie prawa człowieka; a w drugim samego ministra, iż „wyprodukował aferę”, i że jest odpowiedzialny za stworzenie systemu korupcyjnego w sądach i prokuraturze uzależniającego wymiar sprawiedliwości od woli politycznej. A przypominam, że chodzi tu o „deformę sądownictwa” i funkcjonowanie w Ministerstwie Sprawiedliwości internetowej grupy „Kasta”, której celem było oczernianie tych sędziów, którzy krytykowali reformę sądownictwa.

Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych – wszczął we wtorek postępowanie dyscyplinarne wobec trzech sędziów krakowskiego Sądu Okręgowego za „uchybić godności urzędu”, ponieważ wzięli udział w wydaniu postanowienia o odroczeniu rozprawy w celu ustalenia, czy zachodzi okoliczność, która mogłaby wskazywać na niewłaściwe powołanie asesora. Wspomniany Rzecznik twierdzi, że prawnicy przyznali sobie kompetencje do oceny prawidłowości działania organów konstytucyjnych w zakresie powołania w I instancji asesora sądowego w Sądzie Rejonowym w Chrzanowie i tym samym przekroczyli swoje uprawnienia – „bezprawną ingerencję w ustawowy tryb powoływania sędziów i asesorów sądowych do składów orzekających, co mogło prowadzić do naruszenia przepisu Konstytucji RP oraz Prawa o ustroju sądów powszechnych, a tym samym stanowiło działanie na szkodę interesu publicznego”.

I się zaczęło…

SONY DSC Oto olsztyński sąd okręgowy (i niech nie będzie ostatnim, który to uczynił), rozpatrując apelację w sprawie cywilnej uznał, że po wyroku TSUE konieczne jest rozstrzygnięcie, czy sędzia nominowany przez nową KRS był uprawniony do orzekania w pierwszej instancji. Nakazał więc Kancelarii Sejmu przedstawienie m.in. list poparcia kandydatów do KRS.

Dokładnie, to chodzi o zarejestrowaną w IX Wydziale Cywilnym Odwoławczym Sądu Okręgowego w Olsztynie sprawę z powództwa jednego z funduszy przeciwko osobie fizycznej o zapłatę. Sąd w toku tego postępowania – mając na uwadze wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 19 listopada 2019 r. – uznał, że zaszła konieczność zbadania z urzędu „nieważności tego postępowania w zakresie składu orzekającego w pierwszej instancji”, bowiem sędzia, który wyrokował w tej sprawie otrzymał nominację sędziowską na podstawie uchwały podjętej przez nową KRS. A w ocenie sądu odwoławczego, w świetle przywołanego wyżej wyroku TSUE, taka sytuacja może budzić wątpliwości, czy zapadłe w sprawie orzeczenie zostało wydane przez osobę do tego uprawnioną.

I właśnie w celu wyjaśnienia tych wątpliwości Sąd na posiedzeniu niejawnym 20 listopada wydał postanowienie nakazujące szefowi Kancelarii Sejmu przedstawienie dokumentów: zgłoszeń oraz wykazów obywateli i sędziów popierających kandydatów na członków nowej KRS, wybranych następnie do KRS na mocy uchwały Sejmu z 6 marca 2018 r., a także oświadczeń obywateli lub sędziów o wycofaniu poparcia dla tych kandydatów.

Przesłanie tych dokumentów do olsztyńskiego Sądu jest konieczne w celu dołączenia ich do akt sprawy. Ma to  się stać w terminie tygodnia od daty doręczenia Kancelarii Sejmu odpisu postanowienia, „pod rygorem skazania na grzywnę w przypadku nieuzasadnionej odmowy przedstawienia żądanych dokumentów”. Postanowienie w tej sprawie jest prawomocne.

A co na to Sejm? Usteczkami dyrektora Centrum Informacyjnego Sejmu stwierdził, że… „będziemy oczekiwać na pisemną korespondencję w tej sprawie” i przypomniał, że Kancelarię Sejmu wiąże w tej sprawie „postanowienie Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych zakazujące udostępniania danych zawartych w listach poparcia”.

Jak to należy tłumaczyć? Ano tak, że m.in. i w tej sprawie PiS ma poniżej pleców prawomocne postanowienia sądów, bowiem to ono samo decyduje dziś w Polsce o tym co prawem jest i mamiąc transparentnością swoich działań będzie informować suwerena o tym co  zechce i w sposób jaki zechce. I to jest PiS właśnie!

A ostatniej chwili

Białostoccy sędziowie sądu apelacyjnego wstrzymują opiniowanie kandydatów na sędziów tamtejszego wymiaru sprawiedliwości. To już kolejny sąd, który po wyroku TSUE dokonuje takiego kroku. Oto Zgromadzenie Ogólne Sędziów Apelacji Białostockiej podjęło dwie uchwały: w pierwszej informuje, że nie zamierza opiniować żadnej kandydatury do czasu rozstrzygnięcia przez SN spraw dot. wyroku TSUE i liczą na wyjaśnienia wątpliwości związanych z procesem wyłaniania sędziowskich członków obecnej KRS oraz wpływu, jaki sposób wyboru tej części Rady wywiera na prawo obywatela do niezawisłego i bezstronnego sądu; zaś w drugiej zwraca się do Szefowej Kancelarii Sejmu o udostępnienie i przesłanie list poparcia kandydatów do KRS, bowiem analiza tych dokumentów jest niezbędna w procesie opiniowania kandydatów do pełnienia urzędu na stanowiskach sędziów. Z podobnymi uchwałami wystąpiły także Zgromadzenia Przedstawicieli Sędziów z: Poznania, Wrocławia oraz Gdańska. PiS to niestraszne, bowiem już wcześniej ustalił, że KRS może, ale nie musi mieć takowej opinii by mianować powołać danego kandydata na sędziego.

Sędzia jednego z wydziałów cywilnych olsztyńskiego sądu rejonowego, od września awansowany do tamtejszego sądu okręgowego, decyzją w trybie natychmiastowym został odwołany – jego delegacja została cofnięta przez resort sprawiedliwości bez podania przyczyn. To właśnie ten sędzia przewodził składowi rozpatrującemu apelację od wyroku sędziego nominowanego przez nową KRS, o którym informuję w tym wpisie.

No i co na taką bezkarną (do czasu mam nadzieję) bezczelność poradzicie? Czy sędziowie dadzą się zastraszyć? Wierzę, że nie.

Przy okazji przypominam, że w sprawę włączył się Rzecznik Praw Obywatelskich, który zaskarżył wspomniane postanowienie prezesa UODO do warszawskiego WSA. Z kolei grupa posłów PiS zaskarżyła do TK przepis ustawy o KRS nakazujący ujawnienie list poparcia. Do skargi dołączyli wniosek o to, by do czasu rozstrzygnięcia TK, wyrok NSA nie podlegał wykonaniu.

 

Przypominać na każdym kroku…

SONY DSC W sejmowym biurku, do którego dziś dostęp ma tylko pisowska Marszałek Sejmu, w szczelnie zalakowanej kopercie, leżą dokumenty – listy poparcia i co tam jeszcze, co być może ukazuje nieprawidłowości w „reformie” polskiego sądownictwa, a których wbrew prawomocnemu wyrokowi sądu udostępnić nie chce, powołując się na RODO, choć zupełnie czego innego ono dotyczy i wiedząc doskonale, że nawet gdyby dało się odwrócić kota ogonem, to i tak w każdym przypadku musi kot ustąpić przed wyrokiem sądu. W rzeczywistości jednak pokazuje nam zgiętą ręką – wyrok olewam. No i co? Co mi zrobicie?

Jakiś ksiądz dostaje jakąś łapówkę przy okazji projektowania bliźniaczych wież – drapaczy chmur; jakiś OjDyr dostaje luksusową limuzyny od bezdomnego; jakiś jeszcze prezes NIK obdarowany zostaje kamienicą przez bojownika AK a prowadzony jest w niej burdel przez przestępców zdobnych w złote łańcuchy; jacyś pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości organizują biuro opluwania przeciwników politycznych; jacyś urzędnicy Ministerstwa Finansów wykorzystują VAT, żeby robić złodziejskie interesy. A to tylko niektóre z pisowskich afer wskazujące na bezczelność i dezynwolturę tego politycznego ugrupowania. Jednak to i tak nic w przypadku koperty w sejmowym biurku. Tu mamy do czynienia z jawnym i bezwstydnym zamachem na państwo prawa.

Apeluję więc dziś do wszystkich ludzi wszelkich mediów: nie zapominajcie o tej kopercie, bowiem to ona wyznacza granicę między państwem prawa i demokracją, a nieskrępowaną samowolą rządzących, którzy kpiąc w żywe oczy wpisują sobie beztrosko „prawo” do tytulatury. Niech więc ludzie mediów, do skutku, każdy artykuł zaczynają przypomnieniem o lekceważeniu wyroku sądu, a w dalszej kolejności o pisowskich aferach, z których choć nie wszystkie wcześniej tu zasygnalizowałem.

Apeluję więc dziś do posłanek i posłów, senatorek i senatorów opozycji, aby każde wystąpienie w parlamencie i poza nim rozpoczynali przypomnieniem o lekceważeniu wyroku sądu, a w dalszej kolejności o pisowskich aferach jw.

Apeluję więc do wszystkich sędziów by wyrokując nie zapominali o tej kopercie w aspekcie wyroku TSUE.

Czy to coś da? Myślę, że wątpię. Ale przynajmniej nie pozwoli suwerenowi o tym zapomnieć. I o to właśnie w tym chodzi przed kolejnymi wyborami – tym razem prezydenckimi.

A kiedy już o tych wyborach przypomniałem, nie mogę powstrzymać się przed stwierdzeniem, że na tle obecnego – podnóżka Prezesa: nieobytego, o głupowatej frywolności, z brakiem taktu, o miernych walorach intelektualnych, pełnego serwilizmu wobec rządzącej partii – niemal każdy wskazywany aktualnie kandydat opozycji będzie dobry, a nawet lepszy. Nie znaczy to jednak, że zmieniłem zdanie, iż Platforma winna wystawić taką kandydatkę/kandydata, która/który ma największe szanse w drugiej turze pokonać obecnego nieudacznika. Amen!

PS. Przed wyborem marszałka Sejmu przedstawicie Lewicy i szef PSL, w imieniu tych ugrupowań parlamentarnych, prawili kandydatce PiS na marszałek Sejmu dusery, obiecując głosować „za” i nawet nie zająknęli się, że Ona, tak jak jej poprzednik, złamała prawo – będąc Marszałkiem na końcówce poprzedniej kadencji, nie wykonała prawomocnego wyroku naczelnego sądu administracyjnego nakazującego opublikowanie list poparcia kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa. Wstyd i hańba!

W jakim wieku my żyjemy?

SONY DSC Słowo na handlową niedzielę

– Kościół w Polsce i katolicy żyją wydarzeniami z parafii w Bełchatowie. Oto nastolatek wypluł hostię – wyją z ust i schował ją do kieszeni, księża wezwali policję, a policja miała chłopaka przymuszać do połknięcia opłatka.

Kilka lat temu „profanacji” hostii dopuścili się gimnazjaliści – w Jaśle był to tygodniami temat numer jeden. Trzech chłopców wydurniało się w kościele na mszy, przystąpiło do komunii, a potem wypluło opłatki. Proboszcz zawiadomił policję i sprawa trafiła do sądu. Chłopcom grożono ekskomuniką. Ale jej nie nałożono, a sąd, sprawę zamknął, gdy chłopcy wyrazili żal. A jak będzie w Bełchatowie?

Taki a nie inny stosunek do hostii wynika z tego, że… Właśnie, z czego? Pierwszą z zachowanych wypowiedzi co do tego, czy Chrystus jest w hostii obecny symbolicznie, czy fizycznie, wygłosił Cyryl Jerozolimski, żyjący w latach 315-386. Ale śmiertelnie poważna dyskusja na ten temat to dopiero dorobek tzw. pełnego średniowiecza – początek drugiego millenium.

Pierwszy raz dogmat o fizycznej obecności Chrystusa w hostii sformułował Sobór Laterański w roku 1215, a potwierdził go Trydencki w połowie XVI w.: – Jeśliby ktoś zaprzeczył, że w sakramencie Eucharystii Świętej zawiera się prawdziwe, rzeczywiste i materialne ciało i krew z duszą i bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc w konsekwencji cały Chrystus, lecz powiedział, że Jezus jest w nim tylko jako pamiątka, przenośnia lub symbol, niech będzie przeklęty.

Tak więc kwestionowanie rzeczywistej, niesymbolicznej przemiany opłatka i wina w ciało i krew Chrystusa uznawane było za herezję. – Negowanie transsubstancjacji był pierwszym z trzydziestu zarzutów, za które spłonął Giordano Bruno.

Dziś takich niepodzielających magicznych przekonań kościoła katolickiego jest wielu, więcej niż tylko ateistów. W tej sprawie są różne opinie zależnie od odłamu chrześcijaństwa. Katolicy wg Woltera jadali Boga bez chleba, Luteranie – chleb i Boga, a Kalwini – chleb bez Boga.

W połowie XII w. teologowie francuscy toczyli, nierozstrzygniętą do dzisiaj, dyskusję o tym, czy opłatek przemienia się w ciało wraz z wymówieniem słów konsekracji: – Oto jest ciało moje, czy też czeka z przemianą na wino.

Definitywnie rozstrzygnięto kwestię zawartości Chrystusa w każdej hostii w Trydenckim wyznaniu wiary z 1564 r., potwierdzonym na Soborze Watykańskim – powiedziane jest: – Wyznaję także, iż nawet pod jedną tylko postacią przyjmujemy całego i nie umniejszonego Chrystusa. Czy znaczy to, iż w każdą niedzielę tysiąc kapłanów zjada tysiąc Chrystusów, a potem karmi nimi tysiące wiernych?

Niemniej wątpliwości co do konceptu zjadania Boga – teofagii, towarzyszą wiernym od dawna. By je wyeliminować Bóg zsyła wątpiącym „cuda eucharystyczne”.

Pierwszy z odnotowanych, to cud z Lanciano z 700 r. Oto wątpił w przeistoczenie mnich z zakonu św. Bazylego i podczas mszy zauważył z przerażeniem, że ma w ręce okrągły fragment ciała, który skądinąd pozostał w niezmienionej formie i kształcie do dzisiaj.

W 1971 r. jeden taki profesor – histopatolog ze szpitala w Arezzo, zbadał cudowną hostię i stwierdził, że złożona jest z tkanki mięśniowej poprzecznie prążkowanej typu sercowego, grupa krwi AB. Uzyskał również pewną ilość krwi, która… zamieniła się w 5 nierównych bryłek, a ciężar pojedynczej miał być równy ciężarowi pięciu, ciężar dwóch równy ciężarowi trzech, a ciężar najmniejszej bryłki równy ciężarowi największej.

A że Polska sroce z pod ogona nie wypadła… W kościele w Sokółce w czasie mszy księdzu wypadł na posadzkę komunikant. Po jego obowiązkowym nawodnieniu arcybiskup białostocki zlecił jego „naukowe” badania patomorfologiczne. A te wykazały, że to… tkanka mięśnia sercowego człowieka w agonii – tak ogłosiła kuria białostocka i przekazała „pobrany materiał” nuncjuszowi papieskiemu, aby przekazał go do Watykanu w celu potwierdzenia „cudu eucharystycznego”.

14 grudnia 2013 r. w Legnicy też miał miejsce cud eucharystyczny. Oto konsekrowana hostia upadła na ziem i zgodnie z procedurami została włożona do wody, gdzie powinna się była rozpuścić. Jednak zamiast tego zaczęła krwawić. Naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego stwierdzili, że proces rozkładu posunięty jest zbyt daleko, żeby dało się coś stwierdzić, a tym bardziej ludzkie DNA. I wtedy „próbka” trafiła do ekspertów z Uniwersytetu Pomorskiego w Szczecinie, a ci… odkryli fragmenty ludzkiego DNA i stwierdzili też, że… oceniany preparat to tkanka mięśnia serca pochodzenia ludzkiego. Włókna są pofragmentowane, co często towarzyszy obrazowi mięśnia serca w stanie agonii. Tu biskup legnicki nie czekał na orzeczenie papieskie, lecz samodzielnie ogłosił uroczysty komunikat o „cudzie eucharystycznym”

No gdzie i w jakim wieku my żyjemy?

Lewica w parlamencie

SONY DSC Słowo na sobotę przed handlową niedzielą

W wyborach prezydenckich Lewica (SLD, Razem i Wiosna) wystawią własnego kandydata. To dobrze, bowiem walka o ten urząd, to też świetna okazja do skonsolidowania się i zbudowania nowej formacji, która będzie w stanie za cztery lata powalczyć o władzę. Nie wolno zmarnować tego potencjału.

Nie zmienia to faktu, że powinna odpowiednio prezentować się w Sejmie i Senacie nowej kadencji – zająć się forsowaniem wskazanych w kampanii projektów ustaw, w tym uważanych za kontrowersyjne: liberalizujących dostęp do aborcji oraz wprowadzających jednopłciowe małżeństwa i związki partnerskie. Z góry wiadomym jest, że zostaną szybko przez PiS odrzucone i wykorzystane do straszenia upadkiem cywilizacji i zjadającym niewinne dzieci potworem LGBT. Ale jeśli Lewica będzie się trzymała przedstawionego w czasie kampanii harmonogramu złożenia 37 projektów ustaw do grudnia 2020 r., to nie z wszystkimi tymi projektami będzie Zjednoczonej Prawicy tak łatwo, jak z dwoma wcześniejszymi.

A mam tu na myśli: propozycje obejmujące m.in. obiecywaną przez PiS ustawę reprywatyzacyjną, obniżenie cen wszystkich leków refundowanych do maksimum pięciu złotych, wprowadzenie emerytury minimalnej na poziomie 1,6 tys. zł (z tego co wiem już złożyła, tyle że niekonstytucyjną, a to nie dobrze), program budowy 200 tys. żłobków czy obniżenie ZUS dla małych przedsiębiorców. Niezależnie od realności części tych postulatów, PiS może mieć kłopoty z wyjaśnieniem, dlaczego nie chce ich poprzeć. A jeśli to zrobi, to tym lepiej dla Lewicy, która wykaże się odpowiednią inicjatywą.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkie działania Lewicy łatwo będzie „sprzedać”. Mogą spowodować, i z pewnością spowodują, falę zarzutów o to, że zajmuje się błahostkami miast poważnymi problemami, czy oskarżeniami o nieodpowiedzialność, też radykalizm, kiedy będzie forsować pomysł Razem dotyczący 35-godzinnego tygodnia pracy.

Ale nie należy się tym zbytnio przejmować, bowiem w tej kadencji Lewica powinna utrudniać partii rządzącej życie kontestując promowaną przezeń narrację o budowie „polskiej wersji państwa dobrobytu”; dobitnie wskazywać na to, że PiS potrafi tylko rozdawać pieniądze, a poprawa sytuacji w ochronie zdrowia i edukacji, stworzenie w kraju porządnego transportu zbiorowego czy rozwiązanie problemów w dziedzinie mieszkalnictwa – przekraczają jego możliwości. Właśnie taka narracja winna przez najbliższe lata płynąć z ust lewicowych parlamentarzystów.

Permanentnie trzeba opiniować temat jakości usług publicznych: np. sprawy związane z nowoczesną edukacją, rozumianą zarówno jako otwarcie na takie kwestie jak edukacja seksualna, ale też to, jak funkcjonuje szkoła; sprawy związane ze zdrowiem, ale i transformacją energetyczną – prawica chce społeczeństwa scentralizowanego, opartego na węglu, kontroli nad jego wydobyciem i spalaniem, a Lewica społeczeństwa rozproszonej własności, małych właścicieli i ograniczenia ryzyka związanego z centralizacją. A przecież pytania o energetykę, to pytania o to, jakie będzie polskie społeczeństwo za 20 lat.

Lewicy może pomóc pokoleniu powojennego wyżu demograficznego. – Oni za chwilę będą masowo przechodzić na emerytury, które będą niezwykle niskie. Miliony przyszłych emerytów będą na straconej pozycji. To będzie jedna z najbardziej rewolucyjnych grup społecznych. Ich nie będzie interesowało, dlaczego nie ma pieniędzy na świadczenia, będą się po prostu ich domagali. I nie jest to tylko kwestia transferów pieniężnych, bowiem ani za 13, ani za 14 emeryturę nie zapewnią sobie stałego dostępu do lekarza specjalisty.

Będziemy mieli też do czynienia z tradycyjnymi pytaniami o równowagę między tematami socjalnymi a światopoglądowymi. To są sprawy, których nie można odpuścić. One określają w jakim społeczeństwie żyjemy. Czy w takim, w którym jest przyzwolenie na przemoc wobec mniejszości seksualnych, czy w takim, w którym ich reprezentanci są uznawani. Nie należy więc tropić się myśleniem w kategoriach: „czy lepiej iść w pieniądze, czy w światopogląd”, bowiem te kwestie się łączą. Np. dostęp do aborcji to nie tylko kwestia światopoglądu, ale też finansowa. Dziś bogaci mogą sobie bez problemu pozwolić na przerywanie ciąży. Biedni takiej możliwości nie mają. Kwestie światopoglądowe nie muszą być dla Lewicy dużym obciążeniem. Będzie się ona wszak biła o wyborców Koalicji Obywatelskiej, którzy są dość przychylni liberalizacji prawa aborcyjnego czy wprowadzeniu związków partnerskich. Nie znaczy to jednak, że przekonanie ich do lewicowej wizji świata będzie proste.

Lewica, aby coś naprawdę znaczyć w polskiej polityce i wejść do dużej gry, musi na początek przekroczyć 20% w sondażach. Ale już ma przynajmniej jedną przewagę – zręby swojej wizji. Trzeba ją rozwijać i nagłośniać. I trzymać tak, jak to przedstawiciel Lewicy zaprezentował w wystąpieniu po Expose jeszcze Premiera RP. Wyjątkowo mi się podobało.

Stąd do wieczności Cz. 3

SONY DSC Katja pytała (vide poprzedni wpis): – Czy masz może taką możliwość, jaką mamy w Szwajcarii? Też zamieściła odnośny link. Zajrzałem i dowiedziałem się, że „Testament życia” lub oświadczenie woli pro futuro, to – oświadczenie woli pacjenta, na wypadek utraty przytomności, dotyczące zakresu leczenia. Jeśli takie oświadczenie zostało złożone w sposób wyraźny i jednoznaczny, jest dla lekarza wiążące. Umożliwia wcześniejsze spisanie woli pacjenta co do postępowania medycznego. Dzięki temu pacjent może wyrazić zgodę lub odmówić korzystania z metod, które nie są zgodne z jego wolą.

Należy jednak zaznaczyć, że testament życia i eutanazja to dwa zupełnie odrębne pojęcia. Testament życia polega na wcześniejszym spisaniu woli co do postępowania medycznego. Przykłady: – odmowa przetoczenie krwi (ze względów religijnych, np. świadkowie Jehowy); – decyzja o niepodejmowaniu czynności przedłużających proces umierania (pacjent nieuleczalnie chory w obliczu nieuniknionej śmierci). Jednak bezpośrednie ratowanie życia (np. reanimacja) stanowi stan wyższej konieczności i nie mają tu zastosowania przepisy o autonomii pacjenta. Typowa sytuacja dla zastosowania testamentu życia to np. decyzja o odłączeniu respiratora w momencie gdy pacjent jest w stanie trwale wegetatywnym.

Po raz pierwszy rozwiązanie jakim był testament życia zostało zaproponowane w 1967 roku przez prawnika z Chicago. Ten wzorując się na prawie spadkowym (gdzie po śmierci osoba ma kontrolę nad majątkiem) wymyślił sposób, aby osoba fizyczna wyrażała swoje pragnienia dotyczące opieki zdrowotnej, gdy nie jest już w stanie wyrazić aktualnych pragnień dotyczących tej opieki. Ponieważ ta forma „oświadczenia woli” miała być używana, gdy dana osoba wciąż jeszcze żyła (ale nie była już w stanie podejmować decyzji), została nazwana „Testamentem Życia”. Pomysł ten został opisany w dzienniku prawniczym w 1969 r.

Pierwszym stanem, który przyjął akt prawny regulujący testament życia, była Kalifornia – w 1976 r. Do 1986 r. 41 stanów wprowadziło podobne regulacje prawne. A w 1991 r. USA przyjęło ustawę o samostanowieniu pacjenta. Wymagała od podmiotów świadczących opiekę zdrowotną (głównie szpitali, domów spokojnej starości i agencji zajmujących się zdrowiem domowym) udzielania pacjentom informacji o przysługujących im prawach do dokonywania wstępnych oświadczeń woli zgodnych z prawem stanowym.

W Europie problem ten regulowany jest przez Europejską Konwencję Bioetyczną. Zawarte w niej artykuły stwierdzają, iż należy brać pod uwagę wcześniej wyrażone życzenia osoby zainteresowanej co do interwencji medycznej, jeżeli w chwili jej przeprowadzenia nie jest ona w stanie wyrazić swej woli.

Polski system prawny nie reguluje wprost oświadczeń woli pro futuro. Wyrażenie takiego oświadczenia jest równoznaczne ze zgodą lub jej brakiem na określone leczenie. Dokumentami regulującymi tę kwestię są: Ustawa o Prawach Pacjenta i Rzeczniku praw Pacjenta z dnia 6 listopada 2011 r. (Dz.U z 2019 r. poz. 1127) – pacjent ma prawo do wyrażenia zgody lub odmowy na udzielenie określonych świadczeń zdrowotnych; oraz Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty z dnia 5 grudnia 1996 r. – lekarz może przeprowadzić badanie lub udzielić innych świadczeń zdrowotnych, z zastrzeżeniem wyjątków przewidzianych w ustawie, po wyrażeniu zgody przez pacjenta.

Oświadczenie pro futuro, powtarzam na zakończenie, może mieć formę zarówno formalnego dokumentu jak i swobodnej notatki z zastrzeżeniem oświadczenia woli w sposób wyraźny, jednoznaczny i niebudzący wątpliwości. I to by było na tyle. I to też warto wiedzieć.

Stąd do wieczności Cz. 2

SONY DSC Na moją refleksie o śmierci (vide poprzedni wpis) zareagowała Katja – przyjaciółka na stałe mieszkająca w Szwajcarii. W przesłanym mailu mogłem przeczytać:

Witaj Pawle Myślę, że to są elementarne potrzeby, które koniecznie powinny być respektowane i bardzo Ci życzę, by wszystkie zostały zaspokojone najlepiej, jak tylko można.

Czy masz może taką możliwość, jaką mamy w Szwajcarii? U nas każdy może wypełnić gotowy formularz tzw. „zarządzenie pacjenta“, którego wersję można wybrać z wielu „gotowców“, wykreowanych przez rożne instytucje. Są wersje bardzo proste i takie, które uwzględniają niebłahe tematy, jakie przeciętnemu człowiekowi nie wpadłyby w ogóle do głowy. Malutką legitymację, że owo „zarządzenie“ się posiada, powinno się mieć przy sobie, a duplikaty zdeponować u bliskich.

Dawno temu, z powodu kryzysu w branży fotograficznej przekwalifikowałam się. Zrobiłam specjalną szkołę dla pielęgniarek opiekujących się ludźmi w ich domach od niemowlęcia do starca. Zdobyłam spore doświadczenie i wiem, że sporządzenie „zarządzenia pacjenta“ koliduje czasem z wolą bliskich, gdy są oni zupełnie nieprzygotowani – sami z sobą nie rozprawili się uczciwie z tematem śmierci i w krytycznych chwilach nie mają odwagi, siły lub woli respektować decyzje umierającego członka rodziny. Dlatego ważne jest zawczasu omówić z bliskimi wszystko – właśnie na wypadek sytuacji, gdy jest się z rożnych powodów niezdolnym do jasnego myślenia.

Bardzo to smutne, gdy nieprzygotowani bliscy uniemożliwiają odchodzącemu pożegnanie się, podzielenie się swymi emocjami, refleksjami.

Gdy trzydzieści lat temu po raz pierwszy poruszyłam temat śmierci, mój maż wpadł w szał. Nieprawdopodobnie przeraził go ten temat. Teraz, gdy coś planujemy, to obkładamy to warunkiem, że „o ile będziemy jeszcze żyć“.

Ja rozumiem śmierć jako opuszczenie „fizycznego kokonu“ i przejście mojego ducha do duchowego świata odpoczynku (nie jestem przecież drzewem, ani słonecznikiem). Ta myśl o odpoczynku jest mi bardzo miła. Jedyne, co mogłoby mnie niepokoić, to fizyczne cierpienie. Pozdrawiam najserdeczniej.

Ale to jeszcze nie wszystko, czyli cdn.