Czym się pocieszać?

Nowy obraz9 Tym, że Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE w swej opinii o prezydenckich wyborach zwróciło uwagę na luki prawne; że kampania ucierpiała przez wrogość, groźby wobec mediów, retorykę nietolerancji oraz przypadki nadużywania zasobów państwowych; że odmowa obu kandydatów spotkania się we wspólnej debacie pozbawiła wyborców możliwości porównania ich postulatów, a niedostosowane ramy czasowe rozpatrywania skarg i odwołań zakłóciły możliwość dochodzenia roszczeń prawnych pomiędzy dwiema turami? Przecież to i tak nie miało i nie ma zasadniczego wpływu na wynik wyborczy. Wszystko pozostanie po staremu przez najbliższe trzy lata – do kolejnych wyborów parlamentarnych. O nie! Naczelnik Polski na to nie pozwoli.

– Że frekwencja wyniosła 68,18% i przez to była rekordowa; że to dobre dla demokracji? Przecież to jest bardziej efektem wysokiej polaryzacji – ona jest większa nie tylko od tej w 1995 r., ale też tej z przed 1989 r. Nic to, że eksperci i publicyści zamartwiają się tym, iż Polska jest podzielona na dwie równe części. Po pierwsze, nie równe, bo pisowska jest większa. Po drugie, lepszy jest podział niżby wszystkie owce miały iść za Adrianem.

– Że wg oficjalnych wyników: 51,03% do 48,97%, to różnica jest niewielka? Przecież zwycięzcą jest tylko jeden – „niezłomny długopis” i tego przez najbliższe pięć lat nic nie zmieni. A może?

– Że telewizja publiczna – TVPiS (kurwizja) odegrała niesamowicie skuteczną rolę, a jej prezes swoje zadanie wypełnił ponad miarę; że takiej brutalności, jednostronności, takiego fałszowania wizerunku kontrkandydata jeszcze nie przeżyliśmy? Przecież to świadczy o ogromnym regresie, który dokonał się w ciągu 30 lat oraz o tym, że taka brutalna propaganda, choć pewnie odstraszyła część młodych wyborców, to zmobilizowała też przeciwników kontrkandydata.

– Że córka „niezłomnego długopisu” zabierając głos podczas wiecu wyborczego wypowiedziała i takie słowa, które wielu zdziwiły: – Niezależnie od tego, kto wygra te wybory, chciałabym zaapelować do państwa o to, żeby nikt w naszym kraju nie bał się wyjść z domu. Niezależnie od tego, w co wierzy, jaki ma kolor skóry, poglądy, jakiego kandydata popiera i kogo kocha. Wszyscy jesteśmy równi i wszyscy zasługują na szacunek. Szanujmy się; że przesłanie to stoi w opozycji do tego, co jeszcze nie tak dawno mówił jej ojciec; że apel ten był, merytoryczny i autentyczny? Przecież niezależnie od powyższego może to wyłącznie wpłynąć na ocieplenie wizerunku jej tatusia. I chyba o to właśnie chodziło.

– Że pisowcy podbudowani zwycięstwem Adriana zastosują opcję białoruską – okażą łaskę pokonanym i nie przykręcą im śruby, jak planowali? Ale mogą też zastosować opcję turecko-węgierską, bardziej prawdopodobną – tak im przykręcą śrubę, że obywatelom pozbawionym niezależnego sądownictwa, wolnych mediów i demokratycznych samorządów nie pozostanie nic innego jak tylko wybrać emigrację, choćby tylko wewnętrzną, lub samobójstwo.

– Może tym, że Polacy niezadowoleni z wyboru Adriana zechcą bojkotować rolników z Podkarpacia, gdzie osobnik ten zdobył poparcie miejscami sięgające nawet 97%; że jeden handlowiec anulował gigantyczne zamówienie dla firmy z Podkarpacia? – Nie będę im napychać portfeli – stwierdził. A inny, że nie zamierzam niczego kupować od rolników z tej części Polski; i że jego noga też tam nie postanie; niech sami zjedzą te swoje ziemniaki, ja nie kupię i innych też do tego namawiam; niech wyślą wszystkie do pałacu prezydenckiego. A mnie przykro(?) słuchać takich rzeczy. Przecież ci rolnicy w ramach demokracji zagłosowali na swojego kandydata, a z warzyw, które sprzedają, utrzymuję całe swoje rodziny. Czyżbyśmy chcieli by one nie miały co jeść?

– A może tym, że Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach orzekł, że powzięta we wrześniu 2019 r. przez Radę Gminy Istebna uchwała „anty-LGBT” jest nieważna, krzywdzi bowiem i wzmacnia poczucie zagrożenia ludzi, przeciw którym została uchwalona; że w 2019 r. prezydent w trybie tzw. kontroli prewencyjnej złożył wniosek do tzw. Trybunału Konstytucyjnego, a ten zdominowany przez pisowskich wybrańców orzekł, że przygotowana przez Ziobrowe Ministerstwo Sprawiedliwości nowelizacja kodeksu karnego (m.in. zaostrzająca kary za przestępstwa pedofilii) jest niezgodna z konstytucją? To może przecież świadczyć tylko o tym, iż Adrian ma słabość do pedofilów. Na co też wskazuje ułaskawienie jednego takiego pedofila znęcającego się w przeszłości nad swoja rodziną – zniesienie zakazu zbliżania się do niej.

– Może też tym, że dawniej pisowiec, a teraz niezależny (no!) prezes NIK chce się pozbyć pisowskiego nadzorcy, byłego posła a obecnego zastępcy prezesa NIK i w tym celu napisał wniosek do marszalicy Sejmu oraz złożył zawiadomienie w prokuraturze o tym, że zastępca ten nadużywa uprawnień?

No, spójrzcie tylko. Adrian wygrał prezydenckie wybory, a jakaś tam sprawiedliwość jeszcze jest.

Kolejne pięć lat z marionetką cd.

Nowy obraz9 „Niezłomna marionetka” będzie Polsce oraz Polkom i Polakom prezydentowała kolejne pięć lat (vide poprzedni wpis), Pytam więc co dalej? I odpowiadam. Oto wybory prezydenckie 2020 nie są ani końcem świata, ani końcem historii. Ale rodzą pytania: – Czy panujący dziś w Polsce system demokracji nieliberalnej, wodzowskiej, autorytarnej (jak ją zwał – tak ją zwał) jest możliwy do odrzucenia metodami demokratycznymi – czy można go odrzucić przy urnie wyborczej? Czy sprawy nie zaszły za daleko? Czy może pojawić się zapotrzebowanie na inne niż głosowanie metody?

Dość powszechne są głosy, mój do nich należy, że minione wybory prezydenckie były ostatnimi wolnymi; że były pierwszymi wyborami nowego porządku – z całym aparatem państwa po jednej stronie i „demokracją” po drugiej; że i tak nie mają one decydującego znaczenia dla przyszłości Polski, gdyż jej „naczelnika” nie da się obalić przy pomocy urny wyborczej, bowiem człowieka, który ma tak wiele narzędzi: władzę, rząd, wojsko, policję, służby, hierarchów – a także tysiące miernych, ale wiernych i powiązanych siecią wspólnych interesów – nie jest łatwo „wyprosić”. A im dłużej taki „wódz” utrzymuje się u władzy, tym trudniej doprowadzić do zmiany rządu metodami demokratycznymi, o ile w ogóle jest to jeszcze możliwe.

Czy demokracja ma w sobie tyle siły, żeby odsunąć swojego pogromcę od władzy? Moim zdaniem ten reżim nie może zostać pokonany w głosowaniu, a już na pewno nie w wyborach zorganizowanych przez PiS – partię rządzącą, bowiem jeśli ten rząd by przegrał, to spora część jego prominentnych członków może znaleźć się za kratkami.

A słowa te dyktuje mi głęboki smutek i pesymizm wynikający z niewiary w jedność i moc demokratycznej opozycji. Dowodem na to niech będzie choćby postawa Hołowni czy szefa PSL – gdyby jasno włączyli się w minioną kampanię drugiej tury, może dodaliby te brakujące pól miliona Trzaskowskiemu. Ale woleli rozgrywać własną grę – o swoim tylko myśleli interesie, choć mieli pełne gęby Polski. W jakiś więc sposób przyczynili się i nadal swoją postawą i wypowiedziami, też czynami przyvzyniają do długotrwałych rządów PiS, którego wizja jest dramatycznie przestarzała, zalękniona, pełna kompleksów, fałszów, a przede wszystkim zależna całkowicie od jednego człowieka, z jego obsesjami i ograniczeniami. W ten sposób człowiek ten dostał dziś pełnię władzy nad Polską. Może więc próbować dokończyć swoją autorytarną rewolucję, przejąć samorządy, prześladować media, zdusić niezależne sądy i uniwersytety. Tego się obawiam. To jest więcej niż pewne!

ten niby z jajami27072020_0001

I nie zmieni tego niepodważalny fakt, że „niezłomny wygrał o włos”, że na jego kontrkandydata głosowało – było przeciwko niezłomnemu, 10 mln Polek i Polaków, na ogół, takie są dane: lepiej wykształconych, młodszych, miejskich, mniej zależnych od państwa i socjalnych transferów, kulturowo otwartych. To połowa Polski. Jeśli zaś chodzi o rozwojowy i społeczny potencjał, to… dużo większa połowa. A jednak to wyborcy „niezłomnej marionetki” zabrali nas wszystkich w nieznaną do końca podróż. Ale ja już wiem, mam pewność, że przyjemna to ona nie będzie. Ja się jednak jej już nie boję – za stary jestem i nieźle schorowany. A Wam życzę lepiej.

Kolejne pięć lat z marionetką

Nowy obraz9 „Niezłomny długopis” wygrał wybory prezydenckie. Gadki o minimalnym zwycięstwie, czy dziesiątki tysięcy składanych protestów niczego tu nie zmienią. Oczywiście, że trudno się z tym pogodzić, bowiem kampania nie była uczciwa, a wybory równe, więc i samo zwycięstwo uznaję za nieuczciwe – pracował na nie cały aparat państwa; celowo robiono trudności Polakom głosującym za granicą; nadzwyczajną mobilizacja wyborców wiejskich i osób starszych osiągnięto cynicznymi kłamstwami i manipulacją – informowano i straszono, iż w przypadku ewentualnego zwycięstwa kontrkandydata, odebrane im zostaną świadczenia socjalne, podniesiony zostanie wiek emerytalny, majątki zostaną oddane Żydom, Polska i Polacy będą podporządkowani Niemcom, dzieci poddane seksualizacji (nauką masturbacji w przedszkolach) i adoptowane będą przez pary homoseksualne, „ideologia LGBT” przeprowadzi atak na rodziny, a starych ludzi będzie się poddawać „prawie przymusowej” eutanazji – najbardziej ohydny chwyt zastosowanym osobiście przez prezesa wszystkich prezesów.

Inaczej myślących i kochających nazywano ideologią, a nie ludźmi, pozbawiano „polskiej duszy”. Wmawiano, że jesteśmy stowarzyszeni z UE, choć od 16 lat do niej należymy. Mamiono obietnicami o minimum 2 tys. euro miesięcznie, milionowymi czekami bez pokrycia nalepianymi na wielkie kawały tektury – osobiście jeszcze pisowski premier. A Prokurator generalny tuż przed wyborami zafundował 50 motopomp podkarpackim gminom za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, który ustawowo ma wspomagać ofiary przestępstw. I jeszcze kłamał, że fundusz ten powstał dzięki pisowskiemu kandydatowi na prezydenta RP. Nie! To wierutne kłamstwo, bowiem istnieje już od 23 lat, a wtedy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Wszystkich i wszystko oblepiano śliskim, lepkim pisowskim kurzem i straszono tym, że Polska się cofnie, jeśli ich nominat nie wygra.

A to co wyprawiała w tej kampanii telewizja zwana państwową, w rzeczywistości TVPiS (kurwizja), to nie tylko oczywiste złamanie standardów wyborczych i medialnych, ale wręcz haniebna, niespotykana w cywilizowanym świecie, finansowana w dodatku za publiczne pieniądze, operacja planowego szczucia, pomawiania, czarnego piaru.

I za to wszystko „długopis” ponosi pełną odpowiedzialność. Też za własne, oburzające wypowiedzi, które nie da się skwitować tym, że… taka jest kampania. Nie! Takiej kampanii negatywnej nie było w historii polskiej demokracji. Nie dziwią więc mnie wszelkie wahania przed podaniem mu ręki. Ale dziwi, że kandydat opozycji demokratycznej zdecydował się na spotkanie z tym osobnikiem, więc i chyba dojdzie do podania reki. Tym bardziej, że jego zapewnienia, iż chce budować wspólnotę i zasypywać społeczne podziały, są całkowicie niewiarygodne.

Niemniej będziemy musieli z tym prezydentem żyć jeszcze przez pięć lat. Ale przestrzegam przed nadzieją (ja takowej nie mam), że ten osobnik w drugiej kadencji, odpowiadając już tylko… przed Bogiem i historią, wybije się na jakąś niezależność. Dotąd nie dawał oznak niezależności, więc z pełnym przekonaniem uważałem go za marionetkę prezesa wszystkich prezesów. I tak już pozostanie. Nie dorósł do roli, którą przyszło mu pełnić i nie dorośnie. Nie stał się i nie stanie niezłomnym, o czym zapewniał nas rozpoczynając pierwszą prezydencką kadencję w 2015 r. Swój szacunek gotów jestem przenieść na jego córkę, która w wieczór wyborczy pokazała się jako osoba odważna, samodzielna, tolerancyjna, absolutnie niepasująca do politycznego przekazu i otoczenia ojca.

I co teraz? Na to pytanie będę starał się odpowiedzieć w kolejnym wpisie, czyli cdn.

Mityczny raport cd.

Nowy obraz9 Inną ciekawostką (vide poprzedni wpis), związana z podkomisją smoleńską jest także tajność jej składu. Podobno dlatego, żeby nie było próby… ataku na te osoby tak, żeby one były poddane publicznym atakom przez media, które są sterowane przez Platformę Obywatelską – stwierdził jej przewodniczący. Jeśli zaś chodzi o jej koszty, to jeszcze większa tajemnica – w ogóle nie odniósł się do nich, ale przyciśnięty napomknął, że… te kwestie będą zawarte w końcowym raporcie. Ale coś mi się to nie widzi. Poczekamy, zobaczymy. Jak długo jeszcze?

Długo nie trzeba było czekać. Oto dowiedzieliśmy się, że jeszcze w lipcu br. ekspert wynajęty przez podkomisję pracował nad rekonstrukcją ostatnich sekund lotu Tupolewa – nad symulacją ruchu w ostatnich sekundach przed katastrofą. A to, jak twierdzi kierujący podkomisją, kluczowy moment, kiedy doszło do zniszczenia samolotu przez eksplozję bomby czy też dwóch bomb, choć były szef MON, dziś kierujący pracami podkomisji, zapewniał dotąd, że raport jest już gotowy.

Oznacza to, że sam raport podkomisji smoleńskiej nie został jeszcze ukończony, a teza o wybuchu zostanie wzmocniona nowym opracowaniem.

Materiał wybuchowy został znaleziony przez laboratoria polskie, ale także przez laboratoria jednego z naszych sojuszników w ramach NATO – powiedział ten szef w programie Telewizji Republika. Dodał, że chodzi nie tylko o trotyl, ale materiał wybuchowy RDX, używany przez różnych lewackich i postkomunistycznych terrorystów. – Eksplozja tego typu nie mogła być przypadkiem, musiała być zaplanowana i przeprowadzona przez kogoś, kto chciał zabić polską elitę narodową – podkreślił

Szef MON też nie dostał raportu podkomisji. – A jeżeli raport jest gotowy, to zgodnie z prawem powinien być przekazany Ministerstwu Obrony Narodowej i Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Sytuacja, w której opowiada się o raporcie w zaprzyjaźnionej telewizji, a nie przekazuje go właściwym instytucjom, jest kuriozalna. Stawia ministra w co najmniej kłopotliwej sytuacji.

Ale jest światełko w tunelu – na 30 lipca zwołano posiedzenie sejmowej komisji obrony, gdzie Szef MON ma przedstawić informację… na temat działań podjętych przez podkomisję, kosztów poniesionych z budżetu państwa w związku z jej działalnością oraz uzyskanych wyników.

No to się może wreszcie dowiem czegoś o tym tajemniczym raporcie? O wszystkim Was powiadomię.

Mityczny raport

Nowy obraz9 Oczywiście, że niecierpliwie oczekuję na upublicznienie raportu podkomisji smoleńskiej. Strasznie się więc, i to ponownie, uciszyłem, choć też zdziwiłem, kiedy jej przewodniczący, a były minister od obrony, zapodał podczas posiedzenia sejmowej komisji obrony narodowej, iż raport ten jest już przygotowany, tylko nie został jeszcze przegłosowany (sic!).

Zapewnień, że raport końcowy na temat katastrofy smoleńskiej jest gotowy; że jedynie różne niespodziewane przeszkody blokują jego publikację było wiele i tak szef podkomisji i jej przedstawiciele to tłumaczyli: – Maj 2019: Podkomisja smoleńska zakończy pracę w 2019 roku, a raport końcowy będzie przedstawiony najpóźniej na początku 2020 roku; październik 2019: Raport końcowy (…), będzie opublikowany na przełomie kilku miesięcy, przed rocznicą; 7 kwietnia 2020: Publikacja będzie musiała być przesunięta przynajmniej o kilka dni, ze względu na Wielki Tydzień oraz obostrzenia związane z koronawirusem; maj 2020: Publikacja (…) nastąpi natychmiast, kiedy pozwolą na to okoliczności społeczne; czerwiec 2020: Nie sądzę, żeby mogło to się dokonać w trakcie kampanii wyborczej, więc sądzę, że zaraz po niej będzie można przedstawić to opinii publicznej; lipiec 2020. Podstawowe tezy raportu smoleńskiego są przeze mnie już referowane – to cytat z Telewizji Republika, gdzie przewodniczący podkomisji opowiada o raporcie, którego nie widział nikt poza nim samym, a w jednym z ostatnich odcinków odnosił się do „wybuchów na pokładzie”.

IMG-20180514-WA0012zachowaj odstęp

A ponownie się ucieszyłem, bowiem ten były szef MON zapowiadał już publikację raportu w 10. rocznicę katastrofy, by na trzy dni przed nią ogłosić, iż… publikacja będzie musiała być przesunięta przynajmniej o kilka dni ze względu na Wielki Tydzień i obostrzenia związane z koronawirusem; że opóźnienie nie będzie duże i że „wkrótce” poznamy treść raportu.

Wspomniana sejmowa komisja zebrała się po raz pierwszy od czterech miesięcy. Jej posłowie, tak jak i ja, byli mocno zainteresowani smoleńską podkomisją – od dawna próbowali się czegokolwiek o jej funkcjonowania dowiedzieć, też na temat kosztów, składu oraz przebiegu prac nad raportem końcowym.

I czego się dowiedzieli? Ano, że nie ma jeszcze ostatecznej wersji raportu, choć jest już napisany i gotowy. Ba, nawet w kilku wariantach, nad którymi ma odbyć się głosowanie w podkomisji smoleńskiej. Ale nie wiadomo, kiedy to nastąpi, ani kiedy raport zostanie opublikowany. Z jednej strony wiemy, że nie stanie się to przed zakończeniem pandemii, a z drugiej, że raport… będzie w najbliższym czasie dostępny opinii publicznej. Z czego mam prawo wnosić, że przewodniczący podkomisji dobrze wie kiedy Polska, Polki i Polacy, będą mieli z głowy pandemię – „w najbliższym czasie”.

Z jego wypowiedzi wynika coś jeszcze – coś wyjątkowo ciekawego i oryginalnego. To właśnie tak mnie zadziwiło. Oto podkomisja nie chce ustalić rzeczywistych przyczyn smoleńskiej katastrofy, tylko wybrać, poprzez głosowanie, którąś z „wersji prawdy” zaproponowaną przez przewodniczącego. Coś niebywałego – chyba to pierwszy taki przypadek w historii badania wypadków lotniczych, gdy o wersji wydarzeń będzie się decydować w głosowaniu. Cdn.

NPP a in vitro… Cz. 3

Nowy obraz9 Pisowski rząd ogłosił Narodowy Program Prokreacji (vide część pierwsza tego wpisu)  (NPP). Miał sprawić, że w Polsce będzie rodziło się więcej dzieci (w żadnym razie nie tych z probówki. Ba, nawet powołał ministerialny zespół, który przygotował koncepcję rozmnożenia narodu, i… Takie są jego efekty.

W Polsce wciąż mamy więcej zgonów niż urodzeń – ujemny przyrost naturalny. W pierwszej połowie ubiegłego roku wyniósł – 1,4 na 1000 ludności. Żywych urodzeń przypadło – 9,5 na 1000 ludności, a zgonów: – 10,9. Populacja liczyła ponad 38,3 mln osób, w tym przeszło 19,8 mln kobiet.

Jeśli współczynnik dzietności wynosi około 2,1, zapewnia to tzw. zastępowalność pokoleń. A jeżeli jest poniżej 2, to prędzej czy później ma miejsce ujemny przyrost naturalny. I właśnie z taką sytuację mamy w Polsce do czynienia od dłuższego już czasu. Współczynnik oscyluje pomiędzy 1,25 a 1,4 – to jeden z najniższych w Europie.

A w latach 2015-2017 wzrastała liczba urodzeń. Trzy lata temu osiągnęła blisko 402 tysięcy, a następnie spadła. I okazuje się, że w najbliższym czasie dodatni przyrost naturalny jest nierealny – grupa kobiet w wieku reprodukcyjnym kurczy się.

Ludność Polski starzeje się, rośnie liczba i udział osób starszych, co oznacza, że w przyszłości należy oczekiwać dalszego wzrostu liczby zgonów. Według przewidywań, w 2040 r. zgonów będzie prawie 460 tysięcy, czyli ponad 10% więcej niż obecnie. A jeszcze przyplątał się nam koronawirus. Nie wzrośnie więc współczynnik dzietności, który ostatnio lekko spadł, a zapowiada się spowolnienie gospodarcze, więc też raczej nie pójdzie w górę. Ponadto liczba kobiet w wieku rozrodczym maleje.

Wzrost w latach 2015-2017 wynikał przede wszystkim z dobrej sytuacji ekonomicznej w regionie. Mógł też być skutkiem wprowadzenia świadczeń społecznych, choć nie ma na ten temat odpowiednich badań. Te dwa czynniki mogły sprawić, że młodzi ludzie przyspieszyli swoje decyzje o posiadaniu dzieci. Nie jest jednak pewne czy rodziny rzeczywiście chcą mieć więcej dzieci czy też po prostu zdecydowali się mieć je wcześniej. Spadek liczby urodzeń w 2017 wskazuje raczej na to drugie wyjaśnienie, choć jeszcze jest za wcześnie, aby to wiedzieć na pewno.

Zresztą demografowie wskazywali, iż zmiany polityki rodzinnej od 2013 roku, w tym także wprowadzenie Programu Rodzina 500+, mogą zachęcić Polaków do decyzji o dziecku. Jednak podkreślali, że jeśli nawet wystąpi wzrost liczby urodzeń, to będzie on krótkotrwały.

Oczywiście wystąpił wzrost dzietności, ale był bardzo słaby w porównaniu do wzrostu w regionie. W Polsce ciągle jest trudno połączyć aktywność zawodową z posiadaniem dzieci, z rodziną. Są co prawda różne rozwiązania, np. płatne urlopy dostępne dla obojga rodziców, które gwarantują ciągłość dochodów rodzinom w ciągu roku po urodzeniu dziecka. Jednak mężczyźni rzadziej niż w wielu krajach europejskich decydują się na ten wariant. Korzystają z niego głównie kobiety, co potem uderza w nie na rynku pracy. Nie bez znaczenia jest również bardzo słabo rozwinięta opieka instytucjonalna, tj. żłobków i przedszkoli.

Na liczbę ludności, też w Polsce, wpływa także migracja. Niestety, do tej pory to saldo migracyjne było ujemne, choć ostatnio przybywa coraz więcej obcokrajowców. Ponadto, po 2004 roku wyjechało sporo osób – w tej grupie było dużo ludzi w wieku rozrodczym. To też sprawia, że urodzeń jest mniej. A w kolejnych latach należy oczekiwać dalszego spadku – kobiet w wieku reprodukcyjnym będzie systematycznie ubywać, natomiast będzie rosła liczba kobiet w wieku 40-49 lat, odznaczających się niską płodnością.

I tu macie prawie pełny obraz działania PiSdzielców – obraz rzeczywisty w porównaniu z propagandowym, czy też z chęciami. Mnie to nie dziwi. A Was?

NPP a in vitro… Cz. 2

Nowy obraz9 A teraz będzie o NPP i statystyce (vide poprzedni wpis). Oto w połowie 2018 r. NIK podała, że na NPP wydano 23 mln zł, z czego zaledwie 1,7% poszło na diagnostykę i leczenie, zaś resztę pochłonęły remonty szpitali; że z zaplanowanego prawie tysiąca par do programu załapało się ledwie 107. W sumie przez pierwsze 2 lata działania programu, po wydaniu 30 mln zł, urodziło się ledwie siedemdziesięcioro dzieci. Natomiast tylko w Poznaniu za ok. 2 mln zł samorządowych środków przyznanych na in vitro od sierpnia 2017 r., przez kolejne 1,5 roku w ciążę zaszły 153 kobiety, a urodziło się 71 dzieci, w tym 9 par bliźniąt. A przecież zapisana w NPP skuteczność zachodzenia zakwalifikowanych par miała wynosić 30%, a wyszła zaledwie na poziomie ok. 7%, zaś in vitro – 40%.

Obecny bohater walki z koronawirusem – pisowski minister od zdrowia, mimo wskazanych wyników realizacji NPP nie zaprzestał – wpompował w naprotechnologiczną bzdurę kolejne kilkadziesiąt milionów złotych (program zakładał, że do 2020 r. wydamy na ten cel naszych – podatników, niemal 100 mln zł.). Co prawda coś w tym programie obecny minister zmienił – inwokację i politykę informowania. Teraz celem głównym Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce jest tylko… zwiększenie dostępności do wysokiej jakości świadczeń z zakresu diagnostyki i leczenia niepłodności (rozmnożenie narodu zniknęło). I nigdzie już nie znajdziecie liczby urodzonych z pomocą tego programu Polek i Polaków. Przecież chodzi wyłącznie o zapewnienie jak najlepszej diagnostyki. Czyli nikt nie prowadzi statystyk zachodzenia w ciążę i rodzenia dzieci w ramach NPP.

I jeszcze taka refleksja. Oto efekt pisowskiego NPP: wydane zostanie w sumie 100 mln zł, żeby sprawniej kwalifikować pacjentki do klinik oferujących zapłodnienie in vitro, co czyniono i przed tym programem. W normalnych warunkach za coś takiego twórcy programu powinni być ścigani za wyrzucenie publicznych pieniędzy w błoto. Ale nie w państwie PiS. To my sami musimy jakoś na to zareagować – odsunąć pisiaków od władzy. Ich prezydenta nie udało się, ale za trzy lata kolejne wybory – tym razem parlamentarne. Cdn.

NPP a in vitro…

Nowy obraz9 Minęły lata od czasu kiedy ówczesny pisowski minister zdrowia, dziś wojewoda, wygasił państwowe dofinansowanie do in vitro i ogłosił Narodowy Program Prokreacji (NPP). Miał on sprawić, że w Polsce będzie się rodziło więcej dzieci, tylko nie tych z probówki. Powołał ministerialny zespół, który przygotował koncepcję rozmnożenia narodu, i do którego zaprosił czynnik „społeczny” składający się, co oczywiste, wyłącznie z przedstawicieli środowisk antyaborcyjnych i lekarzy związanych z promowaniem naprotechnologii – czegoś, co Kościół uważa za jedyną, zgodną z jego nauczaniem, metodę leczenia bezpłodności.

I w tym momencie dla każdego normalnego lekarza stało się jasne, że rząd zamierza wywalić gruby szmal na coś, co w świetle wiedzy naukowej i standardów WHO jest szarlatanerią, a w najlepszym razie do niczego nieprowadzącą serią wielomiesięcznych badań, bowiem tak naprawdę do tego naprotechnologia się sprowadza.

Twarzą narodowej prokreacji stał się Jarosław Pinkas – tak, ten sam, który jako Główny Inspektor Sanitarny jest dziś sztandarem walki z koronawirusem, a 4 lata temu był wiceministrem zdrowia i produkował się w mediach, snując powieści o walce z niepłodnością: o tym, by faceci dbali o właściwą temperaturę jąder – wydał kilka milionów złotych na broszurki uczące, że jak się ma ciasne majtki, trzyma laptop na kolanach i spędza 12 godzin dziennie za kierownicą, to tatusiem raczej się nie zostanie. Zapowiedział też wtedy utworzenie setek gabinetów andrologicznych – takich, w których przyjmować będą lekarze od męskiej płodności. Nic z tego nie wyszło. Widać, że ten były pisowski wiceminister nie wiedział, że andrologów w Polsce jest jak na lekarstwo lub zwyczajnie ściemniał.

Powracam do NPP. Jego głównym celem miało być kompleksowe badanie niebadanych dotychczas par, którym wydawało się, że powinne począć potomstwo. Ok. Dobrej diagnostyki nigdy dość. Ale każda niemogąca zajść w ciążę para i tak powinna się zbadać, żeby wiedzieć, dlaczego ma problem z poczęciem – ustalenie czy jest rozwiązywalny na drodze terapeutycznej, czy trzeba szykować kasę na in vitro w odpowiedniej klinice.

Oczywiście, że w wielu wypadkach wystarczy wyregulować poziomy hormonów, udrożnić jajowody czy choćby na chwilę pozbyć się endometriozy i w tym czasie dać się zapłodnić standardowo. Też trzeba mieć szczęście i zdiagnozować tylko takie problemy albo trafić na lekarzy mających wiedzę i odpowiedni sprzęt do postawienia trafnej diagnozy. I wtedy można mieć nadzieję na wyleczenie skutkujące ciążą. Tyle, że z tego typu problemami ginekologia dawała i daje sobie radę od zawsze bez pomocy PiS. Inaczej sprawa się ma, gdy okaże się, że kobieta ma jajowody nie do naprawy, poharataną macicę albo coś innego, co powoduje, że choćby codziennie przechodziła wszystkie badania, to i tak nie zajdzie w ciążę inaczej niż z pomocą probówki. Cdn.

Prawo przyjazne rodzinie?

Nowy obraz9 Kiedy czyta się opracowanie Instytutu Kultury Prawnej Ordo Iuris: W kierunku prawa przyjaznego rodzinie. Propozycje rozwiązań z zakresu polityki społecznej, w tym założenia i projekty ustaw, zasadnie mamy prawo obawiać się, że plączące się po Sejmie dwa barbarzyńskie projekty ustaw to jeszcze nie wszystko, co zamierzają wprowadzić do polskiego prawa fundamentaliści katoliccy.

Wspomniane opracowanie to tak naprawdę spis żądań, których realizacja przekształci Polskę w państwo podporządkowane ideologii pisowsko-katolickiej, z uprzywilejowanym modelem wielodzietnej rodziny utrzymywanej z środków – dotacji, publicznych i uzależnionej ekonomicznie od władzy państwowej.

A oto zestaw tych zasadniczych postulatów:

– utrudnienie procedury rozwodowej – między złożeniem pozwu rozwodowego a jego rozpatrzeniem musi upłynąć okres kilkuletniej separacji, obowiązkowe posiedzenia pojednawcze, mediacje, kierowanie stron na terapię małżeńską, a na każdym z tych etapów postępowania małżonkowie będą indoktrynowani o „negatywnych” skutkach rozwodu;

– promocja małżeństwa i płodzenia licznego potomstwa – ulgi podatkowe dla nowożeńców oraz preferencyjne kredyty, np. w wysokości 150 tys. zł, w przypadku urodzenia trójki dzieci kredyt ten zostanie całkowicie spłacony przez rząd, zwolnienie z płacenia podatku dochodowego do wysokości pierwszego progu podatkowego dla rodziny wielodzietnej, programu „500 plus” wypłacany od chwili zapłodnienia (sic!), pieniądze te będą przekazywane w zależności od ilości dzieci, im ich więcej, tym większy zastrzyk gotówki, np. na trzecie i kolejne dziecko byłoby to 1000, 1500 lub 2000 zł;

– dyskryminacja rodzin niepełnych – likwidacja wszelkich ulg i ułatwień dla rodziców samotnie wychowujących dzieci, niedopuszczalna jest sytuacja, w której rodzic rozwodzi się i angażuje w związek nieformalny, dla takich rodzin koniec z zasiłkami rodzinnymi, uprzywilejowaniem w rekrutacji do przedszkoli, rozliczaniem podatku dochodowego wspólnie z dzieckiem czy dopłatami do czynszu;

– zakaż związków jednopłciowych – zmiana przepisów tak, by małżeństwa polskich gejów i lesbijek z obcokrajowcami nie były uznawane w Polsce, osobom, które mają partnerów za granicą, ich drugie połówki nie otrzymają zezwolenia na pobyt czasowy w Polsce;

– faktyczna likwidacja żłobków – wprowadzenie bonu wychowawczego – stałego zasiłku finansowego w określonej kwocie, np. 700 zł, na wychowanie dziecka by rodzice sami zdecydowali w jaki sposób zapewnić dziecku opiekę, bon ten obowiązywać ma na każde drugie i kolejne dziecko;

– faktyczny koniec z przeciwdziałaniem przemocy w rodzinie – pod ochroną znajdą się nie maltretowani psychicznie i fizycznie, ale swoiście pojmowana „autonomia rodziny”, więc państwo przymknie oko na przemoc w rodzinie, udając, że nie ma problemu – bardzo ważne, by przepisy służące przeciwdziałaniu przemocy (…) nie tworzyły nieproporcjonalnie szerokiej przestrzeni ingerencji władz publicznych w życie rodzinne – pracownicy socjalni zostaną pozbawieni prawa interwencyjnego odebrania dziecka z rodzin patologicznych w sytuacji zagrożenia jego życia i zdrowia, ich uprawnienia przejmą zależne od władzy policja i sądy;

– faktyczny zakaz wstępu do szkół dla organizacji pozarządowych – dyrektorzy szkół będą zobowiązani do zlustrowania tego, kto i w jaki sposób prowadzi zajęcia i w tym celu przekażą rodzicom prospekty informacyjne z wyczerpującą prezentacją programu działalności edukacyjnej danej organizacji wraz ze wskazaniem jego recenzentów naukowych i rekomendacji udzielonych programowi przez inne podmioty, wskazaniem osób prowadzących zajęcia wraz z prezentacją ich zawodowych biogramów oraz doświadczenia, prezentację materiałów graficznych oraz pomocy dydaktycznych wykorzystywanych podczas lekcji, a gdyby rodzice dziecka poczuli się urażeni prowadzonymi lekcjami, mieliby zagwarantowane prawo wytoczenia powództwa cywilnego, a sąd przyzna im odpowiednią kwotę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę solidarnie od organu prowadzącego szkołę i organizacji pozarządowej, tak więc fatwo przewidzieć, że w tej sytuacji żaden dyrektor nie będzie ryzykował i nie wpuści do szkoły podejrzanych ideowo edukatorów;

– głosowanie rodzinne – rodzice przy urnie otrzymają dodatkowe karty do głosowania w zależności od liczby posiadanego potomstwa.

Wszystkie powyższe postulaty mają być zapisane w ustawie: Konstytucja dla rodziny – akcie prawnym o randze ustawy zasadniczej, której późniejsze ewentualne zmiany bądź jej uchylenie wymagałyby większości odpowiedniej dla zmiany Konstytucji RP. (w Sejmie większości co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, a w Senacie bezwzględnej większości głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów).

I co Wy na to??? Kto za PiS, którego dzisiejszym ideowym promotorem jest Instytut Kultury Prawnej Ordo Iuris? Łapki w górę!

Koronawirus a przemoc domowa Cz. 4

Nowy obraz9 Ale to było (vide poprzednie części) przed wyborami. A teraz coś mi się zdaje, że nawet naród wiejski, głównie reprezentujący słabą pleć, nie zagłosowałby na „niezłomnego”, gdyby mu wcześnie „zapodano”, co pisiaki zamierzają odstawić w sprawie przemocy wobec kobiet. Ale u nich jak zwykle dominuje zasada: dopiero jak nas wybierzecie, to odkryjemy karty i was urządzimy.

Tym razem zabrali się za Konwencję stambulską. To określenie niewiele mówi, ale już pełna jej nazwa tak: Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

 

 

Oto ministerka od rodziny, pracy i polityki społecznej zgłosiła wiele zastrzeżeń do tej Konwencji i przygotowuje się do jej wypowiedzenia po konsultacjach z Ministerstwem Sprawiedliwości. A to ministerstwo – jeden taki szczun – wiceminister tego resortu, taką konieczność potwierdza, bowiem wg niego, konwencja uderza w religię i jest przesiąknięta ideologią. – Mówi o religii, jako przyczynie przemocy wobec kobiet. Chcemy wypowiedzieć ten genderowski bełkot ratyfikowany przez Platformę Obywatelską i PSL. Opinia zagranicy nas nie interesuje. Dla nas podstawą jest suwerenne państwo narodowe – napisał w mediach społecznościowych ten osobnik. Zresztą Ministerstwo Sprawiedliwości od dawna deklaruje chęć wycofania się z Konwencji stambulskiej – chce wypowiedzenia dokumentu podpisanego przez polski rząd w 2012 r.

W ocenie tego ministerstwa w polskim prawie funkcjonują mechanizmy, które w pełni zabezpieczają kobiety przed przemocą. Nie ma więc potrzeby stosowania zawartych w konwencji wytycznych, które podważają polskie wartości i konstytucję. – W naszej ocenie konwencja powinna być wypowiedziana, tutaj inicjatywa formalnie jest po stronie ministerstwa rodziny i czekamy na tę inicjatywę. Mam nadzieję, że ta wypowiedź pani minister jest jej zapowiedzią. My jako Ministerstwo Sprawiedliwości jesteśmy przygotowani na szybkie podjęcie prac, a jako Solidarna Polska zawsze opowiadaliśmy się za wypowiedzeniem tej konwencji – powiedział zastępca szefa tego resortu.

 

 

Wcześniej, przed prezydenckim aktem wyborczym, Ministerstwo Sprawiedliwości oraz Ministerstwo Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej dementowały doniesienia o zamiarze wypowiedzenia konwencji, ale cichym zwolennikiem tego rozwiązania był pisowski nominat do reelekcji, choć się z tym publicznie na wiecach wyborczych nie obnosił.

A co stanowi Konwencja stambulska? Ano także m.in. zapis, że… kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. „honor” nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy.

Tak więc próba wypowiedzenia tej Konwencji, to zaakceptowanie przemocy wobec kobiet, wręcz jej popieranie. Zresztą od dawna wiadomym jest, że pisowskie MRPiPS nic nie robiło i nadal nie zamierza nic robić, żeby walczyć z przemocą w rodzinie. Ba, teraz planuje wręcz zlikwidować wsparcie dla ofiar przemocy. Czyli PiS nie chce zapobiegać przemocy domowej – zwalczać przemoc wobec kobiet. A czego chce?

I co Wy na to wszystko? Zwracam się z tym pytaniem do wszystkich płci.