To trzeba odnotować

SONY DSC Po orzeczeniu TSUE i SN, że KRS nie jest bezstronna i niezawisła, a Izba Dyscyplinarna SN nie jest sądem w rozumieniu europejskim, pierwsza prezes SN wezwała członków Izby Dyscyplinarnej, aby powstrzymali się od orzekania. A co na to pisowski prezes Izby Dyscyplinarnej? Odpowiedział, że będzie ona orzekać, mając na uwadze dobro wymiaru sprawiedliwości oraz poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo prawne.

Prezes NIK też pokazał… gdzie zgina się dziób pingwina. Zrobił to na zaproszenie przewodniczącego senackiej komisji samorządu terytorialnego i administracji państwowej. Senatorzy chcieli zapytać szefa NiK o jego rzekome machloje podatkowe, przekręty majątkowe i mafię VAT-owską, która miała działać pod jego skrzydłami. Ten odpowiedział, że odpowiada przed Sejmem, a nie Senatem. Ale wszystko wygląda na to, że ten prezes, po urwaniu się z pisowskiej smyczy, odpowiada tylko przed historią i Bogiem.

Żeby było jeszcze fajniej to NIK Pod rządami nowego prezesa przedstawiła raport pokontrolny dotyczący Ministerstwo Sprawiedliwości, a dokładnie programu „Praca dla więźniów”. Inspektorzy NIK stwierdzili, że w toku programu skarb państwa poniósł straty w wysokości ponad 150 mln zł i skierował do prokuratury 16 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Na to były wiceminister sprawiedliwości odpowiedzialny i za realizacje programu „Praca dla więźniów”, a dziś pisowski eurodeputowany, oskarżył NIK o to, że kieruje się zemstą polityczną, a zarzuty uznał za śmieszne.

Ale to jeszcze nie koniec informacji o Nowym szefie NIK. Oto za zaniedbania podczas kontroli jego oświadczeń majątkowych powinien beknąć koordynator służb specjalnych, a dziś dodatkowo i minister MSWiA, albo przynajmniej szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jednak ten pierwszy jest człowiekiem prezesa Polski – nie do ruszenia, zaś drugi człowiekiem tego pierwszego, czyli też nie do ruszenia. Ofiarą miał więc zostać szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego za wydanie tzw. poświadczenia bezpieczeństwa, pozwalającego na dostęp do informacji niejawnych, ale podobno się postawił i dymisji odmówił.

No i jeszcze nie można nie odnotować, choć to stara już informacja, że odbyło się spotkanie polityków PO nazwane debatą prawyborczą – debatowali kandydatka i kandydat na prezydenta RP; że pozoracja tych prawyborów skoczyła się tym, co wiadomym było od początku – kandydatką została obecna wicemarszałek Sejmu; i że udział w wyborach prezydenckich zgłosił katolicki pisarz i dziennikarz oraz neutralny religijnie konferansjer programu „Mam talent”. Niewiele miał do powiedzenia, ale sondaże opinii publicznej wskazują na to, że może liczyć na poparcie około 10% elektoratu, ale chyba głownie tego, który dziś jeszcze ma zamiar głosować na prawicowe partie opozycyjne.

I to byłby na tyle na tę sylwestrową „moc przebojów”.

Legalność sądów i sędziów

SONY DSC Jak już wszem wiadomym jest, pierwsza prezes Sądu Najwyższego wydała apel wzywający sędziów Izby Dyscyplinarnej do powstrzymania się od wszelkich czynności orzeczniczych w prowadzonych sprawach oraz o natychmiastowe podjęcie działań ustawodawczych służących rozwiązaniu problemów leżących u podstaw wyroku SN, z którego wynika, że KRS w obecnym składzie nie jest niezawisła od władzy ustawodawczej i wykonawczej oraz nie jest bezstronna, zaś Izba Dyscyplinarna SN nie jest sądem. Wyrok ten wydany został na podstawie orzeczenia TSUE.

Ale problem jest o wiele szerszy. Dotyczy bowiem nie tylko sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, ale także części sędziów: Naczelnego Sądu Administracyjnego, wojewódzkich sądów administracyjnych, apelacyjnych, okręgowych i rejonowych – wszystkich sędziów nominowani przez nową KRS, bowiem można mniemać, iż ci sędziowie także nie są bezstronni i niezawiśli od władzy ustawodawczej i wykonawczej. No i ciągle jeszcze istnieje podejrzenie, że KRS, która ich powołała została wybrana nielegalnie – brak możliwości wglądu w listy poparcia dla kandydatów do nowej KRS stanowi uzasadnione domniemanie, że coś było nie tak.

Tak więc wszyscy sędziowie powołani przez neoKRS nie powinni wydawać wyroków, a nawet brać udziału w orzekaniu, bowiem nie ma pewności czy zostali wybrani przez instytucję, która jest legalna, i nie wiadomo, czy są niezawiśli od polityków, czyli władzy wykonawczej i ustawodawczej. A i pamiętajmy, że KRS wybierali członkowie tylko jednej, w tym wypadku, rządzącej partii.

Stąd właśnie wzięła się prośba olsztyńskiego sędziego do Kancelarii Sejmu o przesłanie wspomnianych list poparcia. Stąd też bierze się debatowanie sądu apelacyjnego w Katowicach nad wyrokiem sądu niższej instancji, bowiem zdaniem jednego z zainteresowanych wyrok ten jest niesprawiedliwy i należałoby go uchylić. Nie dość tego, to w składzie tego sądu jeden z sędziów nominowany został przez nową KRS, więc nie wiadomo czy człowiek ten może być sędzią apelacyjnym – adwokat chce mieć pewność, więc złożył wniosek, aby sąd wystąpił do Kancelarii Sejmu o to samo, o co wcześniej wystąpił sędzia z Olsztyna, uzasadniając to tym, iż katowicki sąd powinien zbadać, czy skład KRS wyłoniony został zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa, czy KRS posiada zdolność do wykonywania konstytucyjnego zadania stania na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów oraz do oceny legalności obsadzania przez KRS stanowisk sędziowskich, powołując się m.in. na uchwałę sędziów tego właśnie Sądu Apelacyjnego, w której sąd ten skrytykował decyzję nowej KRS, która zablokowała nominacje pięciorga sędziów delegowanych z sądów okręgowych do sądu apelacyjnego, zamiast nich sędziami apelacyjnymi mianowała inne osoby.

A jeszcze i to, że do sąd w Katowicach debatującego w procesie o uchylenie niesprawiedliwego, zdaniem adwokata, ten złożył kolejny wniosek: o odsunięcie prezesa sądu od sprawy, bowiem jak twierdzi… istnieją okoliczności tego rodzaju, że mogłyby wywoływać uzasadnione wątpliwości, co do jego bezstronności w rozpoznawanej sprawie (…), gdyż ocenie podlega legalność funkcjonowania organu (neoKRS – dopisek JP.), którym kieruje spokrewniona z nim osoba (brat – dopisek JP.). Należało więc orzec, czy składem sądu może kierować brat szefa KRS i czy w ogóle w tej sprawie może sądzić. I w tej sprawie orzeczono, że tak, tyle że uczynił to sędzia też powołany przez nową KRS.

Wszystko się zapętla. Sąd orzekając o czyimś losie będzie decydował czy wydany wcześniej wyrok jest sprawiedliwy, czy nie, a na trzech sędziów nie wiadomo, czy jeden będzie bezstronny, a drugi czy w ogóle jest sędzią tego sądu. I nie jest to problem tylko tego katowickiego procesu.

Z tego wynika i to, iż wiele wyroków będzie wydanych przez różne sądy, w których składzie znajdą się też sędziowie mianowani przez neoKRS, a więc być może nielegalni, a więc i ogłaszane przez nich wyroki mogą okazać się nieważne.

A co na to pisowska władza? Karze dyscyplinarkami dociekliwych sędziów, a i pozostałych przestrzega przed czymś takim – wali w nich ustawą, która trzecią władzę całkowicie podporządkowuje aktualnej wykonawczej – politykom. Jeśli sędziowie się z tym pogodzą, już nigdy nikt z władzą w sądzie nie wygra (do tematu mam zamiar powrócić).

Finlandii mówimy NIE

SONY DSC Słowo na handlowa niedzielę

Dość tego bezeceństwa! Nie będzie żadna Finka, ani żaden Fin pluć nam w twarz i dzieci seksualizować! Ta tęczowa zaraza musi spotkać się z dyplomatycznymi sankcjami Wielkiej, pisowsko-katolickiej, Polski.

Oto biorąca zły przykład ze Szwecji, Finlandia idzie dalej – gorszy dorosłych i maluczkich. Socjaldemokratyczna Partia tego państewka posiada w jednoizbowym parlamencie czterdziestu posłów i swoją szefową rządu – Panią Premier Sannę Marin, która jest jednocześnie najmłodszym premierem na świecie.

Ale to nie Jej wiek jest problemem, bowiem bezczelnych i wygadanych młodzików – miernot,  jest w naszym rządzie dostatek.

Nie jest nim też Jej uroda, bowiem ładna jest. Ale fakt, że źle wybrała sobie rodziców. Jest bowiem cudownym dzieckiem dwóch matek – lesbijek. A przecież wg pisowskich kryteriów wychowanie przez dwie kobiety to dziwactwo zgniłego Zachodu.

Nic, że Pani ta zna trzy języki; że jest, wbrew teoriom głoszonym przez pisowskich propagandystów, osobą heteroseksualną, ale żyje ze swym partnerem na „kocią łapę” i w wyniku tego związku na świat przyszła nieślubna Emma.

Nie dość tego, to publicznie przyznała, że wychowanie przez dwie kobiety nie pozostało bez wpływu na jej psychikę i prowadzenie się w dorosłym życiu: – Pochodzę z tęczowej rodziny, a to, oczywiście, wpływa na fakt, że równość płci i ogólnie kwestie równouprawnienia oraz prawa człowieka są dla mnie ważne – stwierdziła, potwierdzając tym, że wychowanie przez parę jednopłciową prowadzi do tak poważnych zaburzeń, jak tolerancja i feminizm.

Dotychczas nie mieliśmy problemów z Finlandią. Ba, czuliśmy pewien sentyment i pokrewieństwo m.in. w dzielnym stawianiu się Związkowi Radzieckiemu i Rosji Sowieckiej. Ta wspólnota walki z „czerwoną zarazą” dawała nadzieję, że wespół, w zespół z Finkami i Finami będziemy walczyć również z tęczową. Tymczasem okazało się, że to fiński nóż wbity w moralny kręgosłup Polek i Polaków.

Trzeba więc podjąć odpowiednie kroki: dyplomatyczne – zamrożenie stosunków z Finlandią, która gwałci nasze narodowe świętości, oraz realne – bojkot „Finlandii”, której żaden porządny Polak-katolik pić już nie powinien. Wiem, że to olbrzymie poświęcenie, tym bardziej, że Sylwester tuż, tuż, ale dla tak zbożnego celu warto się poświęcić.

No i czas skończyć z obchodami dni kultury fińskiej w naszych osadach, wsiach, miasteczkach i miastach. Bo czego możemy się od nich nauczyć? No, czego? Chyba tylko lesbijskich pozycji seksualnych. A na takie zberezeństwa katolicka Polska nie może sobie pozwolić. Nie dla ideologii i dyktatury LGBT!!! – zakrzyknijmy i wznieśmy toast „Niefinladią”.

Dwie matki…

SONY DSC

Słowo na sobotę przed handlową niedzielą

Może i słyszeliście, że NSA orzekł, iż transkrypcja brytyjskiego aktu urodzenia dziecka, które ma dwie matki, jest niedopuszczalna, i że kościółkowi zawyli z radości na to dictum. Media też tak to prezentowały, zapominając o drugiej części tego wyroku stanowiącego, iż… niedopuszczalnym jest odmawianie takiemu dziecku praw obywatelskich, do których należą też: numer PESEL, paszport i dowód osobisty.

A sprawa wzięła swój początek w 2016 r. Oto małżeństwo dwóch Polek zawarte w Anglii i tam zamieszkałych, wystąpiło o transkrypcję (urzędowe przetłumaczenie i wpisanie do polskich ksiąg stanu cywilnego) aktu urodzenia ich syna. Urząd Stanu Cywilnego odmówił. To samo spotkało Je ze strony wojewody i WSA, do których się odwołały. Stwierdzono, że dwie matki w urzędowym dokumencie są… sprzeczne z podstawowymi zasadami porządku prawnego RP.

Matki wniosły kasację do NSA. Ten w składzie 3-osobowym zdecydował, że sprawę rozpatrzy skład 7-osobowy. Po stronie matek występował Rzecznik Praw Obywatelskich, a wspierała je Kampania Przeciw Homofobii, zaś przeciwko nim wystąpił pisowski Rzecznik Praw Dziecka (RPD) wspierany przez Ordo Iuris.

NSA, co wskazałem wcześniej, wydał salomonowe orzeczenie – stwierdził, że obie strony mają rację: dwie matki są sprzeczne z polskim porządkiem, ale dobro dziecka jest najważniejsze, więc nie wolno je dyskryminować, a brak transkrypcji, skutkujący brakiem polskiego aktu urodzenia oznacza, że syn tych kobiet nie mógł dostać numeru PESEL, a co za tym idzie paszportu i dowodu osobistego. NSA uznał, że skoro dziecko jest Polkiem, to przysługują mu polskie prawa – w tym wypadku odpowiednie dokumenty wydane na podstawie brytyjskiego aktu urodzenia.

Co z tego wynika? Ano to, że potomek małżeństwa dwóch kobiet dostanie polski dowód osobisty, w którym znajdą się imiona rodziców – obu matek. Czyli dzięki wyrokowi NSA polski dokument urzędowy uzna fakt istnienia dwóch matek – to czego od początku domagały się obie Panie i to czemu tak stanowczo sprzeciwiali się kościółkowi.

Nie skomentuje tego, jak się to ma do wypowiedzi RPD, który chełpiąc się zwycięstwem głosił: – Ta uchwała ma kolosalne znaczenie dla polskiego systemu prawnego, nie pozostawia żadnych wątpliwości, że rodzicami dziecka nie mogą być pary jednopłciowe, co więcej, nie da się w żaden, nawet pośredni sposób zalegalizować jednopłciowych małżeństw…

I takie to są skutki salomonowego wyroku NSA.

O tym nie wolno zapominać cz. 3.

SONY DSC Słowo na pierwszy poświąteczny dzień

Aktywne twórczo kobiety w przeszłości raczej pomijały milczeniem kwestię kobiecej seksualności, zajmując się raczej tematami bardziej neutralnymi. Zdarzył się jednak wyjątek.

Oto w jednym z rękopisów „Powieści o Róży” znajdujemy miniaturę narysowaną przez kobietę. Przedstawia zakonnice zrywające z drzewa owoce w kształcie penisów i uprawiające seks z mnichami. A przecież „Fallusowe drzewko” to motyw średniowiecznej ikonografii interpretowany albo jako symbol płodności, albo grzechu. W tym wypadku mogło to być odniesienie do niezaspokojonych żądz mniszek, które przecież nie zawsze trafiały do klasztorów z powołania. W „Dekameronie” by uwieść jedną z nich, mężczyzna najął się na klasztornego ogrodnika udającego niemowę. Szybko okazało się, że nie mógł się od nich opędzić, ponieważ zakonnice były pewne, że zachowa tajemnicę o tym, czego się z nim dopuściły.

Wykorzystanie rozpustnych zakonnic do zilustrowania „Powieści o Róży” jest dość śmiałym zabiegiem. I nie wiadomo, jak je rozumieć. Czy jako mizoginiczną wizję ukazującą kobiety jako istoty słabe, niedojrzałe moralnie i niezdolne kontrolować swych żądz, więc wymagające ciągłego nadzoru, czy jako przedstawienie apetytów seksualnych pań i tego, jak potrafią zadbać o swoją przyjemność. Przyznam, że wolę tę drugą interpretację.

Stosunkowi do kobiecej erotyki zaszkodziła reformacja, a później sobór trydencki i idąca w ślad za nim kontrreformacja. Dopiero wtedy narastający strach przed piekłem sprawił, że córy Ewy zapłaciły za swoją cielesność. Najbardziej skrajnym przykładem były oczywiście coraz częstsze procesy o czary i palenie czarownic. Pomimo tego wciąż uważano, że przyjemność kobieca – w ścisłych granicach miłości małżeńskiej – jest przydatna. Jeden z teologów wręcz twierdził, że kobiety przeżywające ogniste orgazmy rodzą piękniejsze dzieci.

Lata lecą. Pojawia się moda na libertynizm. Jednak tego typu rozpusta elit stała się jednym z elementów, które doprowadziły do rewolucji francuskiej i wprowadzenia surowych norm obyczajowych. Nie dość tego, w sprawę wtrąciła się nauka i w 1840 r. zakwestionowała przydatność orgazmu kobiecego w procesie zapłodnienia.

W tym też czasie wiktoriańska moralność promowała oziębłość kobiet, więc wśród mężczyzn upowszechnił się zwyczaj korzystania z usług prostytutek, bowiem w przeciwieństwie do hołdujących skromności dam panie lekkich obyczajów miały przyzwolenie na rozkosz. Ale w tym wypadku to nie ich przyjemność była priorytetem (zresztą żeby zaspokoić klienta, wystarczyło skorzystać z rady zawartej w „Powieści o Róży” i udawać orgazm). Oczywiście tego typu seks wiązał się z ryzykiem złapania choroby wenerycznej, co miało dowodzić, że oddawanie się rozpuście i folgowanie zmysłom to mający poważne konsekwencje grzech – obyczajowa bigoteria tryumfowała.

Wszystko to zmieniło poglądu, że orgazm ma pozytywny wpływ na kobiety – od 1880 r., od wynalezienie wibratora, leczono często diagnozowaną u dam, „histerię”. Utrwaliło to też przekonanie, że przyjemność kobietom daje penetracja pochwy, i to mim tego, że medycy i teolodzy już od starożytności wiedzieli o istnieniu łechtaczki, choć nie doceniali jej znaczenia. Co prawda XIII-wieczny opis stref erogennych jej nie uwzględnia, ale jeden z lekarzy już w 1559 r. stwierdził, że jest ona źródłem rozkoszy. I nadal przeważało przekonanie, że jej pobudzenie nie daje pełnego spełnienia. Stąd pojawienie się podziału (vide Zygmunt Freud) na gorsze orgazmy łechtaczkowe i doskonalsze – pochwowe.

Ale najnowsze badania nad budową łechtaczki i przebiegiem orgazmu u kobiet obaliły to niesłuszne przekonanie, podobnie jak przeświadczenie, że musi on być celem każdego zbliżenia, by kobieta była zadowolona z pożycia. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal nie wszystkie tajemnice kobiecej rozkoszy są rozwiązane – choćby ta o kobiecej ejakulacji.

I na zakończenie życzenia noworoczne. Powszechnie dziś wiadomym jest, że zajść w ciążę można bez orgazmu, a jednak pobudzanie łechtaczki aktywuje wiele reakcji – nawilża i powoduje ukrwienie pochwy, co ułatwia zapłodnienie, a to może sugerować, że kiedyś w biologicznej przeszłości orgazm mógł wręcz stymulować uwalnianie jajeczek, tak jak to się dzieje u niektórych gryzoni. Dziś od lęku przed zapłodnieniem –  niechcianą ciążą, uwolniła kobiety antykoncepcja. Tak więc współczesne Róże, same lub z kochankami, mogą tyle razy ile chcą wpływać do portów rozkoszy, nie obawiając się tego typu konsekwencji. Czego wszystkim Paniom, Panom też, życzę na ten nowy – 2020 rok.

O tym nie wolno zapominać cz. 2.

SONY DSC Słowo na drugi dzień świąt

Przekonanie o skłonności kobiet do ulegania cielesnym pokusom istniało na długo przed Chrystusem – vide biblijna Ewa. Tu różnica między poganami i chrześcijanami polega na stosunku do erotyki niezwiązanej z prokreacją. Dla antycznych żadna forma seksu nie łączyła się z poczuciem winy wobec bogów. Dopiero judeochrześcijanie zaczęli go postrzegać w kategoriach grzechu, a później wiązać z grzechem pierworodnym, czyniąc przyjemność ze współżycia źródłem wstydu.

Dlatego właśnie Kościół zalecał obu płciom monogamię, kontrolę chuci oraz wstrzemięźliwość. Potępiał już nie tylko cudzołóstwo czy sodomię, lecz także współżycie w dni zabronione (np. w niedziele, święta religijne czy Wielki Post), a także wyuzdane pozycje i masturbację.

Jednak zaglądanie do alkowy – rozliczanie z nieobyczajnych czynności, stało się możliwe dopiero w VI w., kiedy zaczęto stopniowo wprowadzać spowiedź indywidualną. Wskazują też na to pojawiające się od XI w. spisy grzesznych praktyk – „wytyczne” dla spowiedników.

A jednak orgazmu u mężczyzn nie można było zabronić, bowiem występuje wraz z ejakulacją. A kobiecą rozkosz? Była zagadką. Jedni, za antycznymi lekarzami, uważali ją za niezbędną do poczęcia, inni twierdzili, że jest bez wpływu na zapłodnienie i ma jedynie zachęcać kobiety do zbliżeń. Spór ten przełożył się na dyskusję o seksualności ludzkiej w ogóle – część kwalifikowała jako grzech ciężki już nawet zbytnie pożądanie współmałżonka, zaś liberalni adwersarze (wśród których było wielu lekarzy) widzieli w zbliżeniu i związanej z nim przyjemności niezbędny składnik życia, dany człowiekowi od Boga. Pod jednym względem płeć piękna miała nawet lepiej, bowiem podczas gdy masturbacja mężczyzn, ze względu na pozbywanie się cennego nasienia, była surowo potępiana, to na autoerotyzm kobiet patrzono bardziej łaskawie. Ba, czasem polecano go wręcz jako sposób na uniknięcie pokusy cudzołóstwa i przygotowanie kobiecych narządów płciowych do aktu zapłodnienia.

Jednak przekonanie, że orgazm kobiety jest niezbędny do poczęcia, miało też swoją ciemną stronę. Oto jeśli kobieta zaszła w ciążę w wyniku gwałtu, oznaczało to, że zbliżenie sprawiło jej przyjemność, co stanowiło dowód jej zdrady i lubieżności. Tu Marię Magdalenę pokazywano jako oblubienicę Chrystusa doznającą religijnej ekstazy, by później już tylko jako nawróconą ladacznicę. – Według „Złotej Legendy” z XIII w. aniołowie unosili Marię Magdalenę ku niebiosom siedem razy dziennie, a doznanie to – ekstaza religijna, sprawiało, że nie potrzebowała ziemskiego pokarmu, by przeżyć. A w późniejszych okresach tę oblubienicę Chrystusa przedstawiano też jako pokutnicę, co odnosiło się do tego, że przed nawróceniem była ladacznicą. Odzwierciedla to moralny dualizm erotyki. Z jednej strony cielesnej, więc grzesznej, ale z drugiej nierozerwalnie związanej z miłością, bowiem Maria Magdalena i inne mistyczki mogą przeżywać ekstazy nawet w przestrzeni sacrum, bo wywołuje je miłość do Chrystusa.

W epoce renesansu, zdarzało się wręcz prezentowanie kobiecej masturbacji. Ba, uważa się, że leżąca na sofie i śmiało patrząca na widza naga kobieta, która zakrywa łono na obrazie Tycjana „Wenus z Urbino”, wcale nie robi tego w geście skromności; że  to rodzaj instruktażu, przecież nadal wierzono, że orgazm u kobiety ma wpływ na jej płodność.

Jednak pozostaje pytanie czy to co wiemy o seksualności kobiet w przeszłości nie jest jedynie wyobrażeniem o niej mężczyzn? Odpowiedzi proszę szukać w następnym wpisie, czyli cdn.

O tym nie wolno zapominać

SONY DSC Słowo na pierwszy dzień świąt

Chcąc uszanować czas świąt i jeszcze jeden dzień po nich, nie będę Was nudził polityką jako taką, ale zaproponuję zadumę nad polityką seksualną, a dokładnie nad historią i dniem dzisiejszym kobiecego orgazmu (purytanów z góry przepraszam).

Oto trzy dni temu – 21 grudnia, ominął Was Światowy Dzień Orgazmu obchodzony od 2006 r. – od chwili uznania, że pozytywna energia wygenerowana dzięki przyjemności szczytowania wielu ludzi naraz, to sposób na zmniejszenie agresji i przemocy. Ta zachęta do oddawania się miłości cielesnej w najkrótszy dzień roku ma sens, gdyż związane z seksem hormony szczęścia przydają się do przetrwania zimy.

Światowy ten dzień winien też nam przypominać o zmianie w podejściu do seksualności i o trwających ciągle kłopotach z kobiecym orgazmem, też o tym, że przyczynami, które utrudniają jego osiągnięcie są m.in.: skupianie się na sobie partnerów, problemy fizjologiczne i psychologiczne, ale także pokutująca purytańska obyczajowość, która rozkosz Pań uważała za objaw zdrożnej lubieżności, więc zepchnęła ją na wieki do sfery tabu. I co jeszcze ważne, winą za to obciąża się głównie Kościół, choć nie do końca jest to prawdą.

Omawiając wskazany problem, pozwalam sobie na odwołanie do „Powieści o Róży” – starofrancuskiego poematu z XIII w, której końcowa część – najbardziej pikantna, a więc i najbardziej kontrowersyjna, jest pochwałą opiewanej przez trubadurów idealnej miłości dworskiej między rycerzem a damą jego serca, ale też przewrotnie ją wyśmiewającej.

Wskazany poemat zaczyna się od tego, że głównemu bohaterowi – Kochankowi, śni się otoczony murem ogród miłości, w którym rośnie krzak róż. Mężczyzna zakochuje się w jednym z kwiatów – symbolizujących oczywiście piękną dziewicę – i postanawia ją zdobyć. Po jakimś czasie „zrywa Różę” – uprawia z nią seks. Aby to opisać, autor poematu posługuje się metaforą. Kochanek to pielgrzym, który aby wejść do zamkniętego sanktuarium, posługuje się, danym mu przez Naturę, sztywnym kosturkiem, który wkłada w wąskie okienko. Trudzi się wielce, by cały wszedł do końca, by tylko sakiewka wisząca pozostała na zewnątrz, a w niej młoteczki dwa okrągłe.

W powieści pojawia się także motyw orgazmu, który uważany jest za najdoskonalszy wtedy, kiedy partnerzy osiągają go razem – czasem więc poczekać wypada, aby do portu wspólnie wpłynąć. Widać z tego że autor dobrze wiedział, iż osiągnięcie spełnienia przez kobietę nie zawsze się udaje. Sugeruje więc, że jeśli trafił się jej kiepski kochanek i nic nie czuje, by udawała rozkosz.

W „Powieści o Róży”, znajdziemy też, przy przedstawianiu kochanków w łóżku, metaforę Matki Natury – wykuwanie nowego życia, więc  skoro celem jest płodzenie dzieci, to monogamia nie jest wskazana, i to dla żadnej z płci. Stąd pojawiają się rady dla kobiet, by miały wielu kochanków i potrafiły ich tak omotać, aby się dla nich zrujnowali.

W początkach XV w. doszło do wielkiej debaty na temat statusu kobiet, która podzieliła ówczesnych intelektualistów na obrońców i krytyków. Z jednej strony zarzucano wulgarne wypaczanie miłości, z drugiej niesprawiedliwe przedstawianie kobiet jako skupionych jedynie na cielesności uwodzicielkach, z zaleceniem by postrzegać je też poprzez ich seksualność.

Często zestawia się, co nie jest zasadne, niechętne cielesności średniowiecze ze starożytnością – z jej prostytucją świątynną czy przyzwoleniem na homoseksualizm. Przecież w antyku nie brakowało surowych kar za cudzołóstwo i wielu sposobów kontroli kobiecej seksualności. Cdn.

Życzenia (nie)polityczne

SONY DSC Oczywiście na  te święta, na ten nowy – 2020, rok.

Najprawdziwsze prawdy (?). Ludzie z dolnych szczebli drabiny społecznej nie są sami winni swojej trudnej sytuacji. I nieprawdą jest, że pobierający świadczenia socjalne żyją wygodnie kosztem reszty społeczeństwa.

Nieprawdą jest, że bogaci mają wysokie dochody dlatego, że wnoszą znaczący wkład w dobro społeczne, bowiem ich dochody tylko w minimalnym stopniu odzwierciedlają to, co robią dla społeczeństwa.

Nieprawdą też jest – mydleniem oczu, twierdzenie, że utrzymywanie nierówności nie jest takie złe, bo dzięki nim sytuacja wszystkich jest lepsza, niż byłaby w świecie bez takiego rozwarstwienia.

Życzę więc byście nie dali się na takie dyrdymały nabierać, bowiem to rządzący, nie radząc sobie z liberalną demokracją, próbują na wszystkie sposoby nam to wmówić.

Populizm. Bez względu na to, jakie przybiera formy, na prawdziwe pytania o przyszłość dostarcza wyłącznie fałszywych odpowiedzi, proponuje ucieczkę w narodowe mitologie, w powierzchowną religijność, autorytaryzm władzy; narzuca prosty model rozwoju oparty na eksploatacji zasobów, likwiduje otwartą społeczną debatę.

Życzenia 4

Życzę więc żeby majowe wybory były początkiem końca tego typu anachronicznych, niebezpiecznych, niemądrych rządów w Polsce.

Kariera. Nowy asystent polityczny wicepremiera i ministra od kultury w jednym, pracował wcześniej w barze szybkiej obsługi ze smażonymi kurczakami. Nie posiada doświadczenia i wiedzy niezbędnej do bycia asystentem politycznym. Ma gołe CV.

Były minister Obrony Narodowej korzystał z usług młodego człowieka wcześniej zatrudnionego w aptece w Łomiankach. Ale ta przygoda, jak wiemy zakończyła się skandalem.

Zgadzam się z wszystkimi, którzy uważają, że osoby z tak „gołymi CV” w gabinetach wicepremierów i ministrów bulwersują, a nawet, że jest to patologia.

Życzenia1 (2)

Życzę więc wszystkim młodym kobietom i mężczyznom takich znajomości, które bez posiadania doktoratu czy dyplomu MBA, zagwarantują im, jeśli tylko wyrażą takie życzenie, ciepłe posadki przy członkach rządu w randze premiera, wicepremiera i ministra, i żeby nie zakończyło się to skandalem – nie daj Boże aresztem.

Życzenia od serca. I wreszcie życzę wszystkim moim czytelnikom żeby w te święta, na ten nowy rok nie życzyli sobie więcej i więcej wszystkiego, ale podzielili się czułością, pamiętając (za świeżutką Noblistką), że… „słowa mają zdolność stwarzania naszego świata”.

Życzenia2.

Łuk tryumfalny

SONY DSC Dotarła do mnie informacja o zamiarze wybudowania w Warszawie łuku triumfalnego dla uczczenia bitwy warszawskiej. Już sięgnąłem do klawiatury, już miałem kliknąć – emerycki grosz dołożyć do tego zbożnego celu, kiedy wzrok mój padł na facebookowy wpis jeszcze premiera: – Jestem zwolennikiem tego, żeby wybudować jak najszybciej łuk triumfalny. Sam osobiście wpłaciłem środki na fundację, która zbiera pieniądze na łuk triumfalny, bo uważam, że łuk triumfalny ku czci bitwy warszawskiej byłby godnym upamiętnieniem. Obiecuję, on stanie w krótkim czasie.

Palec zawisł nad klawiaturą. Pomyślałem, że trzeba się tej sprawie przyjrzeć bliżej. Uczyniłem to i z Wami dzielę się spostrzeżeniami.

Oto pieniądze na Łuk zbiera Fundacja Towarzystwo Patriotyczne, której założycielem jest Jan Pietrzak – kabaretowy prześmiewca, dziś na usługach PiS, a kiedyś, jak i ja, podchorąży Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej w Jeleniej Górze. Nie, ten ostatni fakt, go nie deprecjonuje, może tylko trochę Szkołę, w której obu nam przyszło pobierać nauki.

Według architekta będącego na usługach Fundacji Łuk ma być wysoki na 150 m, zaś wg jej szefa nawet 200 m. Rozpiętość między pylonami ma wynosić 50 m. Ma być nie tylko do podziwiania, ale też miejscem rodzinnych spacerów i atrakcją turystyczną – z brzegu mogą być poprowadzone kładki do każdego z dwóch pylonów u podstawy łuku, a na górę będzie można wjechać panoramicznymi windami i zjechać na drugą stronę rzeki. Przewidywany koszt to jakieś pół miliarda zł, co nawet dla budżetu państwa, nie wspominając o państwowych gigantach przemysłowych, jest kwotą trudną do udźwignięcia.

Miejsce jego posadowienia nie jest jeszcze znane. Miasto nie wskazało jeszcze działki. I jakoś się ociąga. Chyba straciło do tego serce, choć w lipcu podjęło uchwałę, iż stolica daje na budowę pomnika (łuku triumfalnego nie wykluczając) 3 mln zł oraz ogłosiła konkurs, którego wyniki mają być znane z początkiem przyszłego roku.

Architekt Fundacji widzi ten pomnik na Wiśle, zaś jej szef traktuje to jako rozwiązanie ostateczne, gdyby Miasto nie chciało współpracować. Wisła bowiem – grunty pokryte wodami powierzchniowymi płynącymi, stanowią własność skarbu państwa – podlegają Ministrowi Środowiska. Zapomina tylko, że to, co znad wody się wyłania, nie może być samowolą budowlaną i wymaga zgody samorządu, na terenie, którego rzeka płynie, a plan zagospodarowania przestrzennego Warszawy nie przewiduje czegoś takiego wyłaniającego się z wody, więc ze zgodą może być problem.

Ale zbieranie pieniędzy przez Fundację to fajna sprawa, coś jak kościelna kwesta na niekończącą się budowę Świątyni Opatrzności Bożej. Ma dobrą perspektywę. Nie może więc dziwić, że dla fundacji Pietrzaka pojawiła się konkurencja: prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który zobowiązał się, że niezbędną do wystawienia Łuku kasę zbierze – oczywiście z wpłat na jego budowę.

I coś mi się zdaje, że z tym Łukiem może być różnie. Zresztą Warszawa ma wiele ważniejszych i pilniejszych potrzeb. Na nie trzeba i powinno się przeznaczyć te środki, miast na fanaberie z dziedziny gigantomanii.

I uwagi końcowe Pierwsza. Niedawno, kłamiąc w mowie publicznej, aby dosrać Prezydentowi Stolicy, jeszcze premier twierdził, że władze Warszawy odmawiają postawienia Łuku Triumfalnego dla uczczenia bohaterów Bitwy Warszawskiej. A przecież zaledwie dzień przed wiceprezydent Warszawy był w sprawie pomnika u ministra od kultury, któremu podległy wojewódzki konserwator zabytków, dał ciała – ograniczył wielkość bryły pomnika do 40 m wysokości i 4 m szerokości – raczej zezwolił na łuk igielny, a nie triumfalny. Druga. Oto w ramach przywracania normalności jeszcze premier zapowiedział wzniesienie w korycie Wisły łuku triumfalnego upamiętniającego Bitwę Warszawską 1920 r. Ale warto pamiętać, że łuk jest symbolem na tyle uniwersalnym, że mógłby symbolizować nie tylko zwycięstwo polskiej armii w 1920 r., ale także jej  stan obecny, która, co prawda, od łuków już odeszła, ale kto wie, czy z powodu braku pieniędzy (wydanych na rakiety Patriot i myśliwce F-35) nie będzie musiała do nich powrócić. I to by było na tyle.

Zabawa w kandydowanie…

SONY DSC Słowo na handlową niedzielę

Kosiniak-Kamysz czy Kidawa-Błońska? Co do pierwszego nie mam wątpliwości – idzie na odstrzał. Ale nad drugą z tej dwójki jeszcze się zastanawiam.

Szkoda miłego memu lewicowemu sercu Jaśkowiaka: chodzi na Marsze Równości i im patronuje, zaprosił do Poznania uchodźców, jest rozwiedziony, ma nieślubne dziecko, mówi wprost o legalizacji aborcji, potrafi także wspomnieć o eutanazji, nie przeżegnawszy się uprzednio – w ogóle się nie żegna, bo nie wierzy w Boga i – co najważniejsze – całkiem nie boi się Kościoła. Np. doprowadził do finansowej równowagi w stosunkach miasta z Kościołem i zablokował pomysł ustawienia 5-metrowego Chrystusa na poznańskiej Malcie, czyli nie pada na kolana przed „czarnymi”. Wybacza Mu nawet symptomy pewnej neoliberalnej choroby, która Go toczy, i która budzi mój niepokój. Ale całościowo, biorąc posiada cechy, które sprawiają, miał jakąś tam szansę na wygraną z obecnym i jednocześnie kandydatem na nową prezydencką kadencję. A ta choć niewielka szansa, była lepsza niż żadna kolejnego kandydata – Pana Hołowni.

Zapytacie o kandydatów/kandydatki: Konfederacji i Nowej Lewicy. O tym pierwszym nie warto nawet strzępić języka, choć może przyczynić się do tego, że będzie druga tura – odbierze trochę głosów nominatowi PiS. A o kandydatce/kandydacie Nowej Lewicy wiem tyle tylko, że dotychczasowi liderzy SLD, Wiosny i Razem w tym z góry przegranym „konkursie” nie mają odwagi wziąć udziału, i że kombinują by wystawić „pod topór” jakąś kobitkę, co ma być dowodem na lewicową postępowość i ogólnie wierność swoim wartościom.

A że takiej kandydatki Nowej Lewicy znanej ogółowi wyborców i jednocześnie takiej, która mogłaby przynajmniej zrobić jakiś „przyzwoity” wynik, nie ma, może się to skończyć jak z przysłowiowym ogórkiem – mizerią, więc nie przyniesie to Lewicy pozytywnego efektu podczas kolejnych wyborów parlamentarnych, czego należałoby się spodziewać.

Warto jednak pomyśleć nad taka kandydaturą, która choć „polegnie” to wypromuje Lewicę, pozytywnie wpłynie na jej wyniki sondażowe, jako na wiarygodną siłę, z którą warto wiązać nadzieje. Wcześniej taką propozycję, żartem nieco, przedstawiłem.