Fundusze i kreatywna księgowość

Pisałem o pisowskich „narodowych” inwestycjach, więc teraz przyszedł czas na tzw. fundusze celowe, które też są głównie obiecankami, i na kreatywną księgowość. Oto, gdy jakaś grupa społeczna lub dziedzina jest niedofinansowana, pisowska władza ma na to jedną odpowiedź: prezydent lub premier ogłaszają stworzenie specjalnego funduszu, z którego pieniądze pójdą na szczytny cel. Ciemny lud się cieszy, bowiem nic tak nie raduje jak spadające z nieba miliardy złotych na ważkie przedsięwzięcia.

A przecież kasa państwowa to nie studnia bez dna, z której można czerpać do woli, a w ustawie budżetowej zapisano wszelkie niezbędne wydatki, więc bez podniesienia podatków lub wprowadzenia nowych rząd nie wyczaruje dodatkowych pieniędzy i nie utworzy kolejnego funduszu. Na zapowiedziach więc zazwyczaj się kończy. Ale przyjrzyjmy się temu bliżej.

– Przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. PiS zapowiadało utworzenie Funduszu Stu Obwodnic. I co? Fundusz nie powstał, obwodnic nie ma, ale – jak twierdzi rząd, zostaną wybudowane w ciągu dziesięciu lat z pieniędzy Krajowego Funduszu Drogowego, którymi zarządza Bank Gospodarstwa Krajowego.

– Obecny premier, jeszcze przed załapaniem się na tę fuchę, zapowiedział stworzenie 2-mijardowego fundusz modernizacji placówek służby zdrowia – szpitali. Nawet miał być uzupełniany w razie pojawiających się większych potrzeb. Szybko o tym zapomniał. A w czasie kampanii prezydenckiej, już na drugą kadencję, podbił stawkę – zapowiedział utworzenie Funduszu Medycznego z budżetem 4 mld zł na leczenie chorób rzadkich, onkologię, remont szpitali, zakup leków i sprzętu medycznego, który ma być zasilany pieniędzmi z budżetu państwa, tymi, którymi dotychczas dysponowało Ministerstwo Zdrowia – jeszcze w czerwcu przed pierwszą turą wyborów „niezłomny długopis” przesłał projekt ustawy do Sejmu – trafił do podkomisji i wszystko wskazuje na to, że zagości tam na dłużej, bowiem jest już po wyborach, więc pisiakom przeszła już ochota na wspomaganie chorych.

Fundusz remontu dworców. – Mamy w planach remonty kolejnych 150 dworców na kolejne lata i tworzymy fundusz remontowy dla dworców – zarzekał się jeszcze pisowski premier. Jednak fundusz nie powstał, a remontami – tak jak dotychczas, zajmuje się podmiot zarządzający infrastrukturą kolejową.

Powstanie fundusz inwestycji w szkołę – zapewniał kłamczuszek Mateuszek. Na początek miał zawierać 2 mld zł i być uzupełniany w razie potrzeb, bo… polska szkoła musi być nowoczesna – dodał ten notoryczny kłamca. Minął rok od obietnicy. Ani funduszu, ani nowoczesnych szkół nie ma. Cdn.

PiS walczy…

PiS walczy na wielu frontach, ale ja tym razem skupię się na pandemii oraz na administracji: państwowej i samorządowej.

Oto rząd PiS walczy z pandemią… Ale uwaga! Sanepid przez cały czas trwania pandemii nie otrzymał żadnych dodatkowych etatów ani pieniędzy. Czy to przypadek? A może ta strukturalna niewydolność tego organu jest podstawą dotychczasowej państwowej strategii walki z epidemią? Stosunkowo mała liczba skierowań na testy pozwalała utrzymywać statystykę zakażeń, także zachorowań i zgonów na niskim poziomie – taka propaganda sukcesu.

A teraz rząd przerzucił całą odpowiedzialność za walkę z epidemią koronawirusa i nadchodzącej grypy na załogi słabo przygotowanych przychodni – umywa ręce jak Piłat. Tak też twierdzą nauczyciele i dyrektorzy placówek oświatowych o decyzji otwarcia szkół, którym władze nie dały ani jasnych instrukcji, ani informatycznego, medycznego i finansowego wsparcia, a przerzuciły na nich odpowiedzialność za organizację zajęć i w ogóle sytuację epidemiczną w szkołach.

I tak w określonej sytuacji winnymi wszystkiego złego będą lekarze, nauczyciele, dyrektorzy przychodni, szkół, samorządowcy, choć wraz z nadaną im odpowiedzialnością nie przekazano odpowiednich środków i klarownego rozdziału kompetencji i zadań.

Ale, że władza PiS dba przede wszystkim o własne wizerunkowe bezpieczeństwo, zawsze gotowa jest propagandowo zaatakować dowolną instytucję państwa czy środowisko, jeśli pozwala to przekierować gdzieś i na kogoś społeczne niezadowolenie (vide choćby druga awaria warszawskiej Czajki).

A w realu mamy pełne upolitycznienie, właściwie upartyjnienie, jeszcze właściwiej – upisowienie administracji rządowej – choroba tocząca dziś nasze państwo. Ministerstwa, urzędy centralne, inspekcje stały się zamkniętymi, podporządkowanymi hierarchicznie wykonawcami pisowskich dyrektyw. I tak, to co zwykle uważamy za patologie każdej biurokracji – brak społecznych konsultacji, unikanie odpowiedzialności, ignorowanie praw obywateli – stało się po wygranych przez PiS wyborach powszechną praktyką.

Tu należy przypomnieć o idei służby cywilnej, otwartych konkursach na funkcje publiczne i administracyjne, o doborze kadr według kompetencji, postulowanej gwarancji zatrudnienia dla urzędników państwa. Przecież dziś brzmi to jak kpina.

A czy zapowiedziana redukcja kadr w administracji rządowej (zatrudniającej prawie 200 tys. ludzi), coś tu zmieni? Przecież to się dzieje nie dla oszczędności, ale dla kolejnej konsolidacji aparatu państwa – dla selekcji według kryterium posłuszeństwa; dla lepszej konkurencji z traktowaną podejrzliwie i niechętnie administracją samorządową. PiS walczy… Czy pozwolimy mu nadal zwyciężać? Nadzieja już tylko w młodych – mniej podatnych na pisowską propagandę.

Zwarci i gotowi…

W sobotę 29 sierpnia ścieki komunalne z Warszawy ponownie zaczęły wylewać się do Wisły – po raz drugi pękła rura je odprowadzająca położona pod dnem Wisły. Pisowski minister od obrony potwierdził, że podległa mu armia postawi przeprawę pontonową – tak jak za pierwszym razem, do czasu usunięcia awarii ścieki płynąć będą zastępczą rurą ułożoną na wojskowym moście pontonowym.

Ale ja nie o ściekach, nie o awarii, ja o stanie Polskiej Armii, wykorzystując jako pretekst wojskową przeprawę pontonową.

Oto, współczesne konstrukcje tego rodzaju są tak projektowane, aby można było spiąć dwa przeciwległe brzegi rzeki w ciągu godziny od wydania rozkazu. W niektórych armiach odbywa się to jeszcze szybciej. Ale wg obowiązujących w polskim wojsku standardów, brzegi rzeki o szerokości 40 mb powinny być połączone mostem pontonowym w 60 minut. Oczywiście Wisła jest szersza, ale zgodnie z tymi standardami zbudowanie przeprawy pontonowej nie powinno trwać dłużej niż dzień. Trwało nieco dłużej.

Ale nie w tym rzecz. Problem w tym, że do przepraw przez rzeki polska armia ciągle wykorzystuje przeprawy pontonowe skonstruowane w latach 60. XX w., bazujące na radzieckich projektach z jeszcze wcześniejszej epoki. Pierwsze z nich trafiły na wyposażenie LWP w 1966 r. W jakim dziś są stanie i ile z nich nadaje się do użycia, trudno powiedzieć. Ale i o to też nie chodzi.

Oto główną naziemną siłą uderzeniową polskiej armii są otrzymane od Niemiec czołgi Leopard. Mniej więcej o jedną trzecią cięższe od radzieckich T-72, do których były przystosowane istniejące przeprawy. Tak więc gdyby jutro wybuchła wojna, Leopardy mogłyby potonąć podczas próby przeprawienia się przez którąś z rzek przecinających Polskę. To samo mogłoby spotkać 5 dywizjonów nowiutkich samobieżnych armatohaubic Krab, którymi MON tak się chlubi. Jedne i drugie bez sprawnej przeprawy promowej bądź mostowej mają zdolność bojową równą zwykłej armacie.

Dlatego już w 2016 r. Inspektorat Uzbrojenia WP rozpoczął przygotowania do przetargu na nowoczesne przeprawy, które mogłyby zastąpić te obecne. Ale przecież trwały już prace nad stworzeniem mostu pontonowego dla ciężkich Leopardów. Realizowało je konsorcjum w skład którego wchodziło pięć wojskowych podmiotów. Jego wniosek o dalsze finansowanie prac został odrzucony, więc prace przerwano.

A sześć francuskich i amerykańskich firm wyraziło gotowość budowy mostów pontonowych, które utrzymałyby ciężkie Leopardy.

Pierwszy przetarg – 22 listopad 2019 r. – jego warunki były tak określone, iż eliminowały z konkursu firmy polskie. Termin składania wniosków upływał 8 stycznia 2020 r., ale przetarg unieważniono, a 10 stycznia 2020 r. ogłoszono kolejny. I tym razem jego warunki eliminowały polskie firmy z uczestnictwa. Zresztą w założeniach Programu Rozwoju Sił Zbrojnych o mostach pontonowych nie znajdziemy ani słowa.

A budżet ogłoszonego przetargu na zakup nowych mostów pontonowych został znacząco okrojony – wartość zamówienia wyniosła 428 tys. euro. Za taką kwotę można kupić zaledwie jedną przeprawę pontonową spełniającą wymogi współczesnego pola walki. A co z kolejnymi? Ni słychu, ni widu.

Tak więc w razie wojny polska armia będzie miała problemy z wykorzystaniem czołgów na współczesnym polu walki. Ale nie tylko. Że wspomnę o tym, iż z powodu braku części zamiennych, właściwego serwisu i dodatkowego wyposażenia polskie samoloty, okręty i czołgi to jedno wielkie złudzenie. Zamiast więc zadbać o to co mamy, kupujemy horrendalnie drogie samoloty F-35. Wnosić więc należy, że nie kupujemy ich z powodu zagrożenia wojną, dotyczy to też Leopardów, lecz do wykorzystania podczas parad – jak to ładnie wygląda: efy lecą nad Leopardami!

Takiego mamy RPD

Kiedy pisowski Rzecznik Praw Dziecka (RPD) ględził publicznie jak pokręcony, że edukatorzy seksualni w Poznaniu… wychwytują dziecko rozchwiane, zaniedbane, któremu dają jakieś środki farmakologiczne, żeby zmieniać jego płeć bez wiedzy i zgody rodziców i lekarzy, postanowiłem bliżej przyjrzeć się temu osobnikowi oraz stanowisku, które obecnie piastuje.

Oto w 2006 r. wybraliśmy na RPD Ewę Sowińską – protegowaną Ligi Polskich Rodzin. W tym czasie ostro działałem w Komitecie Ochrony Praw Dziecka. Zapamiętałem ją głównie z tego, iż podejrzewała Teletubisia z damską torebką o homoseksualizm. Ale po dwóch latach podała się do dymisji. Po tej Pani na RPD wybrano Marka Michalaka, który bez kontrowersji przepracował na tym stanowisku dwie kadencje. Z jego inicjatywy podniesiono kary za najcięższe przestępstwa wobec dzieci oraz wprowadzono odpowiedzialność karną dla osób, które miały dostateczną wiedzę, a nie powiadomiły organów ścigania o przestępstwie wobec dziecka. Miałem okazję się z nim spotykać i to nie jeden raz, tez zagranicą. Dobre zachowałem o nim mniemanie.

Po nim obóz władzy wybrał tego obecnego, choć nie spełniał on ustawowego warunku posiadania pięcioletniego doświadczenia w pracy z dziećmi lub na ich rzecz. Ale za to przez wiele lat prowadził sprawy o stwierdzenie nieważności kościelnych małżeństw, od dziesięciu lat jest adwokatem, a w 2016 r. zatrudniony był w resorcie sprawiedliwości na stanowisku dyrektora Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich. No i jeszcze miał szansę zostać sędzią, bowiem na kilka dni przed tym, jak ziobryści wpadli na pomysł, aby zrobić z niego RPD, upolityczniona KRS wnioskowała o powołanie go na sędziego sądu w Skierniewicach.

A wykształcenie ma „godne”: absolwent Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Pawła II, też magister po odbytych studiach na Wydziale Prawa, Prawa Kanonicznego, i Administracji KUL Jana Pawła II, gdzie obronił pracę magisterską pod kierunkiem takiego jednego arcybiskupa Kościoła rzymsko-katolickiego.

Dorobek też ma niemały: uważa, że zapłodnienie pozaustrojowe in vitro… od strony prawno-moralnej jest to metoda niegodziwa, bo w znaczącej liczbie poczęć powoduje, że poczęte istoty ludzkie, poczęte dzieci nie są wystarczająco chronione; współautor projektu ustawy o nieletnich, postulującego obniżenie granicy wieku odpowiedzialności dzieci za popełnienie „czynu karalnego” z 13 do 10 lat, projekt ten przewidywał też wprowadzenie dolnej granicy wykazywania przejawów demoralizacji – również od 10 lat; w kwestii karania dzieci zasłyną wypowiedzią, że… klaps nie zostawia wielkiego śladu, że… trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie.

Przed wcześniej zacytowaną tu kuriozalną wypowiedzią, nie byłem zainteresowany jego działalnością. Nadal nie jestem. Ale że kompletnie nie nadaje się na RPD już wiem. Niestety, przed końcem pięcioletniej kadencji odwołać Rzecznika można tylko jeśli: sam zrzekł się urzędu (na co nie należy liczyć); stał się trwale niezdolny do pełnienia obowiązków na skutek choroby lub utraty sił; sprzeniewierzył się złożonemu ślubowaniu; został skazany prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne.

Jednak Pisiacy go bronią, a ziobryści więc chwalą. A on działa – złożył zawiadomienie do Prokuratury Krajowej o możliwości popełnienia przestępstwa nielegalnej sprzedaży osobom małoletnim środków farmakologicznych wspomagających modyfikację płci. Prokuratura natychmiast, jakżeby inaczej, wszczęła śledztwo. Powołuje się na „Wyborczą” składając relacje ze swych poczynań w Senacie. Opozycja domaga się odwołania Pawlaka, a politycy z Nowogrodzkiej są przekonani, że jest rycerzem wojny ideologicznej, którą podgrzewają ziobryści – aby odróżnić się od PIS. Ten się im odwdzięcza dolewaniem oliwy do ognia w sprawie walki z LGBT+. Nie może więc dziwić, że budżet RPD na 2020 r. wynosi 17,471 mln zł. Czyli w porównaniu do 2019 r. wydatki są wyższe o ponad połowę. A ten wzrost tłumaczony jest m.in. powołaniem nowego zespołu ds. wychowania w rodzinie. No cóż wojna z LGBT+ do tanich nie należy.

Co dalej z opozycją?

Dla Lewicy i PSL ostatnia kampania prezydencka skończyły się dotkliwą porażką. Koalicję Obywatelską uratowała przed czymś takim zmiana kandydata. Ale generalnie opozycji nie udało się pokonać PiS. Czekałem więc na istotną rewizję dotychczasowej polityki, zmiany władz, czy stworzenia bardziej efektywnych struktur. Może nawet zmiany przywództwa i wizerunku. Ale nic nie wskazuje na to, by taki skutek przyniosła ostatnia przegrana z PiS. Partie opozycyjne dryfują – nadal przywiązują większą wagę do rywalizacji między sobą niż do walki z partią rządzącą; nadal niezdolne są do utrzymania wspólnej linii w grze przeciwko PIS.

Szansa na coś takiego pojawiła się – Rafał Trzaskowski, który zyskał głosy połowy elektoratu – wyborców niechętnych Zjednoczonej Prawicy. I była to wystarczająca podstawa do uzgodnienia wspólnych działań opozycji prowadzonych pod egidą Prezydenta Warszawy, ale bez tworzenia uprzywilejowanej pozycji jego partii.

Gdyby do tej trójki dołączył jeszcze Polska2050 – Ruch Szymona Hołowni. Gdyby ta czwórka na początku września br. opracowała i zaprezentowała np. raport o stanie przygotowań państwa do jesiennej fali zachorowań na Covid-19, to zaistniałaby jako realna alternatywa wobec obecnej ekipy i promowanego przez nią sposobu sprawowania władzy.

Niestety, tego raportu nie było i nie będzie. A w międzyczasie opozycja wplątała się w wątpliwą operację wsparcia podwyżek dla klasy politycznej i zawarła sojusz na rzecz podwyższenia środków dla partii politycznych.

A na dodatek plan podstawowy zaprezentowany przez Trzaskowskiego zakłada budowanie nowego ruchu społecznego, który raczej, wszystko na to wygląda, nie ma być odpowiedzią na rządy PiS, ale na pojawienie się konkurencji po stronie opozycyjnej – strategia wzmacniania PO, a osłabiania konkurencji po stronie przeciwników obozu władzy.

Uważam, że nie jest to dobra droga. A przecież wzór na skuteczną opozycję jest prosty – PiS odsunie od władzy ten, kto zbuduje najskuteczniejszą alternatywę. Na nią wskazują wyniki wyborów parlamentarnych i prezydenckich – mówią, iż warunkiem sukcesu jest zmiana formuły współpracy z innymi partiami i – co za tym idzie – bardziej partnerskie rządy po odebraniu władzy PiS.

Oczywiście jest i inne wyjście – czekanie na jakąś katastrofę w obozie władzy. Długie to może być czekanie, biorąc pod uwagę „psychikę” elektoratu Zjednoczonej prawicy, niezależnie od aktualnych „niesnasek” na gorze. A wszystko wygląda na to, że Platforma na to właśnie woli liczyć.

Pisowska praworządność cz. 3

Tak, nakazy i zakazy antycovidowe są niechlujne i chaotyczne. Naruszają konstytucję, w tym zasadę pewności prawa. A że władza PiS nie chce ich poprawić, sytuację prostują sądy.

Przypominam o klientce sklepu w Augustowie, która nie chciała założyć maseczki, a kasjerka odmówiła jej obsłużenia, oraz aktora, którego ochrona nie wpuściła bez maseczki do sklepu IKEA.

Kasjerkę sąd pierwszej instancji ukarał grzywną za nieuzasadnioną odmowę świadczenia usługi. Zdecydował tak mimo rozporządzenia nakazującego noszenie masek. Powód jest prosty: od egzekwowania takich nakazów jest policja, ewentualnie inspekcja sanitarna, to nie jest rola usługodawcy. Nie zmienił tego sąd odwoławczy, mimo że kasjerkę uniewinnił.

Ale mandaty nakładane przez policję sądy też uznają za bezprawne, bo wydane na podstawie bezprawnego prawa. Już w kwietniu RPO zwracał rządowi uwagę, że podstawa ustawowa, na którą ten się powołuje w swoich kolejnych rozporządzeniach antycovidowych, nie uprawnia do nakładania zakazów i nakazów na wszystkich – przywoływany przez władzę zapis ustawy o chorobach zakaźnych pozwala nakładać obostrzenia tylko na osoby zakażone lub podejrzane o zakażenie. Mimo to Rada Ministrów i minister zdrowia wydali już na jego podstawie dziewięć rozporządzeń zawierających ograniczenia nakładane na wszystkich. I szykują następne.

Nawet jeśli sam zakaz czy nakaz (np. noszenia maseczek w pomieszczeniach zamkniętych) jest racjonalny, to gdy jest wydany bez podstawy prawnej, jest bezprawny. W efekcie sądy administracyjne, a także sanepid uchylają – drakońskie często – mandaty administracyjne nakładane przez policję. Teraz zaczęły to robić wydziały karne sądów powszechnych w stosunku do mandatów za wykroczenie niestosowania się do nakazów i zakazów. Nie tylko z powodu braku podstawy prawnej. Ale i z powodu oczywistej nieproporcjonalności zakazów – np. wchodzenia do lasów z powodu pandemii czy też ograniczenia wolności zgromadzeń, podczas gdy konstytucja pozwala to robić tylko w ramach stanu nadzwyczajnego, którego władza – dla realizacji własnych interesów (vide wcześniej planowane wybory prezydenckie) – nie chciała wprowadzić. Wolała zmuszać sądy do sankcjonowania bezprawnego prawa. I trafiła kosa na kamień.

Pisowska praworządność cz. 2

No i jeszcze (vide poprzedni wpis) taki ciekawy przypadek. Do sądu w Suwałkach trafił wniosek z policji o ukaranie sprzedawczyni, która odmówiła obsłużenia klientki bez maseczki. Za podstawę wzięto przepis mówiący, że sprzedawczyni postąpiła wbrew prawu, bowiem… umyślnie, bez uzasadnionej przyczyny odmówiła sprzedaży towarów klientce. Sąd przychylił się do tej interpretacji i skazał sprzedawczynię na 100 zł grzywny, a ta odwołała się od wyroku. Co prawda sąd odwoławczy uchylił ten wyrok – uniewinnił ją, ale też przyznał racje klientce. To są kolejne jaja natury prawno-psychiatryczno-wirusowej spowodowane tym, że pisowskie prawo stanowią dyletanci.

Nie, nie mam nic przeciwko noszeniu maseczek zabezpieczających nas i innych przed koronawirusem, tym bardziej, że wszyscy mówią o drugiej fali epidemii. Ale wskazuję na potrzebę sensownych przepisów powodujących, że obostrzenia będą powszechnie przestrzegane i zgodne z obowiązującym prawem, w tym i z konstytucją.

Weźmy taką oto sytuację. „Niezdyscyplinowany” suweren łatwo dostrzeże, że nienoszenie maseczek tak naprawdę niczym mu nie grozi. Wystarczy, że powie policjantowi, iż ma do tego wskazania zdrowotne, a ten i tak wlepi mu mandat. A przecież, na co zwrócił uwagę RPO, stwierdzenie okoliczności wyłączających obowiązek zakrywania ust i nosa z powodu stanu zdrowia może nastąpić jedynie na podstawie oświadczenia, bowiem… ani zarządzający obiektami handlowymi, ani funkcjonariusze policji nie mają uprawnień i wiedzy niezbędnej do dokonywania oceny stanu zdrowia obywateli. Ukarany idzie więc z tym do sądu i twierdzi przed obliczem Temidy, iż w chwili spotkania z policjantem miał określoną chorobę usprawiedliwiająca nienoszenie maseczki – takich schorzeń jest kilkanaście (nie będę podpowiadał), a teraz już jej nie ma. I co wtedy może zrobić praworządny Sąd? No, co?

Jest jeszcze jeden aspekt tego problemu, który nakazuje zrobienie porządku prawnego z przepisami „koronawirusowymi”, bowiem w przeciwnym razie, po minięciu pandemii, mogą nas czekać niekończące się procesy o zadośćuczynienia za wszystkie złe rzeczy, które spotkały obywateli w związku z prawem niezgodnym z prawem. Przecież już docierają do sądów tego typu wnioski za nielegalne pozbawienie wolności – wielodniową kwarantannę. I w ten sposób nasze podatki trafić też mogą do kieszeni osób, które niezbyt przejmują się zdrowiem własnym i współobywateli, ale egzekwują prawo. Cdn.

Pisowska praworządność

Przypominam, że rząd PiS wprowadził stan epidemiczny; że na jego podstawie ministerstwa wydawały rozporządzenia, które dla urzędników i funkcjonariuszy państwa były rozkazami. A czy były one zgodne z prawem? Nie były!!!

Gdyby bowiem w obliczu epidemii rząd chciał postąpić zgodnie z polskim prawem, to powinien był wprowadzić stan wyjątkowy i wtedy rozporządzenia ministrów byłyby prawem. A premier wymyślił coś w rodzaju protezy, którą nazwał „stanem epidemicznym” i na jego podstawie wprowadzono nakaz kwarantanny, zakaz przemieszczania się, gromadzenia, a nawet wchodzenia do lasu. Za łamanie tych zakazów groziły kary – od mandatu 500-złotowego po karę administracyjną w wysokości 30 tys. zł.

Że naruszono konstytucję, o czym informował rząd Rzecznik Praw Obywatelskich; że ograniczenia wolności i praw jednostki dopuszczalne są tylko w stanach nadzwyczajnych. Rząd tym sobie głowy nie zawracał i wysłał na ulice tysiące policjantów mających ściśle wykonywać wydane im rozkazy. Funkcjonariusze ruszyli w Polskę i terroryzowali ludność wystawianiem mandatów za spacerowanie oraz wystawianiem wniosków o ukaranie do sanepidu. I suweren płacił – przez 5 miesięcy stanu epidemicznego policjanci wystawili 14 tys. mandatów na kwotę ok. 7 mln zł.

Ale nie wszyscy byli tak pokorni – 6 tysięcy osób odmówiło ich przyjęcia, więc policjanci zmuszeni byli pisać wnioski do sądów lub sanepidu o ukaranie administracyjne obywateli nieprzestrzegających bezprawnego prawa, co również było bezprawne, gdyż Policja nie jest upoważniona do wykrywania naruszeń prawa skutkujących postępowaniem administracyjnym – od tego są urzędnicy i inspektorzy. Ustawa o policji nie przewiduje robieniu notatek dla sanepidu, ani nie daje jej uprawnień do gromadzenia informacji o osobach fizycznych na potrzeby postępowań administracyjnych prowadzonych przez inny organ, a następnie przekazywania ich inspekcji sanitarnej.  Zresztą takich bezprawnych kwiatków było więcej.

Z powodu koronawirusa sądy nie działały, albo odbywało się to na bardzo zwolnionych obrotach. Pierwsze ruszyły sądy wystawiające wyroki nakazowe – tu sędzia z zasady zgadzał się z opinią policji i zasądzał karę. I tak dla obywateli nienoszących maseczek z sądów hurtowo wychodziły wyroki opiewające na 200-500 zł. Tyle, że można się było od nich odwołać nawet nie podając powodu.

Tak też niektórzy, bardziej w prawie rozeznani, czynili. Przykładem niech będzie sprawa obywatela, który 3 kwietnia o 19.10 przemieszczał się bez uzasadnionej potrzeby ulicą Konstytucji 3 Maja w Łomży. Policyjny wniosek trafił przed oblicze Sądu Rejonowego, a ten odmówił wszczęcia postępowania o wykroczenie i uznał, że opisany czyn nie wyczerpuje znamion popełnienia wykroczenia. Po tym werdykcie nawet sądy nakazowe zaczęły masowo oddalać wnioski z policji. Akcja przybrała na sile, gdy pojawił się wyrok sędzi z Kościana, która odmówiła wszczęcia postępowania wobec rowerzysty, jadącego 19 kwietnia bez maski na rowerze, uzasadniając to tym, że zarówno zakaz przemieszczania się, jak i nakaz noszenia masek zostały wprowadzone bezprawnie, z naruszeniem konstytucji, bowiem tak daleko idąca ingerencja w prawa i wolności obywatela może być wprowadzona tylko w drodze ustawy. Cdn.

Takie młodzieży chowanie… Cd.

Kolejnym narzędziem „właściwego” wychowania szkolnej dziatwy (vide poprzedni wpis) jest rugowanie ze szkoły treści uznawanych przez władze za konkurencyjne w walce o uczniowskie dusze i głosy jako przyszłych wyborców. Np. zwalczanie „Tęczowego Piątku” – dorocznej akcji solidarności uczniów z osobami LGBT+, zainicjowanej w 2016 r. Dziś MEN uznaje tę akcję za sprzeczną z kulturą i tradycją Polski, a nawet za deprawującą szkolną dziatwę.

Innym narzędziem walki o rząd dusz w szkole (wspomniałem już o tym wcześniej) są dla PiS rodzice, konkretnie: afirmowane przez PiS konstytucyjne prawo rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami, ale pod warunkiem, że te przekonania wywodzą się z „właściwej” tradycji. A więc nie: pacyfizm, równość, tolerancja, agnostycyzm lub laickość, czy prawa człowieka – w tym kobiet, prawa zwierząt, też edukacja seksualna i ekologiczna – te wartości nie mieszczą się w tradycji, o której mówił wspomniany tu pisowski wicemarszałek Sejmu.

Obecnie obowiązująca Konstytucji RP stanowi, że… rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Ale też, że… wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.  Zatem rodzicom nie wolno narzucać przekonań dziecku, które jest już zdolne do krytycznego myślenia – mogą je co najwyżej przekonywać i zachęcać; nie wolno też wpajać oczywistych nieprawd, gdyż istnieje konstytucyjne prawo dziecka do rzetelnej, zgodnej z nauką edukacji; Konstytucja nie chroni też prawa rodziców do wychowania w zgodzie z poglądami sprzecznymi z wartościami opartymi na tolerancji i prawach człowieka, do których odwołuje się ustawa zasadnicza; rodzice nie mogą przekazywać dziecku ideologii nazistowskiej, rasistowskiej, nienawiści do określonych grup społecznych i nietolerancji religijnej.

Ale od czego sztuka interpretacji? Wystarczy np. nazwać orientację seksualną ideologią – czyli z faktu empirycznego zrobić pogląd – by wypchnąć ją z programów szkolnych. Ideologia wszak nie może być nauczana w szkole.

A tego typu prawno-moralnych uzasadnień dostarcza władzy m.in. fundacja Ordo Iuris. To ta Fundacja stoi na straży wartości, które władza wdraża za pomocą edukowania pokolenia przyszłych wyborców. To ta Fundacja wskazała 25 organizacji, które krzewią niebezpieczne – z punktu widzenia „pewnej tradycji” – idee praw człowieka, tolerancji, równości i różnorodności. Tak widzi to też i mówi wiceministerka od edukacji, co dyrektorzy szkół i nauczyciele zrozumieli jako rekomendację, by tych organizacji nie wpuszczać do szkoły. A przecież prawo oświatowe nakazuje szkole współpracować z NGO-sami. Gdyby nie one, w szkołach publicznych prawdopodobnie nie byłoby w ogóle wielu treści nieprzystających do „pewnych tradycji”, które mają ukształtować przyszłych wyborców PiS.

A przypominam, że dziś jeszcze zgodę na wejście organizacji do szkoły wydaje dyrektor po zasięgnięciu opinii rady rodziców; że w lipcu br. do Sejmu trafił prezydencki projekt ustawy, który to zmienia – zgodę wydawać ma większość rodziców, bo rada, zdaniem prezydenta, może być niereprezentatywna. Efektem tego będzie narzucanie przez większość, z jakimi treściami ich dzieci będą się mogły zapoznać w szkole. I to także wtedy, gdy projekt adresowany jest wyłącznie do chętnych; że konieczność organizacji referendum wśród rodziców i mnóstwo biurokratycznych obowiązków, które projekt nakłada na NGO-sy, może zniechęcić je do organizowania zajęć w szkole lub do współpracy z nią. I o to właśnie chodzi.

Ale uwaga! Jest nadzieja, bowiem PiS nie uda się zrealizować planu edukacyjnego bez pomocy nauczycieli.  A ten skonfliktował się z nimi już na początku swoich rządów, wprowadzając – z pominięciem opinii i postulatów środowiska – reformę systemu kształcenia; następnie poniżył i zniesławił nauczycieli domagających się podwyżek. To zrodziło, mniejszościowy co prawda, ale aktywny, ruch oporu w obronie instytucji i godności zawodu – po strajku nauczycieli w 2018 r. powstał „neutralny politycznie, religijnie i światopoglądowo” ruch „Budząca się szkoła”, którego celem jest wspieranie przemian w szkole przez dzielenie się wiedzą oraz dobrymi praktykami i wspieranie innowacji.

A trzeba wiedzieć, że największym zagrożeniem dla edukacji jest nie tyle próba przejęcia nad nią politycznej kontroli i uczynienia narzędziem do stworzenia nowego człowieka, a rezygnacja szkół z nauki myślenia, uczenie poglądów zamiast samodzielnego kształtowania poglądów przez młodych ludzi, brak otwartości na inne opinie i racje, brak kultury dyskusji, też sytuacja, w której szkoła unika tematów aktualnych w debacie publicznej, i w której sama debata jest czymś kontrowersyjnym.

Ale trzeba wierzyć, że do tego nie dojdzie; że kadra pedagogiczna szkół do tego nie dopuści. Amen!

Takie młodzieży chowanie…

Widać, że PiS mocno wziął sobie do serca część zapisu aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej erygowanej w 1600 r. przez Jana Zamojskiego (1542 – 1605 r.) – polityka, męża stanu, kanclerza i hetmana wielkiego koronnego, doradcy Zygmunta Starego i Stefana Batorego – a następnie sparafrazowanego przez Stanisława Staszica w Uwagach nad życiem Jana Zamoyskiego.

Chodzi o zapis: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli. Ale tu należy się wyjaśnienie, bowiem PiS nie chodzi o wychowanie zgodnych obywateli, a wręcz o skłóconych, podzielonych – takimi rządzi się łatwiej, z takimi nie ma problemu zdobycia władzy demokratycznymi metodami; PiS chodzi oczywiście o wychowanie dobrych obywateli, ale dobrych i spolegliwych wyłącznie dla PiS, na tę partię głosujących. Jaki więc ma być ten obywatel?

Nie ma potrzeby, by szkoła namawiała do głosowania na PiS, wystarczy, że będzie dobrze uczyć – twierdzi pisowski wicemarszałek Sejmu profesor nauk humanistycznych i uzupełnia, iż celem szkoły ma być wychowanie nowego, mądrego człowieka, gdyż… mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do pewnych tradycji (podkreślenie – JP.) i bardziej utożsamiający się z tą tradycją, z pewnością będą głosować na PiS.

Jaki to plan dobrego uczenia ma być realizowany? Podpowiada m.in. „niezłomny długopis”. – Czas najwyższy, by prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami było w systemie edukacyjnym realizowane i zagwarantowane ustawowo. I przesyła do Sejmu ustawę, która ma poddać całkowitej kontroli rodziców to, jakie organizacje pozarządowe wpuszczane będą do szkoły w ramach nieobowiązkowych zajęć. A dokładnie chodzi o to by rękami rodziców rugować z nauczania niepożądane przez PiS treści.

Mała dygresja. Prawda jest taka, że w szkołach publicznych rzeczywiście prawo rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami bywa naruszane, np. w zakresie wolności sumienia i wyznania. Oto wszelkim uroczystościom szkolnym towarzyszą elementy religijne; przy każdej nadarzającej się okazji zapraszany jest kościelny hierarcha; organizowane są pielgrzymki; PiS i Kościół katolicki narzucają światopogląd, jaki należy wpajać uczniom oraz ustalają, jakie treści są zakazane, w tym głównie edukacja seksualna, określana jako „seksualizacja dzieci”.

Po tej dygresji, powracam do „pisowskiego obywatela” wychowywanego na „pewnych tradycjach”. Jakimi technikami i jakich? Katolickich oczywiście, których ważną częścią jest „tradycyjny model rodziny”, i w których funkcjonuje specyficznie rozumiany patriotyzm gloryfikujący polskie czyny zbrojne oraz antykomunizm. Jego ucieleśnieniem są żołnierze wyklęci. Wychowankowie mają więc chcieć walczyć za ojczyznę przeciwko „zalewowi uchodźców” i „ideologii gender”, bowiem zagrażają one „tradycji”, a więc narodowej tożsamości. Do tych tradycji należy też martyrologia narodu polskiego, która uzasadnia szczególną pozycję, jaka należy się Polsce i Polakom.

Jednym z narzędzi edukacji, której efektem powinno być głosowanie na PiS, są treści zalecane i zakazane. Przykładem tych zalecanych był np. konkurs „Warto być Polakiem” – uczniowie mogli wybierać spośród następujących tematów: „Działalność Lecha Kaczyńskiego w opozycji antykomunistycznej”, „NSZZ Solidarność, Lech Kaczyński, św. Jan Paweł II – wspólna rola w odbudowie Polski po 1989 r.”, „Prezydent Lech Kaczyński jako lider państw Europy Środkowej i Wschodniej”, „Polityka historyczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego” i „Życiowa postawa prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy warto być wiernym do końca?”.

Innym tego typu narzędziem jest reinterpretacja historycznych wydarzeń. Np. – Podczas obrad Okrągłego Stołu władza (komunistyczna – dopisek JP.) podzieliła się władzą z własnymi agentami – nauczał prezydencki doradca szkolną dziatwę, która z okazji 30. rocznicy Okrągłego Stołu odwiedziła pałac prezydencki.

Zresztą nawet nie trzeba zmieniać podręczników. Wystarczy, że tematy sformułuje się ogólnie, a już słuszną interpretację nada im nauczyciel. Np. w klasie czwartej podstawówki dzieci mają temat „Bohaterowie Solidarności”. Nauczyciel może sam wybrać, których omówi. Np. To Lech, ale nie Wałęsa, a Kaczyński utworzył i kierował „Solidarnością”. Cdn.