Cztery partie opozycyjne wyrażają gotowość do startu na jednej liście wyborczej, następnie przystępują do stworzenia wspólnego dla całej czwórki minimum programowego i ogłaszają je, informując w ten sposób wyborców, że w najważniejszych dla Polski sprawach są dogadani. A takich spraw jest niemało: przywrócenie zasad praworządności, stworzenie niezależnej prokuratury, odpolitycznienie służb specjalnych, odbudowa roli Polski w UE, pozyskanie pieniędzy dla Krajowego Planu Odbudowy, rozwój zielonej energii, naprawa finansów publicznych, w tym likwidacja kilkudziesięciu funduszy, poprawa materialnej sytuacji części pracowników tzw. budżetówki, a zwłaszcza nauczycieli, „odczarnkowienie” edukacji, odpartyjnienie i uwolnienie od „krewnych i znajomych królika” różnych agencji i spółek Skarbu Państwa, przywrócenie właściwej roli mediom publicznym, zdjęcie z kultury ideologicznego gorsetu, reanimacja służby cywilnej, pociągnięcie do odpowiedzialności winnych łamania ustaw i konstytucji oraz wszelkiego marnotrawstwa. A następnie w zaciszu gabinetów negocjują kształt okręgowych list wyborczych, uwzględniając pomysł, aby każda z trzech mniejszych partii, w każdym z 41 okręgach, wystawiła tylko jednego kandydata, zawsze na tym samym miejscu na liście.
Dopiero wtedy – po wskazaniu, że to co łączy te cztery partie, jest daleko mocniejsze niż to co je dzieli, nastałby czas na prezentowanie swoich szczegółowych autorskich propozycji na uzdrowienie systemu podatkowego, polepszenie ochrony zdrowia, politykę mieszkaniową czy też w kwestiach światopoglądowych. A wszystko po to, aby nie tylko wygrać wybory, ale też aby wygrać je dużą przewagą nad PiS.
Tak mi się to widziało. Ale wszystko wskazuje na to, że tak nie będzie; że partie opozycji demokratycznej pójdą w kilku blokach. W ilu? Cholera wie! I ona też wie co z tego wyjdzie. Stworzy to sytuację, pomału się z nią godzę, iż w zasadzie walczyć się będzie o ten sam elektorat; że prezentować się będzie różne programy wyborcze (to normalne). Jednak nie do zaakceptowania będzie przeprowadzania ataków na pomysły ewentualnych przyszłych rządowych koalicjantów, jeśli Bóg nieistniejący da taką możliwość po najbliższych parlamentarnych wyborach, a co w tej sytuacji będzie bardzo mało realne. Już lepiej milczeć na ten temat.
Przecież nie można taką rywalizacją dawać pisiakom – jego mediom, szans na codzienny przekaz typu: patrzcie, wspólnego programu nie mają, o wszystko się kłócą, takim nie oddaje się władzy. Jeszcze więc raz apeluję do liderów partii opozycyjnych: – Zatrzymajcie tę rozkręcającą się spiralę wzajemnych ataków. Wskażcie też swoim członkom rzeczywistego ich przeciwnika. Dziś zwie się on: Zjednoczona prawica. Cdn.