Oto dalsza lista pisowskich nonsensów (wcześniejsze vide poprzedni wpis). Wprowadzono zakaz wchodzenia do lasów – na początku decyzjami poszczególnych nadleśnictw, z czasem Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, a kiedy zaczęto te przepisy kwestionować, rząd sam wprowadził to kuriozalne ograniczenie, a w tym samym czasie premier i minister zdrowia próbowali przepchnąć organizację powszechnych wyborów prezydenckich. Na dodatek wprowadzenie tego zakazu zbiegło się w czasie z obchodami katastrofy smoleńskiej, gdzie na oczach całej Polski rządzący ostentacyjnie łamali zakazy, za które nakładali na obywateli wielotysięczne kary.
Oto pełnego zamknięcie kraju dokonano, kiedy w Polsce było zaledwie kilka przypadków zarażeń dziennie, zaś teraz, kiedy ilość zakażonych utrzymuje się na wysokim poziomie, rząd zdecydował się na otwarcie centrów handlowych i odmrażania kolejnych branż. Nie tylko trudno znaleźć w tym logikę, ale przede wszystkim nie widać w tym ręki ekspertów.
Oto w Polsce „ekspertami” i twarzami walki z epidemią nadal są minister od zdrowia, ewentualnie któryś z wiceministrów tego resortu, i premier, choć nie są oni ekspertami od epidemii, zaś Rada Sanitarno-Epidemiologiczna, którą na wypadek m.in. takich sytuacji powołuje i z którą konsultuje się główny inspektor sanitarny, ostatnie spotkanie odbyła miesiąc przed wybuchem epidemii w Polsce. Kolejnych nie było. A i tak z końcem lutego skończyła się jej kadencja. Nowej nie powołano.
Oto wskazani wyżej „specjaliści” zdecydowali o zamknięciu żłobków, przedszkoli, szkół i uniwersytetów; potem kin, basenów, restauracji i imprez masowych; następnie hoteli – kraj niejako stanął. Państwo zamarło, też za sprawa racjonalnych decyzji obywateli, którzy sami zaczęli stosować zasadę dystansu społecznego, zaś akty prawne rządu były tylko próbą nadążenia za społecznymi nastrojami, bowiem w napędzanych strachem nastrojach Polaków władza dostrzegła szansę realizacji własnych interesów.
I tak oto w przeciągu kilku dni polski rząd stał się europejskim liderem w skali ograniczeń, jakie narzucił społeczeństwu – wszystkich nas zamknięto w czterech ścianach mieszkań. Że niezgodnie z prawem; że miast wprowadzić stan nadzwyczajny, rząd opierał swoje działania na ustawie o stanie epidemii, która przecież nie pozwala na wprowadzenie generalnego zakazu przemieszczania się, a jedynie na określenie jego sposobu. A kto by się tym przejmował. Pisowska władza poszła za ciosem i państwem zaczęła rządzić dekretami, dla prawnej poprawności nazywanymi rozporządzeniami.
I tak oto pod przykrywką walki z pandemią skrócono kadencję szefa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, sprowadzono do parteru Państwową Komisję Wyborczą, zdemolowano budżety samorządów i próbowano całkowicie zderegulować rynek pracy (z tego ostatniego rząd się wycofał).
Biorąc pod uwagę wskazane tu nonsensy, ale nie tylko, kiedy minęła już najwyższa fala społecznego lęku, ludzie zaczęli uważniej patrzeć władzy na ręce. Dostrzegli, że i ona sama jest pogubiona. Oto minister od zdrowia rzucił zdanie – „jesteśmy na etapie między wygaszaniem a wchodzeniem w trend wzrostowy”. Takimi sprzecznymi komunikatami nas karmiono.
Oto testów ciągle jest jak na lekarstwo, więc rząd cały czas używa argumentu, że badania przesiewowe nie mają sensu, po czym wdraża gigantyczny program badań przesiewowych dla górników i ich rodzin – to, czego nie doprosili się medycy, górnicy dostali na tacy. Dzięki temu będą mogli spokojnie wrócić do nadprodukcji węgla, z którym już przed epidemią nie wiadomo było, co robić.
Przyglądając się temu wszystkiemu, mimo braku rzetelnych informacji, nie trudno wysnuć wniosek, że to co rząd robi w sprawie pandemii wygląda na ucieczkę przed topniejącym poparciem. Źle to wróży, bowiem zaufanie do władzy jest jednym z podstawowych warunków skutecznego zwalczania epidemii. Ale PiS odzyskać mego zaufania nie może – nigdy mu nie ufałem. A Waszego?