Zwarci i gotowi cd.

SONY DSC Słowo na sobotę przed niehandlową niedzielą

Ogłoszony w styczniu br. przez Inspektorat Uzbrojenia przetarg na dostawę 60 bomb burzących dla samolotów Su-22 za 430 tys. euro odwołano, bowiem specyfikacja tego przetargu zawierała tak określony przedmiot przetargu, że tego typu bomby można kupić tylko od Rosji.

Polska kupuje uzbrojenie na Ukrainie. Za miliony dolarów pociski rakietowe R-27 dla samolotów Mig-29 oraz silniki TW3-117 do śmigłowców Mi-24 i Mi-17.

Polskie wojska rakietowe mają na wyposażeniu, broń historyczną. Obrona przeciwlotnicza to poradzieckie wyrzutnie rakiet. S-125 „Newa”, które do służby w Polsce weszły w połowie lat 70. XX w. oraz 30 lat liczące zestawy przeciwlotnicze S-200 „Wega”, a także z połowy lat 80. XX w. wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych 2K12 „Kub”.

***

W magazynach Wojska Polskiego zalegają nieprzebrane ilości amunicji kaliber 125 mm do czołgów i 73 mm do BWP-ów, co wskazuje na to, że sprzęt ten będzie eksploatowany i reanimowany do końca świata i jeden dzień dłużej. Zresztą już dawno z powodu przekroczenia terminu przydatności do strzelania amunicja powinna być zutylizowana, bo grozi nie ostrzeliwanemu, ale strzelającemu.

Budżet MON to grubo ponad 40 mld zł rocznie. I zamiast być przeznaczany na coś nowoczesnego, pakuje się tę forsę w reaktywację złomu i na tak poronione pomysły jak dziesiątki tysięcy weekendowego wojska – WOT.

Jest w tym jeszcze jeden problem, i to nie taki mały. Oto regenerowanie poradzieckiego sprzętu wojskowego jest… jakby nielegalne. Od lat bowiem nie została z Moskwą dogadana sprawa korzystania z tego sprzętu. Od lat nielegalnie, co narusza prawo międzynarodowe, jest on modernizowany przez polskie firmy zbrojeniowe. A z formalnego punktu widzenia nie mają one prawa korzystać z dokumentacji opracowanej w ZSRR. Rozmowy z Rosją w tej kwestii toczą się od lat. W tym stanie rzeczy Rosja może z tym pójść do arbitrażu międzynarodowego, żądając od nas miliardów dolarów.

A tak przy okazji, to warto też wiedzieć, że naprawy i przeglądy należącego do wojska smoleńskiego Tupolewa, robiono w Rosji. Części zamienne i elementy uzbrojenia poradzieckiego sprzętu także kupowane są w Rosji za ciężką kasę.

Widzimy tu, że polska armia posługuje się w większości sprzętem, o którym w Rosji już dawno zapomniano – w zdecydowanym zakresie dysponuje sprzętem wyprodukowanym w ZSRR albo na licencji ZSRR, a od upadku Związku Radzieckiego Rosja dorobili się już wielu generacji sprzętu do obrony i zabijania.

No cóż, gdyby przyszło co do czego, to naprzeciw nowoczesnych militarnych zabawek Putina staną wojska głownie wyposażone w poradzieckie uzbrojenie. Z czym do gości…?

Zwarci i gotowi

SONY DSC Oczywiście mówię tu o polskiej armii. Armii której część żołnierze ma na wyposażeniu produkowane w Radomiu „Beryle” – modyfikacja AK 47 wymyślona w Polsce w początkach lat 90. XX w., a część jeszcze karabiny AK 47, tzw. poradzieckie kałachy.

Piechota od 1966 r. jeździ radzieckiej konstrukcji bojowymi wozami piechoty BWP-1. Można też podziwiać pochodzące z tego samego okresu opancerzone pojazdy rozpoznawcze BRDM-2 oraz radzieckie samochody terenowe UAZ-489B, a także będące wozami dowodzenia UAZ-489B. A też pochodzące zza Buga wyrzutnie rakiet BM-21 „Grad”, nadal przemieszczają się dzięki pochodzącym z drugiej polowy lat 60 – radzieckim ciężarówkom Ural 375D.

Wojska pancerne szczycą się w miarę nowoczesnymi transporterami „Rosomak”, ale te są na wyposażeniu tylko dwóch brygad, oraz całkiem nienowoczesnymi, poniemieckimi czołgami „Leopard 2″, też będącymi na wyposażeniu tylko dwóch brygad. A wiedzieć trzeba, że wszystkich brygad pancernych, zmechanizowanych i zmotoryzowanych jest w Polsce 11.

Wojska pancerne cały czas używają niezmodernizowanych radzieckich czołgów T-72 służących w polskiej armii od 1978 r. Ale polska obronność ma być wzmocniona poprzez ich wyremontowanie i modyfikację o kryptonimie PT-91. Mają tego dokonać zakłady Bumar-Łabędy. Za wyposażenie tego złomu w nowoczesne przyrządy celownicze, nawigacyjne, obserwacyjne, a także w nowoczesną łączność cyfrową zapłacimy 1,75 mld zł, a to przecież, mówiąc wyjątkowo delikatnie, „pudrowanie gówna”. Czołgi te maja być też wyposażone w czeską albo ukraińską armatę. Wspomniane zakłady będą modernizować nie tylko czołgi, ale też doprowadzać do stanu używalności dwa rodzaje wozów zabezpieczenia technicznego: WZT-2, działającego na podwoziu ruskiego czołgu z początku lat 50. XX w. i WZT-3, mającego podwozie produkowanego w Łabędach radzieckiego czołgu T-72.

Siły powietrzne to zapomniane już w Rosji, produkowane w latach 1965-85 w Świdniku, małe śmigłowce Mi-2 oraz większe, wyprodukowane w ZSRR, śmigłowce bojowe Mi-8 i Mi-17, które są doszczętnie wyeksploatowane – wg zapowiedzi MON, wymagają remontu i taki remont się szykuje.

Lotnictwo dysponuje 48 amerykańskimi F-16 i ich radzieckimi odpowiednikami – Migami-29. 12 tych ostatnich maszyn fabrycznie nowych maszyn trafiło do Polski w 1989 r. 10 odkupiliśmy od Czechów, a w 2004 r. za symboliczne euro za sztukę polskie lotnictwo przejęło 23 samoloty należące do Luftwaffe, ale do służby nadawało się jedynie 14. Ale trzeba powiedzieć, że te zabytkowe maszyny, sztuk 16, unowocześniano – zastąpiono starą, niespełniającą wymagań współczesnego pola walki awionikę i wyposażenie elektroniczne. Są jeszcze samoloty Su-22 wprowadzone do służby w ludowym Wojsku Polskim w latach 80. XX w. Kiedyś mieliśmy ich ponad 100. Teraz Siły Powietrzne RP dysponują 18 „Suchojami”, co kosztowało nas 160 mln zł, a i tak nie spełniają one wymogów stawianych samolotom bojowym. Oznacza to, że pakujemy w Su-22 rocznie 80 mln zł, żeby kilku pilotów mogło sobie polatać szkoleniowo (uwaga roczny koszt eksploatacji F-16 wynosi niemal 400 mln zł). Cdn.

Prześladowanie Kościoła…

SONY DSC * Jedna taka warszawska radna PiS, zaprotestowała przeciw naklejkom „wyprodukowanym” przez władze Warszawy z symbolem Polski Walczącej i napisem: „Przeciw faszyzmowi”. Stwierdziła, że czuje się tym „opluta” jako członkini Kościoła rzymskokatolickiego. Czy wiecie o co jej chodzi?

  • Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny w jednym wziął pod nadzór Prokuratury Krajowej sprawę pobicia ks. prałata z bazyliki św. Jana Chrzciciela w Szczecinie. Trzech napastników wtargnęło do zakrystii, zażądało wydania szat liturgicznych, pobiło księdza i kościelnego. Okazało się, że to znani policji bandyci, którzy wielokrotnie dokonywali brutalnych przestępstw. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podciągnął to oczywiście natychmiast pod prześladowania Kościoła. Księdzu współczuję i życzę szybkiego powrotu do zdrowia, ale Prokuratora pytam, czy weźmie pod nadzór także pobicie z powodów homofobicznych wykładowcy uniwersyteckiego i dziennikarza pobitego we Wrocławiu za to, że nie podobało mu się wypisane na ścianie homofobiczne hasło.
  • Prawnicy z Instytutu Ordo luris złożyli zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w trakcie marszu LGBT w Gdańsku. Według nich doszło do znieważenia przedmiotu czci religijnej poprzez prezentowanie grafiki szydzącej z Najświętszego Sakramentu oraz imitowania procesji eucharystycznej. Było to obsceniczne i wulgarne, a w Polsce nasila się zjawisko chrystianofobii, trzeba więc przejść do kontrataku – uważają specjaliści z Ordo luris. Potwierdzam, chrystianofobia szleje: mamy religię w szkołach, Fundusz Kościelny z roku na rok wyższy i kapelanów co niemiara.
  • 54-letni ksiądz z Bochni usłyszał prokuratorskie zarzuty za spowodowanie wypadku i śmierci. Pędząc toyotą wymusił pierwszeństwo i uderzył w jadącego na motorze szefa policji z Mikołowa. Księdzu grozi kara od pół roku do ośmiu lat więzienia. Czyż nie jest to ewidentny przykład prześladowania Kościoła?
  • Prześladowany w Polsce Kościół katolicki poprawił wynik na koncie Funduszu Kościelnego. Według kontroli NIK w 2018 r. rząd przeznaczył nań o 20 mln zł więcej niż rok wcześniej. W sumie 176 mln zł. Fundusz ten rośnie z roku na rok. To kolejny przykład prześladowania Kościoła.
  • Od początku rządów PiS do przedsięwzięć wymyślonych i prowadzonych przez OjDyra dołożono z budżetowych, naszych, co najmniej 214,2 mln zł. Niestety, i to też muszę zaliczyć do podłych form prześladowania Kościoła.
  • Na 14 września zapowiedziano akcję „Polska pod krzyżem”. Organizatorzy zaprosili 200 tysięcy osób do niewielkiego sanktuarium na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich. Teren sanktuarium jest ograniczony znajdującym się wokół niego Świętokrzyskim Parkiem Narodowym. Taka liczba pielgrzymów doprowadziłaby do zniszczenia chronionych stanowisk przyrodniczych i archeologicznych. A tu niespodzianka. Oto opiekujący się obiektem braciszkowie oblaci oświadczyli, że nie wyrażają zgody na taki spęd i mogą przyjąć jedynie kilka tysięcy osób. Zapytacie, co to ma wspólnego z prześladowaniem Kościoła? A ma, bowiem braciszkowie mają dostać 5-hektarowąej działeczkę wokół klasztoru.
  • Cztery ministerstwa, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, Kancelaria Senatu i Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa wsparły Caritas Polska w 2018 r. 24 mln zł – kwota transferów jest rekordowa. Dla porównania w 2016 r. suma dotacji (wówczas projekty wspierało głównie MSZ) wyniosła 6 mln zł, a w 2014 r. podobne dotacje wyniosły tylko 3 mln. I czyż nie jest to gotówkowe prześladowanie Kościoła?

Liczę, że przytoczycie dalsze przykłady takich i jeszcze straszniejszych przypadków prześladowania Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce.

Katabasowe nauki…

SONY DSC Nie wiecie gdzie i w jakiej rzeczywistości żyjecie? Przecież informował o tym precyzyjnie na Jasnej Górze, przemawiając do 100 tyś zebranych tu słuchaczy, ordynariusz diecezji świdnickiej – taki jeden biskup kościoła rzymskokatolickiego.

Oto żyjemy… w rzeczywistości jakby potopu, już nie szwedzkiego czy bolszewickiego, ale ideologicznego, zalewającego Polskę głównie od Zachodu. A brutalnym przejawem brania Polski przez siły potopu od Zachodu był m.in. Marsz Równości w Częstochowie, …propagujący grzeszne zachowania środowisk LGBT wspieranych przez zagraniczne ośrodki usiłujące narzucić Polsce neopogańską ideologię gender.

Możemy więc mieć nadzieję, że Polska, ostrzeżona przez tego katabasa, nie da się więcej w tak podstępny sposób wziąć. Zresztą kto wie, może Polska, gdy już do reszty wstanie z kolan, weźmie w rewanżu neopogan „od Wschodu”, pokazując na czym polega miłość bliźniego. Z tym, że na razie nie czas na miłość, bowiem ten sam biskup ostrzega, że… po oświeceniowej, bolszewickiej, nazistowskiej i banderowskiej fali nadeszła fala liberalno-lewacka, która skutkuje nieludzką dyktaturą relatywizmu, tolerancji, wolności i nowoczesności.

No i jeszcze to – skarżył się ten purpurat, że… katolicyzm jest dzisiaj najbardziej prześladowaną religią. A środowiskami, które najostrzej prześladują religię katolicką, są środowiska naukowe. – Na uniwersytetach pogardza się dziś filozofią, …która na bazie zdrowego rozsądku i ludzkiego doświadczenia wskazała w makrokosmosie na Pana Boga. Zamiast tego narzuca się sprzeczny z rozsądkiem i ludzkim doświadczeniem makrokosmos bez Boga, który ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co płaska Ziemia podtrzymywana przez słonie stojące na żółwiach. Ordynariusza diecezji świdnickiej oburza też wciskanie przez środowiska naukowe ciemnoty o nieistnieniu Boga, któremu towarzyszy ośmieszanie tego, co chrześcijańskie.

Tyle, że ja mam pewności, iż chrześcijaństwo najbardziej ośmieszają nie środowiska naukowe, ale kazania hierarchów mentalnie takich jak wskazany wyżej biskup, także ich samych.

O tym wszystkim dowiedzieli się też: jeszcze premier, marszałek Senatu, ministrowie MSWiA, MON oraz wielu innych przedstawicieli państwa i partii rządzącej, którzy nie zważając na grożące im prześladowania, odważnie dołączyli do uroczystego nabożeństwa i z pokorą, „na kolanach” wysłuchali pouczeń wspomnianego katabasa.

No kogo więc chcesz oddać swój cenny głos 13 października?  Na „klęcznikowych” czy na wyprostowanych – odważnie przeciwstawiających się „czarnej zarazie”? Oczywiście mam na myśli Lewicę. Ja na nią stawiam!

Jestem za Lewicą

SONY DSC W najbliższych wyborach parlamentarnych zdecydowałem się postawić na KW Lewica (SLD, Razem, Wiosna i jakiś lewicowy plankton), więc wcześniej do lewicowych ugrupowań apelowałem, że jeśli rozważali w jakiej formule organizacyjnej pójdą na te wybory, to żeby wybili sobie z głowy niebezpieczny pomysł koalicji z 8% progiem wyborczym, bo to groziło polityczną śmiercią lub kalectwem, jak przed czterema laty. Uważałem, że najkorzystniejszym będzie wprowadzenie wszystkich kandydatów na listy najmniejszej partii, czyli Razem.

Wiem, że dla liderów Partii Razem i Wiosny start pod szyldem SLD był trudny, bowiem Partia Razem podjęła uchwałę, że nie będzie wchodziła na listy innych ugrupowań; że w grę wchodzi tylko koalicja, zaś Wiośnie także byłoby to trudne ze względu na tożsamość i przywiązanie do tego ruchu – najbardziej przyjazną, otwartą, dającą nadzieję na partnerskie traktowanie jest lista koalicyjna – twierdził jej lider.

Każdy z możliwych wariantów niósł za sobą ważne wyborcze, a także finansowe konsekwencje. Jeśliby przedstawiciele tych ugrupowań wystartowali by na liście jednego z nich, mieliby większe szanse na dostanie się do Sejmu, bo w przypadku komitetu wyborczego partii politycznej obowiązuje 5% próg wyborczy. Jeśli zaś zdecydowaliby się na start jako koalicyjny komitet wyborczy, to musieliby mierzyć się już z 8% progiem, ale mogliby nadać sobie nową nazwę. Mogli też wystąpić jako komitet wyborczy wyborców – próg: 5% (z nazwą do uzgodnienia), jednak w tym wypadku nie byłoby subwencji, a jedynie dotacja podmiotowa za uzyskane mandaty.

W szeregach partii Razem można było usłyszeć, że najlepszą opcją jest start jako partia, pod szyldem ich ugrupowania – Razem, tłumacząc, że nazwa ta oddaje ideę zjednoczenia, tak oczekiwaną w lewicowym elektoracie, i niwelowała ryzyko niedoskoczenia do 8% progu.

Tu jeszcze wchodziła w grę kwestia subwencji z budżetu państwa. Aby ją otrzymać, partia musi zyskać co najmniej 3% poparcia, a koalicja – 6%. Liderzy Wiosny i SLD mogli się obawiać, że w przypadku startu z listy Lewicy Razem to ta partia będzie dzieliła pieniądze i niewiele im z subwencji skapnie. A przecież można to było szczegółowo uregulować odpowiednią umową.

Ale koniec już tych niepłodnych rozważań. SLD, Wiosna, Razem i pomniejszy lewicowy plankton idą razem pod szyldem Komitet Wyborczy Lewica

I już na koniec. Niech Lewicy nie przyjdzie do głowy atakowanie w kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej i ewentualnie innych opozycyjnych ugrupowań, które zagwarantują, że w żadne mariaże z PiS nie wejdą. Można natomiast, a nawet powinno się lekko podgryzać obrotowe PSL i walić jak w kuper wszystko co pójdzie pod szyldem Konfederacji. Ja mam zamiar to czynić.

Z kim i na kogo?

SONY DSC Definitywnie upadł projekt budowy wielkiej koalicji antypisowskiej. Nie będę analizował przyczyn, ani przytaczał plotki typu: kto chciał kogo ograć. Ale szczerze żałuję, bowiem przez pewien czas miałem problem na kogo postawić w jesiennych wyborach parlamentarnych.

A przecież wyniki eurowyborów, choć przegrane z PiS, nie odebrały sensu formule „szerokiego sojuszu wszystkich sił demokratycznych”. Jednak projekt ten został uśmiercony decyzją obrotowego PSL, zawsze szukającego jak największej ilości posad dla swoich działaczy. Ale już wiemy, że pod szyldem „Koalicji dla Polski” do wyborów pójdzie PSL, na którego listach znajdą się też uciekinierzy z Platformy oraz „szczątki” Kukiz 15.

Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem choć cała zjednoczona opozycja była od 2016 r. jednym z najważniejszych postulatów, oczekiwań, planów większości środowisk i autorytetów opozycyjnych. Jako jedyna, tak myślę, mogła zagrozić PiS. Natomiast jej rozbicie nawet tylko na trzy bloki jest dla „dobrej zmiany” korzystne, a powstała jeszcze czwarta – Konfederacja. Ale nie przesądza to jeszcze o wyniku wyborów.

Ciągle próbuję doszukać się w tym rozbiciu opozycji jakichś plusów: większa polityczna spójność poszczególnych bloków może przywrócić opozycji zniechęconych wyborców, którzy nie byli skłonni kupować w pakiecie, nieraz mocno sprzeczne z ich poglądami, opcje; utrudni ataki PiS na opozycję, bowiem będzie tych opozycji kilka i przekaz też będzie musiał być zróżnicowany; trudniejsze do odparcia ataki na PiS i jego politykę prowadzone z różnych stron, z różnymi argumentami, w ramach trzech czy czterech niezależnych koalicji wyborczych; rywalizacja, mam nadzieję, że pokojowa, opozycyjnych bloków może zdynamizować, zagęścić ich kampanię i… zwiększyć liczbę spotkań, konferencji prasowych, konwencji, pikników, plakatów; samodzielny wyborczy start PSL może pozwoli mu odzyskać części elektoratu wsi i małych miasteczek, który głosował dotychczas na PiS.

Wszystko to razem do kupy może sprawić, że nawet jeśli PiS wygra, to nie zyska samodzielnej większości, a przecież to jest głównym celem Zjednoczonej Prawicy (PiS) w nadchodzących wyborach.

A kto stanie w szranki z tą Zjednoczona Prawicą? Kto się choć trochę liczy? Koalicja obywatelska (PO. Nowoczesna, Inicjatywa Polska oraz znani samorządowcy i autorytety na dokładkę); Lewica (SLD, Wiosna i Razem oraz lewicowy plankton, samorządowcy i autorytety). Tylko ta dwójka gwarantuje, że w żadne układy powyborcze z PiS nie wejdzie.

Jest jeszcze Koalicja dla Polski i Konfederacja. Ale one gotowe są na kolaborację z PiS – to możliwi jego koalicjanci, choć PSL się jeszcze kryguje – na pytanie czy ewentualnie wejdzie z PiS w koalicję konkretnej odpowiedzi nie daje.

Tak więc mniej więcej wiecie co trzeba. Teraz zastanawiajcie się na kogo postawić. Ja już zdecydowałem. Zagłosuję na KW Lewica.

Nadal też uważam, wbrew sondażom, ale i w oparciu o ostatnio wskazaną tendencję, że każdy wynik jesiennych wyborów jest możliwy – nawet sumaryczna przewaga ugrupowań opozycyjnych (bez Konfederacji) nad Zjednoczoną Prawicą. Ale bez Was się to nie dokona. Musicie iść na wybory! Musicie oddać swój głos na prawdziwą opozycję, a nie na ewentualnych kolaborantów. Proszę Was o to!

A ja ciągle o programie

SONY DSC Słowo na handlową niedzielę

Oglądałem Konwencję inaugurującą kampanię Lewicy. Wysłuchałem „kosztownego” programu. Postępowy program światopoglądowy zjednoczonych formacji lewicowych jest dość oczywisty i jest ich siłą: liberalizacja ustawy antyaborcyjnej; prawa kobiet i wszelkich mniejszości (LGBT+); polityka senioralna; dostęp do żłobków, dopuszczalność związków partnerskich; walka z zawłaszczaniem państwa przez Kościół – to tylko niektóre.

Ale wg mnie najważniejszym zadaniem Lewicy jest wypracowanie rzeczowej krytyki polityki społeczno-gospodarczej PiS – nie w rodzaju: jesteśmy przeciw „rozdawnictwu”, ale damy więcej. Trzeba umiarkowanie chwalić przepisy w zakresie dalszego ograniczania wyzysku – godziwa płaca minimalna; obowiązek podpisania umowy przed dopuszczeniem pracownika do pracy – co zlikwidowało „syndrom pierwszej dniówki”, czyli sytuację, w której ludzie miesiącami pracowali na czarno, bo dla PIP ciągle był to ich pierwszy dzień. Nie dotyczy to jednak podejścia do podatków, którymi dziś wyłącznie chcę się zająć.

Otóż fetysz „obniżania podatków”, jako cudownego panaceum na szczęście i rozwój, a także złotej miary, która oddziela polityków odpowiedzialnych od populistów – to jedna z poważniejszych chorób polskiego dyskursu publicznego. PiS też ulega temu fetyszowi. Rząd przyjął właśnie z fanfarami projekt obniżenia od października tego roku PIT z 18 do 17%.

Tymczasem system podatkowy w Polsce już należy do najbardziej niesprawiedliwych w Europie. Średnia europejska, jeśli chodzi o różnicę między obciążeniami pensji najbogatszych i najbiedniejszych, wynosi 8%. Natomiast w krajach starej Unii bogatsi płacą o kilkanaście procent podatku więcej niż biedni. W Polsce system jest regresywny – klin podatkowy maleje wraz z ze wzrostem dochodów. Np. osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych płacą 29% podatków i składek, jeśli zarabiają do 10 tys. zł rocznie; a jeśli powyżej 200 tys. zł – tylko 26%. Na to nakłada się szczególnie duże obciążenie, jakim dla ludzi wydających całe dochody na życie jest wysoki VAT: najuboższe 10% Polaków wydaje na podatki konsumpcyjne 14% dochodów, a najbogatsze tylko 9%.

A przecież Polacy są przywiązani do równości. Mimo trzydziestu lat neoliberalnej propagandy o tym, jak należy wynagradzać przedsiębiorczość i inicjatywę tych, którzy… czynią dobro na odcinku rozwoju gospodarczego; mimo bredni o tym, że… przypływ podnosi wszystkie łodzie, 87% mieszkańców Polski uważa, że w Polsce różnice dochodów są zbyt duże (nie zgadza się z tym tylko 3% pytanych), a dwie trzecie z nas nie uważa swojego wynagrodzenia za sprawiedliwe, w tym co czwarty – „zdecydowanie nie”. Dlatego pisowskiej narracji o tym, że abstrakcyjni Polacy powinni mieć więcej pieniędzy, należy przeciwstawić odważne powiedzenie, że jedni mają za mało, a inni za dużo, i że trzeba to zmienić poprzez system podatkowy.

A obniżenie podatku dla wszystkich działa dokładnie w drugą stronę – dla przeciętnego obywatela państwa PiS zarabiającego tzw. dominantę (najczęściej wypłacaną pensję, która wynosi ok. 1800 zł na rękę), 1% podatku mniej oznacza zaoszczędzenie 25 zł miesięcznie, a np. dla prezesa Banku Centralnego (zarobił w 2018 r. ponad 700 tys. zł) – to już 600 zł miesięcznie, zaś dla 30 tys. tych, którzy w 2018 r. zarobili po ponad milionie – to 5 tys. zł miesięcznie.

W tym samym czasie liczba ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie zwiększyła się o ponad 400 tysięcy. A więc nie oni tak naprawdę skorzystają na pisowskiej obniżce podatków. Tak więc tylko zwiększenie podatków dla najbogatszych może pomóc w rozwiązaniu tego problemu.

„Razem” proponuje stawkę 75% dla dochodów powyżej pół miliona rocznie; SLD chce przywrócić dawną szczytową stawkę 40% dla zarabiających powyżej 200 tys. zł; „Wiosna” zapowiada zachowanie obecnych stawek PIT i CIT, ale da się chyba przekonać do bardziej lewicowych rozwiązań. Obie pierwsze formacje zgadzają się co do konieczności wprowadzenia progresji podatkowej i zlikwidowania możliwości uciekania w podatek liniowy poprzez jednoosobową działalność gospodarczą. Czyli pole do dyskusji jest. Dyskutuj więc Lewico sprawnie i natychmiast wprowadź te rozważania do społecznego dyskursu.

Strefa wolna od PiS

SONY DSC Słowo na sobotę przed handlową niedzielą

Według najnowszych badań aż 41% osób deklaruje niechęć do osób LGBT. Żadna inna mniejszość w Polsce takiej ksenofobii nie doświadcza.

Nie może więc dziwić, że marsze i wiece solidarności z osobami LGBT nie dotyczą już tylko równych praw, ale także prawa do istnienia w przestrzeni publicznej. Oto obecna władza i Kościół doprowadziły do tego, że osobom nieheteroseksualnym odmawia się prawa do tożsamości – chcesz być bezpieczny, to się nie ujawniaj.

W ten sposób udało się odczłowieczyć osoby nieheteroseksualne. Przykładami najświeższymi tego jest dołączona do jednego z wydań „Gazety Polskiej” naklejka z napisem: „Strefa wolna od LGBT” – naczelny gazety twierdzi, że „ideologia LGBT” ma wszelkie cechy ideologii totalitarnej, a także określenie tych osób jako „tęczowej zarazy” przez „czarnego” purpurata – wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Nic to, że narusza to Kodeks karny – zakaz pochwalania faszyzmu oraz konstytucję – zakaz dyskryminacji. A jednak pisowska prokuratura nie zareagowała, co już chyba nikogo nie dziwi.

Sprawa nalepek trafiła do sądu za sprawą jednego z działaczy LGBT – złożył pozew przeciwko „Gazecie Polskiej” o ochronę dóbr osobistych i wniosek o zabezpieczenie powództwa. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał tygodnikowi wycofać nalepki z wydania i miał ocenić czy „GP” naruszyła godność, bezpieczeństwo i prawa osób nieheteroseksualnych. Sprawa „czarnego” chyba też trafiła do Prokuratury – zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Rzecznik Praw Obywatelskich robi swoje – skarży do sądu administracyjnego uchwały samorządów o „strefach wolnych od ideologii LGBT”, jako naruszające konstytucję.

Warto by jeszcze postawić przed sadem – wnieść pozwy przeciwko innym biskupom kościoła rzymsko-katolickiego oraz politykom PiS, z naczelnikiem Polski włącznie, za szczucie na nieheteronormatywnych obywateli, bowiem ma to wpływ na społeczne nastroje i zachowania (vide Białystok – pobicie uczestników, ale nie tylko, „Marszu Równości” i Wrocław – pobicie dziennikarza).

Więc wołam: – Kto jest za strefą wolną od PiS, niech 13 października stawi się przy urnie wyborczej i to potwierdzi.

Samorządowe in vitro

SONY DSC Według Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii niepłodność w Polsce dotyczy od 10 – 16% par, to ok. 1,35 -1,5 mln).

A czy jeszcze pamiętacie, że był w Polsce rządowy program kompleksowego leczenia niepłodności, w tym i pozaustrojowego czy inseminacji? Nie działa od trzech kat (od nastania PiS). Zastąpił go rządowy program zdrowia prokreacyjnego – leczenia niepłodności, który nie uwzględnia finansowanie zabiegów in vitro, mimo że zapotrzebowanie na tego typu leczenie określa się na poziomie 23-25 tys. rocznie.

Problemu nie widzi PiS, ale dostrzegają samorządy „wolne od PiS”. Samorządowe programy dofinansowania in vitro wprowadziło już wiele dużych miast oraz miasteczek, ale też gmin, a także województwo Łódzkie. Efekty to, dla przykładu, 154 dzieci urodzonych w Warszawie i 71 – w Poznaniu. To więcej niż w czasie trwającego już prawie trzy lata pisowskiego programu – dzięki niemu urodziło się zaledwie 70 dzieci (dane na początek 2019 r.). A, dla porównania, dzięki wprowadzonemu przez rząd PO-PSL w lipcu 2013 r. programowi refundacji in vitro na świat przyszło ok. 22 tys. dzieci. Powrót tego programu, a nawet jego rozszerzenie zapowiedziała Platforma Obywatelska. Mam nadzieje, że znajdzie to odzwierciedlenie w programie wyborczym Koalicji Obywatelskiej.

Następnym województwem, które się za to bierze, to Mazowieckie. Tu od września, za sprawą radnych sejmiku wojewódzkiego „wolnego od PiS”, zacznie działać program refundacji zapłodnienia pozaustrojowego. Będzie to największy terytorialnie program refundacji in vitro w Polsce po wygaszeniu rządowego wsparcia dla niepłodnych par przez pisowskiego ministra zdrowia w 2016 r. Budżet programu to 6,6 mln zł. Da się tym sfinansować 1098 procedur zapłodnienia pozaustrojowego dla ok. 366 par – dla każdej z nich zarezerwowano trzy próby; przewidywana wysokość dofinansowania: od 6 do 18 tys. zł.

Dofinansowaniem objęto także, to nowość, mrożenie komórek jajowych u pacjentek chorych na nowotwory, które chciałyby w trakcie leczenia zabezpieczyć swoją płodność.

Kryteria kwalifikacji do programu to m.in. stwierdzona i potwierdzona bezwzględna przyczyna niepłodności, bez górnego przedziału wiekowego dla pacjentek – o tym, czy kobieta w wieku 41 lat lub więcej będzie mogła przystąpić do procedury in vitro, będzie decydował lekarz.

Jednak pamiętajcie, że to sobie hula, ale do czasu. Jeśli bowiem PiS po jesiennych wyborach parlamentarnych nadal będzie miał w Polsce władzę to ubezwłasnowolni samorządy, a w pierwszej kolejności zablokuję tą „niekościelną” metodę leczenia niepłodności. Myślcie i o tym przy urnach wyborczych!

Pomarzyć dobra rzecz 2

SONY DSC Niezależnie od tego komu za to wyrażać wdzięczność, ale faktem jest, że powstał sojuszu: SLD, Wiosny i Razem. Dołączyło do niego też kilka małych lewicowych formacji.

I choć trzy podstawowe partie wiele dzieli, jeśli się nie pokłócą, mogą wprowadzić lewicę z powrotem do Sejmu – wojujące ze sobą do niedawna partie lewicowe ogłosiły, że idą do wyborów parlamentarnych razem. Jeśli sojusz ten nie rozpadnie się, może zostać trzecią siłą w Sejmie.

Zaakceptowanie tego sojuszu wymagało od działaczy wszystkich partii dużej elastyczności i krótkiej pamięci. Oczywiście miłości to tu nie ma, ale mam nadzieję, że liderzy tych ugrupowań zdają sobie sprawę z tego, że są na siebie skazani. To jest być albo nie być dla lewicy. Albo wszyscy pójdą razem, albo lewica zniknie ze sceny politycznej.

Ten lewicowy sojusz stworzył kilka zespołów roboczych, wypracował strategię kampanijną oraz zbudował listy i dyskutuję o programie.

Program? Ja właśnie na ten temat. Czy da się ustalić wspólne stanowisko? Jedno dla mnie nie podlega dyskusji: być antyPiSem – mocno atakować PiS oraz pokazywać pozytywne różnice między postępową lewicową koalicją a Platformą (Koalicją Obywatelską?) w kwestiach: socjalnych, praworządności, klimatycznych, światopoglądowych, w tym dotyczących praw mniejszości. Inaczej jeszcze. Skupiać się na sprawach ważnych dla lewicy: polityce społecznej, dostępności mieszkań czy edukacji; walczyć o równość w sferze wolności osobistych oraz w kwestii warunków życia.

Na jaki wynik może liczyć lewica? W kilku ostatnich sondażach sumaryczne notowania trzech partii oscylowały w okolicach 10%, W każdym bądź razie lewica ma szansę na dwucyfrowy wynik, bo w Polsce jest wystarczająca do tego liczba lewicowych wyborców. Ale jeśli będą prowadzić trzy równoległe kampanie i konkurować ze sobą, to nic z tego nie wyjdzie.

No i trzeba też – to jeden z celi strategicznych, przekonać wyborców, że lewica ma realne szanse na ten dwucyfrowy wynik. W innym wypadku wyborcy będą obawiać się głosowania na komitet, który może wylądować pod progiem, i to tym bardziej, że ze względu na frekwencję przekroczenie go będzie trudniejsze niż cztery lata temu.

Można było obawiać zakłócenia tej dobrze zapowiadającej się współpracy przy podziale miejsc na listach wyborczych i w trakcie uzgadniania formuły w jakiej lewica wystartuje w jesiennych wyborach, ale się udało.

Z trzech opcji: koalicja – 8% próg wyborczy; start działaczy Wiosny i Razem z list SLD lub SLD i Wiosna z list Lewicy Razem – próg wynosi 5%; komitet wyborczy wyborców – tu brak subwencji, wybrano wariant KW SLD – optymalny w zaistniałych warunkach.

A mnie się marzy wejście zjednoczonej lewicy do Sejmu, a następnie stworzenie nowego lewicowego ugrupowania, którego założycielami byliby członkowie SLD, Wiosny i Razem.