Konfrontując świadectwa czasu Zagłady, można ujrzeć głęboki wymiar tego, co się wówczas stało. Dowiadujemy się np., że getta w okupowanej Polsce w większości były otwarte. Żadnych murów, czasem niedbale zbity z desek parkan czy płot. Ale Żydzi wiedzieli, że nie mogą wyjść poza wyznaczony teren. Niemców było mało, w mniejszych miasteczkach czasem nie było ich wcale. A jednak ci ludzie umierali z głodu i nie wychodzili z gett. Tak się działo m.in. dlatego, że bali się polskiej policji granatowej i polskich sąsiadów. 2,5 mln Żydów dożyło na terenie Generalnej Guberni do 1942 r. Niecałe 10%. nie dało się zapędzić do pociągów śmierci i próbowało przetrwać. Ostatecznie udało się to 50 tys.
A popatrzmy co działo się w chwili rozpoczęcia przez Niemców likwidacji gett na przykładzie miasta Węgrowa, gdzie nastąpiło to 22 września 1942 r. W dokumentach niemieckich widać mobilizację SS, polskiej policji i ukraińskich oddziałów pomocniczych. W narracjach żydowskich zaś przerażenie postawą Polaków. Żydzi bowiem co do Niemców i Ukraińców złudzeń nie mieli, ale co do swoich sąsiadów owszem, więc ich zdrada była najbardziej bolesna.
Są też relacje Polaków, którzy obserwowali likwidację tego getta – a właściwie mordowanie jego mieszkańców. Osiem tysięcy ludzi zapędzono do Sokołowa, a później wtłoczono w pociągi do Treblinki. Ale jeszcze na ulicach Węgrowa zamordowano tego samego dnia tysiąc osób. Część mieszkańców rzuciła się do rabowania trupów, wyrywania złotych zębów. Znikąd pojawiły się brygady polskiej Ochotniczej Straży Pożarnej, które wyszukiwały ukrywających się Żydów. Następnego dnia w okolicy nie było już Niemców i Ukraińców, a polscy strażacy i policjanci granatowi dalej wyciągali Żydów z kryjówek i mordowali. I tak przez trzy tygodnie.
Z różnymi wariantami takiego scenariusza mieliśmy do czynienia w Biłgoraju, Miechowie, Bochni, Frampolu, Działoszycach, Nowym Targu, Stoczku czy też Złoczowie. A są to dane z kilku tylko miast, na tle wielu opisanych. Choćby tylko z tej perspektywy widać, że część moich rodaków wzięła – niekiedy bez żadnej zachęty ze strony okupantów, udział w przyczynieniu się do zguby narodu żydowskiego. I wielu nadal nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że jakaś część z nas postąpiła w sposób nieludzki z jeszcze słabszymi ofiarami, z ludźmi będącymi na samym dnie nieszczęścia. W całej okupowanej Polsce dochodziło do masowych mordów, które później zostały starannie przysypane świadomą decyzją, ażeby je z pamięci wyeliminować.
Zastąpiono tę pamięć kultem Sprawiedliwych. Traktuje się te bohaterskie osoby w sposób instrumentalny, żeby zdusić rozmowy o złu, jakie się wydarzyło. Choć oczywistym jest, że nie wszyscy Polacy niosący Żydom pomoc zostali odznaczeni, że było ich więcej; że można powiedzieć, iż każdy Żyd, któremu się w Polsce udało przeżyć okupację na jakimś etapie, jakąś formę pomocy musiał uzyskać. Inna sprawa, że często była to pomoc jednorazowa, krótkotrwała bądź też sowicie opłacana. Nie było w tym zresztą nic złego, o ile ratujący Polak, dla którego niesienie pomocy było niezwykle niebezpiecznym, ale bardzo dochodowym zajęciem, dotrzymywał warunków umowy. Często, niestety, nie. Natomiast samo posługiwanie się liczbą Sprawiedliwych, jako formą kończenia dyskusji jest kompromitujące, tak jak i umniejszanie bohaterstwa i poświęcenia Sprawiedliwych. A przecież chodzi o to, aby podejść dojrzale do własnej historii, spojrzeć horrorom w twarz; żebyśmy zrozumieli, że historia Zagłady nie jest historią z happy Endem; że większość Żydów, którzy stracili życie po ucieczce z likwidowanych gett – a ich liczbę określono na 175 – 210 tys. – zginęła przy współudziale bądź też z rąk Polaków; i że szacunki te są zaniżone, bo nie uwzględniają ofiar sprzed wiosny 1942 r. Cdn.