Dyskryminacja mężczyzn

SONY DSC Słowo na handlową niedzielę

W Rzeczpospolitej Polskiej najbardziej dyskryminowaną grupą są mężczyźni, a szczególnie ojcowie. To oni, wbrew zapisom Konstytucji, nie są przez sądy traktowani na równi z matkami – kobietami. Niemal zawsze to oni są zmuszani do płacenia alimentów i to zazwyczaj zawyżonych, z których utrzymują się nie tylko dzieci, ale i ich matki. Sądy rodzinne niemal nigdy nie przyznają ojcom opieki nad dziećmi. Mogą się z nimi spotykać jedynie w weekendy, i to tylko wtedy, jeśli matka wykaże dobrą wolę i zgodzi się wydać dziecko ojcu.

Postponowani przez polskie prawo ojcowie od lat walczą o swoje prawa, w tym o opiekę naprzemienną (dziecko byłby tydzień u ojca i tydzień u matki) oraz o wprowadzenie kar za odmowę kontaktów. Na razie bez rezultatów, choć PiS to obiecywał.

Kobiety biją też swoich partnerów, ale prawo nagminnie uznaje mężczyznę za sprawcę przemocy domowej, pomimo tego, iż to kobiety składają ponad 50% fałszywych oskarżeń. W sądach kobieta, która bije mężczyznę jest łagodniej traktowana niż mężczyzna, który bije kobietę.

Mężczyzna pozbawiony wsparcia państwa musi bronić się przed kobietami sam. Nie ma domów samotnych ojców, tak jak i nie ma domów ofiar przemocy domowej dla mężczyzn. Gdy kobieta zabije czy ukradnie, to wyrok dla niej jest znacznie niższy niż za to samo przestępstwo dokonane przez mężczyznę. A w więzieniach panie mają lżej niż notorycznie gwałceni analnie mężczyźni.

Dodajmy do tego jeszcze łatwość kobiet w oskarżaniu mężczyzn o gwałt czy molestowanie. W praktyce przed takim zarzutem mężczyzna nie ma możliwości się obronić. Nie wspominając o tym, że żaden facet nie wygra w sądzie sprawy gdy to on zostanie przez kobietę zgwałcony czy będzie przez nią molestowany. Kobiety na takie zarzuty są w polskiej praktyce wyrokowania impregnowane.

Miłe gesty mężczyzny wobec kobiet to dziś molestowanie. Natomiast uzus prawny daje kobiecie prawo do prowokowania seksualnego. Może się ona bezkarnie nosić niemal nago. Ale jakiekolwiek spojrzenie faceta na nią może skutkować oskarżeniem o molestowanie. Do tych kwestii dyskryminacji prawnej trzeba też dodać dyskryminację ekonomiczną mężczyzn – niższy wiek emerytalny dla kobiet. I to mimo produktywności i dłuższej średniej ich życia. A wypłaty chorobowego w czasie trwania ciąży, a dofinansowania i dotacje skierowane tylko dla kobiet, które chcą założyć firmę. A wszystko to pod płaszczykiem aktywizacji zawodowej „słabszej płci”.

Medycyna też dyskryminuje mężczyzn. Podczas katastrof i wypadków w pierwszej kolejności ratuje się kobiety i dzieci. Nie wspominając o tym, że kobiece choroby, w tym profilaktyka raka, są 15 razy lepiej finansowane niż choroby męskie. Cdn.

Koalicja antyPiSowska! Jaka?

SONY DSC Słowo na sobotę przed handlową niedzielą

Różne padają pomysły. Trzeba się na coś zdecydować i to szybko.

  • Są zwolennicy dwóch antyPiSowskich koalicji: grupy centrum, czyli PO z SLD oraz bloku lewicy zawierającego: Wionę, Lewicę Razem, Zielonych i inną lewą drobnicę. PSL?
  • Natomiast zwolennicy wyrazistego podziału na lewicę i prawicę wskazują też na dwie antyPiSowskie koalicje, ale w innej konfiguracji: PO z PSL – te centroprawicowe ugrupowania znakomicie się uzupełniają, oraz SLD z Wiosną, Razem oraz mniejszymi podmiotami lewicowymi, w tym i z Barbarą Nowacką, jako blokiem zjednoczonej lewicy.
  • Rozważania o samodzielnym starcie PSL sensu nie mają, więc mówi ono o jakiejś Koalicji dla Polski. Kto miałby ją tworzyć? Nie wiem.
  • Samodzielny start SLD, to paranoja, ale taką alternatywę dla swych członków w przewidzianym referendum też się prezentuje.
  • Jednak ci co na pierwszym miejscu stawiają odsunięcie PiS od władzy, kierują nasz wzrok i myśl naszą na fakt, iż wszelkie obliczeń wskazują na to, że z powodu wyborczej zasady d’Hondta opozycja nietworząca jednej koalicji nie ma szans na zdobycie w Sejmie większości. Tak więc zmagania centroliberałów z lewicami mają sens dopiero po zwycięskich wyborach oraz stworzeniu jakiejś większości sejmowej i rządu.

Dla mnie wybór jest jeden. Jestem zwolennikiem natychmiastowego odsunięcia PiS od władzy – wysłania go w niebyt.

PiSowskie reparacje wojenne Cd.

SONY DSC Gdy mówimy o rozliczeniach polsko-niemieckich – reparacjach (vide poprzedni wpis), nie sposób pominąć spraw terytorialnych. Oto Niemcy za II wojnę światową utraciły 20% etnicznego terytorium na wschodzie – mieszkało tu 8 milionów ludzi. Mały fragment tego terytorium przypadł Związkowi Radzieckiemu, reszta Polsce – staliśmy się głównym terytorialnym beneficjentem klęski Niemiec.

W Polsce nabytki te traktuje się jako rekompensatę za utracone Kresy Wschodnie, zaś w Niemczech jako rekompensatę za okupację i jej konsekwencje – coś na kształt odszkodowania.

PiSowski zespól uważa, że Ziemie Zachodnie nie zrekompensowały w pełni nawet polskich strat na Wschodzie, a ponadto zmiany graniczne zostały postanowione przez zwycięskie mocarstwa, bez polskiego i niemieckiego udziału. To oczywiście fałsz. Decydując o przesunięciu granic Polski na zachód, Konferencja Wielkiej Trójki w Teheranie nie brała pod uwagę rekompensaty w wymiarze terytorialnym – kilometr za kilometr, lecz w ludnościowym. Polskie Kresy zamieszkiwali w większości Ukraińcy i Białorusini oraz Żydzi. Przyjęto zatem, że 70% ludności pozostanie na miejscu. Przesiedleniu do Poleski podlegać będzie około 3 milionów Polaków i dla nich zamierzano stworzyć siedzibę na odpowiedniej części ziem poniemieckich. Jednak wskutek zabiegów rządu polskiego i dzięki zdecydowanemu poparciu Stalina, zgodzono się w Poczdamie na 3-krotnie większy nadział terytorialny dla Polski, mając na względzie też zadośćuczynienia Polsce za straty wojenne.

Ziemie Zachodnie przekazywano Polsce w zasadzie puste – po wysiedleniu ludności niemieckiej. Wartość materialna takich opuszczonych ziem jest kilkakrotnie wyższa niż zamieszkałych. Na własność zajmującego je państwa przechodził bowiem nie tylko majątek publiczny, lecz wielokrotnie większy majątek prywatny, należący do ludności niemieckiej znacznie zamożniejszej niż polskiej – miliony hektarów obszarniczej i chłopskiej ziemi, setki tysięcy domów mieszkalnych, warsztatów pracy itp. Polska na Kresach pozostawiała tylko dość ubogą własność publiczną i dobytek dwóch milionów Polaków, którzy się faktycznie repatriowali. Na Ziemiach Zachodnich obejmowała znacznie bogatszą własność publiczną i mienie nieruchome, a częściowo też ruchome po siedmiu milionach Niemców.

I jeszcze taka perełka. Oto do polskich roszczeń odszkodowawczych pisowska komisja zamierz zaliczyć utracone dochody 2,5 miliona polskich Żydów, ofiar Holokaustu – jakieś kilkaset miliardów dolarów. Czyli co? Polska chce dwukrotnie wzbogacić się na żydowskiej tragedii? Nie dość, że przejęła znaczne bezspadkowe mienie pożydowskie, głównie nieruchomości, na własność państwa, to teraz chce od Niemiec rekompensaty za utracone zarobki pomordowanych Żydów, choć narodu żydowskiego już w Polsce nie ma.

I na koniec koszty szacowania strat ustalanych przez przedmiotową pisowską komisję – wyliczania rekompensat, i to nie realnych a propagandowych. Oto zatrudniono do tych prac tłumy dobrze opłacanych ekspertów – wydano już miliony złotych. A jakich możemy oczekiwać zysków finansowych? Nul, czyli zero. O zyskach wizerunkowych wolę nie wspominać.

PiSowskie reparacje wojenne

SONY DSC PiSowski przewodniczący zespołu sejmowego ds. oszacowania wysokości odszkodowań należnych Polsce od Niemiec za straty spowodowane w czasie II wojny światowej, dał wreszcie głos – przedstawił jak sobie ten rachunek krzywd wyobraża. I wyszło mu ponad bilion dolarów. Niezła sumka. Mrzonki! Ale sporo ludzi w Polsce może się na to nabrać, więc zwracam tu uwagę na rzeczowe błędy i propagandowe manipulacje faktami – przynajmniej na te najważniejsze.

Zacznę od pytania. – Kto i jak miałby zadecydować o przyznaniu Polsce tych odszkodowań? Z reguły decydowano o ich wysokości w traktatach pokojowych. O kształcie powojennego pokoju po II wojnie światowej zdecydowały cztery mocarstwa. Najważniejszy segment tej wojny – europejski konflikt z Niemcami, nie zakończył się konferencją pokojową. Jej namiastką bezpośrednio po wojnie była Konferencja Poczdamska Wielkiej Trójki (lipiec 1945 r.). To ona zdecydowała również o reparacjach za szkody wojenne należne od Niemiec – ich wysokość wyznaczono na 20 mld dolarów.

Ponieważ państwo niemieckie zostało zlikwidowane i nie istniały jeszcze plany jego wznowienia, zdecydowano, że reparacje będą pobierane z gospodarki niemieckiej bezpośrednio przez mocarstwa okupujące i zarządzające Niemcami – w połowie ZSRR, a w połowie alianci zachodni. Te mocarstwa miały z pobranych przez siebie reparacji zaspokoić żądania innych ofiar niemieckiej agresji: ZSRR – Polski i Czechosłowacji, a zachodni alianci – krajów Beneluksu. Polsce ZSRR miał przekazać 15% swoich reparacji – równowartość ok. 1,5 mld dolarów.

Po powstaniu RFN mocarstwa zachodnie zaprzestały pobierania reparacji – faktycznie z nich zrezygnowały. Związek Radziecki, mimo powstania NRD, jeszcze przez 4 lata reparacje ściągał, ale w 1954 r. poczuł się zmuszony do pójścia w ślady zachodnich rywali. Polska nie miała wyjścia i też musiała zrezygnować z reszty reparacji m.in. i dla tego, że postanowienia poczdamskie nie nakładały na państwo niemieckie obowiązku płacenia reparacji bezpośrednio komukolwiek, lecz jedynie za pośrednictwem mocarstw okupujących.

Nie wiadomo dokładnie jaka część z należnych Polsce 1,5 mld dolarów pozostała niespłacona. Prawdopodobnie nie więcej niż kilkaset milionów. Jest sporne, czy Polska formalnie z tych reparacji zrezygnowała. Ale jeśli nawet nie, to i tak ich wielkość nie pozostaje w żadnej proporcji do wcześniej podanej przez PiS – szacowanej, bilionowej kwoty.

Kolejne pytania dotyczą tego: – Jak rząd PiS zamierza dochodzić policzonej od nowa, wielokrotnie wyższej, kwoty roszczeń reparacyjnych. – Czy zaproponuje zwycięskim mocarstwom reasumpcję postanowień poczdamskich? – Czy może też, narażając się na jeszcze większą śmieszność, Polska wystąpi w roli głównego pogromcy Niemiec w tej wojnie i na własną rękę podejmie rokowania o nowy traktat pokojowy?

Odpowiadając na te pytania trzeba jednak mieć na uwadze, że taki traktat z Niemcami został już zawarty 29 lat temu i Rzeczpospolita Polska (już wtedy nie PRL) przyjęła go do akceptującej wiadomości. Traktat ten wynegocjowano latem 1990 r. na konferencji zwanej 2 + 4 – dwa państwa niemieckie i cztery mocarstwa okupujące. Mocarstwa te i tym razem odmówiły zaproszenia pozostałych uczestników wojny, niezmiennie stojąc na stanowisku, że o rozliczeniu z Niemcami zdecydują same. Problem reparacji dla nich już nie istniał, nawet nie wprowadziły go do porządku obrad. Konferencja miała 4 sesje, na jedną z nich – paryską, zaproszono przedstawiciela Polski, aby wysłuchać jego opinii. W jego obecności przyjęto tzw. protokół paryski stwierdzający, że innej już konferencji pokojowej z Niemcami nie będzie, że ta jest ostateczna.

We wrześniu 1990 r. podpisano w Moskwie wynegocjowany traktat pokojowy z Niemcami pod znamiennym tytułem „O ostatecznej regulacji w kwestii Niemiec”. O reparacjach nie było tam mowy. I nic nie wskazuje na to, że da się go obalić. Cdn.

Zielonych pilnie poszukuję

SONY DSC Europejscy Zieloni w eurowyborach zgarnęli ponad 20% głosów. W niektórych krajach europejskich już rządzili i nadal wchodzą w koalicje rządowe. Ja  na taką partię Zielonych czekam w Polsce. Partię, która przejmie wiele ideałów lewicy. Partię o europejskim programie stanowiący, że Unia powinna się skupiać na walce ze zmianą klimatu – stworzyć unię energii odnawialnej i budżet służący zwiększaniu inwestycji.

Partię dążącej do tworzenia mocnej i samodzielnej strefy euro i Unii, która będzie finansować nowe inwestycje związane z ochroną klimatu, usługami publicznymi i edukacją.

Partię sprzeciwiającą się cięciu wydatków socjalnych w obliczu kryzysu ekonomicznego. Dążącej do objęcia wsparciem z budżetu unijnego najsłabszych pod względem gospodarczym regionów, przy tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, instytucji publicznych oraz przedsiębiorstw – żeby mieć na to kasę.

Partię domagającą się jednolitego opodatkowanie dla przedsiębiorstw w całej Unii, a także wprowadzenia podatku dla koncernów cyfrowych oraz  od transakcji finansowych.

Partię, która przede wszystkim opowiada się za wprowadzaniem dyrektywy w sprawie płacy minimalnej gwarantującej sprawiedliwy dochód wszystkim pracownikom w UE, proporcjonalnie do kosztów utrzymania w każdym kraju. A także wprowadzenia w Unii minimalnych standardów w zakresie ubezpieczenia społecznego i opieki zdrowotnej, jednolitego prawa migracyjnego oraz sprawiedliwego i solidarnego mechanizmu rozdzielaniu uchodźców.

Partię, która jest za NATO, małżeństwami jednopłciowymi, walką z wszelką nietolerancją, podatkiem dla najbogatszych, szeroką pomocą dla najbiedniejszych i za wszystkim tym, co do tej pory stanowiło domenę socjaldemokracji czy innej demokratycznej lewicy.

Tak, taki program Zielonych nie ma nic wspólnego z ekstremizmem nawiedzonych ekologów, bowiem tacy Zieloni wyraźnie odcinają się od wszelkiego typu organizacji, dla których liczą się żabki, żółwie i roślinki, a nie człowiek żyjący w bezpiecznym gospodarczo kraju z czystym powietrzem.

Takich Zielonych w Polsce potrzebuję!

Marsz po mandaty…

SONY DSC Z analiza wyników uzyskanych przez poszczególnych kandydatów Koalicji Europejskiej na europosłów wyciągane są wnioski, że decyduje ilość spotkań kandydata z potencjalnymi wyborcami twarzą w twarz, też ilość uściśniętych dłoni – że to jego mobilność piesza, rozdawanie ulotek, jest najcenniejszą kwalifikacją jako polityka.

Jednak coś w tej ocenie mi nie gra. Oto Bartosz Arłukowicz zdobył mandat, bowiem ciężko nań „pracował”. Ale zdobył go też Włodzimierz Cimoszewicz, mimo że „nie pracował”, Czyżby więc jeszcze coś innego miało wpływ na to, przy którym nazwisku wyborca postawi krzyżyk (dwie przecinające się linie w danej kratce)?

Ten drugi był premierem, ministrem sprawiedliwości, ministrem spraw zagranicznych i marszałkiem Sejmu. Jest doktorem prawa. Ma pełne kwalifikacje do bycia merytorycznym, konstruktywnym europosłem.

Ten pierwszy to działacz SLD, który z listy lewicy zdobył mandat poselski, a znalazł się w prawicowym rządzie jako minister zdrowia. Nie rozwiązał żadnego problemu lecznictwa, które ciągle potrzebuje więcej pieniędzy i więcej lekarzy. A to wymaga podniesienia i upowszechnienia składki zdrowotnej – wyższych podatków; zatrzymania w kraju lekarzy studiujących za darmo, a potem pryskających na Zachód. Czyli pewnego rodzaju zamachu na wolność jednostki; stworzenia szybkiej ścieżki wchodzenia do zawodu dla lekarzy importowanych z uboższych krajów – otwarcia na imigrantów. Tego typu rozwiązania nie rozbudzają sympatii Polaków. Nie dziwi więc, że ten nic w tej mierze nie robił, by nie zostać zapamiętany negatywnie. I teraz mógł przemierzać pieszo swój okręg wyborczy – zarabiać na mandat.

Ale czy o to w tym wszystkim chodzi? Czy w tej metodzie jest czas na rzeczywistą rozmowę z wyborcami? Co przynosi krajowi, systemowi politycznemu, obywatelom? Jaką merytoryczną pracę wykonuje kandydat podczas „zdzierania butów”? Czemu więc bezkrytycznie akceptujemy myśl, że determinacja polityka w zdobyciu posady za 70 tys. zł miesięcznie jest czymś, co powinniśmy podziwiać i naśladować? A widać, że takie idą wytyczne od partyjnej góry.

Odpowiedź mogłaby być jednoznaczna, gdyby nie skutki działanie PiS. Oto żyjemy w czasach postpolityki – polityka przestała służyć realizowaniu konkurencyjnych idei, różnych wizji państwa, a stała się ćwiczeniem marketingowym, jak sprzedaż produktów, których nikt nie potrzebuje, i które niczym się między sobą nie różnią.

Przykro mi to mówić, ale Koalicja Europejska była tej postpolityki wiernym wyrazicielem – sklejenie na jednej liście ugrupowań o sprzecznych w założeniu programach i ideach było wyraźnym sygnałem, że nie chodzi o programy i idee. Te zastąpiono wspólnym obrzydzeniem do PiS.

Kłopot z postpolityką jest i ten, ze swymi działaniami tworzy miejsce dla antysystemowych populistów wzywających do obalenia demokratycznego porządku. Prawicowi demagodzy rosną w siłę, gdy… został ustalony konsens w centrum, który nie pozwala wyborcom dokonywać prawdziwego wyboru między znacząco różnymi opcjami politycznymi — pisze znawca problematyki postmarksizmu. I dalej… – Polityka, zamiast być terenem, gdzie toczy się agonistyczna debata pomiędzy lewicą a prawicą, zostaje zredukowana do „kręcenia kołowrotkiem”. Tu miejsce konfliktu prawicy z lewicą zajmuje walka dobra ze złem. A to nie jest dobrze, albowiem zastępowanie polityki przez etykę, przeniesienie sporu politycznego w kategorie moralne, prowadzi nieuchronnie do jego dewastującej radykalizacji – do zastąpienia konfrontacji politycznych przeciwników frontalną walką wrogów.

I właśnie w tym momencie się znajdujemy. PiS sprowadziło opozycję i jej wyborców do roli obywateli drugiej kategorii; „zjednoczona opozycja”, zamiast merytorycznej krytyki działań władzy, wzywa do obdarzania jej obrzydzeniem i karci surowo każdego, kto takiej emocji nie wyraża.

Tylko, że wyborcy, którzy odczuwają wyraźną poprawę swego losu, a takich jest większość, ten antypisowski szantaż moralny mają głęboko w…, i to tym bardziej, że przekaz ten płynie od formacji bezideowej, której głównym pragnieniem jest zdobycie jak największej ilości mandatów.

A mnie interesują ludzie z kręgosłupem, którzy potrafią robić politykę, z której wynika coś dobrego: dla kraju, dla Polski, dla Europy, dla ludzi. Takich z całego serca życzę pisowskiej opozycji. Na taka opozycję chce oddać swój głos w wyborach parlamentarnych.

Jestem jednoznacznie przeciw Cd.

SONY DSC W orzecznictwie Trybunału strasburskiego przyznaje się dużą swobodę państwom w zakresie regulowania ochrony przed obrazą religii i uczuć religijnych.

Uznano, że nie ma europejskiego standardu dotyczącego znaczenia religii i potrzeby jej ochrony. W każdym kraju może być inna wrażliwość, inna sytuacja społeczna. I oceniając konkretną skargę, Trybunał bierze pod uwagę właśnie tę wrażliwość, a także publiczne znaczenie ocenianej wypowiedzi. Jeśli uzna, że padła w ramach ważnej debaty, to rośnie siła ochrony wolności słowa.

Bierze też pod uwagę, w jaki sposób zostały zaatakowane uczucia, przedmioty czy symbole religijne. Czy np. zostały zniszczone, oplute, znieważone. Jednak co do zasady pierwszeństwo ma ochrona religii przed wolnością słowa. Zresztą Trybunał w Strasburgu tak starannie unika stworzenia jednolitego europejskiego standardu w sprawie ochrony religii i uczuć religijnych, że nie zakwestionował nawet faktu, że w Anglii i Walii prawo chroni jedynie religię anglikańską, która jest tam religią państwową. Tyle, że choć przepis o ochronie religii i uczuć nadal pozostaje w angielskim kodeksie karnym, to od 1998 r. jest martwy – Izba Lordów w raporcie przyjętym w 2003 r. uznała, że jego użycie byłoby sprzeczne z wolnością słowa i zasadą określoności przepisów prawnych.

Generalnie Trybunał stoi na stanowisku, że ingerencja państwa (prokuratury, sądu) jest uprawniona, bowiem chociaż wyznawcy religii nie mogą wymagać żeby nie była ona krytykowana, to jednak forma tej krytyki nie może przekraczać granic przyzwoitości – nie może być agresją i szyderstwem.

Inaczej widzi to ONZ. Rezolucja przeciwko zniesławianiu religii z 2007 r. przyjęta przez Radę Praw Człowieka uznaje jedynie, że swoboda wypowiedzi powinna podlegać ograniczeniom dla zapewnienia szacunku wobec religii.

I choć widzimy, że ściganie za obrazę uczuć religijnych i religii nie zawsze sprzeciwia się wolności słowa, to pozostaje pytanie: – Czy jest potrzebne w demokratycznym, świeckim społeczeństwie? Oto Rada Europy uważa, że nie. Jej Zgromadzenie Parlamentarne w rezolucji z 2006 r. w sprawie swobody wypowiedzi i poszanowania wierzeń religijnych rekomenduje, by znieść przepisy ograniczające wolność słowa w imię ochrony grup religijnych. Uznaje, że ścigana powinna być tylko mowa nienawiści na tle religijnym. Zgromadzenie powtórzyło to w kolejnej rezolucji z 2007 r. w sprawie bluźnierstwa, obrazy religijnej i mowy nienawiści powodowanej przekonanymi religijnymi.

Czyli nic nie stoi na przeszkodzie, by Polska zniosła art. 196 kk, bowiem mamy przepisy karne zakazujące mowy nienawiści na tle wyznaniowym: dotyczą nawoływania do nienawiści i znieważania jednostki lub grupy z powodu jej wyznania.

W Sejmie poprzedniej kadencji projekt przewidujący wykreślenie z Kodeksu karnego art. 196 wniósł Ruch Palikota. Swoją inicjatywę legislacyjną miał też Klub SLD: aby obraza uczuć ścigana była wyłącznie z oskarżenia prywatnego, a jej penalizację ograniczyć tylko do czynów dokonanych w miejscu przeznaczonym do kultu religijnego, czyli głównie do świątyń; i żeby zmniejszyć karę z 2 lat do 6 miesięcy więzienia.

Prawnicy mają różne na ten temat zdania. Część twierdzi, że art. 196 jest niezbędny dla wykonania art. 53 konstytucji, gwarantującego wolność sumienia i wyznania. Ale przecież ten artykuł wymienia, co składa się na pojęcie wolność religii: wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru, uzewnętrzniania jej publicznie lub prywatnie przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie, a także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu i korzystanie z pomocy religijnej. Nie wynika z tego konieczność ścigania prawem karnym za obrazę uczuć, bowiem penalizacja konstytucyjnych wolności przez państwo ma charakter negatywny: powstrzymywania się od ingerencji w nie, a nie pozytywny, czyli polegający na obowiązku robienia czegoś – państwo nie ma obowiązku aktywnej ochrony uczuć religijnych, a już na pewno nie za pomocą prokuratury. Zupełnie wystarczy ochrona prawa cywilnego: dóbr osobistych.

Biorąc wszystko powyższe pod uwagę jestem za zniesieniem przedmiotowego przepisu, a na początek choćby tylko to, że jeśli ścigać karnie za obrazę uczuć to tylko prywatnym aktem oskarżenia. Jeszcze raz podkreślam: jestem za całkowitym zniesieniem karalności obrazy uczuć religijnych.

A na zakończenie przypominam, że osoby niereligijne też mają swoje uczucia związane z wartościami które wyznają. Jednak prokuratura tych uczuć nie chroni, nie chroni też symboli organizacji laickich, np. masonerii, humanistów, ateistów. Znosząc przedmiotowy przepis mielibyśmy więc równość wierzących i niewierzących. Na dodatek przepis ten we współczesnym społeczeństwie, tak uważam, stracił sens. Trzeba więc go znieść!

Jestem jednoznacznie przeciw

SONY DSC Słowo na niehandlową niedzielę

Art. 196 kk: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.

Czemu służy ten przepis? Czyżby po to by policja mogła wkroczyć do mieszkania kobiety od „tęczowej” Matki Boskiej (vide wpis z 30.05.19 r.), zatrzymać jej komputer, telefon i nośniki cyfrowe, a nią samą transportować na komendę do innego miasta, odbierać bieliznę, przetrzymywać przez wiele godzin i grozić zatrzymaniem? Czy dla ścigania mężczyzny przebranego na biało niosącego serce w koronie, w które wpisana była wagina oraz kobiet w tęczowych aureolach, które trzymały wstążki przyczepione do serca, w czym dopatrzono się parodii procesji w Boże Ciało?

Faktem jest, że istnienie przepisu chroniącego religię za pomocą prawa karnego dotyczy 60% krajów Rady Europy – penalizuje się w nich albo obrazę religii, albo uczuć religijnych, choć w różny sposób, np. jako rodzaj mowy nienawiści lub przestępstwa przeciwko porządkowi publicznemu. A w niektórych z tych krajów przepisy te stanowią echo przeszłości – są martwe.

W polskim prawie przepis ten jest zapisany nieprzerwanie od czasów 2 Rzeczpospolitej. Został przejęty z kodeksów państw zaborczych. Wtedy karalna była nie tylko obraza uczuć religijnych, ale też religii jako takiej – bluźnierstwo. Po wojnie Dekret z 1949 r. o ochronie wolności sumienia chronił już tylko uczucia religijne (kara do 5 lat więzienia). A po nim Kodeks karny z 1969 r. (kara do 2 lat). Z niego żywcem przepisano go do obecnego kodeksu z 1997 r.

Trzeba jednak zaznaczyć, a wynika to z wcześniejszego orzecznictwa polskich sądów, że obrazę uczuć religijnych stwierdza się nadzwyczaj wstrzemięźliwie. Przede wszystkim wtedy, gdy wiąże się ona z agresywnym atakiem słownym czy fizycznym. Sądy rozważają wagę wypowiedzi dla debaty publicznej oraz badają, czy oskarżony miał zamiar – choćby tylko ewentualny, obrazić uczucia wiernych. To czy doszło do obrazy uczuć religijnych, bada się nie wrażliwością zawiadamiającego o przestępstwie, ale przeciętnego wiernego.

Dziś przepis o obrazie uczuć religijnych robi niebywałą karierę. Zaczęło się na początku III RP – donosy do prokuratury znacznie się nasiliły i trwa przez pisowską IV. I choć większość z nich kończyła się niczym, to każde z nich nagłośnione medialnie przyczyniło się do tworzenia atmosfery zastraszenia – efektu mrożącego.

Ma też w tym swój udział polski Trybunał Konstytucyjny. Oto sąd skazał na grzywnę piosenkarkę Dodę, pamiętacie, za powiedzenie w wywiadzie, że Biblię napisali… napruci winem faceci palący jakieś zioło, i że ona woli wierzyć w dinozaury niż w biblijne stworzenie świata. Właśnie za jej sprawą art. 196 trafił przed Trybunał, jako przepis naruszający wolność słowa i tworzący nierówność wobec prawa, bowiem chroni uczucia wierzących, podczas kiedy uczucia niewierzących nie są chronione.

Trybunał uznał, że krytyka religii jest dopuszczalna, ale nie obejmuje wypowiedzi wyszydzających, poniżających, pogardliwych i obelżywych. I choć nie zanegował konstytucyjności sankcji karnej, to wyraził wątpliwość czy nie jest przesadą możliwość karania więzieniem. Uznał też – nie do końca chyba logicznie – że nie ma nierówności w ochronie uczuć osób wierzących i niewierzących, bo oceniany art. 196 chroni uczucia religijne, a niewierzący nie mają takich uczuć (sic!).

A co na to Strasburg? Różnie. Generalnie daje swobodę – nigdy nie zanegował ochrony religii czy uczuć religijnych za pomocą prawa karnego. Oto jedna z polskich spraw, po jej umorzeniu przez prokuraturę – działanie w ramach debaty publicznej nad ważnym problemem, trafiła do Trybunatu w Strasburgu, bowiem „donosiciele” poskarżyli się na brak ochrony przez państwo ich uczuć religijnych, z powodu tego, ze nie doszło do procesu. Jednak Trybunał uznał, że ich uczucia są chronione przez istnienie art. 196 kk. i nie można wymagać, by każde doniesienie do prokuratury kończyło się oskarżeniem.

W sprawie, czy jeszcze pamiętacie, podarcia Biblii podczas koncertu zespołu Behemoth, sąd sprawcę uniewinnił – uznał, powołując się właśnie na wyrok Trybunału w Strasburgu, że skoro podarcie odbyło się na zamkniętym koncercie, na którym byli wyłącznie fani zespołu, nie zagrażało to niczyim uczuciom religijnym, a zwłaszcza skarżących, których na koncercie nie było. Cdn.

Echa kościelnej pedofilii, ale nie tylko…

SONY DSC Słowo na sobotę przed niehandlową niedzielą

  • Niejaki Isakowicz-Zaleski twierdzi, że poniósł osobistą porażkę – uważał przez 20 lat, iż Kościół sam się oczyści, ale się mylił. Także uznał, że… niektórzy hierarchowie powinni ustąpić z urzędów. Prędzej UFO wyląduje na podwórku plebanii tego klechy, niż jakiś biskup ustąpi pod wpływem pedofilskich skandali.
  • Okazuje się, że Jan Paweł II zatwierdził kodeks prawa kanonicznego, który zniósł surowe kary za wykorzystywanie seksualne dzieci przez księży. A Watykan już wie, że raport o pedofilii w polskim Kościele, przekazany Franciszkowi przez przedstawicieli fundacji „Nie lękajcie się”, oraz emisja filmu Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” to tylko… instrumentalna operacja, której celem była… poprawa wizerunku politycznego opozycji w ramach kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Tak to wprowadzono Papieża w błąd.
  • Oto Konsulta Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych ustaliła, że wszystkie mniszki mają przez 3 wakacyjne miesiące: czerwiec, lipiec i sierpień, dodatkowo modlić się w intencji zwłaszcza tych księży, którzy przeżywają trudności w związku z… bolesnymi wydarzeniami w Kościele. O co tu chodzi? Ano o nagłaśnianie pedofilii w Kościele i wskazanie na jej sprawców. O tym, że księża używają także zakonnic, jest ciszej, bowiem zakonnice są bardziej dyskretne niż dzieci.
  • Na wsparcie mogą liczyć nie tylko księża, ale także ich ofiary. Oto powstała skierowana do ofiar pedofilii inicjatywa „Zranieni w Kościele” – raz w tygodniu, w każdy wtorek, od 19:00 do 22:00, osoby, które doświadczyły molestowania seksualnego przez księży, mogą podzielić się swoim bólem przez telefon. I niech teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że Kościół nie pomaga ofiarom.
  • Do Rzecznika Praw Obywatelskich dotarło już 1600 skarg dotyczących umieszczenie hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna” w nowym wzorze paszportu. – Przecież obowiązująca jeszcze konstytucja w sposób równy traktuje osoby wierzące i niewierzące – twierdzi Rzecznik. Ale szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nie widzi problemu, bowiem… motyw Boga pojawia się także w paszportach Wielkiej Brytanii i Dominikany.
  • Zagrożona jest częstochowska czerwcowa parada równości, gdyż katolicy uznali, że jest sprzeczna ze świętością obrazu Matki Boskiej zdeponowanego w klasztorze paulinów. I na wszelki wypadek postanowili zorganizować krucjatę ekspiacyjną pod hasłem: Nie możemy pozwolić na dalszą i coraz bardziej brutalną profanację naszej duchowej stolicy! Brońmy naszą Mamę!

Wiara i statystyka

SONY DSC Wychodzi na to, że wraz z uzyskaniem przez Polki i Polaków wolności (upadek „Komuny”), uzyskali też nieco więcej wolności od Kościoła i jego funkcjonariuszy – nastąpiła laicyzacja narodu, czyli począwszy od 1989 r. piastowy szczep zmierza krok po kroku do świeckości.

Oto z Raportu Instytutu Statystyki Kościelnej wynika, że w PRL do jednostek kościelnych zgłoszono tylko 3 przypadki seksualnego wykorzystywania małoletnich, bowiem gwałconym wówczas owieczkom i ich rodzinom nie przychodziło do głowy, aby podnieść rękę na Kościół. Natomiast po odzyskaniu „wolności” ofiar pożądliwości katabasów zaczęło gwałtownie przybywać – wspomniany Raport wskazuje, że w latach 1990-2018 Kościołowi zgłoszono 382 przypadki molestowania nieletnich, rekordowo w 2017 r. – zgłosiło się 45 ofiar. W 2018 r. chyba rekord ten zostanie pobity.

W latach 80. zaczęto kościoły omijać – wcześniej obowiązek uczestnictwa w niedzielnym nabożeństwie spełniało 60%, dziś 30%, a do komunii przystępuje tylko kilkanaście procent wiernych.

Nadal chrzcimy potomstwo i w zdecydowanej większości deklarujemy wiarę i przywiązani do Kościoła oraz jego nauk, ale jednocześnie na każdym kroku dowodzimy swego zeświecczenia.

Oto badania CBOS wskazują, że wielu określających się jako głęboko wierzący przyznaje, iż tak naprawdę to nie wierzy w Boga – tylko 69% uznaje życie wieczne, a aż 40% nie daje wiary opowieściom o zmartwychwstaniu; ponad 65% wierzy w istnienie nieba, lecz tylko niecałe 30% twierdzi, że istnieje piekło.

W sferze etyki seksualnej też jest nieciekawie – zdecydowana większość wiernych akceptuje seks przedmałżeński, antykoncepcję, a także in vitro, choć to praktyki całkiem niezgodne z nauką Kościoła.

Rozwody? Wcześniej przeprowadzano ich 40 tys. rocznie. W 2018 r., mimo wyraźnego twierdzenia Kościoła, że sakrament małżeński ma charakter dozgonny, o 25 tys. więcej.

Największe straty po 1989 r. Kościół zanotował wśród młodzieży. Od lat brakuje kandydatów do seminariów duchownych i co roku zdarzają się diecezje, w których nie wyświęcono ani jednego kapłana. Ale to jeszcze nie wszystko. Oto Amerykański ośrodek badawczy porównał religijność mieszkańców 108 państw przed czterdziestką i po czterdziestce. Pod uwagę brał m.in. uczestnictwo w mszach oraz stosunek do religii. I okazało się, że tylko dla 16% młodych Polaków religia jest ważna i bardzo ważna – wskaźnik o 24% niższy niż w grupie dorosłych. Polska znalazła się na pierwszym miejscu rankingu, bowiem różnica pomiędzy religijnością starszych i młodych Polaków jest największa na świecie. Wyprzedzamy w tym nawet kraje Europy Zachodniej, które przecież zamierzamy nawracać.

Z badań Uniwersytetu Adama Mickiewicza wynika, że polska młodzież nie jest w stanie podać prawidłowego składu Trójcy Świętej, zaliczając do kluczowego dla chrześcijan tria Matkę Boską, Józefa Cieślę i Jana Pawła II – to analfabetyzm religijny świadczący także o poziomie katechezy. A kiedy dodamy do tego imitujące procesje parady „zboczeńców” i obrażających uczucia religijne Matek Boskich Tęczochowskich, to włosy muszą się jeżyć na głowach katoli.

Czyż Kościół w Polsce nie tęskni do czasów sprzed obalenia „komuny”, kiedy to „czarne” dominowało? Myślę, że tak. Tak dobrze po zmianie ustroju już nie ma i nie będzie. Widać, że obłowienie się na mieniu Skarbu Państwa i samorządowym to za mało. I nie zmienia tego fakt, że w ciągu ostatnich dni wzrosło zaufanie do Kościoła o kilka punktów procentowych – to tylko 53% badanych je deklaruje.