Relaks jeleniogórskiej Lewicy…

wia181014Od szefa swego Koła ZŻWP otrzymałem zaproszenie takiej treści: Witam. Piotr Paczóski i Robert Obaz (liderzy jeleniogórskiego SLD – dopisek JP.) zapraszają 30 maja na spotkanie integracyjne do Goduszyna na godzinę 17.00. Odpłatność (…). Menu: Pieczeń z karczku, kapusta z koperkiem na ciepło, ziemniaki, smalec, ogórki małosolne, pomidory z mozzarella, sałatka grecka, żurek z kiełbaską i jajkiem, kiełbaska na grilla, kawa, herbata, ciasto z owocami sezonowymi, jedno piwo, woda mineralna, pepsi cola. Zapisy u…

Przedwcześnie nastało lato, miast mokrej i zimnej wiosny. Sprzyja tego typu imprezom. A menu zachęcające. Wybory samorządowe blisko. Cóż więc szkodzi – pomyślałem. Może być miło i ciekawie. W takiej atmosferze rozwiązują się języki. Może dowiem się czegoś o planach Sojuszu na najbliższe wyborcze zmagania.

Wraz z byłym szefem jeleniogórskich struktur SLD i byłym Prezydentem Jeleniej Góry, dziś nie takim zwykłym radnym, bo wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej – Józefem Kusiakiem, tuż po siedemnastej znaleźliśmy się w Goduszynie. Było już sporo uczestników i wesołego gwaru. Był członek Rady Krajowej SLD – Bartosz Lipiński i wielu znajomych z czasów mojego członkostwa SLD, których od lat nie widziałem. Dominowały panie. Trochę młodszych nieznanych mi osób i trochę członków ZŻWP z rodzinami. Przybywali kolejni goście. Wreszcie pojawili się Marek Dyduch – Przewodniczący i Arkadiusz Sikora – Sekretarz Rady Dolnośląskiej SLD. Ich powitanie było jednocześnie oficjalnym rozpoczęciem imprezy. Przysiadłem się do trzech wydzielonych przestrzenie stolików. Przysłuchiwałem się rozmowom – mówiąc uczciwie, podsłuchiwałem. Najdłużej przy tym gdzie przysiadła dolnośląska władza.

Było wiele o „ogórkowej” kompromitacji SLD; o roli, jaką odegrał w tym Leszek Miller; o przyczynach utraty nawet wiernego elektoratu i o tym, jak go odzyskać, czyli o wyborczych szansach; o ambicjach poszczególnych działaczy i istniejących „spółdzielniach” – wzajemnie wspierających się osób, walczących ze sobą bez przebierania w środkach. Czyli nic nowego, więc dość szybko powróciłem w domowe pielesze. Ale zdecydowałem, swoje na temat najbliższych wyborów, wyrazić zdanie, że… będą to pierwsze takie wybory samorządowe; że PiS w zasadzie przejął już państwo niemal w całości i robi co chce; że pozostały tylko samorządy, których jeszcze nie ma, a które też chce sobie podporządkować. Tak więc wygrana PiS w jesiennych wyborach oznaczałaby, że już dokładnie cała władza i wszystkie publiczne pieniądze znajdą się w rękach tej partii, a właściwie jednego człowieka z Nowogrodzkiej mającego problemy z kolanem. Czy tylko? Ja uważam, że też z głową…

Czyli wymiar nadchodzących wyborów jest jasny, ale z moich podsłuchów wynika, że chyba słabo dociera to do demokratycznej opozycji, też tej lewicowej. Dokładniej do tej przyznającej się do SLD. Tu panuje samorządowy idealizm. Tu kandydatów wystawiać chcą wszyscy, bez liczenia się z wyborczą rzeczywistością. Bez liczenia się z zasadniczym celem, który winien tym wyborom przyświecać – zbudowanie „wałów ochronnych” przed nawałą PiS.

Jeśli SLD, ale i inne partie czy ugrupowania polityczne demokratycznej opozycji, miast iść razem do wyborów na szczeblu wojewódzkim, dużych powiatów i miast, pocieszać się będą mitem „drugiej tury”, to może i załapią się na ileś tam mandatów, ale władzę przejmie PiS ze swymi akolitami, bowiem jest sprytniejsze, bliższe rzeczywistości, lepiej wyczuwa nie to, jak powinno być, ale jak jest, bo obieca wszystko, dosłownie wszystko, co się potencjalnym wyborcom zamarzy. W tej sytuacji samodzielna walka z tą partią, też na poziomie lokalnym, o starostów i prezydentów – włodarzy gmin, jest bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa i raczej sukcesem skończyć się nie może. Obym się mylił.

Jest jeszcze sprawa mitu o „drugiej turze”? Często słychać tezę, że w pierwszej turze wyborów na prezydentów i burmistrzów miast można sobie poszaleć, wystawić wielu kandydatów i głosować według prawdziwych sympatii, bowiem rzecz rozstrzygnie się w drugiej turze, gdzie obowiązywać będzie strategia „wszyscy przeciw PiS”, a duża liczba kandydatów aktywizuje ludzi i skłania ich do wyrwania się z marazmu. Ładnie to brzmi, ale w dużej mierze fałszywie, bowiem w tej sytuacji kandydaci ci nie będą walczyć z tymi z PiS, ale między sobą, gdyż na wyrwanie wyborców PiS nie ma raczej szans, to twardy elektorat. Będą więc zaciekle atakować kandydatów demokratycznej opozycji, próbować ich ośmieszyć, skompromitować, podważyć kompetencje i przejąć ich wyborców. Nie ma wątpliwości, że ta nadchodząca kampania będzie wyjątkowo brutalna, a ta brutalność będzie dotyczyć głównie rozgrywek wśród niepisowskich kandydatów.

I co? I potem, po wielu tygodniach takiej wyniszczającej kampanii, wyborcy przegranych kandydatów mieliby spokojnie głosować na tych, których ich faworyci regularnie mieszali z błotem? Tak się nie dzieje! Naturalną emocją będzie raczej niepójście do urny. Nie ma więc wątpliwości, że druga tura w znacznej mierze rozstrzygnie się w pierwszej. Jeśli w pierwszej wystartuje zbyt wielu kandydatów, którzy napuszczą na siebie swoich wyborców, druga tura w wielu przypadkach może być wygraną PiS, a hasło wspierania w wyborach najsilniejszego przeciwnika PiS, z różnych, w tym i psychologicznych, względów nic tu nie pomoże. Jeśli więc w jakiejś gminie, mieście, powiecie czy województwie największe szanse ma dana osoba, to niezależnie od tego, jaką partię czy ugrupowanie wyborcze reprezentuje, winna być kandydatem całej demokratycznej opozycji. Ja tak uważam.

Ale niezależnie od tego, przypominam sobie wyniki sondażu z końcówki ubiegłego roku pokazującego poparcie dla poszczególnych ugrupowań politycznych w wyborach do sejmiku dolnośląskiego. Przeliczając to procentowe poparcie na mandaty wynik nie pozostawił żadnych złudzeń. Jeśli główne partie składające się na dzisiejszy obóz demokratyczny pójdą do wyborów sejmikowych odrębnie, to PiS będzie rządził samodzielnie, a co najwyżej w „koalicji” ze swymi akolitami – w tym wypadku z bezpartyjnymi samorządowcami i kukizowcami. Porozumienie PO z Nowoczesną i SLD oraz PSL startujące osobno, też niczego tu nie zmienia – PiS nadal wygrywa i rządzi. Gdyby jednak udało się stworzyć koalicje: PO-Nowoczesna-SLD lub dwie PO-Nowoczesna i SLD-PSL, PiS nie rządziłby w naszym województwie.

Są jeszcze wyniki badań z maja tego roku. Te wskazują, że na Dolnym Śląsku wyraźnie zyskuje SLD i trochę PSL. Ale ponieważ obie te partie deklarują osobne listy, prawie wcale nie przekłada się to na mandaty w sejmikach, bowiem SLD według tego sondażu zwiększa liczbę mandatów nie kosztem PiS, a ludowców. Tak więc i ten sondaż nie przynosi dobrych wieści. Sytuację radykalnie zmienić mogą – powtarzam, jedynie wspólne listy: Platformy, Nowoczesnej i SLD lub SLD i PSL. Ale z moich obserwacji i wczorajszych podsłuchów wynika, że na razie każdy ruszy w bój pod własną firmą, głosząc, iż jest na tyle ważnym graczem na scenie politycznej, że inaczej nie może; że tego wymaga wierny elektorat.

I co z tego wyjdzie? Ano to, że SLD w naszym Sejmiku znajdzie się w opozycji. A może się jeszcze opamięta? Oby. Jeszcze jest trochę czasu. Jeszcze cała demokratyczna opozycja może się dogadać. Niech tego dokona w oparciu o wspólne motto, które winno wybrzmiewać w okresie wszystkich zbliżających się wyborczych kampanii: Nie zabierzemy wam niczego, co wam PiS dał, i oddamy wszystko, co zabrał.

A ja? Mimo swego krytycznego stosunku do dzisiejszej demokratycznej opozycji, w tym i do lewicy, niezmiennie wspieram Sojusz. Znam wielu jej działaczy. Cenię ich cywilną odwagę, wiedzę i wole walki czasami nawet o z góry przegraną sprawę. Nie może więc dziwić, że będę optował za jego kandydatami. Ale stawiam warunek. Mają to być najlepsi spośród najlepszych, znani i rozpoznawalni, mający szansę, a nie ci co załapali się na partyjne funkcje i znajomi, znajomych królika. Niech się stanie…!

PS. W świetle przepisów ROAD, muszę mieć zezwolenie na publikacje powyższych fotek zrobionych przez BL. i JP. od osób na nich widocznych. Od niektórych takie zezwolenie otrzymałem. Inni załapali się przypadkowo. Każdy od nich sygnał będzie dla mnie rozkazem by daną fotkę usunąć. Zaznaczam, iż nie stać mnie na płacenie kar. Nawet sąd i komornik nic tu nie pomogą.

Wielka Katastrofa, wielka tragedia!

Exif_JPEG_422Kameralna sala Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. 29 maj 2018 r. Godz. 17:30. Zaproszony zajmuję miejsce w pierwszym rzędzie, tuż obok tych zarezerwowanych dla VIP. Sala sukcesywnie wypełnia się po brzegi. Punktualnie o 18:00 wchodzi Pan Maciej Lasek. Rozpoczyna się spotkanie w ramach tzw. spotkań Klubu Obywatelskiego organizowanych przez posłankę PO Panią Zofię Czernow. Prosi o pięć minut dla spóźnialskich. Sprzeciwu brak.

I gościa i, jak mówi miłych uczestników, serdecznie wita organizatorka spotkania. Głos ma Maciej Lasek. – Dziękuję za gorące przyjęcie. Będę mówił o katastrofie smoleńskiej, choć wolałbym, żeby takiego spotkania nie było, żeby do tej katastrofy nie doszło. Będę mówił o faktach, nie o faktach i mitach, bowiem jak są fakty to nie ma mitów.

Nim przejdę do dalszej relacji z tego bardzo interesującego spotkania, zadaję sobie pytanie o naszego Gościa, o jego przygotowanie do badania wypadków lotniczych. I odpowiadam, Wam też.

Oto Maciej Grzegorz Lasek jest inżynierem – w 1992 r. ukończył studia na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, specjalizując się w zakresie budowy płatowców i w mechanice lotu. Jest też doktorem nauk technicznych – w 2002 uzyskał w WAT stopień doktora nauk technicznych w zakresie mechaniki. Odbył wiele zagranicznych kursów poświęconych badaniom dużych katastrof lotniczych i zarządzania badaniami takich zdarzeń. Uzyskał uprawnienia pilota szybowcowego, samolotowego i doświadczalnego, a także instruktora w tych zakresach. Od 2003 do 2007 był redaktorem naczelnym periodyku „NIT – Nauka, Innowacje, Technika”. W latach 1992 – 2002 był pracownikiem Instytutu Lotnictwa, a następnie przeszedł do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W czerwcu 2003 objął funkcję jej wiceprzewodniczącego ds. technicznych. Brał udział w badaniach około 120 wypadków i incydentów lotniczych. Udzielał się jako biegły m.in. w postępowaniu dotyczącym katastrofy lotniczej w Mirosławcu. W lutym 2012 został powołany na przewodniczącego PKBWL. Zajmował to stanowisko do września 2016 r. Jego odwołanie z tej funkcji umożliwiła przegłosowana przez PiS zmiana- „dobra zmiana”, przepisów dotyczących kształtowania składu komisji.

A Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), to niezależna stała komisja działająca przy ministrze właściwym do spraw transportu. To on wydaje Komisji Regulamin działania. Została powołana do życia w 2002 r. celem prowadzenia badania wypadków i incydentów lotniczych. Wynik badania konkretnego przypadku zawiera w odnośnej uchwale członków. Podejmując ją kierują się oni zasadą swobodnej oceny dowodów – nie są związani poleceniem co do treści podejmowanych uchwał.

W przypadku zaistnienia wypadku w lotnictwie państwowym (najczęściej wojskowym) powoływana jest każdorazowo KBWLLP. W Polsce przeciętnie zdarza się rocznie około 100 wypadków i kilkaset incydentów lotniczych. Wypadek zdarzył się i w kwietniu 2010 r., więc nasz dzisiejszy gość, któremu ponownie oddaję głos, dziś pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej, od maja 2010 do lipca 2011 wchodził w skład Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, tzw. Millera, utworzonej do zbadania katastrofy Tu-154 w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010. Pełnił w jej ramach funkcję zastępcy przewodniczącego podkomisji lotniczej.

– Komisja składała się z 34 osób, z 17 cywilów i 17 wojskowych. Współpraca tych dwóch grup była trudna, ale dochodziliśmy do wspólnych wniosków, zaś Raport końcowy przyjęliśmy jednogłośnie – mówił.

Nie, nie mam zamiaru prezentować całego Raportu. Myślę, że sceptykom i zwolennikom teorii spiskowych rozpowszechnianych przez byłego ministra od obrony narodowej i członków jego podkomisji, to nic nie da. Pozostaną przy swoim. Ale kilka ciekawostek, w jakiś tam sposób odnoszących się do funkcjonujących na ten temat mitów, przynajmniej dla mnie, odnotuję.

– Czego jeszcze nie wiemy o tej tragedii? Wiemy prawie wszystko. Ale chcemy wiedzieć kto jest winien. A przecież komisja Millera nie mogła wskazać winnych. Nie miała prawa orzekać o winie i odpowiedzialności. Miała jedynie ustalić okoliczności i przyczyny wypadku oraz wydać zalecenia profilaktyczne. I to uczyniła w pełnym i wyczerpującym zakresie. Od określenia winnych jest Prokuratura, która nadal prowadzi śledztwo. To stąd winien wypłynąć wniosek do sadu.

– Kto rozdzielił wizyty Premiera i Prezydenta? Nikt! Nigdy nie było zamiaru wspólnej wizyty. Strona rosyjska ze względów dyplomatycznych też to akceptowała. – Kto nakazał tego dnia lądować w Smoleńsku? Komisja nie znalazła żadnego, ale to najmniejszego, dowodu na to, że stało się to w wyniku nacisków – rozkazu, ze strony byłego Prezydenta.

– Kto był organizatorem feralnej wizyty? Nie żadne kancelarie… one były tylko dysponentami, a Dowódcza 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego (splt), zaś bezpośredni nadzór nad tym Pułkiem sprawował Dowódca Sił powietrznych (też zginął w tej katastrofie). Był on, jak widać, nieskuteczny, na co wskazują m.in. błędy popełnione w przygotowaniu, organizacji i przebiegu lotu. Pełzająca katastrofa – tak nazwano ten ciąg braków i niedociągnięć stwierdzonych przez Komisję. Mówi się, że stworzono w tym Pułku standardy zachowań i postępowań niezgodnych z obowiązującymi zasadami – obowiązującym prawem. A kontrola była iluzoryczna – pozorna.

– Tak, prognoza pogody pozwalała na rozpoczęcie lotu, ale pozostaje pytanie gdzie chciano lecieć. Wymuszono na stronie rosyjskiej, że do Smoleńska – ostatecznie wyrażona została zgoda. To więc Rosjanie byli odpowiedzialni za przygotowanie lotniska. A Lotnisko Smoleńsk – Północ było źle przygotowane. To nie podlega dyskusji. Ale 36 splt miał możliwość, a nawet w tym wypadku, obowiązek, przeprowadzenia rekonesansu. Nie uczyniono tego.

– Czy to był lot wojskowy? Bezwzględnie tak. Jak to więc możliwe, że tylko jeden z pięciu członków załogi miał ważne uprawnienia? Jak to możliwe, że nieuprawniona załoga leciała z Prezydentem, a wcześniej z Premierem? Te pytania pozostaną bez odpowiedzi.

– Wydawało się, że w świetle zaprezentowanych obszernie i precyzyjnie udokumentowanych faktów nie ma miejsca na mity. A jednak ludzie ich potrzebują – godzą się nawet na te sprzeczne ze sobą. Temu nie da się postawić żadnej tamy.

– Tzw. Raport Millera był upubliczniony na stronach rządowych, ale z nich zniknął. Ba, były już minister od obrony, dziś jeszcze przewodniczący nowej, powołanej przez siebie, podkomisji twierdzi, że Raport ten anulował. Niezależnie od tego, że nie ma takiej prawnej możliwości, to sytuacja stała się kuriozalna. Rzeczonego Raportu nie ma, nowego też, bowiem wskazano, że ten zaprezentowany o trzech wybuchach wewnątrz kabiny samolotu jest nieoficjalny. Nie ma więc na ten moment oficjalnego stanowiska Polski, czyli dla świata jedynym oficjalnym dokumentem jest Raport MAK Anodiny.

I ostatnie już pytanie – retoryczne. Z wielkiej Katastrofy, z wielkiej tragedii, co zrobiono?

PS. W świetle przepisów ROAD, muszę mieć zezwolenie na publikacje powyższych fotek od osób na nich widocznych. Od niektórych takie zezwolenie otrzymałem. Inni załapali się przypadkowo. Każdy od nich sygnał będzie dla mnie rozkazem by daną fotkę usunąć. Zaznaczam, iż nie stać mnie na płacenie kar. Nawet sąd i komornik nic tu nie pomogą.

Już mamy „niezależne” sądy…

wia181014Sądy dyscyplinarne pierwszej instancji jeszcze minister od niesprawiedliwości ma z głowy – już je obsadził odpowiednimi sędziami, a pisowska KRS to zaakceptowała. To nowy styl działania, „niezależnego” zależnego od rządzącej partii, sadownictwa. W tym wcześniejszym „zależnym” sędziów losowano. Co prawda część tych wyznaczonych nie wyraziła na to ochoty, ale jak sobie z tym poradzą okaże się w praniu. Niemniej droga do wymiany kadr – wydalenia z zawodu, i zastraszania sędziów wydających niewłaściwe – zdaniem władzy – wyroki, stoi, przed jeszcze ministrem, otworem.

Mamy już tego próbkę. Oto sędziemu, który uniewinnił działaczy KOD, postawiono zarzut dyscyplinarny pod wydumanym pretekstem. Oto mają być wyciągnięte konsekwencji od sędziów, którzy wzięli udział w „łańcuchach światła” i innych zgromadzeniach w obronie praworządności.

Ba, oto nowa KRS już podczas swego pierwszego roboczego posiedzenia podniosła problem „publicznej działalności sędziów”. Dotyczyć to ma m.in. wypowiedzi publicznych i słów wypowiadanych w trakcie uzasadniania wyroku – wyraziła pełną aprobatę i jednogłośnie zobowiązała Komisję Etyki przy KRS, w której bryluje też posłanka Pawłowicz, do opracowania odpowiednich zaleceń dla sądów dyscyplinarnych.

Czyli teraz sędziowie będą karani za publiczne wypowiedzi, za obecność podczas zgromadzeń publicznych, które władza uzna za „polityczne”, też za wyroki – rozstrzygnięcie i treść uzasadnienia, czyli za coś, co bezsprzecznie, w całym świecie cywilizacji zachodniej, uznaje się za sferę sędziowskiej niezawisłości.

Widać więc tu wyraźnie, parafrazując dobrze znaną stalinowską tezę, że w miarę postępu pisowskiej rewolucji, walka z „gorszym sortem” zaostrza się. Musimy mieć tego świadomość i coś z tym zrobić. Co? Nie mam najmniejszego pojęcia. Może Wy podpowiecie?

Wyzwolenie Witkowic

wia181014Maj mija, a jego święta niezbyt przetrawione, więc dziś mały kęs – zwycięstwo.  Właściwie to Polska pisowska nie obchodzi już Dnia Zwycięstwa. Ani 8, ani 9 maja, bo to wg nich nie było Polski wyzwolenie, a ponowne zniewolenie – nowa okupacja. Ale dziś o tej „ruskiej okupacji” przeważnie mówią i piszą ci, którzy tę niemiecką znają tylko z filmów, no i z książek o „przeklętych”. Ale do nich nic nie trafia, więc szkoda zachodu. Dla tych zaś bardziej otwartych na zwykłą prawdę w tych trudnych, a czasem i śmiesznych czasach polecam lekturę poniższej relacji z wyzwolenia Witkowic (dziś część Ropczyc – tych na trasie z Krakowa, przez Tarnów, do Rzeszowa) osoby podpisującej się Bel. Przecież i tak było.

Wyzwolenie 1944. Wkroczenie Armii Czerwonej na ziemie polskie w latach 1944 – 1945 jedni nazywają zniewoleniem, a inni wyzwoleniem. Podejrzewam, że wśród tych pierwszych przeważają urodzeni już po wojnie, którzy hitlerowca znają z filmów. Ja to będę nazywał wyzwoleniem, bowiem taką nazwę narzucają mi zapamiętane wydarzenia, oglądane oczami siedmiolatka.

Wyzwalanie Witkowic rozpoczęło się od mieszkania kierownika szkoły w drugiej połowie lipca 1944 roku. W godzinach południowych naszło je dwóch żołnierzy austriackich, którzy poszukiwali mężczyzn do kopania okopów. W salonie, przy stole, na którym stał talerz z sałatką z pomidorów i butelką wódki, siedział Kierownik Szkoły i Proboszcz miejscowej parafii pod wezwanie św. Michała. Obok talerzy leżał Rocznik Statystyczny z 1938 roku, na podstawie którego panowie przewidywali dalsze losy wojny. Kiedy tak zagryzali wódkę sałatką, do kuchni weszli dwaj wojacy. Kierownik i Proboszcz, obydwaj słusznego wzrostu i wagi, słysząc, że wojskowi szukają mężczyzn do kopania okopów, skryli się pod małżeńskim łożem. Wystraszona żona Kierownika, blondynka średniego wzrostu i wagi, pokazując pusty pokój, tłumaczyła po niemiecku, że ucztujący poszli nad rzekę łowić ryby. Na szczęście byli to Austriacy, a nie Niemcy, którzy słysząc te wyjaśnienia, zamiast zrobić przeszukanie chałupy, zasiedli za stołem. Wypili szybko kilka kieliszków wódki i ze śpiewnym wiedeńskim „Widersehen” poszli szukać kopaczy w innych domach.

Niebezpieczeństwo minęło. Zaczęło się wyciągania Proboszcza i Kierownika z pod łóżka, pod które gnani strachem, bez problemu wleźli. Podniesienie małżeńskiego sprzętu przez kobietę i jej siedmioletniego syna nie wchodziło w rachubę. Zdjęto więc pierzynę i wypchany słomą siennik. Proboszcz, podnosząc plecami deseczki podtrzymujące siennik wyszedł z ukrycia. Otrzepał sutannę i przyłączył się do wyciągania kierownika. A kiedy to już nastąpiło panowie objęli się radośnie, ale do podwieczorku nie mieli już po co wracać, bo Austriacy wyjedli i wypili wszystko.

Na drugi dzień do wsi zwaliła się kompania rezerwistów z nad Dunaju. Dowodził nią kapitan rezerwy, szczupły facet w drucianych okularkach, z zawodu nauczyciel. Kapitan został przyjęty obiadem a potem udzielił Kierownikowi i stolarzowi z sąsiedztwa szczegółowej instrukcji na temat budowy schronu. Nie był saperem. Wybudowany wg jego poleceń schron niedaleko mostu na rzece Wielopolce, zawalił się pierwszej nocy, po upadku w pobliżu bomby radzieckiej z ulotkami. Koczujące w schronie rodziny przeniosły się do piwnicy budynku szkolnego. Jedynego we wsi domu, zbudowanego z cegły i pod dachówką. Wybór może nie najlepszy, ale szczęśliwy, bo nic w szkołę nie trafiło.

No i zaczęło się oblężenie. Giermańcy stali na zachodnim brzegu Wielopolki, we wsi Pieczejowa. O ich obecność świadczył jedynie czołg, stojący wśród starych olch. Od wschodu, czyli od Rzeszowa i Sędziszowa, mieli nadejść wyzwoliciele. Mieszkańcy wsi, która w czasie okupacji niemieckiej, dzięki dobrym układom dworu Dębińskich z okupantem i uprawie koksagizu, nie doznała żadnych okrucieństw, spokojnie czekała na wyzwolenie. Kule latały nad domami nie czyniąc wsi szkody, a na niebie Messerschmitty i Jaki staczały ze sobą nierozstrzygnięte pojedynki. Potem jedne odlatywały na zachód a drugie na wschód, nie czyniąc sobie większej szkody. Proboszcz z Kościelnym odwiedzali żyjących w piwnicach parafian, którzy w oczekiwaniu na wizytę duszpasterską odmawiali przeważnie Litanię Loretańską, bo była najłatwiejsza do odśpiewania. I tak mijały lipcowe dni.

W nocy z 1 na 2 sierpnia czołg odjechał a pod mostem wybuchł ładunek, który miał go wysadzić. Ale ponieważ drzewo na moście było przegniłe, mina wyrwała tylko niewielką dziurę. Koło południa, do wsi od strony Sędziszowa nadjechała ruska, czyli radziecka konnica. Kilkunastoosobowy oddział Dziewiątej Krasnodarskiej Dywizji, dowodzonej przez generała Pawła Iwanowicza Mietalnikowa. Była to dywizja pielęgnująca kozackie tradycje. Żołnierze mieli na mundurach czerkieskie czarne płaszcze z rzędami ozdobnych nabojów, czarne czapki „Kubanki” z kolorowymi denkami przykrywane baszłykami, czyli wiązanymi pod brodą kapturami. Na uzbrojeniu mieli karabiny, pepesze, kindżały i szable. Żołnierze starsi wiekiem, do bluz mieli wpięte ordery św. Jerzego, przyznane dywizji jeszcze przez cara, podczas Pierwszej Wojnie Światowej.

Na placu przed szkołą Kozacy pozeskakiwali z koni. Najpierw otoczyły ich dzieci z sąsiednich domów a potem spora grupa dorosłych. W rozmowach prym wiedli Kierownik Szkoły, który przed przyjazdem do Witkowic, kilka lat pracował pod Lidą, na białoruskiej wiosce i staruszek, rezerwista carskiej armii. Staruszek złożył dowódcy Kozaków piękny meldunek zaczynający się od słów „wasze błagorodie…”, co ten sprostował: „nie błagorodie a towariszcz”. Ale na wyjaśnianie różnic „kiedyś a teraz” nie było czasu, bo po dowiedzeniu się od miejscowych, że Giermiec ubieżał, Komandir wysłał kilku konnych z meldunkiem w kierunku Sędziszowa, a żołnierze zainteresowali się życiem wsi i żniwami. Zdumienie i zgorszenie Kozaków wywołała wiadomość, że we wsi nie ma „bani”. Taka charosza dieriewnia i biez bani. Komadira zaś zainteresowała Bronka, dwudziestoparoletnia panna bez wzięcia przez miejscową kawalerką. Bronka zaprowadziła Kozaka do matczynej stodoły. Pewno liczyli zwiezione snopki i któryś z nich wymłócili, bo w równe dziewięć miesięcy od wyzwolenia , czyli na początku marca 1945 roku, we wsi urodził się nowy obywatel. Rudawy jakiś. (Bronka była blondynka a Kozak czarniawy, co często daje rude potomstwo). Na chrzcie nadano mu imię Konstanty, ale wołano na niego „Ruski”. Aż dorósł i obił gęby prześmiewcom. Wtedy zaniechano przezwiska i wołano go Kostia. W socjalizmie rudzielec wykształcił się w Częstochowie na inżyniera elektryka i wyemigrował na Górny Śląsk.

Dońscy zwiadowcy napoili konie, podkarmili je owsem przyniesionym przez miejscowych z folwarcznej stodoły i odjechali na wschód. A późnym popołudniem do wsi wjechała kolumna sanitarna. Za rzeką, już w Pieczejowej, postawiono pierwsze szpitalne namioty. Naczalstwo zakwaterowało się w szkole, a część żołnierzy rozlazła się po chałupach. W domach, w których się znaleźli do kolacji postawiono flaszki z bimbrem.

I tak zaczęła się w Witkowicach radziecka okupacja. Wieczorem, kiedy siedzieliśmy już przy kolacji, sołtys przyprowadził dwóch ruskich oficerów. Przynieśli ze sobą zawinięte w gazetę solone śledzie i litrową butelkę bimbru. Matka na stole ustawiła cztery talerzyki, położyła noże, widelce, chleb i cztery 50-gramowe kieliszki. Starszy rangę z dezaprobatą patrzył na te przygotowania. Szczególnie nie podobały mu się kieliszki, które po oglądnięciu pod światło postawił na parapecie okna, a z półki, na której stały półlitrowe garnuszki metalowe zdjął cztery i ustawił na stole. Młodszy rangą odbił korek z butelki i rozlał jej zawartość do czterech kubków. Panowie wypili, zakąsili śledziami, które z soli Ruskie otrzepali o cholewy butów. Sołtys, zza pazuchy wyciągnął drugą flaszkę. Alkohol z niej rozlany pito już wolno, delektując się trunkiem i prowadząc tłumaczoną przez Kierownika szkoły rozmowę. Matka wygoniła mnie spać, a panowie długo w nocy rozmawiali na interesujące ich tematy.

Szpital, zbudowany z namiotów za rzeką, przetrwał do styczniowej ofensywy 1945 roku. Pracujący w nim lekarz pamiętał jeszcze carskie czasy. Pomagał też wiejskim. To on wyleczył mnie i siostrę z dyfterytu. Natomiast na błoniach, za dworską stodołą, powstało lotnisko. Stacjonowały na nim przeważnie „kukuruźniki”, czyli radzieckie dwupłatowce, z których można było zrzucać wiązki granatów. Lotniskiem dowodził pułkownik, który mieszkał szkole. Był chyba stanu wolnego, ale co raz zamieszkiwały z nim na kilka dni „cywilne” kobiety, które przedstawiał jako swoje żony. Zapamiętałem taką jedną, która przychodziła do kuchni podgrzać jedzenie. Ubrana na czarno, w rękawiczkach i kapeluszu, z którego zwisał na twarz czarna woalka.. Matka zapytała ją, po kim nosi żałobę? – Żałobę? Kobieta zdziwiła się. Nie, mi nikt nie umarł. Chodzę, bo to ładnie. Koronki, rękawiczki, jak w filmie. Tak chodziła po mieszkaniu. Przy wyjściu z domu ubierała walonki i kufajkę.

Od połowy stycznia 1945 krasnoarmiejców już nie było. Wyruszyli na zachód. Dębica stała się miastem frontowym, z którego ewakuowano polską ludność. Do nas, to jest do Witkowic, wprowadziła się rodzina Ojca i siostra matki, czyli ciotka Matylda. Na wiosnę wszyscy wrócili do Dębicy. Zakończenie wojny świętowaliśmy już sami. I tak zakończyła się w Witkowicach radziecka okupacja.

Piknik ze zwierzakami

Majowy piknik ze zwierzakamiCo? Majowy Piknik ze Zwierzakami. Kiedy? 26.5.2018, w godzinach 12:00 – 15:00. Miejsce? Błonie Jeleniogórskie. Organizatorzy? Schronisko dla Małych Zwierząt w Jeleniej Górze i MPGK w Jeleniej Górze. Dla kogo? Dla dzieci i rodziców, dla wszystkich zainteresowanych, a więc i dla mnie i mojej suni Polli.

To było spotkanie miłośników zwierząt i oczywiście ich pupilów – oni dominowali. Polli zawarła wiele nowych znajomości. Jedne przebiegały gładko inne z oporami, a były i takie gdzie dominowała wrogość – nie inaczej jak u ludzi.

Pracownicy Schroniska, już w nowym składzie, opowiedzieli o swojej pracy – przybliżyli jego działalność – Takie bezpośrednie spotkania na neutralnym gruncie są znakomitą okazją do lepszego poznania się. Wiele osób boi się przyjść do schroniska, poznać naszych podopiecznych, ponieważ nie wiedzą czego mogą się spodziewać – mówiła nowa Kierowniczka tej instytucji.

Piknik dał możliwość wykonania pierwszego kroku w dobrym kierunku, bowiem im więcej osób zaangażuje się w pomoc bezdomnym zwierzakom tym lepiej. Dzięki temu Schronisko będzie mogło działać sprawniej, poprawić byt znajdujących się w nim zwierząt i zwiększyć liczbę adopcji.

Udało się pokazać, że Schronisko rozwija się, ma wsparcie przyjaciół z organizacji i fundacji, których przedstawiciele też brali udział w Pikniku. I oni opowiadali o swojej pracy na rzecz zwierząt – przybliżali zasady swojej działalności.

Na Pikniku nie zabrakło grono osób, których zawody wiążą się z pracą z psami: przedstawicieli GOPR-u i Straży Granicznej ze swoimi służbowymi psami. Opowiedzieli o roli tych czworonogów w ich codziennej pracy.

Mnie najbardziej przypadli do gustu dogoterapeutka ze swoją suczką Leną i jej opowie o cudownych zdolnościach zwierząt pomagających w pracy z dziećmi oraz psicholog ze swoimi poradami dotyczącymi głównie przygotowania domu na przyjęcie nowego członka rodziny adoptowanego ze schroniska, bowiem w tej kwestii zawsze jest wiele leków i jeszcze więcej pytań. I mnie udało się do niego dorwać.

Oto moja Polli, która już od pewnego czasu pozostając sama w domu, przestała czynić szkody, a w miniony piątek najadła się czarnej pasty do obuwia w tubce (o wymazaniu nią trzech dywanów nie wspominam) i zżarła jedną róże z bukietu, który zakupiłem na Dzień Matki. No i wyjaśnił prawdopodobny powód takiego jej zachowania, a mnie dał do myślenia.

Miałem też okazję posłuchać opowieści gromerki o pielęgnacji sierści psów i kotów, zobaczyć krótki pokaz umiejętności owczarka z Karkonoskiego Klubu Owczarka Niemieckiego i dowiedzieć się o działalności tego Klubu i licznych imprezach z psami, także realizowanych na rzecz schroniska, jakie odbędą się jeszcze w tym roku. Oczywiście nie zabrakło słodkości i konkursów dla dzieciaków, dmuchanego zamku i zabaw proponowanych, i pod nadzorem, niezawodnej w tego typu imprezach, jeleniogórskiej Straży Miejskiej. To było bardzo udane popołudnie dla mnie i mojej Polli.

Irlandczycy zdecydowali

wia181014Mieli najradykalniejsze – po maltańskim – prawa antyaborcyjne w Europie. Referendum ogłoszono w styczniu, a odbyło się wczoraj – 25 maja br. Dotyczyło uchyleniu Ósmej Poprawki do irlandzkiej konstytucji – dokładnie artykułu 40., gwarantującego prawo do życia zarówno mającemu się urodzić dziecku, jak i jego matce.  Poprawka ta była efektem referendum przeprowadzonego w 1983 r. i wygranego zdecydowanie przez przeciwników liberalizacji. Tak więc aborcja praktycznie była niedostępna. Formalnie była legalna jedynie w dwóch przypadkach; zagrożenia życia matki, za zgodą dwóch specjalistów, i gdy położnica twierdziła, że ma myśli samobójcze – w przypadku ryzyka samobójstwa – za zgodą trzech. Za nielegalne, w tym i w wyniku użycia pigułki wczesnoporonnej, groziła ciężarnej i osobom dokonującym aborcji grzywna lub kara więzienia do lat 14, albo jedno i drugie równocześnie. Ale jednocześnie prawo nie kryminalizowało aborcji dokonanych po wyjeździe z kraju ani rozpowszechniania informacji na temat zagranicznych usług aborcyjnych.

To nie pierwsze referendum dotyczące tego typu spraw. W 2015 r. zaakceptowano małżeństwa homoseksualne. Wynik referendum został zapisany w konstytucji w formie poprawki pozwalającej zawierać małżeństwo bez względu na płeć osób, które w związek wstępują.

Wniosek o organizację wczorajszego referendum – w sprawie uchylenia Ósmej Poprawki złożył minister zdrowia i on był odpowiedzialnego za przygotowanie pytania referendalnego. Dla referendum pozyskał też poparcie premiera – lidera liberalno-konserwatywnej partii, lekarza z wykształcenia, syna imigranta Hindusa i Irlandzkiej katoliczki, byłego ministra zdrowia, ojca dwóch córek, a także geja, i który w swoim styczniowym oświadczeniu w tej sprawie, wskazał na to, że… Konstytucja nie jest miejscem, gdzie kwestie medyczne, moralne i prawne, dotyczące kobiet w sytuacjach kryzysowych, mają podlegać absolutnym rozstrzygnięciom. Dodał też, że jeśli Irlandczycy w referendum pozwolą na uchylenie poprawki, to aborcja w Irlandii będzie… bezpieczna, legalna i rzadka.

Irlandzki Kościół instytucjonalny starał się nie angażować w kampanię zbyt otwarcie, jak czynił to w referendum 1983 r., ale niektórzy biskupi wzywali do głosowania na „nie” – przeciwko „kulturze aborcji”.

Można powiedzie, że referendum irlandzkie było w pewnym sensie kolejną próbą sił między nimi i obozem liberalno-demokratycznym. A wygrana zwolenników prawa do wyboru jest szokiem dla przeciwników – gwoździem do trumny irlandzkiego Kościoła, który po licznych aferach pedofilskich, chyba i tak jest już martwy.

I tak we wczorajszym referendum Irlandczycy zafundowali sobie kolejną rewolucję obyczajową. Po związkach homoseksualnych nadszedł czas na aborcję.

Szkoda, że to nie w Polsce. I szkoda, że ja tego w Polsce nie dożyję, choć mam pewność, że taki czas nastąpi.

Miła wiadomość

wia181014To już wiemy. – Wszyscy ludzie, którzy zabijają nienarodzone dzieci, czyli rodzice, matka, ojciec, krewni, czy przyjaciele oraz wszyscy ich materialni lekarze zabijający dzieci i ich asystenci: lekarz i pielęgniarki oraz dyrekcja placówki aborcyjnej i formalni współpracownicy, prawodawcy w państwach, gdzie dopuszczone jest jakiekolwiek prawne zabójstwo dziecka poczętego (…) są z samego faktu zaistnienia każdej aborcji ekskomunikowani i nie mogą przystępować do sakramentu Komunii św. oraz ryzykują utratę swojej wiecznej przyszłości w Niebie – potwierdzenie tego znajdujemy w „Naszym Dzienniku”, w wypowiedzi znanego eksperta od prawa kanonicznego – ks. prof. Tadeusza Guza – wykładowca KUL.

Od niego też dowiadujemy się, że… – Prawda o stanie rzeczy jest jednak nie tylko gorzka, lecz wręcz dramatyczna: większość Zjednoczonej Prawicy i opozycji zamiast słuchać, jak Apostołowie, bardziej Boga i Kościoła niż ludzi, słuchają w pierwszym rzędzie wrogów Boga i wrogów człowieka najbardziej niewinnego, bo nienarodzonego.

– Ugięcie się przed inspiratorami „czarnych marszów” jest kontynuowaniem i hołdowaniem antyboskiej, antyludzkiej i antypolskiej ideologii socjalistyczno-komunistycznej, która w ponadtysiącletniej historii Polski jako pierwsza wprowadziła to bestialskie bezprawie zabijania dzieci nienarodzonych w majestacie prawa w PRL. Czyżby dziedzictwo PZPR było dla wielu polityków z prawa i z lewa w Polsce ważniejsze aniżeli dziedzictwo Ewangelii św. czy nauczania Kościoła św. opartego na Skale Piotra Apostoła? – dodaje i pyta ten wielki uczony.

Sejm za rządów PiS kilkakrotnie zajmował się ustawami, które ograniczają lub całkowicie zakazują aborcji w Polsce. Do tej pory jednak wszystkie inicjatywy prolife upadały. A politycy PiS przekonują, że są przeciwni aborcji, ale nie robią nic, by zmienić aktualny stan prawny, który pozwala na usunięcie ciąży w przypadku gwałtu, zagrożenia życia matki lub dziecka.

A teraz dowiadujemy się od „czarnego” sukienkowego mędrca, że wszyscy, którzy na to przyzwalają, ponoszą bardzo poważne konsekwencje. Oto prawodawcy w państwach, gdzie dopuszczone jest jakiekolwiek prawne zabójstwo dziecka poczętego są z samego faktu zaistnienia każdej aborcji ekskomunikowani i nie mogą przystępować do sakramentu Komunii św.

A że politycy Zjednoczonej Prawicy hołdują… antyboskiej, antyludzkiej i antypolskiej ideologii socjalistyczno-komunistycznej narażają się na ekskomunikę – najwyższą karę w Kościele, wykluczającą ze wspólnoty. A więc pisiaki wraz ze swym naczelnikiem-prezesem-szeregowym posłem nie mogą przyjmować Komunii św. I mnie to cieszy.

Polski konkurs…

wia181014Podkarpackie – pisowski matecznik, wyjątkowo oryginalnie włączyło się w obchody 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości – planowany jest konkurs dla uczniów klas siódmych oraz drugich i trzecich gimnazjalnych pod ogólnym hasłem „Warto być Polakiem” i pod patronatem absolwenta Pomaturalnego Studium Ogrodnictwa, dziś jeszcze Marszalka Sejmu RP.

No i fajnie, ale warto poznać tematy konkursowe, z którymi będą musieli się zmierzyć uczniowie, którzy zechcą wziąć udział w konkursie (choć nie ma pewności czy ten udział nie będzie obowiązkowy): 1. „Działalność Lecha Kaczyńskiego w opozycji antykomunistycznej”, 2. „NSZZ »Solidarność«, Lech Kaczyński, św. Jan Paweł II – wspólna rola w odbudowie Polski po 1989 r.”, 3. „Prezydent Kaczyński jako lider państw Europy środkowej i Wschodniej”, 4. „Polityka historyczna prezydenta Kaczyńskiego”, 5. „Życiowa postawa prezydenta Kaczyńskiego. Czy warto być wiernym do końca?”.

Co z tych narzuconych tematów wynika? Ano, że bezwzględnie warto być Polakiem, na co dowodem są śp. papież Polak i były prezydent RP – Polak nad Polaki, choć nie każdy w Polsce chce się Polakiem w pisowskiej Polsce urodzić.

Apel do uczestników tego konkursu: – Tak trzymać i nie popuszczać, mimo że rzygać się chce od tak jawnej indoktrynacji.

PiSowska polityka historyczna

wia181014Patrzę w swoje notatki i decyduję się powrócić na chwilę do otwartego spotkania z wiceministrem MKiDN, które miało miejsce 20 maja 2018 r. w sali konferencyjnej jeleniogórskiej Książnicy Karkonoskiej – spotkania, które było częścią cyklu spotkań parlamentarzystów PiS z wyborcami.

Powracam by precyzyjniej przedstawić sens i cel prowadzonej przez PiS polityki historycznej i to bez liczenia się z naszą – podatników, forsą, przy oszczędzeniu na niepełnosprawnych (piję tu do ciągle trwającego protestu okupacyjnego w Sejmie RP).

Wybaczcie, że w dużej mierze posłużę się cytatami, tak jak je odnotowałem, pozostawiając je, tak jak i całe wcześniejsze sprawozdanie (vide poprzedni wpis) bez komentarza. Liczę na Was.

Ad rem. – Politykę historyczną należy prowadzić za pomocą trwałych instytucji, bowiem muzea są dużą szansą na ekspansję z narracją historyczną o Polsce na zewnątrz. A polityka historyczna ma szczególne znaczenie dla bieżących interesów Polski, ponieważ… poważne państwa taką politykę historyczną uprawiają i status danego państwa w dużej mierze zależy od tego, jak postrzegają nas inne kraje z perspektywy historycznej. Z tego względu …walka z ignorancją historyczną i brakiem wiedzy, który na świecie występuje, jest bardzo ważna. I jest… to w dużej mierze wina PRL-u, bo wówczas nie można było prowadzić uczciwej polityki historycznej. Musieliśmy się bić we własnym kraju o prawdę, a co dopiero na zewnątrz. W III RP, kiedy rządziły elity lewicowo-liberalne, lekceważono problem polityki historycznej.

A jeśli utrwali się fałszywy stereotyp, że Polacy byli współsprawcami Holocaustu, to będzie on oddziaływać na nasze bieżące interesy. – Bo kto chciałby sympatyzować z takim narodem i bronić go, gdy będzie potrzebował pomocy.

Tak, politykę historyczną trzeba wypracowywać za pomocą trwałych instytucji, których w Polsce powinno być znacznie więcej. Mamy Instytut Pamięci Narodowej, który istnieje od 19 lat i przez ten czas udowodnił, jak systematyczna praca przynosi efekty. Mamy też Muzeum Powstania Warszawskiego, które w znacznym stopniu wpłynęło na upowszechnienie wiedzy o powstaniu.

Ale w Polsce wciąż brakuje takich instytucji. Polacy niezmiennie wskazują, że w tysiącletniej historii najważniejszymi Polakami są Jan Paweł II i Józef Piłsudski. A nie mamy w Polsce muzeów poświęconych tym postaciom. Dopiero je budujemy. W Wilanowie w przyszłym roku powstanie muzeum poświęcone Janowi Pawłowi II, a w Sulejówku muzeum poświęcone Piłsudskiemu.

Wśród instytucji, które są w planach, to m.in. Muzeum Ziem Wschodnich w Lublinie, Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku, Muzeum Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu oraz Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce.

– Jest szansa, że poprzez budowanie trwałych instytucji będziemy mieli więcej wiedzy na temat różnych aspektów naszej historii, ale też będziemy mogli tę wiedzę sprzedawać na zewnątrz. Dzisiaj muzea to nie tylko wystawy, ale także seminaria, konferencje, lekcje dla szkół, a nawet filmy. Jest to duża szansa na ekspansję z narracją historyczną na zewnątrz.

Jednym z elementów upowszechniania polskiej historii jest utworzony dwa lata temu Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. – Okazało się, że narracja o tym, jak Polska wyglądała podczas II wojny światowej, jest słabo znana w świecie, głównie dlatego, że polskie dokumenty nie funkcjonują w obiegu naukowym w języku angielskim. Teraz masowo je tłumaczymy i puszczamy w obieg.

Działania instytucjonalne to… ciężka praca na wiele lat, ale narracja historyczna musi się w świecie przewijać i trzeba to robić przez trwałe instytucje, a nie tylko poprzez akcje. Właśnie w… ramach ośrodka „Pamięć i Przyszłość” we Wrocławiu stworzyliśmy sieć instytucji, w tym Instytut Śląski w Opolu, Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego w Poznaniu, Ośrodek Badań Naukowych w Olsztynie oraz Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie, których celem jest opowiadanie o polskim dorobku na Ziemiach Zachodnich i Północnych po 1945 r.

I już kończąc tę muzealno-instytucjonalną wyliczankę z dobrze płatnymi fuchami dla swoich, zwracam uwagę na pytanie dotyczące płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego, bowiem te publiczne media są w szczególny sposób wykorzystywane przez PiS dla propagowania „dobrej zmiany” i jedynie słusznej polityki historycznej. Odnosząc się do tej sprawy PiSowski wiceminister przyznał, że… rząd pracuje nad nowym sposobem utrzymywania mediów publicznych. W najbliższej przyszłości będzie to finansowanie z budżetu państwa, ale trzeba wypracować nowy system. Media publiczne są instytucjami kultury narodowej i podobnie jak utrzymujemy teatry, filharmonie, domy kultury ze środków publicznych, tak samo powinniśmy utrzymywać media publiczne. Niezły to pomysł jak na media, które dziś stanowią wyłącznie propagandową tubę władzy. Ale kto władzy mającej większość w parlamencie zabroni?

Rozmawialiśmy o Polsce…

wia181014Ja zatwardziały lewicowiec świadomie wybrałem się na otwarte spotkanie z prominentnym działaczem PiS, aby Wam je zrelacjonować. A obawiając się tłoku zasiadłem na widowni prawie godzinę wcześniej – byłem pierwszy i na początek sam w puściutkiej sali. Odbyło się ono w Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze w niehandlową niedzielę – 20 maja 2018 r.

Co je różniło od tych, w których tego roku zdążyłem już uczestniczyć, a w których gośćmi byli: szefowa Nowoczesnej oraz szefowie PO i SLD? Pierwsza różnica. Dostawiono krzeseł, licząc na duże zainteresowanie – okazały się zbędne, nawet część stanowiących stałe wyposażenie sali nie było zajętych. Druga. Rozpoczęło się z dziesięciominutowym opóźnieniem. O tym, że nikt nie raczył przeprosić nawet nie wspominam. Trzecia. Przybyło aż trzech prominentów. Dwóch wiceministrów – jeden od kultury – gość spotkania, zaprezentowany przez posłankę, też wiceminister, ale od oświaty oraz jeleniogórski senator. Czwarta. Do rozpoczęcia spotkania było jeszcze kawał czasu, a nieliczni zebrani, jak się później okazało członkowie lokalnego KOD, dość głośno wyrażali swoje poglądy i wtedy podsłuchałem jak jedna z pań mówi przez telefon: – Przyjdź szybko, tu się jakaś zadyma szykuje, przyszli kodziarze, a następnie zaczęła opieprzać te osoby, iż przyszli tylko po to by rozrabiać. Wtedy wtrącił się rosły osobnik – własny mąż jeleniogórskiej radnej: – Jak będą rozrabiać to dam w mordę. Jak jestem w kościele to też nikomu nie pozwalam rozrabiać. Wtedy ja dałem głos – poprosiłem tego krewkiego Pana, by powstrzymał się przed groźbami karalnymi. I wreszcie piąta. Zostałem rozpoznany: – Pan Pawłowski? Ja Pana znam. Pan uczył w cieplickim ogólniaku. Matematyczka mi mówiła czego (wychowania seksualnego – dopisek JP) – stwierdziła ta od telefonu, a siedząca obok niej dorzuciła: – Pan Pawłowski. Znany. Był w marynarce i spodniach oficerskich (tak byłem onegdaj oficerem LWP – dopisek JP) i prowadził zebranie w 1989 r. Ale takiego grzechu na pamiętam. I zaległa cisza. I nagle sala zaczęła się wypełniać. Nie zabrakło takiego jednego wiecznego radnego od rzemiosła, co to jak przychodził czas wyborów samorządowych kręcił się przy Lewicy. I pojawił się też gość we wcześniej wskazanym towarzystwie.

Jarosław Daniel Sellin – najważniejszy gość spotkania: „Porozmawiajmy o Polsce”. Urodził się w tym samym dniu i miesiącu co ja – 1 maja. Dopiero skończył 45 lat, ale jego wiedza o niedobrej Komunie i tuskowej III RP poraża swą wielkością – jest przeogromna. No i zdążył już zaliczyć/zalicza wiele fuch: poseł na sejm od V do VIII kadencji, rzecznik prasowy rządu (nie zgadniecie) Jerzego Buzka, członek KRRiT, sekretarz stanu (wiceminister) w MKiDN już po raz drugi.

Zaliczył: studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku historia, pracę jako nauczyciel historii w liceum i jako nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim, pracę dziennikarską, w tym jako szef działu politycznego Tygodnika Katolickiego „Młoda Polska”, przygotowywanie programów dla polskojęzycznej telewizji w Wilnie, zatrudnienie w TVP, m.in. w redakcji Wiadomości oraz gdańskiej redakcji Panoramy też w Polsacie za czasów „pampersów” – kierował programem Informacje oraz był szefem działu informacyjnego i publicystyki.

Działał: w Ruchu Młodej Polski, Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, Koalicji Republikańskiej, Partii Konserwatywnej i w Polsce Plus. Teraz osiadł w PiS.

Uczestniczył w obradach Okrągłego stołu w podzespole do spraw młodzieży. A dziś jest: posłem, wiceministrem kultury, pełnomocnikiem rządu ds. obchodów Stulecia Odzyskania Niepodległości RP i czym tam jeszcze – nie dociekam. A spotkanie, jak to spotkanie…

Zagaił. – Liczę na rzetelną i uczciwą dyskusję; wsłucham się w oczekiwania; dziękuję za przybycie, bo troszczycie się o Polskę; to jedno z 700 zaplanowanych spotkań; cieszę się, że jestem na Dolnym Śląsku, bowiem jako historyk sztuki zdaję sobie sprawę ile tego jest na Waszym terenie.

Zaprezentował. 2,5 roku rządów PiS to same sukcesy i ogromny dorobek. Nie było nic nowego ani w treści ani w ilości. Mówił: udowodniliśmy skuteczność polityki państwa, które przestało być teoretyczne; 500+, które ma też znaczenie gospodarcze – zwiększa konsumpcję wewnętrzną, a to ma wpływ na wzrost PKB; obniżenie poziomu deficytu, bezrobocia, podatku CIT i wieku emerytalnego; podwyższenie wieku szkolnego; bezpłatne leki dla seniorów; stawiamy na rozwój przemysłu, rezygnując z dogmatu o usługach; zakaz wykupu polskiej ziemi przez „słupy”; reforma edukacji i wzrost nakładów na zdrowie; niehandlowe niedziele, jak w większości cywilizowanych krajów Europy; koniec zabierania dzieci od biednych rodzin; uszczelnienie VAT – koniec z przymykaniem oka na podatkową mafię; zapewniliśmy bezpieczeństwo fizyczne, co jest odpowiedzią na imperialna politykę Rosji – silne amerykańskie oddziały żołnierzy i sprzętu, najsilniejszej armii świata, stacjonują na terenie Polski; WOT to 50 tysięcy polskich patriotów i zakup systemu Patriot; bezpieczeństwo energetyczne – Gazoport.

Zapewnił, że w najbliższym półroczu zostanie zrealizowana „Piątka Morawieckiego”; 300 zł na wyprawkę dla każdego ucznia do 18 roku życia; obniżenie CIT do 9%; dostępność plus dla starszych osób (chodzi o znoszenie barier) – przeznaczenie na ten cel 23 miliardów zł; pomoc niepełnosprawnym – nawiązał do protestu w Sejmie; emerytura macierzyńska dla matek wielodzietnych; mały ZUS – obniżenie składki dla małych i średnich przedsiębiorstw; 5 miliardów zł na drogi lokalne.

Zakończył przypomnieniem, że jako pełnomocnikiem rządu ds. obchodów Stulecia Odzyskania Niepodległości RP, zwraca szczególną uwagę na politykę historyczną: – Jaruzelski zdrajca, Kukliński bohater; ogrom zasług IPN i Muzeum Powstania Warszawskiego; nie mamy jeszcze muzeów: JP 2, Piłsudskiego, Bitwy Warszawskiej, Ziem Wschodnich, Pamięci Sybiru, Żołnierzy Wyklętych i Więźniów PRL, Powstania Wielkopolskiego – zostaną zbudowane albo są już w budowie; powstał Ośrodek badań nad totalitaryzmami im. Pileckiego oraz Instytut Męstwa i Solidarności – będzie wskazywał na osoby zasłużone dla Polski, głównie w czasie 2 wojny światowej, ale nie tylko; tworzymy sieć instytutów pamięci o Ziemiach Zachodnich i Północnych – program o dobrym polskim dorobku na tych ziemiach po 1945 r.

I przyszedł czas na wypowiedzi oraz pytania. Było tego niewiele, bowiem gość spieszył się na identyczne spotkanie w Lwówku Śląskim – czas do 12:20 wyznaczyła wiceminister od oświaty i ona decydowała, kto otrzyma głos (podawała mikrofon). Rwącego się członka KOD omijała jak zarazę, ale ten nie dał się zbyć i bez mikrofonu, mimo zagłuszania go przez członków i sympatyków PiS, dorwał się do głosu. – Rządzicie już trzy lata. A ja jestem ciężkim frajerem (frenetyczne brawa części uczestników – dopisek JP), bo płacę abonament radiowo-telewizyjny i za TV satelitarną też płacę, i wy z tego też coś macie. No i czemu Zalewska i Machałek nie stawiają się w sądzie (nie wiem o co biega – dopisek JP.)? Z odpowiedzi wiceministra od kultury dowiedzieliśmy się, że to przez Tuska tak mało ludzi płaci abonament; że prace nad sprawa trwają, a na razie TVP i PR w dużym zakresie finansowane są i będą z budżetu, bowiem media publiczne są instytucją kultury narodowej (Sic!) i zachęcam do płacenia abonamentu.

Z pozostałych zaprezentowanych wypowiedzi uczestników spotkania wynikało, że każde dziecko kończące szkołę winno choć raz zobaczyć Warszawę – taki program Warszawa+; że należy szybko reagować na krytykę – w niedługim czasie po wprowadzeniu jakichś nowych rozwiązań dobrej zmiany wskazywać na ich pozytywne efekty; że trzeba też tworzyć, prócz centralnego, programy dla poszczególnych regionów; że trzeba stworzyć program wyjazdu młodzieży na Kresy Wschodnie (to znalazło uznanie wiceministra); że należy zwolnić osoby fizyczne z płacenia podatku dochodowego (tego wiceminister nie zaakceptował); że co tam Muzeum Kresów, należy wystąpić o ich zwrot, bowiem zostały nam bezprawnie zabrane. Tu reakcja gościa była natychmiastowa: – Polska nie jest krajem rewizjonistycznym. Nie dla rewizji granic. Jak my zaczniemy, to i do nas trafią… Podobnie zareagował na pytanie o reparacje wojenne i o pieniądze dla Żydów za straty wojenne (nawiązał do uchwały Kongresu USA – dopisek JP). – Kiedy uznamy to za stosowne, jak będziemy dobrze do tego przygotowani, to wyłożymy karty na stół, bo się to nam należy. A Żydzi? To będzie regulowane naszym prawem. Ale będzie dotyczyć wszystkich bez podziału na narodowość – uregulować to winna ustawa reprywatyzacyjna. I niezmiennie stoimy na stanowisku, że mienie bezspadkowe przechodzi na Skarb Państwa.

I to był już koniec, choć chętnych – las rąk w górze, było wielu. Jednak wiceminister od oświaty była twarda. A Wy jeśli oczekujecie, że w jakiś sposób odniosę się krytycznie do tego spotkania, to Wasze niedoczekanie. Dobrze znacie moje zapatrywania i oceny PiS – pełne tego we wpisach na moim blogu. Tu prezentuję tylko w miarę wierną relację ze spotkania. Jego ocenę pozostawiam Wam.