Chwytacie się koła ratunkowego – etyki, jako alternatywnej dla religii lekcji zagwarantowanej prawem. No to posłuchajcie.
Na zajęcia z etyki, jeśli już są, czeka się po kilka godzin, zależy od planu lekcji. Planowane są po 15:00. Uczy jej osoba, która akurat ma okienko, najczęściej bez odpowiednich kwalifikacji. Klasa? Po co cała sala dla tak małej grupki chętnych. Wystarczy jakiś mały pokoik. W tej sytuacji rezygnacja z tych zajęć przez uczniów, a nawet napalonych na nie rodziców, nie może dziwić. I wtedy okazują się zbędne (sic!).
Przepytano prawie 2100 osób – nauczycieli, rodziców i dzieci. Niecałe 40% odpowiedziało, że etyki nie było w pierwotnym planie zajęć 1 września. Kiedy już się pojawiła, to najczęściej wczesnym rankiem lub późnym popołudniem. Ponad jedna trzecia uczniów musiała czekać na etykę kilka godzin po zajęciach. 57% odpowiedziało, że szkoła informuje o możliwości chodzenia na takie lekcje, ale można odnieść wrażenie, jakby dyrekcja do tego zniechęcała. Kilkoro dzieci to za mało, żeby stworzyć grupę do nauki etyki – słyszy rodzić. Dyrekcja rozkłada ręce – rozporządzenie MEN wymaga co najmniej siedmiu osób, by ruszyć z zajęciami. Więc dzieciaki lekcje religii muszą przeczekiwać gdzie się tylko da.
Kilka przykładów.
- Oto szkoła, w której etyka była w planie lekcji od początku roku. Po pierwszych zajęcia, dziewczynka usłyszała od Pani, że już nie musi na nią chodzić, że to będzie dla niej lepsze, bo na etyce siedzą sami niegrzeczni chłopcy. Zrezygnowała.
- Ina po pierwszych zajęciach wraca zachwycona. Opowiada, że przez godzinę rozmawiali o zwierzątkach. Kto w klasie ma psa, a kto kota i jak się nazywają. O etycznym traktowaniu zwierzaków czy adopcji ze schronisk już nie. Kolejne zajęcia mają dotyczyć praw kobiet. Ale później przychodzi seria zastępstw i odwołanych lekcji.
- Rodzic zapytał dyrekcję, czy jest możliwość zapisania dziecka na etykę. Po jakimś czasie dostaję wiadomość od księdza – ten pyta, czy córka nie chciałaby chodzić na etykę, bo pani dyrektor poprosiła go o poprowadzenie takich zajęć.
- I ostatni. Polonista, w zasadzie bez uprawnień do prowadzenia zajęć z etyki, bowiem przepisy mówią jasno, że trzeba mieć przynajmniej podyplomówkę z etyki lub filozofii, wyraża chęć ich poprowadzenia, gdyż na studiach polonistycznych miał zajęcia z filozofii i etyki literatury – myślał, że z etyką będzie jak z językiem polskim. Przychodzi do szkoły, dostaje gotowy plan zajęć, grupę, a potem prowadzi lekcje. Po pierwszych dwóch tygodniach września zapytał dyrekcję, kiedy będzie ta etyka. – „Ustalimy to później” – usłyszał. Czeka miesiąc. Znowu pyta. – „Niech pan poczeka, nie spieszy nam się” – brzmi odpowiedź. A potem pani wicedyrektor wyraża zdziwienie, że nauczyciel etyki nie zebrał jeszcze grupy, więc rusza po salach. Zapisuje się 16 osób. Na pierwsze zajęcia przychodzi jedna, na drugie – troje. Etyka jest od 14:45 do 16:30, dzieciakom nie chce się czekać. Nauczycielowi też. Dyrekcja nie widzi problemu, ocenia, że najwyraźniej uczniów nie interesują te zajęcia.
Etyki nie ma. Szkoła kompletnie nie radzi sobie z organizacją zajęć dla dzieci nie chodzących na religię. Co robią niewierzący uczniowie w okienku w zajęciach? Idą do biblioteki albo snują się po szkole i grają na telefonach.
MEN nie podaje, jak szkoły radzą sobie z zapewnieniem dzieciom możliwości nauki etyki. Interweniował nawet Rzecznik Praw Obywatelskich. Na swojej stronie pisze: – Gromadzenie tych danych przez MEN jest konieczne, by móc ocenić, jaka jest rzeczywista dostępność lekcji religii mniejszościowych i etyki. Resort nie prowadzi takich statystyk, co uzasadnia obawą przed nieuprawnionym przetwarzaniem danych osobowych. RPO uznaje to za bezzasadne. Cdn.