Tekst z 14 listopada 2014 roku.
Kilkunastu, dokładnie: piętnastu, polskich profesorów różnych dziedzin naukowych, związanych z kilkoma najważniejszymi uczelniami w kraju, nie wytrzymało – wkurzyło się wreszcie i wystosowało list otwarty – Apel naukowców do władz Rzeczypospolitej Polskiej – do władz państwowych, podkreślam: państwowych, a nie do władz Kościoła katolickiego, dotyczący klerykalizacji kraju. Miało to miejsce gdzieś w połowie października tego roku.
Jest niezbyt długi, więc prezentuję go w całości:
Kościół, jak każda legalnie działająca organizacja, ma pełne prawo wyrażania swoich poglądów w rozmaitych kwestiach, zwłaszcza moralnych, oraz do podejmowania działań w celu wprowadzania w życie swych postulatów, ale w granicach obowiązującego prawa.
Z tego jednak nie wynika, że owe postulaty – wszystkie i zawsze – mają być akceptowane i realizowane przez władze publiczne. Takie też jest stanowisko sporej i stale zwiększającej się liczby Polaków. Jest to wystarczający sygnał dla władz państwowych, aby ściśle przestrzegały zasady neutralności światopoglądowej państwa zagwarantowanej w Konstytucji RP (podkreślenie JP.).
Władze RP są nadmiernie uległe wobec roszczeń Kościoła w sprawach finansowych, edukacyjnych, blokowania inicjatyw legislacyjnych w tzw. gorących materiach prawnych i społecznych (np. związki partnerskie, przemoc w rodzinie) czy demonstracyjnego eksponowania symboli religijnych w instytucjach publicznych. Postawa ta nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia.
Bywa, że uroczystości o charakterze państwowym mają przede wszystkim charakter religijny, a władze publiczne stają się dodatkiem do hierarchów kościelnych występujących w roli rzeczywistych gospodarzy. Prowadzi to do degradacji państwa i obniżenia jego prestiżu w skali krajowej, a nawet międzynarodowej.
Spotykamy się także z działaniami przedstawicieli Kościoła o charakterze bliskim kolizji z prawem lub przekraczającym tę barierę w postaci wzywania do naruszania prawa, gróźb pod adresem osób rezygnujących z katechezy w szkole, zmuszania uczniów do uczestniczenia w obrzędach religijnych, domagania się przez szkoły ujawniania przez rodziców lub uczniów swojego światopoglądu, obrażania ludzi niewierzących w publicznych wypowiedziach duchownych czy nawet deprecjonowania najwyższych przedstawicieli władz państwowych.
Częste przypadki bezczynności organów RP wobec tego rodzaju zaszłości mają bardzo negatywny skutek dla spójności społecznej i winny być zastąpione działaniami mającymi na celu pełne urzeczywistnienie ustrojowych podstaw państwa polskiego i jego porządku prawnego, tak jak tego wymaga konstytucja i inne ustawy (podkreślenie JP.).
Dla mnie to nic nowego – o powyższe apeluję od lat. Apeluję do państwa polskiego, aby zaczęło być państwem świeckim, a przestało być państwem o znamionach konfesyjnych, wręcz klerykalnych – państwem katolików, a dopiero w drugiej kolejności (o ile w ogóle) obywateli innych wyznań lub bezwyznaniowców (też moim).
Apel powyższy odczytuję, jako słuszną reakcją na nasilającą się u nas kampanię mainstreamu katolickiego przeciwko świeckości i liberalizmowi – na wypowiedzi przewodniczącego episkopatu czy byłego już, na szczęście, wiceministra sprawiedliwości, podważające zasady ustrojowe Rzeczypospolitej jako demokratycznego państwa prawnego, sugerujące, że pożądany polski model państwa to państwo z uprzywilejowaną pozycją Kościoła rzymskokatolickiego. To też reakcja na robienie z Chazana męczennika, podczas gdy w istocie nie dopełnił on swych prawnych obowiązków względem pacjentki oraz na opisywane w mediach konkretne przykłady katolizacji życia państwowego, samorządowego, społecznego.
Zdziwiony tylko jestem tym, że odpór dany sygnatariuszom Listu był wyjątkowo słaby. Zarzuty nie dotyczyły meritum, a jedynie tego, iż opublikowano go celowo w czas, kiedy w mediach dużo mówi się o rocznicach wyboru JP2 na papieża i śmierci Popiełuszki. A to nie czas i nie pora. Ba, nietakt wobec społeczności katolików.
– A tak w ogóle to w Polsce jest zachowany rozdział państwa i Kościoła, ale Kościół ma prawo i wierni tego oczekują, że będzie wypowiadał się we wszystkich ważnych sprawach moralnych, społecznych, także gospodarczych, które nie są wolne od kontekstów moralnych – twierdzili .
Na dodatek obecna pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania stwierdziła, że zbyt bliskie relacje z Kościołem nie są udziałem obecnego rządu. – Nie znalazłam w uroczystościach, w których uczestniczyłam, dominacji przedstawicieli Kościoła nad przedstawicielami państwa, jednocześnie dodając, iż uroczystości państwowe przybierają charakter religijny tylko wtedy, gdy ma to uzasadnienie (sic!).
A ja? A ja uważam, iż Apel nie jest aktem agresji przeciwko osobom wierzącym; że nie jest problemem to, że Kościół domaga się tego czy owego. Problemem jest to, że władza temu ulega; że rzecz, o której mówi ten Apel dotyczy zaniedbań przez lata, zaniedbań, które nawarstwiły się w sferze edukacji i kultury; że władza publiczna zbyt często ulega naciskom przedstawicieli Kościoła katolickiego i w ten sposób kształtuje prawo (vide konwencja dotycząca zapobiegania przemocy wobec kobiet dotychczas nie ratyfikowana za sprawą Kościoła).
Oczywiście, że Kościół ma pełne prawo głosić swoje nauki i oceny, ale nie wolno mu nie podporządkowywać się obowiązującemu prawu. A władze państwowe mają obowiązek pilnować, aby nie został zachwiany porządek konstytucyjny, aby wartości ustanowione w konstytucji, takie jak autonomia państwa względem Kościołów, były przestrzegane.
Miast tego pojawiają się głosy, że państwo wcale nie ma być neutralne światopoglądowo; że konstytucja jest oparta na wartościach chrześcijańskich i nie pada w niej sformułowanie, że państwo ma być świeckie czy neutralne. Cdn.
Klerykalizacji Polski też mówię NIE! Cd.
Pojawiają się głosy, że państwo wcale nie ma być neutralne światopoglądowo; że polska konstytucja oparta jest na wartościach chrześcijańskich i nie pada w niej sformułowanie, że państwo ma być świeckie czy neutralne.
To prawda. Nie ma takich słów w tekście konstytucji. Ale jest zasada autonomii, a w preambule odwołanie do… wierzących w Boga, jak i niepodzielających tej wiary. Tak więc wspólny mianownik musi objąć wszystkich, a ten wyznaniowy obejmuje tylko wyznawców. By objąć nim wszystkich, państwo musi być niezależne od aksjologii ściśle wyznaniowej. Zresztą autonomia i niezależność to terminologia II Soboru Watykańskiego, więc nie można twierdzić, że to jest sprzeczne z nauką Kościoła.
Słychać też, iż rozdział państwa od kościoła to utopia. Weźmy choćby posłów – mówią. Są katolikami i jak im Kościół zagrozi ekskomuniką, to zagłosują pod jego dyktando. I co ja na takie dictum?
Ja twierdzę, że jak się idzie do władzy, to trzeba mieć odpowiedzialność i kręgosłup. Brać przykład z postawy belgijskiego króla, który mimo że był gorliwym katolikiem, nie przyszło mu do głowy, by negować demokratyczną decyzję parlamentu; który gdy dostał w latach 90. do podpisania ustawę zezwalającą na aborcję, to na kilka dni abdykował, by mógł ją podpisać przewodniczący parlamentu. Więc nie rozumiem, dlaczego w Polsce rządzących nie stać na to, by rozdzielić własne poglądy religijne od służby publicznej.
Nie, mnie, a widzę, że i sygnatariuszom Apelu, nie przeszkadza, że Kościół czegoś się tam domaga, ale przeszkadza to, że władza temu ulega. Sprzeciwiam się wcześniej przytoczonym poglądom na konstytucję, bowiem nie jest prawdą, że skoro konstytucja nie używa słów, iż państwo (władza) ma być świeckie czy neutralne, to znaczy, że zezwala, aby było faktycznie wyznaniowe. I nie jest tak, że idea neutralności państwa jest nie do zrealizowania w praktyce. Przykłady w świecie są, no i trzeba chcieć.
Rządzący, jak każdy, mają – jak mówi konstytucja: wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Czyli mogą mieć poglądy, jakie chcą, ale nie powinni ich narzucać innym. Wolność uprawiania kultu nie obejmuje wolności demonstrowania swojej religii podczas pełnienia obowiązków publicznych, co innego w sferze prywatnej. Jeśli np. prezydent czy premier zechce iść na pielgrzymkę – może, ale jako człowiek, a nie funkcjonariusz publiczny. Tak, mają do tego prawo. Ale czy muszą z niego korzystać w każdej sytuacji? Może czasem trzeba z niego nie skorzystała, choćby po to, aby uszanować ten wspólny, konstytucyjny mianownik obejmujący także tych niepodzielających tej wiary.
Rozumiem, że funkcjonariusze publiczni mają prawo uczestniczyć w obrzędach religijnych, ale nie powinna być one elementem oficjalnego planu uroczystości. Jeśli bowiem są, to niektóre osoby będą zmuszone do uczestnictwa w niej wbrew swej woli. Charakter państwowej uroczystości powinien bezwzględnie być świecki, zaś msza powinna być punktem nieoficjalnym i nieobowiązkowym, uzupełniając program takiej imprezy.
Ktoś powie, że przecież można odmówić pójścia na taką uroczystość, powołując się na wolność sumienia. Tak, ale stawia się taką osobę w niewygodnej sytuacji. A na dodatek odmowa uczestniczenia w uroczystości religijnej bywa często odbierana jako antykościelna demonstracja.
Często spotykam się z pytanie o to, co złego dla państwa czy społeczeństwa wynika z uległości władzy wobec Kościoła, więc odpowiadam. Następuje dalsza polaryzacja społeczeństwa. Przecież już bolejemy nad tym, że Polska rozpadła się politycznie na dwie części. A uległość władzy wobec Kościoła i napór Kościoła na narzucenie wszystkim swojej ideologii jeszcze ten podział pogłębiają.
Poza tym dla mnie bolesna jest wypływająca z tego hipokryzja prawa. Choćby wypaczanie pod ideologiczne dyktando interpretacji konstytucji, czy pojęcia „rodzina”. Boli mnie dorabianie Konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet gęby „genderu”, rozumianego jako wynalazek szatana, pod którego patronatem dzieją się wszelkie nieprawości. Boli mnie to, co się robi z lekarską klauzulą sumienia, wypaczając całkowicie jej sens, który chroni nie tylko sumienie lekarza, ale też dobro pacjenta.
Tego właśnie zabrania preambuła konstytucji – zamknięcia się w jednej aksjologii i wyrzucenia niepodzielających tej wiary poza nawias. Boli mnie, że państwo – za pomocą Komisji Majątkowej – dopuściło do pokrzywdzenia majątkowego ludzi i gmin na rzecz Kościoła. I boli mnie, że gminy teraz wolą domagać się za to rekompensaty od państwa, czyli podatników, niż dochodzić od Kościoła zwrotu tego, co nabył w drodze niesłusznego wzbogacenia. Bo choć to prawnie proste, to może naraziłoby władze samorządowe na krytykę za atak na Kościół.
Zwrócicie mi uwagę, że przecież niekatolicy nie są w Polsce prześladowani. Tak, to prawda. Jednak czują się niekomfortowo. Są jak widz w teatrze: wszyscy klaszczą, a im się przedstawienie nie podobało, ale jak nie wstaną i nie zaklaszczą, to wszyscy będą się im przyglądać z dezaprobatą.
Atmosfera przy ideologicznie gorących tematach jest duszna, nie można uchwalić szeregu potrzebnych ustaw, żąda się psucia prawa – jak w przypadku klauzuli sumienia. Władza nie zadaje sobie trudu zdefiniowania, na czym polega jej powinność zachowania niezależności i autonomii.
Apel profesorów przemknął przez nieliczne media i zapanowała cisza. Jak na razie przedstawiciele rządu nie odpowiedzieli na list uczonych, nie odnieśli się do jego treści nawet za pośrednictwem mediów. Uderza też milczenie ludzi samego Kościoła instytucjonalnego, tych, z którymi opinia publiczna wiązała pewne nadzieje, że będą kontynuatorami idei ks. Tischnera i Turowicza.
Obawiam się, nabieram pewności, że będzie to kolejny głos wołającego na puszczy. Pocieszającym jest tylko to, że wreszcie uczeni dali świadectwo.
To wszystko nie przeszkadza mi szanować wolność religijną i domagać się takiej samej wolności dla krytyki religii.