Trzecia płeć cd.

2014_09_19_Pawłowscy_6930Larum grają! Rękę na demokrację podnoszą! Sądy zawisłymi czynią! A ty Panie Pawłowski hermoafrodytami się zajmujesz? No cóż, bliżej mi już do 80-dziesiątki. Specjaliści od kardiologii, urologii i narządów trawiennych stałą pieczę nade mną mają. Mam na „wychowaniu” pięcio i pół miesięczną suczkę Polli. Kiedy mnie zabraknie, co żona własna stale podkreśla, i jej, i suni straszną krzywdą to będzie. A śledzenie i komentowanie bieżącej PiSowskiej polityki na skraj życia mnie prowadzi – do grobu wpędza. Dla psychicznej higieny, by już szlak mnie nie trafił, muszę się od niej coraz częściej izolować. Więc ad rem.

Wpisywanie trzeciej płeć w akcie urodzenia może się wielu wydawać śmieszna lub niepotrzebna, ale tym, którzy są bezradni wobec interseksualnego dziecka: rodzicom, lekarzom i urzędom, nowa kategoria odbierze presję podejmowania decyzji. Decyzji, która musi być dowolna, ponieważ nie można jej niczym poprzeć i którą oddaje się w ręce tego, który musi z nią żyć. Tak więc całkowite powstrzymanie się od wpisywania płci w rejestrze cywilnym, co demokratyczne i otwarte społeczeństwa powinny w końcu zaakceptować, wielu osobom ułatwi życie, a nikomu nie utrudni. Przecież osoby, które nie czują przynależności do żadnej z obu płci, stoją przed wieloma problemami: prywatnymi, społecznymi i politycznymi. Do tej pory nie odgrywało prawie żadnej roli, że to nie tylko osobiste odczucia, ale czasem i fakty biologiczne zaprzeczają identyfikacji z płcią męską czy żeńską. Dobry więc jest to i ważny krok: możliwość takiego trzeciego wpisu dotyczącego płci w akcie urodzenia.

Jeszcze lepsza wydaje się alternatywa, by ustawodawca całkiem zrezygnował z wpisu dotyczącego płci i w ten sposób nie tylko uwzględnił osoby „pomiędzy”, ale także rozwiązał kwestię równowagi płci.

W życiu codziennym obojnacy często stają przed poważnymi problemami, kiedy na przykład urzędy starają się wtłoczyć ich w jakiś schemat. Najjaskrawszym przykładem jest służba wojskowa. Nie wiadomo jeszcze, co będzie się na przykład podawać w oficjalnych dokumentach jak paszport, i czy hermafrodyci będą mogli zawierać małżeństwa, czy tylko rejestrować swoje związki partnerskie.

A choćby i taki dylemat. W przypadku publicznej toalety, w jakiej kolejce ma stanąć – czy w ogonku razem z mężczyznami, czy do damskiej toalety. To rozróżnienie nie jest łatwe, potrzeba więc trzeciej toalety – dla obojnaków. I tu Rada dzielnicy Berlin-Friedrichshein wyszła im naprzeciw: uchwaliła urządzenie w budynkach użytku publicznego dodatkowych toalet uniseks.

Nowa regulacja w praktyce oznaczać będzie, że w przypadku zaistnienia wątpliwości dzieciom po urodzeniu nie trzeba będzie na siłę przypisywać żadnej płci – przez operację czy wyznaczenie im jakiejś roli społecznej, w której później być może w ogóle nie będą chciały żyć. Do tej pory łamane było prawo człowieka i prawo do samostanowienia, przede wszystkim u dzieci i młodzieży. Teraz dzieci będą mogły po osiągnięciu dorosłości same zdecydować, czy będą chciały poddać się operacji, określającej ich płeć, czy pozostaną przy statusie nieokreślenia. Większość dorosłych hermafrodytów w jakiś sposób ukierunkowało się hormonalnie czy operacyjnie. Lecz wielu nie czuje się dobrze „w swojej skórze”. Większości nie należało w ogóle operować.

W urzędowym uznaniu obojnactwa kraje zachodnie mają wiele do nadrobienia, bowiem inne kraje są pod tym względem dużo bardziej postępowe. Aktualnie jeszcze jedynym państwem na świecie uznającym trzecią płeć jest Australia. W przypadku obojnactwa w dokumentach pod rubryką „płeć” dokonuje się tu wpisu „inna”.

Obok Australii można wymienić kraje islamskie. Np. Afganistan, gdzie od trzech lat obowiązuje ustawa, która ludziom noszącym w sobie cechy obydwu płci przyznaje ten sam status, co kobietom i mężczyznom. Bierze się to stąd, że obojnactwo jest już wspominane i uznawane przez Koran. W Pakistanie nie mają oni żadnych problemów z dostępem do oświaty i opieki zdrowotnej. Stosuje się nawet 2-procentowy parytet dla interseksualistów w ubieganiu się o etaty w sektorze publicznym – przynajmniej na papierze, jest to raczej teoretyczna opcja. Ale już samo uznanie obojnactwa jest krokiem we właściwym kierunku.

Trzecia płeć

2014_09_19_Pawłowscy_6930Wbrew temu, co się powszechnie uważa, wśród nas są nie tylko kobiety i mężczyźni, ale też osoby, która ze względu na brak stosownego chromosomu lub zaburzenia hormonalne urodziły się jako obojnacy (hermafrodyci). Mają zarówno męskie jak i żeńskie cechy płciowe. A że wszyscy mamy pewną tożsamość – to jak postrzegamy siebie, trudno obojnakom znaleźć słowa, by określić kim naprawdę są.

Problemem dyskryminacji osób interseksualnych, na zlecenie Bundestagu, zajmowała się, z udziałem przedstawiciela Episkopatu, Rada Etyki. – Z etycznego punktu widzenia interseksualność jest fizjologicznie uwarunkowanym, nadzwyczajnym wariantem zwykłej dwupłciowości ludzkiego życia – stwierdziła, a osoby interseksualne… zasługują na pełne uznanie i szacunek.

Z końcem tego roku w stosownych formularzach, też w akcie urodzenia, obok opcji: płeć „męska” i „żeńska” pojawić się musi trzecia – „inter” lub „różna”. Wynika to z nakazu Niemieckiego (Federalnego) Trybunału Konstytucyjnego o dokonaniu zmian w stosownych przepisach. Wyrok podjęty stosunkiem głosów 9 do 1, stwierdza, że zmuszanie osób interseksualnych do urzędowego określenia się jako mężczyzna lub kobieta jest dyskryminujące. Chodzi o rzecz zdawałoby się banalną – zakreślenie na urzędowych formularzach opcji „kobieta” lub „mężczyzna”, ale dla osób interseksualnych nie jest to tylko formalność, to kwestią poczucia własnej tożsamości i godności.

Federalne Biuro Antydyskryminacyjne uznało wyrok Trybunału za historyczny. Niemiecka minister rodziny przyjęła ten wyrok z zadowoleniem. Osoba ze stowarzyszenia „Ludzie Interseksualni” określiła wyrok, jako… wielki krok pod względem praw człowieka... Z rezerwą podszedł do niego rzecznik ministerstwa spraw wewnętrznych – Ministerstwo to jest odpowiedzialne za urzędy stanu cywilnego. – Nie chcę oceniać tego orzeczenia, ale oczywiście szanujemy wyrok – powiedział.

A co na to rzymskokatolicki Kościół Niemiec? Jego oficjalna reakcja jest wyważona. – Tam, gdzie nie można dokonać jednoznacznego przyporządkowania płci człowieka, nie może on być zmuszany przez przepisy prawne lub społeczne zwyczaje, by określić swoją płeć wbrew temu, czym się czuje i deklarować coś, co do niego nie pasuje – stwierdził rzecznik Episkopatu, ale dodał, iż dokonanie pozytywnego przyporządkowania jest lepsze niż zrezygnowanie z możliwości zadeklarowania swojej płci, więc… w tym kontekście wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z 8 listopada 2017 jest zrozumiały. Cdn.

Seks jest dobry na cerę…

2014_09_19_Pawłowscy_6930Z nadzwyczajną radością informowałem (vide: Z taką nadzwyczajną radością informuję… wpis z 26.10.17 r.), iż pojawił się cień szansy, że o seksie mówić się będzie otwarcie.

Oto za sprawą Anji Rubik cała Polska zaczęła rozmawiać o seksie – 28 października 2017 r. ruszyła specjalna kampania edukacyjna #seksedpl – cykl krótkich 60-sekundowych filmików (codziennie jeden) poruszających takie tematy, jak: antykoncepcja, masturbacja, pierwszy raz, świadoma zgoda, rozmowa z dzieckiem na temat seksu, regularne badania, wizyta u ginekologa, pigułka „dzień po”, wrażliwość – rozwiewających mity, otwarcie mówiących o tym, co nie przechodzi przez usta nauczycielom, politykom, a czasem i rodzicom.

Cel? Zwrócenie uwagi na potrzebę edukacji seksualnej, która w naszym kraju, zarówno w domach, jak i szkołach, niestety, nadal traktowana jest bez należytej uwagi i powagi. – Chcę, żeby wszyscy zrozumieli, że i kobiety, i mężczyźni są istotami seksualnymi. Że seks to odpowiedzialność za siebie i za drugą osobę – mówiła inicjatorka kampanii.

I się zaczęło. W pierwszym odcinku wystąpił Maciej Stuhr, który przemawiał do dorastającej córki: – Córeczko, jak ci to powiedzieć – zastanawia się na samym początku aktor. Później przechodzi do rzeczy i zaczyna opowiadać o antykoncepcji i chorobach wenerycznych. Na koniec przekonuje, że zawsze i w każdym momencie będzie mogła się wycofać z bliskości. – Zawsze i wszędzie, na każdym etapie, możesz powiedzieć <nie>. To twoje wielkie, wspaniałe prawo. W kolejnych: Biedroń – mówił, że… gej jest ok., a malarka Marta Frej, że masturbacja jest… naturalną i powszechna formą naszej ekspresji seksualnej.

Akcja zyskała tak samo dużo zwolenników, jak i przeciwników. Choć nie chodzi w niej o zachęcanie do rozwiązłego trybu życia, a wyłącznie o edukację, to jednak ze strony przeciwników wylało się i ciągle wylewa na pomysłodawczynię i realizatorów kampanii, wiadra pomyj. Córka nieżyjącego jednego z bliźniaków strasznie się oburzyła na tezę o masturbacji i ogłosiła, że spot był niemoralny i kłamliwy, gdyż nie wspomina o straszliwym ryzyku… uzależnienia od wskazanej czynności. A jedyna żona byłego redaktora naczelnego TV Republika, dziś dyrektora programowego tej stacji, mówiła jak zbędne są tego typu akcje, bowiem każdy rodzić może sobie sam wyedukować dziecko, wystarczy pójść do dobrej księgarni katolickiej i kupić poradnik, a tak w ogóle to rodzice katoliccy nie mają problemu z rozmawianiem o „tych rzeczach” – na intymne sprawy, więc Pani ta nie życzy sobie, żeby jej dzieci były edukowane przez celebrytki, ona wyedukuje je sama. A i PiSowska minister od edukacji, co jest oczywistą oczywistością, sceptycznie odniosła się do akcji supermodelki. – Zapraszam panią Anję Rubik do ministerstwa edukacji, razem przeczytamy rozporządzenie i podstawy programowe do Wychowania do życia w rodzinie – ogłosiła.  Stwierdziła też, że nie zna (sic!) akcji, ale uważa, że obawy modelki dotyczące obecnego kształtu edukacji seksualnej w szkołach są bezpodstawne, bowiem …edukacja seksualna, która patrzy na dziecko przede wszystkim holistycznie i widzi nie tylko jego fizyczność, ale mówi o jego kształceniu do życia w rodzinie, trwa w Polsce od 16 lat.

Na co Anja? Ucieszyła się z zaproszenia. – Bowiem choć podstawy programowe przedmiotu Wychowanie do życia w rodzinie znam doskonale, to chętna jestem omówić z Panią kwestię edukacji seksualnej w polskich szkołach. Tym bardziej, że to właśnie te podstawy programowe, a także dochodzące do mnie relacje na temat praktyki nauczania tego przedmiotu, skłoniły mnie do zainicjowania akcji #SexedPL – oświadczyła. – Wspólnie z gronem ekspertów, zaangażowanych w naszą kampanię, chętnie spotkam się z panią, aby porozmawiać na temat niskiego poziomu świadomości seksualnej młodych Polek i Polaków, oraz roli i odpowiedzialności systemu edukacji w tym zakresie. Jestem przekonana, że obowiązkiem świeckiej szkoły jest przekazanie młodym ludziom kompetentnej, naukowej wiedzy na ten temat. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak wygląda rzeczywistość. Pani minister, spotkajmy się jak najprędzej i rozpocznijmy wolny od uprzedzeń dialog – wezwała.

Anja wpadła na pomysł seksualnego edukowania Polaków, całkiem pomysłowej, mającej sens akcji podczas której różni ludzie mówią fajnie o seksie, ponieważ jest zdania, iż mamy złe podejście do seksu i ubogą wiedzę na jego temat. Jej zdaniem za taki stan rzeczy odpowiadają m.in. …politycy PiS (ale nie tylko – dopisek JP.). Właśnie z powodu klimatu, który obecnie panuje w Polsce – braku edukacji seksualnej oraz konsekwentnie realizowanego planu rządu, by ograniczyć dostęp do antykoncepcji – zdecydowała się stworzyć tę kampanię edukacyjną. – Seks jest bardzo ważny. To jest kwestia zdrowia. Nieuprawianie seksu jest niezdrowe. No i to jest dobre dla skóry – przekonuje.

Tak, wszyscy mówimy o tym, jak ważna jest edukacja, a nie rozmawiamy o edukacji seksualnej, a przecież seks jest istotną częścią naszego codziennego życia! Tak trzymam i Wy, proszę, tak trzymajcie!

Jeszcze Polska nie zginęła…

w20Nie bądź obojętny! Nieważne czy należysz do partii politycznej, stowarzyszenia, organizacji czy jesteś zwykłym szarym człowiekiem, też gorszego sortu. Dziś powinieneś być tu z nami przede gmachem Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze, aby protestować przeciwko demolce wymiaru sprawiedliwości, niszczeniu demokracji i nagminnemu łamaniu postanowień Konstytucji. Protestować przeciwko barbarzyńskiej polityce prowadzonej przez obóz sprawujący władzę, obóz, który nie liczy się z nikim i niczym – za nic ma Naród.

Forsowaniu przez większość rządzącą kolejnych ustaw godzących w Konstytucję, chęci przejęcia pełnej kontroli nad sądami, a także poddaniu partyjnej kontroli procesu wyborczego – mówię głośne i wyraźne NIE! Wraz z opozycją parlamentarną i pozaparlamentarną wzywałem do protestów, w tym i w Jeleniej Górze. Nie mogło więc mnie tu zabraknąć.

Jak zapowiedziałem, tak przed gmachem Sądu Okręgowego w Jeleniej Gorze o godz. 19:00, z żoną własną, się zameldowałem. Zapytacie, czemu ciągle z żoną? A bo jedna myśl nas spaja, a Ją jeszcze troska o mój stan – żebym się tylko nie zagalopował i nie przemęczył. Zazdrościcie mi? Ja sobie też!

Tym razem było nas chyba grubo ponad dwusetkę. Z Jeleniej i okolic. Reprezentantów wszystkich partii i organizacji opozycyjnych – od prawa do lewa, oraz „wolnych strzelców”. Ze średnią wieku też było nie najgorzej.

Aby zebrani wiedzieli, co mają śpiewać i jak, dostali ściągę, a w niej: Mazurek Dąbrowskiego – Hymn Polski, przypominający, że… Jeszcze Polska nie zginęła, Kiedy my żyjemy. Co nam obca (PiSowska – dopisek JP.) przemoc wzięła, (…) odbierzemy; Hymn KOD na melodię „Legionów”, a w nim: – My jesteśmy (…), „gorszy sort” narodu, By bronić praw, by mówić nie, Gdy polską PIS zabawia się (…) Oszczerstwom miernot daj dziś odpowiedź…; jeszcze coś na melodię „Siekiera, motyka”, a tu: – Siekiera, motyka, nocą knują. Co wymyślą, to zepsują. Naród patrzy! Co za wstyd Wciskać ludziom taki kit! Siekiera, motyka, wiadro smaru Dziś wam veto mówi Naród. Już nie przejdzie żaden knot, Bo wam nie pozwolimy; także coś na melodię „Płonie ognisko w lesie”, a tu: – Niech żyje władza nowa (tylko nie wiadomo, jaka ona ma być, choć wiadomo mi, jaką powinna być – dopisek JP.), ale i wolność słowa. Niech trwa nieuszkodzona, bo nam potrzebna ona. Czuj, czuj czuwaj, czuj, czuj czuwaj, drogi obywatelu. Czuj, czuj czuwaj… Obudź się Obywatelu!! – to już ja dodałem i wykrzyczałem.

Tak więc protestowaliśmy głównie przeciwko zbiorowym, już przeprowadzanym i planowanym, zmianom w sądownictwie, pod hasłem: 3 x W – Wolna Polska, Wolne wybory, Wolne sądy. Protestowaliśmy przeciwko proponowanym przez Prezydenta RP ustawom o sądownictwie, gdyż zagrażają one demokracji. Przeciwko propozycjom zagrażającym demokratycznym wyborom. Przecież w planowanych rozwiązaniach każdy wynik wyborów będzie mógł zostać zakwestionowany przez zniewolony politycznie sąd. Swą tu obecnością daliśmy świadectwo…, że jesteśmy tu: bowiem czujemy przemożną potrzebę przeciwstawienia się zawłaszczaniu i demolowaniu Polski; bowiem nie chcemy być sądzeni przez sędziów, zależnych od polityków; bowiem nie chcemy zmiany Konstytucji dającej władzę jednej, nieomylnej partii, w tym wypadku PiS; bowiem nie godzimy się na nepotyzm, kłamstwa i oszustwa.

Zagrożony jest Sąd Najwyższy, KRS i uczciwe, wolne wybory. W atmosferze urągającej normom prawnym, przy nieomal pustych ławach rządowych PiS przepycha ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym.

Już pierwszego dnia obrad Polacy z różnych środowisk manifestowali przed parlamentem swój sprzeciw wobec przejęcia wymiaru sprawiedliwości przez PiS. Na kolejne dni zapowiadano manifestację przed sądami w wielu miejscach w kraju i za granicą. I takowe się odbyły.

Obydwa, dyskutowane obecnie, prezydenckie projekty ustaw dają politykom prawo wyboru sędziów do KRS , a prezydentowi – wskazywania, który sędzia będzie mógł orzekać w SN po przekroczeniu wieku emerytalnego. Dodatkowo proponowana instytucja skargi nadzwyczajnej, umożliwi wzruszenie wyroków wszystkich sądów z ostatnich 20 lat.

28 organizacji pozarządowych, ja też, ostrzegamy: – Wprowadzenie powyższych zmian spowoduje, że Polska definitywnie przestanie być demokratycznym państwem prawa. Jeśli zabraknie niezależnych sądów, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by w przyszłości ograniczone zostały prawa i wolności obywatelskie – nasze prawa. I tych, co są za i tych, co są przeciw, też tych milczących i obojętnych. Warto o tym stale przypominać.

Dzień święty święcić pracą społecznie użyteczną

2014_09_19_Pawłowscy_6930Jeszcze trochę, a pracownicy głównie wielkopowierzchniowych sklepów będą mieli dwie, trzy, a może nawet wszystkie niedziele wolne od pracy. Tego domaga się ZZ „S” i w tym kierunku zmierza sejmowa ustawa. No i fajnie. Spójrzmy więc w nieodległą przyszłość.

Czy Polacy, nie mogąc pójść w ramach niedzielnej, rodzinnej rozrywki do galerii handlowych, pójdą do kościołów, na co liczy taca tych przybytków? Nie i jeszcze raz nie! Nie będą też siedzieć w domu, a swe ciężko zarobione pieniądze zaczną jeszcze chętniej wydawać w kawiarniach czy restauracjach, będą też więcej podróżować po kraju i częściej zatrzymywać się w hotelach. Oczywistym więc jest, że więcej zatrudnionych w tych branżach pracowników będzie pracowała w dniach ustawowo wolnych od pracy, też w niedzielę. Czyli po wejściu tej wydumanej ustawy w życie ogólna ilość osób pracujących w niedzielę wcale się nie zmniejszy, a może nawet zwiększyć.

Przyjrzyjmy się temu bliżej. Dziś regularnie w niedziele pracuje ponad milion Polaków: strażacy i policjanci, pracownicy ochrony zdrowia, branży ochroniarskiej gastronomicznej i hotelarskiej, komunikacji miejskiej, lotniczej, transportu kolejowego i samochodowego, także sieci handlowych. Oczywiście nie wszyscy oni muszą pracować w niedziele. Wg Eurostatu w Polsce odsetek osób deklarujących, że musi pracować przynajmniej dwie niedziele w miesiącu w 2016 r. wynosił 6,8% ogółu zatrudnionych. A skoro łącznie pracuje ok. 16,5 mln osób, to przynajmniej dwie niedziele w miesiącu zajęte ma nieco ponad milion Polaków.

Jak to się ma do innych europejskich krajów? Średnia unijna wynosi 14% – dwa razy więcej niż w Polsce.  Mniej w Portugalii i na Węgrzech, a więcej w Niemczech, Francji i Austrii, gdzie większość sklepów jest w niedziele ustawowo zamknięta. A my od miesięcy żyjemy kwestią zamykania sklepów w niedziele, bowiem panna „S” razem z Kościołem „walczą o poprawę” losu zatrudnionych w handlu, o ich dusze, by były zbawione, co może zapewnić udział w niedzielnych mszach.

No dobrze, wszystko wskazuje na to, że osoby zatrudnione w dużych sklepach rzeczywiście będą miały więcej lub wszystkie niedziele wolne. A co z cała resztą osób pracujących w weekendy? Ich zbawienie mniej się liczy? A przecież projekt dotyczącej tego problemu obejmować będzie tylko ok. 38 tys. spośród 360 tys. placówek handlowych w całej Polsce, a wynika to z multum wyjątków przewidzianych w tej ustawie. Mamy więc widoczny podział na lepszych i gorszych pracowników – vide np. centra handlowe, gdzie ci z butików i hipermarketów mają mieć wolne, ale już nie ci z restauracji czy z kin.

Widać, że chodzi raczej też o zaszkodzenie dużym, w większości niepolskim sieciom handlowym, niż ulżenia polskim pracownikom tych sieci, bowiem pracujący w kawiarniach, restauracjach czy innych punktach usługowych, nie mają co liczyć ani na więcej wolnych niedziel, ani na lepszą płacę w te dni.

Gdyby więc ci chcący zrobić dobrze pracownikom, rzeczywiście tego chcieli nie spieraliby się o zamykanie tych czy innych sklepów, tylko przedstawiliby projekt radykalny, ale za to spójny. Np. zamknięcia wszystkich sklepów i punktów usługowych, wstrzymania wszelkiej komunikacji: miejskiej, taksówkowej, kolejowe i, lotniczej, przerwanie remontów i robót publicznych, ograniczenie do niezbędnego minimum działania służb alarmowych i porządkowych a nawet tych związanych z bezpieczeństwem publicznym. Że to nierealne? Oczywiście! Ale uczciwe. Nie faworyzuje jednych pracowników względem innych. Zamknięte ma być po prostu wszystko, aby niedziele godnie świętować mogli wszyscy. No, prawie wszyscy.

A ja proponuję inne podejście do problemu. Nazywam je kodeksowym. Dokonanie takich zmian w Kodeksie pracy, które poprawią los pracowników zmuszonych pracować w niedziele – pracowników wszystkich branż. Dziś w art. 151 tego Kodeksu wszystkie niedziele są określone, jako dni wolne od pracy. Ale wymienia on też długą listę wyjątków, gdzie praca w niedzielę jest dozwolona: prowadzenie akcji ratunkowych i niezbędnych remontów, ochrona obiektów, placówki służby zdrowia, straże pożarne, hotele, firmy gastronomiczne, a także …zakłady prowadzące działalność w zakresie kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku, czyli np. kina, teatry, baseny czy szkoły. Ale też w niedziele można pracować… w placówkach handlowych przy wykonywaniu prac koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności. Więc nawet najmniejszy sklep, bo przecież zakup dowolnego towaru to realizacja… codziennej potrzeby ludności. Widać, że tu prawo przeczy samo sobie – tworzy iluzję dnia świątecznego, wręcz zachęca do zatrudniania w niedzielę. I nie jest to tylko kwestia wskazanych wyjątków pozwalających firmom na pracę w niedzielę, ale też braku ustawowego dodatku finansowego dla tych, którzy tego dnia nie mają wolnego, bowiem uznaje się, że praca w niedzielę nie jest pracą w godzinach nadliczbowych; że przysługuje za nią w ciągu tygodnia inny dzień wolny, a gdy to nie nastąpi dopiero godziny przepracowane w niedzielę muszą być płatne podwójnie.

Więc jeśli niedziela ma mieć status szczególny, należy uznać, że w praca w tym dniu ma charakter wyjątku i zmienić sposób wynagradzania za tę pracę – winna być dodatkowo wynagradzana, co może zniechęcić pracodawców, którzy poza szczególnymi wyjątkami na pewno dwa razy się zastanowią, nim każą komuś przyjść w niedzielę do pracy. Proponuję zapis w Kodeksie pracy gwarantujący prawo do minimum dwóch, może nawet trzech, wolnych niedziel w miesiącu, a praca w tym dniu ma być traktowana jak w nadgodzinach i wynagradzana w podwójnej, a może nawet w potrójnej wysokości. Przypominam tu bowiem, że w tej dyskusji o zamykaniu sklepów zapomina się o tym, iż w rzeczywistości, po zamknięciu galerii handlowych, w innych branżach może być do pracy w niedziele zmuszonych coraz więcej Polaków. A mi chodzi o wszystkich pracujących w niedziele, dosłownie wszystkich, a nie tylko tych w „wielkim” handlu.

Klerykalizacji Polski też mówię NIE!

2014_09_19_Pawłowscy_6930Tekst z 14 listopada 2014 roku.

Kilkunastu, dokładnie: piętnastu, polskich profesorów różnych dziedzin naukowych, związanych z kilkoma najważniejszymi uczelniami w kraju, nie wytrzymało – wkurzyło się wreszcie i wystosowało list otwarty – Apel naukowców do władz Rzeczypospolitej Polskiej – do władz państwowych, podkreślam: państwowych, a nie do władz Kościoła katolickiego, dotyczący klerykalizacji kraju. Miało to miejsce gdzieś w połowie października tego roku.

Jest niezbyt długi, więc prezentuję go w całości:

Kościół, jak każda legalnie działająca organizacja, ma pełne prawo wyrażania swoich poglądów w rozmaitych kwestiach, zwłaszcza moralnych, oraz do podejmowania działań w celu wprowadzania w życie swych postulatów, ale w granicach obowiązującego prawa.

Z tego jednak nie wynika, że owe postulaty – wszystkie i zawsze – mają być akceptowane i realizowane przez władze publiczne. Takie też jest stanowisko sporej i stale zwiększającej się liczby Polaków. Jest to wystarczający sygnał dla władz państwowych, aby ściśle przestrzegały zasady neutralności światopoglądowej państwa zagwarantowanej w Konstytucji RP (podkreślenie JP.).

Władze RP są nadmiernie uległe wobec roszczeń Kościoła w sprawach finansowych, edukacyjnych, blokowania inicjatyw legislacyjnych w tzw. gorących materiach prawnych i społecznych (np. związki partnerskie, przemoc w rodzinie) czy demonstracyjnego eksponowania symboli religijnych w instytucjach publicznych. Postawa ta nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia.

Bywa, że uroczystości o charakterze państwowym mają przede wszystkim charakter religijny, a władze publiczne stają się dodatkiem do hierarchów kościelnych występujących w roli rzeczywistych gospodarzy. Prowadzi to do degradacji państwa i obniżenia jego prestiżu w skali krajowej, a nawet międzynarodowej.

Spotykamy się także z działaniami przedstawicieli Kościoła o charakterze bliskim kolizji z prawem lub przekraczającym tę barierę w postaci wzywania do naruszania prawa, gróźb pod adresem osób rezygnujących z katechezy w szkole, zmuszania uczniów do uczestniczenia w obrzędach religijnych, domagania się przez szkoły ujawniania przez rodziców lub uczniów swojego światopoglądu, obrażania ludzi niewierzących w publicznych wypowiedziach duchownych czy nawet deprecjonowania najwyższych przedstawicieli władz państwowych.

Częste przypadki bezczynności organów RP wobec tego rodzaju zaszłości mają bardzo negatywny skutek dla spójności społecznej i winny być zastąpione działaniami mającymi na celu pełne urzeczywistnienie ustrojowych podstaw państwa polskiego i jego porządku prawnego, tak jak tego wymaga konstytucja i inne ustawy (podkreślenie JP.).

Dla mnie to nic nowego – o powyższe apeluję od lat. Apeluję do państwa polskiego, aby zaczęło być państwem świeckim, a przestało być państwem o znamionach konfesyjnych, wręcz klerykalnych – państwem katolików, a dopiero w drugiej kolejności (o ile w ogóle) obywateli innych wyznań lub bezwyznaniowców (też moim).

Apel powyższy odczytuję, jako słuszną reakcją na nasilającą się u nas kampanię mainstreamu katolickiego przeciwko świeckości i liberalizmowi – na wypowiedzi przewodniczącego episkopatu czy byłego już, na szczęście, wiceministra sprawiedliwości, podważające zasady ustrojowe Rzeczypospolitej jako demokratycznego państwa prawnego, sugerujące, że pożądany polski model państwa to państwo z uprzywilejowaną pozycją Kościoła rzymskokatolickiego. To też reakcja na robienie z Chazana męczennika, podczas gdy w istocie nie dopełnił on swych prawnych obowiązków względem pacjentki oraz na opisywane w mediach konkretne przykłady katolizacji życia państwowego, samorządowego, społecznego.

Zdziwiony tylko jestem tym, że odpór dany sygnatariuszom Listu był wyjątkowo słaby. Zarzuty nie dotyczyły meritum, a jedynie tego, iż opublikowano go celowo w czas, kiedy w mediach dużo mówi się o rocznicach wyboru JP2 na papieża i śmierci Popiełuszki. A to nie czas i nie pora. Ba, nietakt wobec społeczności katolików.

– A tak w ogóle to w Polsce jest zachowany rozdział państwa i Kościoła, ale Kościół ma prawo i wierni tego oczekują, że będzie wypowiadał się we wszystkich ważnych sprawach moralnych, społecznych, także gospodarczych, które nie są wolne od kontekstów moralnych – twierdzili .

Na dodatek obecna pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania stwierdziła, że zbyt bliskie relacje z Kościołem nie są udziałem obecnego rządu. – Nie znalazłam w uroczystościach, w których uczestniczyłam, dominacji przedstawicieli Kościoła nad przedstawicielami państwa, jednocześnie dodając, iż uroczystości państwowe przybierają charakter religijny tylko wtedy, gdy ma to uzasadnienie (sic!).

A ja? A ja uważam, iż Apel nie jest aktem agresji przeciwko osobom wierzącym; że nie jest problemem to, że Kościół domaga się tego czy owego. Problemem jest to, że władza temu ulega; że rzecz, o której mówi ten Apel dotyczy zaniedbań przez lata, zaniedbań, które nawarstwiły się w sferze edukacji i kultury; że władza publiczna zbyt często ulega naciskom przedstawicieli Kościoła katolickiego i w ten sposób kształtuje prawo (vide konwencja dotycząca zapobiegania przemocy wobec kobiet dotychczas nie ratyfikowana za sprawą Kościoła).

Oczywiście, że Kościół ma pełne prawo głosić swoje nauki i oceny, ale nie wolno mu nie podporządkowywać się obowiązującemu prawu. A władze państwowe mają obowiązek pilnować, aby nie został zachwiany porządek konstytucyjny, aby wartości ustanowione w konstytucji, takie jak autonomia państwa względem Kościołów, były przestrzegane.

Miast tego pojawiają się głosy, że państwo wcale nie ma być neutralne światopoglądowo; że konstytucja jest oparta na wartościach chrześcijańskich i nie pada w niej sformułowanie, że państwo ma być świeckie czy neutralne. Cdn.

Klerykalizacji Polski też mówię NIE! Cd.

Pojawiają się głosy, że państwo wcale nie ma być neutralne światopoglądowo; że polska konstytucja oparta jest na wartościach chrześcijańskich i nie pada w niej sformułowanie, że państwo ma być świeckie czy neutralne.

To prawda. Nie ma takich słów w tekście konstytucji. Ale jest zasada autonomii, a w preambule odwołanie do… wierzących w Boga, jak i niepodzielających tej wiary. Tak więc wspólny mianownik musi objąć wszystkich, a ten wyznaniowy obejmuje tylko wyznawców. By objąć nim wszystkich, państwo musi być niezależne od aksjologii ściśle wyznaniowej. Zresztą autonomia i niezależność to terminologia II Soboru Watykańskiego, więc nie można twierdzić, że to jest sprzeczne z nauką Kościoła.

Słychać też, iż rozdział państwa od kościoła to utopia. Weźmy choćby posłów – mówią. Są katolikami i jak im Kościół zagrozi ekskomuniką, to zagłosują pod jego dyktando. I co ja na takie dictum?

Ja twierdzę, że jak się idzie do władzy, to trzeba mieć odpowiedzialność i kręgosłup. Brać przykład z postawy belgijskiego króla, który mimo że był gorliwym katolikiem, nie przyszło mu do głowy, by negować demokratyczną decyzję parlamentu; który gdy dostał w latach 90. do podpisania ustawę zezwalającą na aborcję, to na kilka dni abdykował, by mógł ją podpisać przewodniczący parlamentu. Więc nie rozumiem, dlaczego w Polsce rządzących nie stać na to, by rozdzielić własne poglądy religijne od służby publicznej.

Nie, mnie, a widzę, że i sygnatariuszom Apelu, nie przeszkadza, że Kościół czegoś się tam domaga, ale przeszkadza to, że władza temu ulega. Sprzeciwiam się wcześniej przytoczonym poglądom na konstytucję, bowiem nie jest prawdą, że skoro konstytucja nie używa słów, iż państwo (władza) ma być świeckie czy neutralne, to znaczy, że zezwala, aby było faktycznie wyznaniowe. I nie jest tak, że idea neutralności państwa jest nie do zrealizowania w praktyce. Przykłady w świecie są, no i trzeba chcieć.

Rządzący, jak każdy, mają – jak mówi konstytucja: wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Czyli mogą mieć poglądy, jakie chcą, ale nie powinni ich narzucać innym. Wolność uprawiania kultu nie obejmuje wolności demonstrowania swojej religii podczas pełnienia obowiązków publicznych, co innego w sferze prywatnej. Jeśli np. prezydent czy premier zechce iść na pielgrzymkę – może, ale jako człowiek, a nie funkcjonariusz publiczny. Tak, mają do tego prawo. Ale czy muszą z niego korzystać w każdej sytuacji? Może czasem trzeba z niego nie skorzystała, choćby po to, aby uszanować ten wspólny, konstytucyjny mianownik obejmujący także tych niepodzielających tej wiary.

Rozumiem, że funkcjonariusze publiczni mają prawo uczestniczyć w obrzędach religijnych, ale nie powinna być one elementem oficjalnego planu uroczystości. Jeśli bowiem są, to niektóre osoby będą zmuszone do uczestnictwa w niej wbrew swej woli. Charakter państwowej uroczystości powinien bezwzględnie być świecki, zaś msza powinna być punktem nieoficjalnym i nieobowiązkowym, uzupełniając program takiej imprezy.

Ktoś powie, że przecież można odmówić pójścia na taką uroczystość, powołując się na wolność sumienia. Tak, ale stawia się taką osobę w niewygodnej sytuacji. A na dodatek odmowa uczestniczenia w uroczystości religijnej bywa często odbierana jako antykościelna demonstracja.

Często spotykam się z pytanie o to, co złego dla państwa czy społeczeństwa wynika z uległości władzy wobec Kościoła, więc odpowiadam. Następuje dalsza polaryzacja społeczeństwa. Przecież już bolejemy nad tym, że Polska rozpadła się politycznie na dwie części. A uległość władzy wobec Kościoła i napór Kościoła na narzucenie wszystkim swojej ideologii jeszcze ten podział pogłębiają.

Poza tym dla mnie bolesna jest wypływająca z tego hipokryzja prawa. Choćby wypaczanie pod ideologiczne dyktando interpretacji konstytucji, czy pojęcia „rodzina”. Boli mnie dorabianie Konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet gęby „genderu”, rozumianego jako wynalazek szatana, pod którego patronatem dzieją się wszelkie nieprawości. Boli mnie to, co się robi z lekarską klauzulą sumienia, wypaczając całkowicie jej sens, który chroni nie tylko sumienie lekarza, ale też dobro pacjenta.

Tego właśnie zabrania preambuła konstytucji – zamknięcia się w jednej aksjologii i wyrzucenia niepodzielających tej wiary poza nawias. Boli mnie, że państwo – za pomocą Komisji Majątkowej – dopuściło do pokrzywdzenia majątkowego ludzi i gmin na rzecz Kościoła. I boli mnie, że gminy teraz wolą domagać się za to rekompensaty od państwa, czyli podatników, niż dochodzić od Kościoła zwrotu tego, co nabył w drodze niesłusznego wzbogacenia. Bo choć to prawnie proste, to może naraziłoby władze samorządowe na krytykę za atak na Kościół.

Zwrócicie mi uwagę, że przecież niekatolicy nie są w Polsce prześladowani. Tak, to prawda. Jednak czują się niekomfortowo. Są jak widz w teatrze: wszyscy klaszczą, a im się przedstawienie nie podobało, ale jak nie wstaną i nie zaklaszczą, to wszyscy będą się im przyglądać z dezaprobatą.

Atmosfera przy ideologicznie gorących tematach jest duszna, nie można uchwalić szeregu potrzebnych ustaw, żąda się psucia prawa – jak w przypadku klauzuli sumienia. Władza nie zadaje sobie trudu zdefiniowania, na czym polega jej powinność zachowania niezależności i autonomii.

Apel profesorów przemknął przez nieliczne media i zapanowała cisza. Jak na razie przedstawiciele rządu nie odpowiedzieli na list uczonych, nie odnieśli się do jego treści nawet za pośrednictwem mediów. Uderza też milczenie ludzi samego Kościoła instytucjonalnego, tych, z którymi opinia publiczna wiązała pewne nadzieje, że będą kontynuatorami idei ks. Tischnera i Turowicza.

Obawiam się, nabieram pewności, że będzie to kolejny głos wołającego na puszczy. Pocieszającym jest tylko to, że wreszcie uczeni dali świadectwo.

To wszystko nie przeszkadza mi szanować wolność religijną i domagać się takiej samej wolności dla krytyki religii.

Dwa „niepokojące” wyroki…

2014_09_19_Pawłowscy_6930PiS „reformując” wymiar sprawiedliwości zapewniało, że ma na celu przybliżenie jego usług dla wszystkich zwykłych ludzi. Ale okazuje się, że dotyczy to głównie tych gorszego sortu – już mają szeroki dostęp do sądu i prokuratorów. Nawet nie muszą szukać żadnych znajomości, specjalnych dojść. Ich wymiar sprawiedliwości sam znajdzie. Wystarczy, że zakłócą miesięcznicę smoleńską czy marsz narodowców albo wezmą udział w jakiekolwiek demonstracji „szkalującej” obecny rząd. W całym kraju toczy się obecnie ponad 800 spraw przeciwko takim nieczułym na „dobrą zmianę” zwykłym ludziom gorszego sortu.

Problemem jednak jest niedokończona, oczywiście z winy Prezydenta, reforma sądów. Dlatego stołeczny Sąd Rejonowy uznał za niewinnych obywateli, którzy śmieli wtargnąć, co bezdyskusyjnie stwierdziła „zreformowana” policja i prokuratura, na teren Sejmu – naruszyć mir domowy jego marszałka.

Oto sąd 20 października 2017 orzekł, że ci ludzie nie popełnili przestępstwa, o które oskarżyła ich prokuratura. A oni przecież wdarli się na ogrodzony murkiem (wys. do 60 cm) teren wokół Sejmu bez zgody Straży Marszałkowskiej i wymaganych przepustek – złamali art. 193 kodeksu karnego: – Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu (…) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Prokurator w swej łaskawości domagała się tylko grzywny – po 5 tys. zł dla każdego z tych „przestępców”, którzy składając zeznania obszernie przedstawili motywy swojego działania: protest w obronie Konstytucji i przeciwko ograniczaniu praw obywatelskich.

Z uzasadnienia wyroku dowiadujemy się, że Sejm jest gmachem użyteczności publicznej i w powszechnej świadomości Polaków dostęp do takich budynków nie jest limitowany, a obywatele swoim wejściem na teren Sejmu nie zakłócili prac parlamentu, zaś z mowy obrończej, że w stanie wojennym działaczom opozycji też nie stawiano zarzutów politycznych, tylko natury porządkowej – zaśmiecania ulic poprzez rozrzucanie ulotek.

A przecież ci „przestępcy” weszli na teren przy Sejmie, by zaprotestować przeciwko władzy, która łamie prawo, Konstytucję i nie wywiązuje się ze swoich obowiązków; że było to z ich strony świadomy akt obywatelskiego nieposłuszeństwa; i że władza próbuje wyznaczać granice przestrzeni publicznej.

Na wskazany wyżej wyrok ziobrowa prokuratura złożyć apelację do sądu okręgowego zarzucając, iż rejonowy – pierwszej instancji, błędnie przyjął, że wskazany murek nie jest ogrodzeniem. A ten sąd zwykłych ludzi gorszego sortu ostatecznie, wyrokiem z 30 października 2017 r., uniewinnił. Nie dość tego, to jeszcze kontrolowanej przez PiS prokuraturze zarzucił naruszanie swobód obywatelskich, cytując przy tym – o zgrozo, manifest Piotra S., który 19 października 2017 r. podpalił się w centrum Warszawy w proteście przeciwko rządom PiS, łamaniu konstytucji i ograniczaniu swobód obywatelskich (dziesięć dni później, nie odzyskując przytomności zmarł). – Ta śmierć (…) mogłaby wywołać dyskomfort u tych, którym się wymknął i nie będą mogli mu postawić zarzutów za tę formę protestu. Ba, jeszcze z goryczą przyznał, że po raz pierwszy od 20 lat, odkąd jest sędzią, spotyka się z taką sprawą – nie spodziewał się, że będzie sądził sprawy, w których artykuł 193. kodeksu karnego, który mówi o przestępstwie przeciwko wolności, będzie wykorzystany przez prokuraturę do ograniczenia wolności demonstrowania.

Od tego wyroku, niestety, nie można złożyć kasacji do Sądu Najwyższego – jest prawomocny i ostateczny. Jest jedynym, jak na razie, który zapadł z serii procesów wytoczonych obywatelom za protesty przeciwko rządom PiS, za protesty przeciwko łamaniu przez ten rząd prawa i ograniczanie wolności obywatelskich.

I na tym mógłbym skończyć ten wpis, ale nie mogę nie wskazać na jeszcze jeden problem związany z „reformą” wymiary sprawiedliwości. Oto, ta zapewniana przez PiS zwiększona dostępność do sądów ściśle wiąże się ze zwiększeniem dostępności do zakładów karnych, bowiem dobrze zreformowane sądownictwa miało zapewnić łatwiejszy pobyt zwykłych ludzi gorszego sortu w tego typu zakładach. Natomiast tacy sędziowie, jak np. ci z warszawskiego sądu rejonowego i okręgowego, chyba też przynależący do zwykłych ludzi gorszego sortu, stworzyli sytuację, w której agresja niektórych zwykłych ludzi wobec władzy staje się bezkarna – wiele procesów nie kończy się pobytem w zakładzie karnym. A to jest zjawisko wyjątkowo niepokojące – utrudnia zwykłym ludziom, wbrew dobrym intencjom władzy, dostęp do pobytu zakładach karnych.

Poznajemy zabytki sakralne(?)

2014_09_19_Pawłowscy_6930Tekst z listopada 2014 r. Czy się coś zmieniło? Nie!

Minęło lato i czas kanikuły. Zima puka do drzwi. Ale wyobraźcie sobie, że w czasie urlopu podróżując po Beskidzie chcieliście zwiedzić drewniane cerkiewki. Nie było problemu. Wszystkie były otwarte, a przy wejściu czekała kompetentna osoba, która opowiedziała Wam o historii i zabytkach, które się w nich znajdują. Ładnie! Nie dotyczy to jednak cerkwi przejętych przez Kościół katolicki. Te były zamknięte na cztery spusty.

O tak! Z udostępnianiem zabytków sakralnych tego Kościoła jest gorzej niż źle i to od wielu, wielu lat. Kościół katolicki nie wywiązuje się z zapisów ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego i konkordatu.

Ta stanowi m.in., iż… instytucje państwowe, samorządowe i kościelne współdziałają w ochronie, konserwacji, udostępnianiu i upowszechnianiu zabytków architektury kościelnej i sztuki sakralnej oraz ich dokumentacji, muzeów, archiwów i bibliotek będących własnością kościelną, a także dzieł kultury i sztuki o motywach religijnych, stanowiących część dziedzictwa kutry polskiej.

Zaś wg konkordatu… państwo w miarę możliwości dotuje zabytki kościelne, a władze wraz z Konferencją Episkopatu Polski są zobligowane do opracowania zasad udostępniania zbiorów kultury będących własnością Kościoła.

A jak to wygląda w praktyce?

Postanowienia konkordatu, mówiącego o powołaniu w poszczególnych diecezjach komisji mających współpracować z władzami państwowymi w sprawie kościelnych dóbr kultury o ogólnonarodowym znaczeniu, do dziś nie zrealizowano – nie powstała ani jedna.

Państwo zaś wywiązuje się ze swoich zobowiązań z nawiązką. Nawet na długo przed podpisaniem konkordatu. Zaraz po wojnie finansowało odbudowę zabytków sakralnych. Po 1945 r. przekazało Kościołowi w posiadanie ok. 100 prawosławnych cerkwi w centralnych i wschodnich rejonach Polski. W 1971 r., w ramach normalizacji stosunków z Kościołem katolickim, przekazał mu na własność 4,5 tys. obiektów sakralnych, głównie protestanckich na Ziemiach Odzyskanych (w 1989 r. formalnie nabył je na własność). Przez lata remonty i konserwacje zabytków sakralnych były dofinansowywane z Funduszu Kościelnego. Dziś nadal czyni się to ze środków publicznych:

– Z dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Co roku wnioski składane przez kościoły (głownie katolickie) i związki wyznaniowe stanowią ponad 70% zgłoszeń. Np. w 2013 r. kościoły katolickie złożył ich 339 (prawosławne – 10, ewangelicko-augsburskie – 8, a grekokatolickie – 2). Kwota dotacji wynosi ok. 60 mln zł rocznie.

– Z urzędów marszałkowskich – środki będące w dyspozycji wojewódzkich konserwatorów zbytków i z tzw. Funduszu Norweskiego.

– Z środków unijnych, głównie z programów regionalnych, ale i centralnych. W latach 2004-06 kościoły katolickie z regionalnych pozyskały ponad 5,5 mld zł dotacji na rewitalizację i odnowę swoich dóbr. Według obecnych zasad mogą pozyskiwać i pozyskują fundusze na renowację zabytkowych kościołów, remonty budynków z nimi związanych, budowę ogrodzeń, termomodernizację obiektów, rewitalizację terenów przykościelnych i instalację systemów zabezpieczających.

Czy dostrzegacie dysproporcję w przestrzeganiu konkordatu przez jego strony? Oto Kościół powołuje się na konkordat wtedy tylko, kiedy chce coś uzyskać, zaś gdy ma się wywiązać z obowiązków w nim zapisanych, jest bardzo powściągliwy.

Jednak trzeba stwierdzić, że z dostępem do najbardziej znanych zabytków sakralnych (np. kościół Mariacki w Krakowie, kaplica wawelska, bazylika Mariacka w Gdańsku) nie jest tak źle, ale i tu, jak w wielu innych, próbuje się pobierać różnego rodzaju opłaty, ograniczać czas zwiedzania, czy też oczekuje się pewnych religijnych serwitutów (paciorek przed lub po zwiedzaniu).

Tyle, jeśli chodzi o zabytki architektury sakralnej, ale o wiele gorzej jest z dostępem do archiwów kościelnych, mimo że one także mogą i ubiegają się o dotacje na konserwację i digitalizację zbiorów. Przecież zgodnie z zapisami polskiego prawa, w tym także konkordatu, archiwalia kościelne winny być udostępniane na tych samych zasadach co państwowe: bezpłatnie na potrzeby nauki, kultury i gospodarki.

Ale nie są! Zdarzają się przypadki żądania opłat za dostęp do ksiąg kościelnych stanowiących dobro narodowe. A robienie z tego biznesu jest zwykłym nadużyciem, choć w Kościele staje się normą.

Kłopot z dostępem do kościelnych archiwów mają świeccy naukowcy. Pomijając fakt, że są nieuporządkowane; że panuje tam totalny bałagan, to przed nimi są one zamknięte na głucho, ale nie przed duchownymi – swoimi, co łamie zasadę równouprawnienia naukowców w dostępie do archiwów.

Podsumowując stwierdzam, że Kościół winien czuć się zobowiązany do pewnej wzajemności; że korzystając z publicznych pieniędzy, winien wywiązywać się z ustawowych obowiązków. Ale tak nie jest! Odpowiedzialne za to jest państwo, bo tego nie egzekwuje, nie wymaga.

Przedstawiciel Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – reprezentant państwa w tej kwestii, pytany, czy ministerstwo stawia jakieś wymogi, jeśli chodzi o udostępnianie zwiedzającym obiektów sakralnych dotowanych z jego budżetu, odpowiada lakonicznie: żadnych.

Czy (to już dzisiejszy wpis) nowy Pan Minister, coś z tym, zrobi? Wątpię!!! Kościół w Polsce był i pozostaje ponad prawem. Trudno jednak wymagać by było inaczej, jeśli wszyscy nowomianowani ministrowie z Panią Premier włącznie, a wśród nich też ten od kultury, zapewniło o poddaniu się woli Kościoła, odwołując się do boskiej pomocy przy składaniu przysięgi.

Czarno to widzę!

 

Jubileuszowa Gala

2014_09_19_Pawłowscy_6930Jeleniogórskiemu II LO strzeliła siedemdziesiątka (1947 – 2017). Pełno osób czujących się VIP-ami i za takowych uważanych przez organizatorów tego dostojnego jubileuszu oraz byłych uczniów tej znamienitej szkoły, posadziło swe szlachetne tyłki na siedziskach w sali koncertowej Filharmonii Dolnośląskiej w to piątkowe popołudnie – 17 listopada. Chwalono się sukcesami szkoły i jej absolwentami, którzy tworzą historię we wszystkich zakątkach globu i we wszystkich możliwych dziedzinach. Wspominano dawne dobre czasy i wskazywano słuszny kierunek w przyszłość. Nie zabrakło kwiatów, drobnych i mniej drobnych upominków – nawet butelki wina, a także występów artystycznych. Byłem, a jakże, i ja, choć bez zaproszenia, ale za łaskawym przyzwoleniem.

W sobotę, 18 listopada absolwenci szkoły – poszczególne roczniki uczniów, spotkali się w wyznaczonych klasach. Też z nauczycielami, którzy konsumowali przygotowane ciasta w pokoju nauczycielskim, i których o to poprosili. Byłem, a jakże, i ja, choć bez zaproszenia, ale za łaskawym przyzwoleniem.

Nie powiem, przyjęto mnie miło. Niezbyt słodkie ciasto podano, herbatkę się piło. O wszystkim i niczym się mówiło. Do czasu. Oto w ręku jednej z emerytowanych nauczycielek dostrzegłem jubileuszowe wydawnictwo z obchodów 50-lecia szkoły. A że nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy to ja byłem jej pracownikiem, poprosiłem o nie do wglądu. Przeglądałem pobieżnie, przeglądałem dokładnie i nic. W wykazie nauczycieli nie istniałem. W wykazie pedagogów też mnie pominięta. Z nadzieją przejrzałem wykaz zmarłych pracowników szkoły, ale i w nim siebie nie znalazłem. Z historii i dokonań szkoły zostałem wykreślony, przepraszam, historia ta została zdekomunizowana. A że zwyczajnie mnie to wkurwiło, więc po powrocie do domu, za namową żony własnej, przywracam sobie i Wam pamięć tamtych dni.

W roku szkolnym 1991/92 poproszono mnie, jako już dobrze znanego w Jeleniej Górze gorszyciela młodzieży, o poprowadzenie przedmiotu: Przysposobienie do życia w rodzinie i powierzono społeczne pełnienie fuchy pedagoga szkolnego. Z obowiązków swoich wywiązywałem się najlepiej jak umiałem. Niczego nie owijałem w bawełnę. Nie było tematów tabu. Żadne zadane pytanie, czy to publicznie czy indywidualnie, nie pozostało bez odpowiedzi. Myślę, że tym pozyskałem uczniów i zdobyłem ich szacunek.

Niektórzy uczniowie czuli podczas zajęć zażenowanie, a inni niedosyt. Rozmawiali o moich lekcjach z rodzicami. Nie wszystkim się one podobały. Do kuratorium docierały skargi. Dyrektorka szkoły zwracała mi na nie uwagę i prosiła o „przyhamowanie”. Nie posłuchałem – nie chciałem sprzeniewierzyć się zasadom otwartej, szczerej i merytorycznej rozmowy z uczniami. Nastał więc taki dzień, że pod wpływem Kuratorium „zwolniono” mnie ze świadczenia pracy i to przed końcem roku szkolnego. Bez słowa opuściłem szkołę.

Dziś już nie pamiętam, czy jeszcze w tym samym dniu, czy dopiero w następnym, wszyscy uczniowie przerwali naukę, wyszli przed budynek szkolny z przygotowanymi hasłami i postulatami. Dominował: My chcemy Pawłowskiego. Oświatowa „Warszawa” (był taki samochód osobowy produkowany w Polsce na radzieckiej licencji) podjechała pod mój dom. Poproszono mnie o powrót do szkoły. I tak męczono się jeszcze ze mną (administracja oświatowa) do końca roku szkolnego.

W ten oto sposób skończyła się moja przygoda z II LO w Jeleniej Górze. Przygoda naznaczona pierwszym i chyba jedynym w Polsce strajkiem szkolnym (uczniów) po zmianie systemu – z tego niedemokratycznego, zaściankowego, nieeuropejskiego, na ten wyjątkowo demokratyczny(?), otwarty(?), europejski(?), w którym my żyjemy…

Macierzyństwo walką o przetrwanie

2014_09_19_Pawłowscy_6930Samotna matka pracująca na umowie śmieciowej, dostająca grosze, nie załapuje się na 500 plus. Nie załapuje się nawet wtedy, gdy nie zarabia nic. Tak, ciąża i macierzyństwo wszystko zmienia – oznacza nieustanną walkę o przetrwanie.

A przecież na śmieciówkach pracuje w Polsce ponad 3 mln ludzi, w tym połowa to kobiety. Wiele z nich „prowadzi jednoosobowe firmy”. W rzeczywistości zostały w to samozatrudnienie wepchnięta przez pracodawców.

W Polsce samotne matki stanowią coraz większy odsetek wśród kobiet, które urodziły i wtedy biednieją – na progu ubóstwa, gdy brakuje na jedzenie i ubranie, znajduje się już co dziesiąta. Gotowe na każdą pracę, na każdych warunkach – muszą.

Co prawda od dwóch lat obowiązuje przepis mówiący o tym, że pracujące na umowę o dzieło (cywilnoprawną) bezrobotne studentki i samo zatrudniające się (przedsiębiorczynie) po urodzeniu dziecka przez rok, pozostając na urlopie, przysługuje im 1 tys. zł zasiłku, ale za te pieniądze nie da się dziś w Polsce przeżyć. A dorabiać nie wolno – przekroczenie choćby o złotówkę progu dochodowego pozbawia praw do 500 plus na dziecko.

Jeśli po wskazanym wyżej urlopie uda się wrócić na poprzednie stanowisko, na zlecenie, odpada prawo do przerwy na karmienie, zakaz przydzielania pracownicy nadgodzin, zakaz pracy w porze nocnej, zakaz wykonywania określonych prac, prawo do zwolnienia chorobowego na matkę i na dziecko.

Odpada też gwarancja dachu nad głową – przepisy dotyczące wynajmowanych mieszkań są w Polsce tak restrykcyjne, że młodym rodzinom zwykle „użycza się ich” odpłatnie, ale bez umowy. Taka mama ma problem nawet z wzięciem kredytu czy kupnem laptopa, który zwykle w takiej sytuacji jest podstawowym narzędziem pracy.

Wprowadzone rok temu obowiązkowe ubezpieczenie emerytalno-rentowe oraz wypadkowe przy umowach-zleceniach miały przekonać pracodawców, żeby śmieciówki zastąpili umowami o pracę – miały się już nie opłacać, ale efektów brak.

Co trzecia kobieta twierdzi, że macierzyństwo oznacza dla niej problemy w pracy – w ogóle z życiem. Co dziesiąta straciła zatrudnienie po powrocie z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego. Aż jedna trzecia kobiet złożyła wypowiedzenie, bo nie miała z kim zostawić dziecka. Czy w takiej sytuacji można myśleć – planować kolejne dziecko? Żadna normalna, zdrowo myśląca osoba nie skaże kolejnego dziecka na tak niepewny los.

Kobiety najpierw mają problem z zatrudnieniem, z uzyskaniem umowie o pracę, a jeśli z racji ciąży uda się im ustalić z pracodawcą takie zasady, które będą je zabezpieczały po porodzie, wkracza ZUS i pozbawia tego. Matce pozostaje sąd, a wyroki bywają różne. Czasami przyznają rację, czasami nie, a czasami orzekają, że umowa o pracę jest ważna, ale – kompletnie arbitralnie – wyznaczają inną kwotę, niż była zapisana w umowie o pracę, przyjmując za podstawę np. przeciętne wynagrodzenie.

W Polsce bardzo silne jest przekonanie, że jeśli ktoś decyduje się na dziecko, to robi to na własny rachunek. Waśnie dlatego problem sytuacji samotnych matek nie może przebić się np. w dyskusji o 500 plus. Matka, która zarabia pensję minimalną (1 tys. 459 zł netto), na pewno nie dostanie alimentów z Funduszu Alimentacyjnego, bo przekroczy kryterium dochodowe (725 zł na osobę) o 4 zł. Żeby móc dostawać oba świadczenia jednocześnie – z Funduszu i 500 plus (próg dochodowy – 800 zł netto), trzeba żyć na poziomie poniżej minimum egzystencji.

Choć trudno uwierzyć, że ta niewielka grupa, której udaje się załapać na świadczenie na pierwsze dziecko, stanowi gigantyczne zagrożenie dla budżetu, to PiS postanowił jeszcze ją przetrzebić, nakazując samotnym matkom dostarczyć oświadczenia o zasądzonych alimentach. A nie wszystkie samotne matki je mają, bowiem np. są ofiarami przemocy i nie chcą mieć już nic wspólnego z dawnym partnerem, są po rozwodzie, a skoro ściągalność alimentów w Polsce wynosi około 15%, uznają, że nie mają czasu i chęci na bawienie się w papierologię. A brak orzeczenia o alimentach pozbawia matkę prawa do 500 plus na drugie dziecko; choć gdyby np. tkwiła w przemocowym małżeństwie z tym samym człowiekiem – należałoby się jej.

A dostępność infrastruktury opiekuńczej jest wciąż bardzo niska. W Polsce kluczową zmienną decydującą o dostępie matek małych dzieci do rynku pracy, jest posiadanie babci.

Widać więc, że najniższa w Europie skłonność Polek do rodzenia dzieci nie jest skutkiem liberalizacji obyczajów ani wpływu feminizmu czy jakichś innych prądów kulturowych. To racjonalna reakcja kobiet na fakt, że zostały oszukane przez system. A wnioski wysuwane w krajach rozwiniętych, do których rzekomo już należymy, są takie: „bez pracy nie ma dzieci” i „bez równości matek i ojców nie ma dzieci”. Też dla polskich kobiet, które weszły na rynek pracy, zatrudnienie jest warunkiem, a nie barierą dla posiadania dzieci. A strategia „najpierw praca, potem dziecko” szczególnie silnie dotyczy drugiego dziecka. Macierzyństwo, samo w sobie, nie jest w stanie wszystkiego kobietom wynagrodzić.