Orzeczenie trybunału obowiązuje cz. 4

W tej dziedzinie doszliśmy do takiego poziomu absurdu (vide poprzedni wpis), że jeden z młodych ludzi takie proponuje rozwiązanie, by umożliwić żonie w trudnej sytuacji zabieg aborcji. Namówia ją na wizytę na policji z oskarżeniem, że ją zgwałcił. On się przyzna – jest gotów siedzieć, pewnie niedługo, bo się pokaja, a ona powie, że nie ma pretensji. I będzie przesłanka do aborcji z paragrafu czynu zabronionego. Jest to jakiś pomysł. Że dramatyczny? Przecież ludzie zawsze będą starali się coś znaleźć, coś wykombinować, jeśli są przekonani, że podjęli dobrą decyzję. Jednak to urąga ich godności.

A mnie bardzo korci, by protestujących, by osoby szukające pomocy u ginekologa, zapytać na kogo głosowali, na kogo mają zamiar głosować w kolejnych wyborach. Przecież widzą co ta władza wyprawia, jak wciąż dzieli ludzi, władzę, łupy, wpływy. Jak to towarzystwo wzajemnej adoracji kłóci się, podkopuje jeden drugiego, wyrzuca nawzajem z państwowych spółek, coraz bardziej na widoku, bez skrępowania. Przejęli setki tysięcy intratnych posad, media, banki, szkoły, placówki kultury. Tworzą własną kastę sędziowską, korpus wiernych prokuratorów i urzędników, grupę zaprzyjaźnionych politycznie profesorów i biznesmenów.

Ten proces stale postępuje. W cieniu walki z „elitą III RP” kraj zarasta po cichu nowa elita, ta konkretna, z koneksjami, pieniędzmi, odnogami we wszystkich instytucjach i środowiskach. Dlatego rządzący nadal czują się bezpiecznie. Wiedzą, że na ulicy władzy nie stracą, bo w Polsce nie ma tradycji zajmowania rządowych gmachów, nie ma milionowych demonstracji i już raczej nie będzie. Nadprezes – nadpremier może przegrać tylko w zwykłych, nudnych wyborach. Ale o tym zdecyduje elektorat. Jak więc zdecydujecie? Będziecie odpowiedzialni za Polskę i polskie kobiety? Tylko Wy możecie przeciwstawić się takiej władzy.

Co to za kraj, ta Polska? Co to za Rządy? Tu obywatele, którzy chcą mieć dzieci, a nie mogą, nie znajdą pomocy w leczeniu niepłodności metodą In vitro (co piąta para), a kobiety zmuszone są wydawać na świat ciąże zdeformowane. Strach myśleć o pokładach ludzkiego nieszczęścia, smutku, wściekłości i frustracji. Jedyną szansą, aby to zmienić są urny wyborcze.

I jeszcze coś. Oto, jeśli w trakcie najbliższych wyborów zdecydujemy by nic nie uległo zmianie, by nadal rządziła nami Zjednoczona Prawica, to w procesie mającym rozstrzygnąć o dalszym podtrzymywaniu życia nienarodzonego, ale też narodzonego i już jakiś czas żyjącego, każdy lekarz będzie mógł stawiać swoje diagnozy dopiero po jej uzgodnieniu z katolickim księdzem, a być może będzie najpierw musiał nim zostać.

Orzeczenie trybunału obowiązuje cz. 3

Ba, nawet ludzie bardzo wierzący, którzy są zdecydowani na poród mimo wszystko (vide poprzedni wpis); którzy nasłuchali się od księży, że będą się za nich modlić, że Bóg tak chciał, kiedy zapoznają się z pełnymi wynikami badań i tego skutkami dla nienarodzonego, proszą o skierowanie na zabieg.  I jest to ogromny akt miłosierdzia. Nie można w takich sytuacjach tworzyć warunków zmuszających do żebrania o aborcję i wysłuchiwania, że są mordercami; że lekarz zachęca do mordu. Wkurza mnie wysłuchiwanie takich bredni. Lekarze chcę jedynie walczyć o godność i człowieczeństwo kobiet i ich partnerów.

Nie zmienia to faktu, że ginekolog już przed wspomnianym orzeczeniem trybunału był zawodem wysokiego ryzyka. Dziś przypomina pracę sapera – jedna decyzja i może stracić prawo wykonywania zawodu, a nawet trafić na trzy lata do więzienia. A jednak myślę, że znajdą się odważni, którzy mimo to będą pomagać kobietom. Wiem – to atawizm, że każdy stara się chronić przede wszystkim siebie. Nie można więc oczekiwać od ginekologów by szli do więzienia za szalone decyzje polityków.

Do tej pory decyzję o niezbędności zakończenia ciąży podejmowali fachowcy, a teraz decyzję za nich podjęli politycy. Nie może więc dziwić, że mimo iż nie podoba się im wskazane orzeczenie trybunału, to tak czy owak, ono zostało oficjalnie opublikowane, więc fachowcom pozostaje odmawiać kobietom, przedstawiać tragizm sytuacji, w której się znaleźli i powiedzieć kobiecie i jej partnerowi, iż nic więcej nie mogą dla nich zrobić, bowiem wytrącono im z rąk narzędzie, żeby zachować się godnie.

Ale uwaga! Tę władzę, która odbiera kobietom prawo do decydowania jak mają żyć, ktoś w wyborach wybrał. Zgadzam się z tym, że należy dążyć do zmniejszenia liczby aborcji, ale nie w ten sposób. Przecież to oczywiste, że decydujący wpływ mają tu dostęp do edukacji seksualnej i antykoncepcji. Jako faceci możemy kupić sobie środki na potencję bez żadnej recepty – bez żadnego problemu, ale już nasze siostry, by kupić tabletki „dzień po”, muszą pójść do lekarza po receptę. Były minister, dziś wojewoda – też z pisowskiego zaciągu, stwierdził, że Polki nie są wystarczająco odpowiedzialne i będą te pigułki łykać jak cukierki. I koś pozwala na funkcjonowanie takich polityków w przestrzeni publicznej – przecież po takim tekście powinien zostać skreślony. Cdn.

Orzeczenie trybunału obowiązuje cz 2

Czy jest z tego jakieś wyjście (vide poprzedni wpis)? Jeśli tak, to jakie? Podpowiadam.

Oto lekarz prowadzący ciążę, widząc co się dzieje, może Wam zaproponować byście spróbowały sobie znaleźć miejsce, gdzie być może jest jakiś lekarz, który zdecydowałby się zakończyć „taką” ciążę. Ale on też musi działać w granicach prawa, jakiekolwiek by ono było – może tego dokonać, jeśli przedstawicie mu odpowiednie zaświadczenie. Wystawić je może… psychiatra. Oczywiście to wytrych, o którym informuję z dobrego serca – jeśli psychiatra wystawi zaświadczenie, że kontynuacja ciąży zagraża zdrowiu psychicznemu, a nawet życiu pacjentki, bo np. ma myśli samobójcze, wtedy można powołać się na przesłankę, która jeszcze w ustawie pozostała – zagrożenie życia kobiety (jak długo jeszcze?).

Coraz więcej kobiet z diagnozą „chorego płodu” – przesłanka do aborcji, którą po ostatnim orzeczeniu pisowskiego trybunały stała się nielegalna, trafia do psychiatrów. Do 27 stycznia br., czyli przed wejściem w życie wspomnianego orzeczenia, mogły skorzystać z legalnego zabiegu, choć i tak wykonywało go już niewiele szpitali. Dziś jest to już w ogóle niemożliwe.

Jedyną furtką jest określenie „istotnego zakłócenia zdrowia lub życia” pacjentki w związku z kontynuacją ciąży. A zdrowie – zgodnie z przyjętą przez Światową Organizację Zdrowia definicją – to także dobrostan psychiczny. A zmuszanie do donoszenia poważnie chorej ciąży i podporządkowania temu życia jest doświadczeniem, które traumatyzuje na kolejne lata. – Kryzysy mogą mieć zarówno charakter ostry, jak i utrzymywać się wiele miesięcy czy lat po zakończeniu ciąży i śmierci chorego dziecka. Mogą pojawić się myśli samobójcze, łącznie z próbami samobójczymi, epizody depresyjne, zaburzenia lękowe, nawet zaburzenia stresowe pourazowe – PTSD.

Wiele zależy od zdolności radzenia sobie z kryzysem, które u każdej kobiety są inne. – Każda sytuacja powinna być oceniania indywidualnie. A wypracowanej procedury postępowania psychiatrów z pacjentkami w ciąży nie ma. Głosu nie zabrało ani Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, ani konsultanci krajowi w dziedzinie ginekologii.

Tak więc od końca stycznia br. niektórzy psychiatrzy wystawiają zaświadczenia o tym, że kontynuacja ciąży stwarza poważne zagrożenie dla zdrowia kobiety. Szpitale traktują je różnie. Lekarze po doniesieniach o tym, że prokuratura interesuje się aborcjami, które nastąpiły od publikacji wyroku TK – obawiają się, że wykonywanie zabiegów z powodu złego stanu zdrowia psychicznego będzie kończyło się wezwaniem do prokuratury. Wśród psychiatrów nastroje też są niepewne. Jedni są „bohaterami” inni nie. Ale w idealnym świecie psychiatra nie powinien być w ogóle brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o aborcji. Kobieta wie najlepiej, na co jest gotowa, a na co nie.

Ale można znaleźć psychiatrę „odważnego”, który postawi diagnozę, że kontynuacja ciąży grozi pacjentce PTSD – zespołem stresu pourazowego, tym bardziej, że to najprawdziwsza prawda. Jednak i psychiatra, i lekarz kończący ciążę, winni liczyć z tym, że w takich przypadkach zaraz będzie u nich prokurator; że może on powołać jakiegoś szalonego biegłego, fundamentalistę z katolickiej poradni, który powie, że w jego opinii takie przeżycie ubogaciłoby pacjentkę; że należało włączyć terapię środkami farmakologicznymi i wtedy zechciałaby urodzić; że może pomogłoby zastosowanie psychoterapii.

Tak, trochę to wszystko śliskie. Ale co robić, jeśli państwo zmuszało lekarzy do szukania jakichś kombinacji, żeby móc uczciwie wykonywać swój zawód i pomóc pacjentce zachować godność; nie skazywać dziecka na uporczywą terapię, a kobiety i jej partnera na tortury. I nie chodzi tylko o słowo „tortury”. To naprawdę jest potworne cierpienie, które niszczy ich zdrowie i życie. To jest dramat i tragedia zarazem.

Ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie większej tortury emocjonalnej, niż zmuszanie ciężarnych – kobiet, do takiego porodu. Zresztą, po co? Czyżby dlatego, że jakiś polityk uważa, że to coś należy ochrzcić; że przecież przysługuje trumienkowe; że państwo może zaoferować kobiecie osobny pokoik, żeby się wypłakała – co za wielkoduszność; że powstanie sieć hospicjów perinatalnych. Osoby, które wysuwają takie propozycje nie mają najmniejszego pojęcia o czym mówią. Odpowiednie warunki i dziś w takich sytuacjach są zabezpieczone matce, która decyduje się na poród dziecka z wadami letalnymi, aby to dziecko umierając miało elementarny komfort, a rodzice mogli się z nim pożegnać; aby dziecku nie przedłużano agonii. Robione to jest już od lat. Jeśli więc ktoś twierdzi, że hospicjum perinatalne ma być lekiem na całe zło, jest nieukiem lub kłamcą. Przede wszystkim kobieta w takiej sytuacji musi chcieć urodzić. Zmuszanie jej do porodu i opieki hospicyjnej jest wyrafinowanym psychicznym znęcaniem się nad drugim człowiekiem. A przecież nie każda kobieta ma w sobie gotowość i determinację do urodzenia śmiertelnie chorego, uszkodzonego płodu. Co ona w takim hospicjum może usłyszeć? O jakiej godności umierającego dziecka będzie się jej opowiadać? Czyżby zmuszana była do tego, aby zaspokoić uczucia fundamentalistów religijnych? Coś na to wygląda. A mamy do cholery XXI w.! Politycy, którzy nam to zafundowali, naprawdę nie wiedzą, co czynią. Jestem przekonany, że trzeba ich zetknąć z rzeczywistością, która potrafi zdominować ideologię. Cdn.

Orzeczenie trybunału obowiązuje

Słyszałem jak Szefowa Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (OSK) twierdziła, że orzeczenie trybunału odkrycia towarzyskiego nadprezesa i jednocześnie nadpremiera, choć nominalnie tylko wicepremiera, jest nieważne, a lekarze, którzy się do niego stosują, będą w przyszłości rozliczeni. Stwierdzam, że teza ta nie ma podstaw prawnych, ale dziękuję OSK, że walczy o to, by przesłanki do godnego zachowania lekarzy przywrócić.

Jak ma postąpić lekarz – jak wybrnąć z sytuacji, gdy musi szybko podjąć decyzję, gdyż ciąża zagraża życiu pacjentki? Zdecyduje się na zabieg, to wkroczy prokurator i powoła biegłych, którzy stwierdzą, że zagrożenia nie było. Powstrzyma się przed zabiegiem i pacjentka umrze. Wtedy też jest narażony na odpowiedzialność karną. To prawna pułapka. Zresztą już od lat ginekolodzy pracują z prokuraturą za plecami. Bali się już wcześniej, a co dopiero dziś. Lekarze w Polsce w ogóle boją się prokuratorów.

Na ginekologię nie garną się jak kiedyś. Często już po skończeniu specjalizacji z położnictwa i ginekologii wolą pójść do pracy w poradni – zamiast na porodówce wolą pracować w gabinecie, robić sobie spokojnie USG, a jak coś jest nie tak, odsyłać pacjentki do szpitala. A praca na porodówce bywa ekstremalnie ciężka i jest słabo opłacana w porównaniu do innych, dlatego jest coraz więcej miejsc, gdzie znalezienie ginekologa do pracy na oddziale z porodówką graniczy z cudem.

Ad rem – powracam do przedmiotowego orzeczenia trybunału. I przypominam, a co wynika z całego mnóstwo relacji kobiet, że nawet, kiedy przysługiwało prawo do legalnego zabiegu, to kobiety przechodziły drogę przez mękę – były przez lekarzy nie tylko odsyłane, zwodzone, oszukiwane, ale zwyczajnie upokarzane i poniżane. I choć nie mam zamiaru tego usprawiedliwiać, to zwracam uwagę, że nie zawsze mieliśmy tu do czynienia z brakiem profesjonalizmu, ale często z mechanizmem obronnym.

Weźmy choćby Podkarpaciu. W całym tym regionie w ogóle nie wykonuje się aborcji. Wszyscy lekarze musieli podpisać klauzulę sumienia, aby nie stracić pracy. I wyobraźcie sobie taką sytuację. Oto przychodzi pacjentka, której trzeba odmówić, a ona naciska, to u lekarza włączają się mechanizmy obronne – lekarz przyparty do ściany, chcąc, ale nie mogąc jej pomóc, reaguje agresją. Spróbujcie zrozumieć lekarza, któremu obrywa się za polityków. Cdn.

Kłania się demografia… Cz. 4

Dziś do listy demograficznie niewiadomych (vide poprzedni wpis) trzeba jeszcze dopisać covid. Czy kobiety w ciąży znoszą go gorzej, lżej, inaczej? Czy grozi im przedwczesny poród? Czy mogą zakazić własne dziecko? Czy można im bezpiecznie aplikować szczepionkę. Nie było tego typu badań. A co jeśli trafi się na kwarantannę na wczesnym etapie ciąży- lepiej zrezygnować z pierwszego USG, czy iść do szpitala między chorych? Czy porodówki nie przeobraziły się już w oddziały zakaźne? A może lepiej leczyć się za granicą? No dobrze, a jeśli granice są zamknięte? To kolejne niewiadome, które spowodują, że kobiety odkładają decyzje o posiadaniu dzieci.

A może być jeszcze gorzej. Oto pomysł, że po miesiącach życia w trybie zdalnym lub chociaż hybrydowym przyjdzie na świat więcej ludzi, a pozamykani w domach naturalnie się do siebie zbliżymy, nie zadziałał. Wszędzie było na odwrót. Demografowie raczej się nie łudzą, że po niżu nastąpi – jak po wojnie – trend odwrotny, bo pandemia to inny rodzaj kryzysu. Stałe zagrożenie dla zdrowia publicznego – Covid-19, wywołuje „szok wysokiej śmiertelności”, ale i – może ważniejszą z punktu widzenia przyszłości – niską dzietność. Dziś nawet nie wypada się chwalić, że planuje się dziecko. Tak jak nietaktem było latem publikowanie zdjęć z wakacji.

Do tego dopisać należy jeszcze wymuszoną covidem izolację młodych ludzi, którzy zwyczajnie nie mają gdzie się poznać, spotkać i zbudować związek. Są ostatni w kolejkach po szczepionki, doczekają ich może za dwa lata. Niby nie są szczególnie narażeni na ciężki przebieg choroby, ale jednak się boją. Mniej imprez, spotkań towarzyskich, wspólnych wakacji z przyjaciółmi, to mniejsza szansa na zawiązanie relacji, z której mogłoby być dziecko.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie może dziwić, że w ostatnim czasie, a wynika to z badań, nawet ok. 30% kobiet zmieniło swoje życiowe plany, a przede wszystkim odłożyło macierzyństwo na potem. Jeśli jakieś „potem” nastąpi.

Kłania się demografia… Cz. 3

Do listy hamulców (vide poprzedni wpis) urodzenia dziecka w Polsce dopisać należy też – umykają one nie tylko politykom, zaś w ocenie młodego pokolenia są szczególnie ważne: globalne ocieplenie i perspektywę katastrofy klimatycznej. – Jak można w takich czasach sprowadzać dzieci na świat (antynatalizm – przekonanie, że rodzenie jest niemoralne, nieetyczne, wręcz okrutne)? Przecież za chwilę życie na tej planecie będzie nie do zniesienia. No, a w Polsce – „czarnych płucach Europy” – kraju węglem płynącym? Dla młodszych pokoleń kwestie klimatyczne są kluczowe, kryzys dotyka je bezpośrednio, a jeszcze bardziej dotknie ich potomstwo. Wycinanie lasów, lansowana przez państwo wrogość wobec „ekologów, cyklistów i wegaństwa”, plus ideologia „czynienia sobie ziemi poddaną”, to nie jest świat, w którym młodzi ludzie chcieliby mieć dzieci.

No i w Polsce ideologia katolicka wciąż jest ważniejsza od demografii. – Władza lekceważy problem niskiej dzietności. Powoli tracimy zaufanie do ważnych instytucji – systemu ochrony zdrowia, specjalistów, rządu. Tymczasem badania wyraźnie pokazują związek między stabilnymi instytucjami i długookresową polityką rodzinną, a wyższym przyrostem naturalnym. Polska jest tymczasem w tzw. depresji urodzeniowej: mamy ujemny przyrost naturalny, czyli więcej osób umiera, niż się rodzi – liczba urodzeń nawet nie zapewnia prostej zastępowalności pokoleń.

Tak, współczynnik dzietności nad Wisła wynosi ok. 1,42 – na setkę kobiet „w wieku reprodukcyjnym” przypada 142 dzieci. Powinien wzrosnąć do 2,10-2,15 (210-215 dzieci na sto kobiet i tyluż mężczyzn), żeby następne pokolenie stanowiło większą masę niż poprzednie, aby Polska nie była jednym z najszybciej starzejących się w Europie społeczeństw. Rekordowo dużo Polaków też zmarło – 477 tys. zgonów w pandemicznym 2020 r. to najwięcej od czasów drugiej wojny światowej. W rok nasza populacja skurczyła się o blisko 115 tys. osób, za to migracja pozostaje dodatnia mimo czasowo zamykanych granic i innych restrykcji.

Zarazem stało się jasne, że z rządowego programu 500 plus więcej się już nie da wycisnąć. Zresztą gotówka dana do ręki nie jest jeszcze trampoliną do dzietności. – Potrzeby rodzin są różne. Dla niektórych kluczowe są żłobki, innym pomaga możliwość elastycznego czasu pracy albo służba zdrowia, za którą nie trzeba płacić. Transfery takie jak 500 plus też pomagają, ale sens ma zróżnicowana polityka, która zmniejsza rozmaite koszty posiadania dzieci. Tymczasem żłobków mamy najmniej w Europie. Minister rodziny niedawno zapowiedziała, że w tym roku nowe placówki otworzą się z pomocą programu Maluch plus. W 170 gminach powstanie w sumie 6 tys. miejsc dla najmłodszych Polaków. Ale to jak z gimnazjami przekształcanymi w szkoły średnie – wszyscy i tak się nie zmieszczą.

Edukacja? Tu jest jeszcze gorzej. Nie bez przyczyny wraca postulat odsunięcia obecnego ministra od resortu edukacji i nauki – ministra, który przejął ster w szczycie pandemii, a zaczął panowanie od obietnicy poprawienia podręczników. Wypominam tu wykład, jaki wygłosił niegdyś na swojej alma mater – Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jak przekonywał że, Polki rodzą coraz później, bo najpierw robią kariery. A skoro rodzą coraz później, to nie nadążają powić gromadki. „To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez Pana Boga powołana” – bredził. Cdn.

Kłania się demografia… Cz. 2

Wpływ na demografię może mieć i ma (vide poprzedni wpis) metoda in vitro. Cóż, kiedy jest dla pisowskiej władzy wrogiem publicznym, gdyż jest negatywnie oceniana przez biskupów. A przecież 2,5 mln Polaków ma problemy z płodnością – co piąta para. Rocznie zapłodnienia pozaustrojowego potrzebuje co najmniej 23-25 tys. par – z powodów medycznych, bowiem inna metoda nie zadziała. Nie myślano o nich, gdy zmieniano przepisy – starając się maksymalnie dopasować procedurę do wykładni katolickiej: uniemożliwiając dostęp do in vitro kobietom samotnym i zmniejszając dozwoloną liczbę tworzonych zarodków, a co przekłada się na mniejsze szanse powodzenia zapłodnienia.

Nie myślano o dzieciach, które mogły w ten sposób przyjść na świat, gdy w czerwcu 2016 r. zdecydowano się nie przedłużać programu refundacji in vitro, wprowadzonego trzy lata wcześniej przez rząd PO-PSL. Urodziło się dzięki niemu 22.188 dzieci, a kolejne ciąże po transferach mrożonych zarodków są w trakcie. Jednym podpisem zmarnowano ten ogromny potencjał – miał wysoką 43% skuteczność. Fantastyczną w zestawieniu z fiaskiem forsowanego przez Kościół Narodowego Programu Prokreacji, który przyniósł 294 ciąże za 46 mln. zł, i okazał się jedynie wsparciem diagnostycznym. Że zmobilizowało to samorządy do wprowadzenia własnych programów refundacji in vitro – to dobrze, ale nie zastąpią one programu ogólnokrajowego.

Prokreacja a polska służba zdrowia? Oto Polki odczuwają strach, gdy muszą powierzyć jej swoje bezpieczeństwo prokreacyjne. Obawy dotyczą już kwestii podstawowych: bezpieczeństwa w czasie ciąży, badań prenatalnych, komfortu w gabinecie ginekologicznym i na porodówce. Znanych jest wiele przypadków, gdy dla rodzących brakowało miejsca w szpitalu, bowiem możliwości nie są dostosowane do potrzeb. Ale problemy zaczynają się już wcześniej. Publiczna służba zdrowia jest niewydolna. W związku z długimi kolejkami do poradni finansowanych przez NFZ (w miastach na jedną poradnię przypada ponad 4 tys. kobiet, a na wsiach 10 tys.) pogłębia się prywatyzacja opieki ginekologicznej. Ale i jej nie omijają bolączki publicznej służby zdrowia. Już trzy przypadki oszukania kobiety przez „klauzulowego sumieniem” lekarza trafiły do Strasburga, Polska przegrała w tych sprawach, ale nic nie zrobiono, a wręcz jeszcze podkopano zaufanie, przyznając prawo do przedkładania katolickiego fundamentalizmu ponad obowiązki zawodowe także aptekarzom.

A ograniczenie programu badań prenatalnych uderza w pacjentki pozbawione niezbędnych środków finansowych. Są województwa, jak śląskie, gdzie rocznie przeprowadza się prawie 35 tys. nieinwazyjnych badań w I i II trymestrze ciąży, ale też takie jak lubelskie, gdzie jest ich tylko 2,5 tys. Bywa, że niektórzy lekarze odmawiają skierowania na badania, powołując się na klauzulę sumienia. A przecież w Polsce, częściej niż w innych europejskich krajach, występują: zespół Downa, wady kończyn i cewy nerwowej, rozszczep wargi lub podniebienia. Z kolei obowiązujące od 2012 r. standardy opieki okołoporodowej są wdrażane ślamazarnie. 54% kobiet w czasie porodu jest obrażanych, poniżanych, wyśmiewanych, ignorowanych, traktowanych z góry. Polityka państwa i ten problem pogłębia. – Coraz więcej pacjentek jest zaniepokojonych. Już zbierają informacje, jak sobie w razie czego pomóc, obawiając się, że jeśli w przyszłości będą musiały zdecydować się na terminację ciąży, nawet ta wiedza nie będzie już w Polsce dostępna, albo tajna. Cdn.

Kłania się demografia…

Dzietność kobiet w Polsce spada. Spada mimo wydłużenia urlopów macierzyńskich; mimo 500 plus i nachalnej propagandy państwa promującego „tradycyjne wartości”. Osiągnęliśmy dno. W 2020 r. urodziło się niespełna 360 tys. dzieci – o ponad 20 tys. mniej, niż gdy wprowadzano 500 plus, o 40 tys. mniej niż dekadę wcześniej, i o połowę mniej, niż rodziło się ich w latach 80-tych ubiegłego wieku. Sam grudzień 2020 r. – 25,8 tys. noworodków, był pod tym względem najgorszym miesiącem od dekad. Szukacie przyczyn? Podpowiadam.

Polska od dawna nie jest dobrym krajem dla matek: właściwie całkowity zakaz aborcji; covid; recesja; drożyzna. I właśnie wszystkie kryzysy się skumulowały. A ostatnie orzeczenie Trybunału zwanego konstytucyjnym jeszcze bardziej pogłębi odwrót od rodzenia – kasuje on jedną z trzech przesłanek do aborcji: ciężką i nieuleczalną wadę płodu.

Oświadczenie 31 członków Komitetu Nauk Demograficznych PAN przestrzega, że konsekwencje wskazanego orzeczenia będą szerokie i długoterminowe: – zaburzenie procesu planowania rodziny, zwiększenie obaw kobiet i ich partnerów związane z zajściem w ciążę, co może prowadzić do dalszego opóźniania decyzji o urodzeniu dziecka, a nawet rezygnacji z realizacji pragnień prokreacyjnych.

Zresztą to już się dzieje. –  Starać się o dziecko w tym wieku, w tym kraju, przy takiej władzy, to jak grać w rosyjską ruletkę i to własnym ciałem i przyszłością – mówi 38-letnia kobieta, mama pięcioletniego synka. A w jej przypadku decyzja o kolejnym dziecku to sprawa „na już”, a nie „może kiedyś”. Jednak decyzję ciągle odkłada. Co się za tym kryje?

Przecież Polska nawet przed ostatnią ustawą była kiepskim krajem na macierzyństwo. Ginekolog mógł coś zataić (wady ciąży) do momentu, kiedy będzie za późno na jej przerwanie. Hamulcem w dzietności jest już samo zdelegalizowanie aborcji. Teraz słowo ciąża jawi się kobiecie głównie jako zagrożenie, ryzyko, ubezwłasnowolnienie. A to nie sprzyja decyzjom na tak, choć sama aborcja nie zniknęła i nie zniknie z życia polskich kobiet. Szacuje się, że co czwarta Polka przerwała ciążę – rocznie nawet kilkadziesiąt tysięcy Polek wyjeżdża po aborcję za granicę: na Słowację, do Czech, Niemiec.

Samej aborcji bowiem nie da się wyrugować. Będzie istnieć, bo zawsze znajdą się kobiety, które nie będą mogły urodzić. Dziś wydatnie pomaga im internet. Wraz z jego rozwojem powstała sieć aborcyjnej samopomocy. Forum Kobiety w Sieci, które najpierw było miejscem „do pogadania”, obecnie ma dziesiątki wolontariuszek, które udzielają porad na temat aborcji farmakologicznej, dokonywanej w domu. Od roku Polki są objęte także międzynarodowym wsparciem Aborcji bez Granic – do grup już wspierających Polki, dołączają kolejne. Telefon Aborcji bez Granic dzwoni ok. 300 razy dziennie. Jest też Aborcyjny Dream Team – wspiera kobiety potrzebujące aborcji, odczarowuje temat, udziela informacji, pomocy finansowej, organizuje tłumaczenia. W 2020 r. pomógł 7 tys. osób, a dzięki zrzutce zebrał na swoje cele prawie 1,5 mln zł. Słynne wlepki „Potrzebujesz aborcji?” z numerem infolinii rozkleja w miastach Partyzantka Aborcyjna. Wszystko to składa się na coś, co jeszcze kilka lat temu nazywaliśmy podziemiem aborcyjnym, a co dziś jest równoległym do oficjalnego obiegiem informacji i pieniędzy. Cdn.

Polski CPK cd.

Od trzech lat wiemy, że CPK ma powstać na terenie gminy Teresin, Baranów i Wiskitki (vide poprzedni wpis). O szczegółach nie wie nic nawet wójt Teresina – ani o lokalizacji lotniska, ani dróg dojazdowych, nie widział też generalnego planu budowy portu, który miał być już dawno, ale go jeszcze nie ma, dopiero przygotowywane jest dla mieszkańców to co powinno być gotowe od dwóch lat, czyli sposób relokacji z tych terenów. Stan budowy CPK jest więc taki, że jest spółka, w której dobrze się zarabia. Spółka ta po czterech latach istnienia nie ma jeszcze skrawka gruntu, ale za to ma w planach za 6 lat mieć największe lotnisk w Europie Wschodniej. A na razie, aby udowodnić potrzebę swego istnienia, prezentuje nowe pomysły: tramwajowe, drogowe i kolejowe.

Mazury to jedno z ulubionych miejsc wypoczynku Polaków – stwierdził odpowiadający w rządzie za CPK wiceminister infrastruktury i dodał, że CPK 20 mln zł przeznacza na budowę kolei łączącej Mrągowo i Mikołajki – miasta te, co prawda leżą na zachód od Warszawy w odległości ok. 200 km i już kiedyś kolej łącząca je istniała, ale od ponad dziesięciu lat nic tu po szynach nie jeździ – szyny pordzewiały bądź zostały ze złomowane, torowiska porosły roślinnością, a opuszczone budynki i infrastrukturę kolejową – zarosły chaszczami i pokrył mech.

Nasza linia pozwoli na włączenie do sieci połączeń dalekobieżnych prawie 90-tysięcznego Jastrzębia-Zdrój – zapewniał prezes CPK, po tym gdy CPK dostał 7 mln zł z unijnego programu na dokumentację przygotowawczą budowy 30-kilometrowego odcinka linii kolejowej od granicy polsko-czeskiej do Jastrzębia-Zdroju, leżącego od miejsca gdzie ma być zlokalizowany CPK jakieś 300 km, i dalej do istniejącej linii łączącej Chybie z Żorami. Drugie 7 mln zł wyłożyć ma CPK.

Owocem tego będzie sfinansowanie Drogi Czerwonej ze środków CPK. Będziemy świadkami kolejnego złotego wieku w porcie w Gdyni i rozwoju CPK, a co za tym idzie rozwoju Polski – stwierdził prezes CPK (okolice Baranowa). Co to za owoc? Ano zawiązanie partnerstwa między Portem Gdynia a CPK – leżą od siebie w odległości ok. 330 km, będzie zbudowanie przez CPK Drogi Czerwonej z własnych środków – 1,5 mld zł, łącznika Portu z obwodnicą trójmiejską.

– Jeszcze prezes CPK wspominał też o tym, że w Konstantynowie Łódzkim – 100 km od Baranowa, CPK inwestuje 5 mln zł w budowę linii tramwajowej, która połączy Łódź z tym miastem i z Lutomierskiem; że CPK zbuduje i zmodernizuje tory do Słupska, Wałbrzycha, Suwałk, Zakopanego i Białegostoku, także… obwodnicę autostradową Warszawy razem z fragmentem trasy S10; że poszerzy A2 między Warszawą a Łodzią o trzeci pas; że… zainwestuje w infrastrukturę badawczą niezbędną do prac naukowych w ramach przygotowań standardów kolei dużych prędkości.

I tak to realizuje się tę sztandarową pisowską inwestycję za budżetowe, za nasze pieniądze. I nawet nie wiem do czego to porównać. I brak mi słów dla dosadnego określenia tych wszystkich działań, których efektem z pewnością nie będzie super lotnisko.

Polski CPK

W odległości 37 km na zachód od Warszawy na powierzchni 30 km2 powstaje Centralny Port Komunikacyjny (CPK) „Solidarność”, który rocznie ma obsługiwać 100 milionów pasażerów – tyle propagandy o tej wirtualnej ciągle inwestycji. Uprawiają ją, nie wirtualni a rzeczywiście, pobierający niemałe uposażenie z państwowej kasy, prezesi i pozostali pracownicy tego czegoś.

Pomysł największego portu lotniczego w Polsce wkrótce będzie miał 5 lat. Wypłynął w kwietniu 2016 r., a już w 2027 r. ma przyjąć i odprawić 45 milionów osób. Szybciutko więc powołano spółkę go budującą, wymyślono wirtualne 30 mld zł na realizację i stworzono ramowy projekt działań. Zakładał on, że ziemia pod lotnisko zostanie wykupiona w ciągu dwóch lat, a projekt budowlany będzie gotowy za kilka miesięcy, wykonawcy też mieli wybrani być szybko.

A rzeczywistość jest taka, że w 2018 r. Rada Gminy Baranów podjęła uchwałę o przeprowadzeniu referendum gminnego. W głosowaniu udział wzięło prawie połowa uprawnionych – więcej niż wymagane 30%, więc jego wynik jest wiążący. Na pierwsze pytanie: – Czy jesteś za lokalizacją Centralnego Portu Komunikacyjnego na obszarze gminy Baranów? „Nie” odpowiedziało 82,8% głosujących. Na drugie: – Czy zgadzasz się na warunki rozliczeń zaproponowane przez Rząd RP mieszkańcom gminy? „Nie” odpowiedziało 93,9%. Rząd baranowskiego suwerena miał jednak w dupie i robił swoje – głownie gadał na konferencjach prasowych, jakie to będzie fantastyczne lotnisko. Padały też kolejne terminy wykupu działek pod inwestycję i powoływano coraz to innych wykonawców głównego projektu.

Wezwano mieszkańców terenów przewidzianych pod lotnisko, żeby zgłaszali w grudniu 2020 r. chęć sprzedania państwu gruntów. Pieniądze na ten cel – 10 mld zł, zaklepał rząd w listopadzie tego roku. – Chęć pozbycia się ziemi zadeklarowało kilkadziesiąt osób i liczba ta stale rośnie – informowano. Ale okazało się, że osoby te to właściciele kilku procent gruntów potrzebnych pod inwestycję. Na dodatek większość z chętnych to jedynie nominalni właściciele jednej którejś udziałów w spadku po pradziadku, którego to udziału nigdy w życiu nie udałoby im się sprzedać, zaś reszta oferentów to właściciele kilkuarowych nieużytków, mieszkający od lat poza Baranową. Miejscowi nie chcą sprzedawać – liczą na o wiele większe pieniądze.

Wciąż więc nie wiadomo jest, w którym dokładnie miejscu będzie lotnisko – nie ma planu wywłaszczeń. Nikt nie orientuje się nawet, jaka będzie długość pasów startowych i liczba operacji lotniczych. Takie to są efekty kilkuletniej działalności. A można je też, i należy, mierzyć zarobkami. Oto CPK zatrudniał w 2019 r. stu pracowników. Przez rok na ich wynagrodzenia poszło 17,5 mln zł – średnio po 16 tys. zł miesięcznie na jednego. W zarządzie CPK zarabia się rocznie 400 tys. zł. Cdn.