Co mnie tak cieszy?

Cieszą mnie „nagie” cyfry, ale też inne zdarzenia z nimi związane, dotycząc Kościoła w Polsce. Tą radością chcę podzielić się z Wami. Oto przeanalizowałem kilka najświeższych sondaży dotyczących Kościoła i dorwałem się do ostatnio opublikowanej ogólnopolskiej syntezy synodalnej – raportu o stanie Kościoła, sporządzonej na podstawie opinii 100 tys. wiernych, głównie zaangażowanych w życie parafii, członków wspólnot i regularnie praktykujących.  Co z tego wynika? Spróbuję jedynie to wypunktować, bez szerszego komentarza.

– Sposób, w jaki prezentowana jest katolicka nauka społeczna, przez wiele osób odbierany jest jako głoszenie kazań politycznych, niekiedy wręcz z personalnymi odniesieniami. A biskup w oczach wiernych to zdystansowany urzędnik, niezainteresowany sprawami parafii, oderwany od rzeczywistości oraz problemów, którymi żyją zwykli ludzie.

– Coraz słabszy autorytet moralny Kościoła oznacza coraz słabszy jego wpływ na wiernych. Od lat zamiast żmudnego przekonywania społeczeństwa do zasad swojej nauki, Kościół wybiera drogę siłową. Nie mając szans na wolnym rynku idei, załatwia te sprawy rękami polityków – głównie pisowskich.

– Kościół jest dla Polek i Polaków coraz mniej istotny – już tylko 37% bierze udział w niedzielnych mszach; pustoszeją seminaria; młodzież masowo rezygnuje z katechezy; prawie 80% uznaje, że państwo powinno być wolne od jakiegokolwiek wpływu Kościoła; tylko 18% deklaruje zaufanie do księży; zaledwie 7% przyznaje, że Kościół jest dla nich autorytetem, a jeśli chodzi o biskupów – o ich moralny autorytet, tylko 2%.

– Seminaria duchowne w Polsce od kilku lat doświadczają skutków spadku powołań. W zeszłym roku wyświęcono 217 nowych księży, dwa razy mniej niż 10 lat wcześniej. Łącznie we wszystkich seminariach w Polsce jest 2177 alumnów wszystkich roczników. Tendencja spadkowa będzie postępowała. Np. do warszawskiego seminarium zgłosiło się najmniej chętnych od lat – zaledwie czterech. Diecezja ogłosiła kolejny nabór.

– Biskup bydgoski w liście pasterskim prosi dzieci, młodzież i rodziców, aby nie podejmowali decyzji o rezygnacji z lekcji religii. Wreszcie zaczęło się proszenie. A kiedy zacznie się refleksja nad wpieprzaniem się Kościoła do wszelkich przejawów życia społecznego, kulturalnego i politycznego?

– Już nie tylko elektorat lewicy popiera ograniczenie przywilejów Kościoła. Już 96% wyborców Koalicji Obywatelskiej i 94% Polski 2050 uważa, że Kościół dostaje od państwa zbyt dużo, a nawet 40% wyborców PiS widzi w tej kwestii przesadę.

Nie, to jeszcze nie koniec tej wyliczanki. Ciąg dalszy pojawi się w kolejnym wpisie, czyli cdn.

Źle się dzieje w państwie pisowskim

Źle się dzieje w państwie polskim – państwie katolickim przecież. Oto w porównaniu z poprzednim Narodowym Spisem Powszechnym aż o połowę wzrosła liczba rozwodników. W 2011 r. w rubryczce rozwiedziony krzyżyk postawiło 5% Polek i Polaków. Dziesięć lat później już 7,6%. To największa zmiana w strukturze stanu cywilnego, jaka dokonała się pomiędzy spisami. W liczbach bezwzględnych oznacza to, że prawie 2 mln 443 tys. Polek/Polaków zadeklarowało taki stan cywilny na dzień 31 marca 2021 r. Z czego prawie 1,4 mln to kobiety, którym trudniej ponownie wejść w związek małżeński niż mężczyznom. Ale o tym, jak szybko zmienia się społeczne przyzwolenie na rozwód, najlepiej świadczą dane ze spisu za rok 2002, kiedy jako osoba rozwiedziona zadeklarowało się nieco ponad milion Polek/Polaków. A przecież… kiedyś były to incydentalne przypadki, a dziś stało się to de facto jednym z modeli życia – skarży się metropolita warszawski w jednym z udzielonych wywiadów.

Z danych GUS wynika i to, że najczęściej rozwodzą się osoby mieszkające w miastach, co jest stałym trendem. Ostatni spis pokazuje, że na wsi mieszkało zaledwie 632 tys. ze wszystkich tych, którzy wskazali, że są rozwodnikami. Pod względem struktury wieku dominują osoby po 50. roku życia. Ciekawostką jest tu to, że np. najmniej rozwodników mieszka w województwie podkarpackim, ale jednocześnie wzrost liczby rozwodów pomiędzy jednym spisem a drugim był tam największy.

Jak się podkreśla, osób rozwodzących się jest w Polsce coraz więcej, czym wpisujemy się w ogólny trend w Unii Europejskiej. Ale jednak w Polsce natężenie tego procesu jest najniższe i zmiany w tym zakresie zachodzą najwolniej. Ale wierzę, że i w tej „dziedzinie” dogonimy Europę, a może i Świat cały.

Im ciągle mało

Collegium Humanum (CH) to szkoła, w której politycy PiS hurtowo i ekspresowo zdobywają tytuł MBA (Master of Business Administration). A przecież tytuł MBA to najbardziej prestiżowe na świecie studia podyplomowe, których celem jest kształcenie menedżerów najwyższego szczebla.

Dyrektor Biura Programów MBA twierdzi, na podstawie pytań egzaminacyjnych na zaliczenie kursu Executive MBA w CH, z którymi się zapoznał, że dotyczą one wiedzy na poziomie elementarnym i niemającym większego związku z tą, jaką powinno się zdobyć w programach MBA. Są bowiem w tym zakresie międzynarodowe standardy, a przedmiotowe pytania do nich nie nawiązują. Zresztą cały test egzaminacyjny wskazanego kursu nie jest w stanie zweryfikować umiejętności rozwiązywania złożonych problemów menedżerskich, zastosowania zaawansowanej wiedzy ekonomicznej, finansowej, prawnej oraz będącej kwintesencją programów MBA pracy zespołowej, a to jest wymagane od członków rad nadzorczych.

Pisowscy absolwenci nie muszą więc już (co jest jednym z warunków): zdać trudnego państwowego egzaminu i być radcą prawnym, adwokatem, biegłym rewidentem lub mieć doktorat z prawa albo ekonomii. To dla nich właśnie PiS otworzył szeroko bramę do rad nadzorczych, dopisując do ustawy też tych, którzy mają dyplom MBA.

Ale jak się okazuje, dyplom dyplomowi nierówny. W CH zdobyć go bardzo łatwo: najwyżej 200 godzin zajęć zazwyczaj online, dwa semestry, 9 tys. zł i banalny test na koniec. A np. w Akademii Leona Koźmińskiego, która posiada m.in. prestiżową akredytację AMBA, trzeba się uczyć co najmniej 500 godzin, przez cztery semestry, a za najwyższą jakość kształcenia zapłacić ponad 50 tys. zł.

Co prawda rektor CH chwali się, że jest członkiem prestiżowego Business Graduates Association (Stowarzyszenie Absolwentów Biznesu – międzynarodowy organ członkowski), ale to nie to samo co akredytacja. Za członkostwo wystarczy zapłacić, a akredytacja to rozłożony w czasie, wieloetapowy proces udowodnienia, że spełnia się wyśrubowane standardy.

W ten oto sposób PiS doprowadził do dewaluacji MBA w Polsce. I teraz do spółek – ich rad nadzorczych, trafiają ludzie, którzy zdobyli dyplomy, zdając kompromitującą banalne testy. Ale, jak wiadomo, PiS-owi nieszczególnie zależy na tym, aby byli to ludzie z wysokimi kwalifikacjami, ale swoi, którym trzeba dać zarobić.

Poranne przemyślenia emeryta

Oto Zjednoczona Prawica pod przewodnictwem prezesa wszystkich prezesów ogłosiła tzw. raport Mularczyka (już o nim pisałem), czyli sprawozdanie o stratach Polski podczas drugiej wojny światowej, który ma stanowić podstawę ubiegania się od Niemiec reparacji wojennych. Obliczono wysokość reparacji. Jest to kwota tak absurdalna, że nie warto o niej wspominać.

Ale warto wskazać, że w zamierzeniu prezesa Polski pomysł reparacji miał być też pułapką na opozycję. I opozycja w tę pułapkę wpadła – nie ma w Polsce polityka, który by otwarcie powiedział o niedorzeczności domagania się reparacji od Niemiec. A dlaczego nie od Krzyżaków, czyli Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie?

Uważam, iż reparacje te są nierealne. Ale dymisja Jacka Kurskiego z posady prezesa publicznej Telewizji Polskie, już tak. Tuż po dymisji osobnik ten robił dobrą minę do złej gry: że niby odejście uzgodniono z nim wcześniej, ponieważ ma być skierowany na nowy, równie odpowiedzialny odcinek pracy partyjnej. Teraz zastanawiam się, czy osobnik ten będzie szefem kampanii wyborczej Zjednoczonej Prawicy, czy członkiem pisowskiego rządu. A może Lordem strażnikiem Tajnej Pieczęci Nowogrodzkiej?

Pinokio, zapytany, co sądzi o kierowanej przez wyżej wskazanego osobnika Publiczną TVP, skłamał, że nie ogląda telewizji – ani jednej, ani drugiej, ani trzeciej. Ten sam pisowski podpremier powiedział, że zamierza powrócić… do wspólnych działań z Węgrami. A jeszcze tak niedawno mówił, że drogi Polski i Węgier… się rozeszły. Wskazuje to chyba na to, że może mieć coś z głową. Znajduje to potwierdzenie i w jego gadce, że węgla ma być tyle, ile dusza zapragnie. Jednak na razie go nie ma. Ma być też tani jak barszcz, ale na razie jest drogi. Winni tego, że węgla, którego nie ma będzie bardzo drogi, są wszyscy, tylko nie pisowski rząd.

I jeszcze o aborcji. Oto Lider Platformy Obywatelskiej oświadczył, co mnie bardzo ucieszyło, że na listy wyborcze dowodzonej przez niego partii nie mają szans trafić ludzie, którzy sprzeciwiają się legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży. A z tego co mi jest wiadomym na razie jedynym człowiekiem z PO, który sprzeciwił się w tej sprawie, jest jeden taki poseł z Krakowa. Tylko, że on nie chce kandydować do sejmu, tylko do Europarlamentu, a w Brukseli, jak wiadomo, panuje bezwzględna wolność aborcyjna.

Aha, przeciwko wolności aborcyjnej w Polsce, co mnie martwi, są liderzy Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Obydwaj uważają, że o tym, czy Polkom wolno się będzie skrobać czy nie, powinni zdecydować w referendum wszystkie dorosła Polki i wszyscy dorośli Polacy. Ale to też coś…

Proponuję nieco inne spojrzenie

Chodzi mi o wyliczone przez PiS reparacje wojenne należne Polsce od Niemiec. Oto za naszą wschodnią granicą mamy wojnę, inflacja bije rekordy, ceny energii i żywności gwałtownie rosną, istnieją realne obawy, że zimą nie wystarczy nam węgla i gazu.

A PiS? PiS publikuje raport w sprawie uzyskania od Niemiec reparacji za drugą wojnę światową w kwocie 6,2 biliona zł, czyli ponad biliona euro. Oczywiście nie podważam ogromu strat, nie tylko materialnych, jakie poniosła Polska w wyniku wojny rozpętanej przez hitlerowskie Niemcy. Nie ulega też wątpliwości, że Polacy nie otrzymali za te straty należytego zadośćuczynienia.

A jak to wygląda z punktu widzenia prawa międzynarodowego? Od wojny minęło 77 lat. Polska od 33 lat miała rządy, które mógł się ubiegać o odszkodowanie i tego nie uczyniły. Nie ma też żadnego międzynarodowego ciała, które mogłoby nam takie reparacje zasądzić, Niemcy musiałyby się dobrowolnie zgodzić na takie postępowanie, a przecież jasno dają do zrozumienia, że tę kwestię uważają za zamkniętą.

Ba, rzecznik rządu w Berlinie zasugerował, że jeśli chcemy wracać do decyzji zamykających drugą wojnę światową, to rozmowa mogłaby też objąć granice zachodnie Polski. Nie wygląda więc na to, że tą drogą Polska może cokolwiek od Niemiec uzyskać. Grozi nam za to pogłębienie kryzysu w relacjach z Berlinem i to w momencie, gdy tak bardzo potrzebujemy sojuszników.

Ale po tym, jak PiS zabrał się do sprawy, widać, że o żadne reparacje tu wcale nie chodzi – o żadne pieniądze. Więc o co? Wyłącznie o politykę! PiS próbuje odwrócić uwagę od nieudolnego zarządzania sytuacją kryzysową. Będzie można ludziom mówić: – Unia, oczywiście utożsamiana z państwem niemieckim, nie chce nam dać jakichś drobnych miliardów z KPA, a nam się przecież należą biliony.

Wygląda na to, że u progu kampanii wyborczej prezes Polski próbuje znaleźć jakąkolwiek sprawę, która wzbudzi społeczne emocje, pogłębi polaryzację i pozwoli PIS stanąć na czele większej części Polek i Polaków. Polityczni spin doktorzy na różne sposoby kroją w badaniach wyborczy tort i zapewne im wyszło, że w kwestii reparacji o taką większość najłatwiej.

I tak w konkursie na kampanijnego głównego wroga na razie wygrały Niemcy, zajmując miejsce uchodźców z 2015 r. czy osób LGBT z lat 2019-20. Pytanie tylko, czy Polacy podczas nadchodzącej bardzo trudnej zimy dadzą się na takie socjotechniczne manipulacje nabrać?

A kwestię odpowiedzialności Niemiec za wojnę, także tej materialnej, można by było załatwiać zupełnie inaczej: szukając partnerów wśród innych państw sojuszniczych, przede wszystkim w Europie Zachodniej i USA, budując nacisk opinii publicznej, też w Niemczech, a także dyskutując i prowadząc dyplomatyczne negocjacje za zamkniętymi drzwiami. Wtedy jakiś tam sukces byłby może możliwy. Ale nie z prezesem wszystkich prezesów, nie z PiS, takie numery.

Mi się też coś należy… Cd.

Warto przypomnieć, że we wrześniu 1939 r. na Polskę napadli też (vide poprzedni wpis) Niemcy z Austrii, z czeskich Sudetów i wojska Słowacji rządzonej przez premiera ks. Tiso. Czyż więc w reparacjach dla Polski nie powinny partycypować niemieccy: Czesi, Słowacy i Austriacy? Mamy jeszcze i taką sytuację, że przecież Hitler urodził się w Austrii.

Kolejne trzeba zadać pytanie. Dla kogo winien być ten szmal z ewentualnych reparacji? Warto to ustalić. Oto w Rzeczpospolitej, którą Niemcy tak skutecznie zrujnowali, zamieszkiwało prawie 70% Polaków, 15% Ukraińców, 8% Żydów, 4% Białorusinów, 3% Niemców i 0,1% ich potomków. Im wszystkim też należy się po 160 tys. zł.

Co prawda do tej pory Niemcy i wszystkie inne przegrane narody płaciły reparacje jedynie wtedy, gdy wygrane wojska okupowały ich terytoria. Obecna armia polska nie zajęła jeszcze Berlina. I pewnie go nie zajmie, bowiem niema choćby tylko czołgów, które oddała Ukrainie, a nowe, zamówione jeszcze nie dotarły.

A przypominam, że zdobyło to miasto – Berlin, ludowe Wojsko Polskie w 1945 r., ale tej formacji elity PiS się wyparły. Zresztą do dziś historia pisana przez PiS nadal nie rozstrzygnęła, czy Polska wygrała podczas drugiej wojny światowej czy nie. A to osłabia jej pozycję negocjacyjną. Dlatego zamiast używać siły militarnej elity PiS zamierzają teraz zawstydzać Niemcy moralnie. Upowszechniać raport polskich krzywd (podobno jest już tłumaczony na język niemiecki) i wyciągnąć rękę po jałmużnę. Zresztą Niemcy też trochę krzywd od Polaków doznali, a cała ta PiS-awantura o reparacje umacnia jedynie w Polakach mentalność żebraczą.

Ja uważam, mam nawet pewność, że żadnej kasy z tytułu reparacji nie dostaniemy. Natomiast niezłą kasę już przytulili twórcy przedmiotowego Raportu. Może ją też przytulić szef zespołu sporządzającego Raport, gdy elity PiS ustanowią Instytut Odzyskiwania Reparacji od Niemiec, z rocznym budżetem jakieś 15 milionów zł i z pensją dla tego posła – szefa tego Instytutu, nie niższą niż 50 tys. zł miesięcznie.

I na koniec coś osobistego. Oto, ponieważ Niemcy pozbawili mnie rodziców – odnalazłem się po wojnie w ośrodku Caritasu, jako sirota bez nazwiska, to niewątpliwie najbardziej nadaję się na beneficjenta reparacji. Dziś mam oficjalnie ponad 80 lat. Krzywd moich i moich rodziców, może też braci i sióstr, nie da się przeliczyć na żadne złotówki, dlatego zrzekam się „moich” 160 tys. zł. I proszę to całe pisowskie towarzystwo, aby od teraz krzywdami moich rodziców i rodzeństwa swych zdradzieckich mord sobie nie wycierali. Amen!!!

Nie, to jeszcze nie wszystko w tym temacie. Jeszcze chcę Wam zaproponować inne na to spojrzenie. Znajdziecie je w kolejnym wpisie.

Mi się też coś należy…

O reparacjach wojennych dla Polski już kiedyś pisałem, tyle że w aspekcie prawnym. Dziś do tematu powracam, ale z innej nieco strony, bowiem w PiS stały się nową religią z tym właśnie kultem – nowego opium dla ludu, jak w marksizmie.

Oto po sześciu latach rachowania PiS policzył nam straty wojenne i wszystkie krzywdy, jakich od Niemców doznaliśmy podczas II wojny światowej. Wyszło tego ponad 6 bilionów dzisiejszych złotych. To ok. 160 tys. na każdego z nas – obywateli Rzeczpospolitej. Co prawda po narodowo-katolickich elitach od kilku lat nieoficjalnie krążył konkurencyjny rachunek jednego takiego doktora – też 6 bilionów, ale dolarów amerykańskich.

Przypominam, że w 1953 r. ówczesny rząd Polski Ludowej zrzekł się, pod przymusem zresztą, reparacji wojennych od ówczesnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej – wówczas sojuszniczych Niemiec, na rzecz rekompensaty od ówczesnego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR). Nic to, bowiem pisowska profesura odkryła dokument, na którym nie było podpisu ówczesnego polskiego wicepremiera Tadeusza Gedego, co jej zdaniem czyni owo zrzeczenie się prawnie nieważnym. Zatem można teraz żądać reparacji od Niemiec. Nić, że cały świat owo zrzeczenie się uznał, a prawo i logika podpowiadają, że jeśli już PiS chce tych reparacji, to powinno kierować je w stronę Rosji, prawnej następczyni ZSRR. Tyle, że w to, iż Rosja cokolwiek Polsce wypłaci, chyba nawet najgłupszy wyborca PiS nie uwierzy.

Pozostaje więc nasz zachodni sąsiad. Aktualny pisowski premier – notoryczny kłamca, głosi, że reparacje mają dziś zapłacić… potomkowie niszczycieli i zbrodniarzy, dzisiejsi Niemcy. I wszystko jasna! Czyżby? Przecież od czasu drugiej wojny światowej Niemcy zmieniły się. Są krajem migrantów. Ponad jedną czwartą obywateli stanowią migranci lub ich potomkowie. Czyż więc za czyny tamtych „niszczycieli i zbrodniarzy” mają płacić dzisiejsi niemieccy obywatele: Turcy – przynajmniej 4 miliony, Polacy – jakieś 2 miliony, Serbowie – 1,5 miliona, Żydzi – 1,2 miliona, Włosi – 900 tysięcy oraz liczni Irakijczycy, Syryjczycy, Etiopczycy, Nigeryjczycy, Chińczycy, niemieckie jazydki? A może tylko część Niemców – czyści Aryjczycy? Ale do tego trzeba dokonać prawidłowej rasowej selekcji Niemców. Kto z elit pisowskich to uczyni? Cdn.