Tak dla aborcji cz. 2

Oddolny ruch proaborcyjny (vide poprzedni wpis) zrodził się kilka lat temu, a jego postulaty i hasła ogniskowały się wokół dwóch spraw: powstrzymania przemocy domowej i właśnie legalizacji aborcji. Ruch ten działał na dwóch frontach – nacisku na parlamentarzystów oraz na ulicy, gdzie mobilizował tysiące zwolenników zmiany prawa i wywrócenia dominujących obyczajów.

W 2016 r. opinią publiczną wstrząsnęło brutalne zabójstwo – poprzedzone gwałtem 16-letki, którego trzej sprawcy zostali uniewinnieni. Kolejne zabójstwo – rok później, 21-letniej aktywistki feministycznej, uruchomiło zmiany w prawie i zmusiło władze do działania. Przyjęto ustawę obligującą do szkoleń antyprzemocowych i uwrażliwiających na kwestię nierówności płci wśród urzędników państwowych. Na uczelniach i w niektórych miejscach pracy wprowadzono procedury zwalczania nadużyć i mobbingu na tle płacowym oraz molestowania. Powołano Ministerstwo Kobiet, Gender i Różnorodności, które od roku prowadzi kampanie edukacyjne i zajmuje się m.in. pomocą dla ofiar przemocy domowej. Oczywiście na pozytywne efekty przyjdzie poczekać co najmniej kilka lat. Ale pierwsze kroki już zrobiono. Przemoc i nadużycia nie zniknęły, ale jest trudniej niż kiedyś obwiniać o to ofiary.

Przełomem w dyskusji o aborcji były dramaty dwóch dziewczynek – 11- i 12-latki. Obu odmówiono zabiegu przerwania ciąży. Jednej z nich przeprowadzono cesarskie cięcie w 23. tygodniu ciąży, a urodzone dziecko wkrótce zmarło. Te dwa przypadki przyczyniły się do zmiany nastawienia także wielu dotychczasowych przeciwników liberalizacji prawa aborcyjnego, w tym parlamentarzystów. Uświadomiły wielu ludziom, że co roku około 3 tys. nastolatek, zazwyczaj ofiar gwałtu mężczyzn z najbliższej rodziny, zmuszonych jest rodzić i rozpocząć w wieku wciąż dziecięcym macierzyństwo.

Ale nie ma tak dobrze – batalia o legalną aborcję nie jest jeszcze zakończona. Jedna z senatorek, zwolenniczka poprzedniego prawa, zapowiedziała, że zaskarży nową ustawę do Sądu Najwyższego/Trybunału Konstytucyjnego, jako niezgodną z ustawą zasadniczą. – Konstytucja bowiem… broni życia nienarodzonych – twierdzi. Wielu mężczyzn też wciąż jest podobnego zdania. Gdy w senacie toczyła się nocna debata nad zmianą ustawy, przed budynkiem kongresu czuwały zwolenniczki i przeciwniczki nowego prawa. Towarzyszący tym drugim księża prowadzili modlitwy przeciw… najgorszemu projektowi na ziemi. Z kolei jego zwolenniczki i zwolennicy, to wykrzykiwali, to śpiewali rymowanki: Aborcja legalna w szpitalu i wszędzie!. Wznoszono też hasła sprzeciwu i drwiny z Kościoła katolickiego, który rości sobie prawo do zaglądania ludziom do łóżek. Społeczny bunt przeciw wpływom Kościoła to delikatna sprawa – stąd wywodzi się bowiem papież. Cdn.

Tak dla aborcji

Już o tym wspomniałem w jednym z poprzednich wpisów. Dziś więcej szczegółów. Oto tuż przed sylwestrem Senat zaaprobował ustawę legalizującą aborcję bez warunków wstępnych – do 14. tygodnia ciąży jest legalna i bezpłatna. Zabieg musi nastąpić w ciągu 10 dni od zgłoszenia przez kobietę takiej woli. Granica 14. tygodnia nie obowiązuje w przypadku ciąż zagrażających życiu kobiety, jak i tych, które są wynikiem gwałtu. Karane są próby utrudniania przeprowadzenia aborcji.

Niższa izba, gdzie postępowi deputowani mają wyraźną większość, przegłosowała nowe prawo już na początku grudnia, jednak wynik głosowania w senacie nie był przesądzony. Dwa lata temu w tej samej sprawie zabrakło w senacie siedmiu głosów.

To, co się wydarzyło, jest ciekawym przyczynkiem do studiowania anatomii takich małych rewolucji – ile w nich działań odgórnych, a ile oddolnych. Jak bardzo jedne i drugie muszą się zgrać, by zmiana o tak rewolucyjnych skutkach w życiu kobiet – w realiach mało sprzyjających – stała się jednak ciałem.

Przecież postępowi obywatele, a przede wszystkim obywatelki, osiem razy podejmowali próbę zmiany obowiązującego od 1921 r. prawa. Dotychczasowe zezwalało na przerwanie ciąży jedynie w dwóch przypadkach: gdy ciąża była skutkiem gwałtu i gdy zagrożone było życie kobiety. To skutkowało, podobnie jak w każdym kraju, gdzie przerywanie ciąży jest bardzo ograniczane, rozkwitem aborcyjnego podziemia – mimo że dokonanie zabiegu było zagrożone karą do czterech lat więzienia.

Według nieoficjalnych danych około pół miliona kobiet rocznie przerywało ciążę, naruszając prawo. Zamożne poddawały się takim zabiegom w profesjonalnych, prywatnych klinikach; wiele ubogich – nieraz w warunkach urągających podstawowym zasadom higieny i bezpieczeństwa. W 2018 r. aż 39 tys. kobiet trafiło do szpitali w wyniku rozmaitych powikłań, a kilkadziesiąt umarło.

W 2019 r. pojawiło się kilka okoliczności, które otworzyły drogę do zmiany prawa. Pierwsza to zwycięstwo „lewicowca” w wyborach prezydenckich. To on – z urzędu – skierował projekt legalizacji do parlamentu. Choć jest katolikiem, uważa, że stanowione prawo jest dla wszystkich, a legalna możliwość przerywania ciąży to istotna kwestia zdrowia publicznego. Druga to fakt, iż zmienił się skład parlamentu. Oto w trakcie senackiej debaty nawet politycy niechętni aborcji, poparli jej legalizację. – Osobiście jestem przeciwnikiem aborcji, lecz to nie czyni mnie ślepym na makabryczną rzeczywistość – mówił jeden z tych senatorów, odnosząc się do nielegalnych zabiegów przerywania ciąży i bezdomnych, niechcianych dzieci wałęsających się po ulicach miast. – Tu nie chodzi o feminizm czy religię. Podziemna aborcja zabija, rani i pisze smutną historię naszego kraju, której wielu nie chce dostrzec. Nie zmieniłam moich osobistych przekonań – mówiła prawicowa senatorka. Czyli sytuacja polityczna miała w tym przypadku niebagatelne znaczenie. Jednak najważniejszym w kwestii wolności wyboru kobiety, był oddolny ruch. Cdn.

Prezes prezesów jak Trump, czy odwrotnie? Cz. 3.

No cóż demokracja jest krucha (vide poprzedni wpis), ale amerykańskie instytucje, zwłaszcza wymiar sprawiedliwości, w Stanach ją obroniły. A jaka instytucja w Polsce dziś może to uczynić?. Już tylko tłumy na ulicach miast, miasteczek i wiosek – zwolennicy demokracji, w której człowiek może i chce być wolnym. Wiem, wiem, że nie jest to takie proste; że coraz bardziej kłopotliwe i kosztowne. Pisowska władza o tym wie i próbuje się przed tym zabezpieczyć.

Jak? Oto najświeższy przykład wymyślony przez PiS dla ograniczenia konstytucyjnej wolności zgromadzeń. Zmiana kolejności: już nie nałożenie mandatu, odmowa jego przyjęcia i rozstrzygnięcie sądowe o jego zgodności z prawem. Teraz ma być: mandat, zaplata i latami dochodzenie przed sądem „sprawiedliwości”.  Uszczegółowię to.

Do Sejmu wpłynął pisowski projekt zmiany prawa o wykroczeniach. Teraz mandat karny wymierzony przez policję – w tym drogową, straż miejską czy inny uprawniony organ – będzie płatny przed odwołaniem do sądu, a nie po. Ale to odwołanie przysługuje nie tyle do sądu, co do referendarza, czyli urzędnika sądowego niemającego gwarancji niezawisłości. Na odwołanie ma być siedem dni. Odwołując się, trzeba będzie przedstawić wszystkie dowody na swoją korzyść – tu i teraz, bowiem w trakcie postępowania przed sądem innych dowodów już nie będzie można przedstawić. W postępowaniu wykroczeniowym będzie się to sprowadzało do tego, że na dowody, które przedstawi przed sądem policja, ukarany mandatem już nie będzie mógł odpowiedzieć.

Tak więc PiS zamierza stworzyć postępowanie karne, w którym nie obowiązuje zasada domniemania niewinności – bo kara wymierzana i egzekwowana będzie przed postępowaniem ustalającym winę, a podsądny będzie musiał dowodzić swojej niewinności. Nie będzie obowiązywać zasada sądowego wymiaru kary, ponieważ ta wymierzana będzie przez organ pozasądowy, a odwołanie będzie rozpatrywał urzędnik sądowy. A na dodatek zostanie ograniczone prawo do obrony.

Nie może więc dziwić, że mniej w ten sposób ukaranych będzie odwoła się do sądu, skoro i tak będzie musiało od razu płacić. Ale co groźniejsze, ma to mieć efekt mrożący – zniechęcić naród do „wychodzenia na place i ulice” – buntować się przeciwko władzy. Każda próba to mandat. A jego niezapłacenie oznacza kolejne wykroczenie, a więc kolejną karę.

Może i ten projekt ustawy nie wejdzie w życie, bowiem nawet w Zjednoczonej Prawicy nie wszyscy za nim optują, ale już sam pomysł władzy wzięcia dużej części „narodu za mordę” warto odnotować.

I już na zakończenie tego przydługiego wpisu. Oto jak się dobrze przyjrzymy, to łatwo dostrzeżemy, iż sposób istnienia w polityce obu panów – Trumpa i nadprezesa, oczywiście przy ogromnych różnicach stylu i doświadczenia, ma zaskakująco wiele cech wspólnych: poczucie wyjątkowości i nieomylności, podejrzliwość, łatwość rzucania najcięższych oskarżeń, niepohamowane kłamstwa, ustawianie się ponad prawem. A to odciska się na każdej decyzji władzy. Nie może więc dziwić, że np. zalecenia dotyczące choćby organizacji szczepień czy zasad lockdownu ogłaszane są w ostatniej chwili, bez publicznych i politycznych konsultacji, bez sensownych wyjaśnień. Inaczej trzeba by przyznać, że władza nie wszystko wie i że np. opozycja to nie są „źli ludzie”- co właśnie nadprezes ogłosił w swym ostatnim kościelnym wystąpieniu z okazji rocznicy śmierci swojej matki; że akcja szczepień i dobór gospodarczych restrykcji czy dystrybucji pieniędzy z „tarcz” nie omawiano z samorządami lokalnymi i zawodowymi. Tu centralizacja, niedzielenie się władzą, to oś pisowskiego ustroju. Nie wprowadzono stanu klęski żywiołowej, co sprawia, że rozmaite rozporządzenia covidowe już są podważane skutecznie w sądach. Tu bowiem prawo i procedury to krępujące ograniczenie dla woli politycznej, objawiającej się bez żadnego trybu. To modelowa arogancja. Tak, ta władza – pisowska władza, jest „genetycznie” niezdolna do współpracy. Metoda „my wiemy najlepiej” i „nie będziemy się byle komu tłumaczyć” gwarantuje, i to wbrew intencjom, ciągłą produkcję chaosu. Czyli będzie gorzej, niż mogłoby być. A to właśnie kaczyzm w pełnym wydaniu.

Prezes prezesów jak Trump, czy odwrotnie? Cz. 2.

Ad rem (vide poprzedni wpis). Tak, i D. Trump i prezes wszystkich prezesów to jeden sort. Są jak wszyscy populiści. Zawsze występując w imieniu wartości wyższych niż praworządność – w imię ludzi pracy, Boga, Kościoła, rodziny, sprawiedliwości dziejowej, przywrócenia zabranej potęgi i godności narodu, przeciw skorumpowanym elitom itp. Nie, tacy dobrowolnie władzy nie oddają.

A nasz dzisiejszy satrapa wielokrotnie potwierdzał, że demokratyczne procedury i instytucje ma za nic; że muszą one poddać się woli politycznej, a wszystkie zasoby państwa wolno wykorzystywać dla utrzymania władzy. Cały okres jego władzy to: przejmowanie państwa przez „charyzmatycznego lidera” i jego partię. Nie miejmy więc złudzeń – PiS wykorzysta wszystkie sposoby, także pozaprawne i bezprawne, aby utrzymać się przy władzy.

A uniwersalnymi mechanizmami tego typu władzy – rządzenia, nie są realne problemy, napięcia, nierówności społeczne. Te są zamieniane na opowieść o kraju w ruinie, w którym za wszelkie nieszczęścia odpowiadają wyobcowane elity okradające i poniżające prostych ludzi, zaś receptą jest odsunięcie wszelkimi sposobami owych „złych ludzi” od władzy, zastąpienie ich dobrymi, powrót do dawnej wielkości i dawnych wartości. A osiągnięcie tego wielkiego celu wymaga nieustannej czujności i walki, gdyż zaciekły opór stawiają liczni i wpływowi wrogowie, często ukryci.

Wszelkie teorie spiskowe stąd się właśnie biorą. A dla amerykańskich wzorem mogły być nasze – rodzime rojenia: tajemniczy, nigdy nieodkryty Układ, rządzący Polską w 2005 r.; wielki spisek smoleński – Zabiliście mi brata!; kraj ograbiony na 500 mld zł – vide słynny pisowski audyt z 2015 r.; finansowana przez Żyda Sorosa destrukcyjna imigracja muzułmanów do Europy; spiski zwolenników LGBT – właściwie pedofilów żądających adopcji i seksualizacji dzieci oraz orędowników „prawie przymusowej eutanazji”; ataki na kościoły wymagające czynnej obrony ze strony „patriotów”; konspiracyjne szczepienie elit poza „sprawiedliwą” kolejnością. Nie ma i nie będzie końca tym rojeniom. A… jeśli brak na spisek dowodów, to znaczy, że zostały one zniszczone lub ukryte – twierdzi prezes wszystkich prezesów. I dużo obywateli w to wierzy. Czemu? Wiele jest na ten temat teorii, ale nie można nie doceniać propagandy, w tym przy wykorzystaniu mediów – w naszym wypadku TVP – właściwie TVPiS i Polskiego – pisowskiego, radia oraz prasy przejętej przez państwowy – pisowski, podmiot. Cdn.

Prezes prezesów jak Trump, czy odwrotnie?

Dla mnie nie ma wątpliwości, że populista D. Trump sprowokował atak swoich zwolenników na Kapitol. Ameryka dała sobie z tym radę, też z jego bezpodstawnymi zarzutami o sfałszowanie wyborów – ukradli nam wybory, wmawiał swoim zwolennikom, choć sądy jedno po drugim z jego zaskarżeń odrzucały. Demokracja zwyciężyła!

A w Polsce? U nas pisowski proces demontażu demokracji chyba już nie daje takich szans. Jeśli bowiem demokracja to m.in. system, który pozwala w pokojowy sposób zmieniać liderów i rządy, to nie mam pewności czy w Polsce do tego dojść może. Bredzę?

A zapomnieliście już o naszych wyborach prezydenckich? To przypomnę. Może dzięki temu, że wybory te, choć nieznacznie, wygrał „niezłomny długopis” uniknęliśmy gorszego scenariusza niż amerykański. Przecież gdyby wygrał jego konkurent, PiS by tych wyborów nie uznało.

Skąd taki wniosek? A czy prezes wszystkich prezesów zaakceptował… wybranego przez nieporozumienie prezydentem konkurenta swego braciszka? W 2014 r. rzucał agresywne oskarżenia o, nigdy niepotwierdzone, fałszerstwa wyborcze, mówiąc słowo w słowo to, co wykrzykiwał D. Trump. A z nowszej sytuacji prześledźmy ostatnie wybory prezydenckie – te działania pisowskiego rządu, aby zapewnić reelekcję swemu nominatowi: forsowanie majowych – w czas pandemii, wyborów; pominięcie Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) przy organizowaniu pocztowego głosowania – zbierać, przewozić i liczyć głosy mieli ludzie pisowskiego wicepremiera; dokonanie zmian w składzie PKW; powołanie w trybie niekonstytucyjnym nowej Izba Sądu Najwyższego, mającej rozpatrywać protesty i orzec o ważności głosowania; i ostatnia instancja – Trybunał Konstytucyjny, kierowany przez odkrycia towarzyskie prezesa wszystkich prezesów, który z pewnością wezwano by do rozstrzygnięcia nielegalności wyboru kogoś innego niż „niezłomny”. A wynik rozstrzygnięcia wiadomy.

Przy tej okazji warto też wspomnieć o działalność biznesu państwowego, który pracowicie tworzy monopole, zwłaszcza w branży paliwowo-energetycznej, w tym o Orlenie, który przejął spółkę Polska Press – większość regionalnej pracy. A przecież na straży rynkowej niezawisłości powinni stać szefowie: Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Urzędu Komunikacji Elektronicznej, Urzędu Regulacji Energetyki i KRRiT, ale ich niezależność od władzy należy do zamierzchłej przeszłości – PiS już dawno je przejął, tak jak i RPD. Teraz zabiera się za RPO. Cdn.

„Mandatowe” prawo… Cd.

Rozmiłowani w „prawie i porządku” zwolennicy PiS, są szczególnie skłonni popierać karzącą rękę, a także bijące serce partii, czyli trzasnąć gówniarzy po kieszeni, aby odechciało się im rewolucji (vide poprzedni wpis). A opozycja? Jeśli to prawo wejdzie, to my je po dojściu do władzy anulujemy – mówi. I coś mi to przypomina.

Oto pięć lat temu rządząca Hiszpanią prawica przyjęła… podstawowe prawo o ochronie bezpieczeństwa obywateli. Pozwala ono policjantom nakładać absurdalnie wysokie mandaty na obywateli, którzy wchodzą im w drogę – właśnie na tej zasadzie, którą chce wprowadzić PiS: najpierw musisz przyjąć mandat, a potem możesz się odwoływać. – Za organizowanie nielegalnych zgromadzeń przed instytucjami publicznymi – do 600 tys. euro; zakłócanie uroczystości państwowych i religijnych oraz blokowanie eksmisji – do 300 tys. euro; mandat karny za nawoływania do protestu na portalach społecznościowych; też za… brak szacunku i rozwagi przy zwracaniu się do członka sił bezpieczeństwa podczas wykonywania przez niego jego obowiązków w zakresie ochrony bezpieczeństwa„; także za robienie i publikowanie zdjęć policjantów, nawet gdy łamią prawo; dochodzi do tego jeszcze prawo karanie za obrażanie króla i Kościoła katolickiego.

Lewicowa koalicja obiecywała zniesienie tej brutalnej niedemokratycznej ustawy. Miał to być jeden z jej najważniejszych celów. I władzę przejęła I co? Ustawa nie tylko nadal obowiązuje, ale od objęcia władzy przez nową koalicję ukarano na jej podstawie więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej – w pierwszych trzech latach obowiązywania prawa wymierzono 760 tys. kar, a w pierwszych trzech miesiącach pandemii – 1,1 mln. Naturalnie wszystko dla społecznego dobra i zdrowia.

Widać tu wyraźnie, że gdy władza zdobędzie jakiś sposób na wzięcie obywateli za twarz, trudno jej z tego zrezygnować. Jestem więc pesymistą – sadzę, że gdy w Polsce opozycja, ta demokratyczna, dorwie się do władzy, a PiS wcześniej prawo mandatowe przepchnie przez ścieżkę legislacyjną, to ono zostanie nadal, jako wygodne narzędzie – Prawo do odmowy przyjęcia mandatu skłania obywateli do zachowań „impulsywnych i nieprzemyślanych”, a jego likwidacja oznacza… usprawnienie postępowania w sprawach o wykroczenia oraz obowiązków związanych z rozpoznawaniem spraw o wykroczenia – tak będą powtarzać za PiS o zaletach tego prawa.

„Mandatowe” prawo…

Gnębi mnie ten „mandatowy problem” – pozbawienie obywateli prawa do odmowy przyjęcia mandatu. Co tak naprawdę się za tym kryje? Wybiciem ludowi z głowy protestowania przeciw władzy, to po pierwsze. A po drugie? Tu sprawa jest bardziej skomplikowana, ale spróbuję ją ugryźć.

Oto jest coś takiego, co określa się jako „sadopopulizm” – taka polityka, w której władza poprawia samopoczucie swoich wyborców nie poprzez poprawę ich sytuacji, perspektyw, możliwości, tylko poprzez danie im przyjemnego poczucia, że inni mają gorzej.

Oto w Polsce w pamięci pisowskiego wyborcy „komuna” nie funkcjonuje jako czas, gdy było mu generalnie lepiej (choć są i tacy, co pamiętają, że mieli pracę, przydział na mieszkanie, wczasy z Funduszu Wczasów Pracowniczych i talon na malucha). A w pierwszych latach swoich rządów PiS rzeczywiście zrobi coś, żeby jego wyborcom było lepiej: „500 plus”, 13. i 14. emerytura, podniesienie płacy minimalnej, wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej dla pracowników na śmieciówkach. To były ważne i potrzebne ruchy (ja nie mogę pojąć, dlaczego ich nie wykonała Lewica przez 8 lat swoich rządów). Ale na tym koniec – nie będzie nowych transferów socjalnych, nie da się wyegzekwować od przedsiębiorców lepszego opłacania pracowników, bo większość z nich ledwie dyszy po prawie roku pandemicznych ograniczeń.

Co wobec tego można zrobić? Pobić pedała, rozbestwioną wielkomiejską smarkaterię, gówniary z kolorowymi włosami i tęczowymi torbami; tych wszystkich, którym z dobrobytu przewraca się w głowie. Chcą mordować dzieci poczęte i do tego nie wierzą w Boga – napadają na kościoły i funkcjonariuszy Pana B. A teraz uwaga, uwaga! Wzięcie tych gnojów za twarz metodą mandatów, dokładnie temu służy – oni będą mieli gorzej. My będziemy szczęśliwszy. I to jest właśnie to drugie, co kryje się za tym pisowskim pomysłem. Cdn.

Dodatek taki sobie.

Sousa Paulo. No to mamy nowego trenera polskich kopaczy piłki. Portugalczyka, którego nazwisko w języku ojczystym należy czytać (fonetycznie) jako ZOUZA. A w języku polskim (ten wyraz pisana z literą „ł”) jest to określenie obraźliwe, pejoratywnie, określające kobietę/dziewczynę, która jest kłótliwa i nieuprzejma, lubi robić na przekór, sprawiające tym samym przykrość innym. Oby tylko nowy trener takim się nie okazał! Bel.

Przestępca ci on, czy nie? Cd.

Profesor – Marszałek Senatu, „donosicielowi”, który nagłośnił sprawę niby łapówek (vide poprzedni wpis), zagroził procesem. Wtedy ten podkulił ogon – stwierdził, że była to „satyra” i zamieścił przeprosiny: – Przepraszam Marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego za moje nieprawdziwe twierdzenia, jakoby Marszałek Senatu Tomasz Grodzki brał łapówki. To jednak nie zamknęło ust pisowskim mediom – tu pojawili się kolejni, oczywiście anonimowi, świadkowie – twierdzili, że 15 i 20 lat temu dawali profesorowi w łapę – widzieli jak wręczano pieniądze; że wziął pieniądze za konsultację podczas prywatnej wizyty.

Ale okazywało się, że te formułowane pod adresem Marszałka zarzuty są funta kłaków warte, więc Centralne Biuro Antykorupcyjne zamieściło głoszenie w internecie, aby ludzie, którzy dawali Profesorowi łapówki, sami się zgłaszali, a będą bezkarni. A informuję, że przestępstwa łapówkarstwa dopuszcza się zarówno ten, kto daje, jak i ten, kto bierze. Nic to jednak nie dało.

W tej sytuacji Prokuratura zabezpieczyła rejestr byłych pacjentów Profesora i zaczęła wzywać ich na przesłuchania pod rygorem odpowiedzialności karnej. Też niektórych nachodzono – chyba funkcjonariusze CBA. Np. jeden taki trafił do 90-latka i stwierdził, że jest ze szpitala, położył na stole 5 tys. zł, a w zamian zażądał napisania oświadczenia, że dawał łapówki Profesorowi.

Z tego co mi jest wiadomym i te metody nic nie dały. Po roku intensywnie prowadzonego śledztwa nie ma nic, co można by było przekuć na zarzuty przeciwko Marszałkowi – nie mają nic, ale koniecznie chcą coś znaleźć. Zabrano się więc za Fundację Pomocy Transplantologii – badają wpłaty. Liczą na znalezienie jakichś nieprawidłowości w kwitach. Robią wiele i jeszcze więcej, aby tylko pozyskać jakiekolwiek dowody, złapać podejrzanego na czymkolwiek. Prokurator Prokuratury Regionalnej w Szczecinie prowadzący śledztwo – jak twierdzi z uwagi na dobro śledztwa, trzyma gębę na kłódkę. Ujawnia jedynie, że śledztwo jest prowadzone w sprawie; że nikomu w tej sprawie nie przedstawiono zarzutów; że przesłuchano ok. 200 osób, w tym takie, które zeznały o zdarzeniach, których karalność nie uległa jeszcze przedawnieniu. I tak to będzie trwać. Do kiedy? A cholera wie!

No i co? No i miała być wielka afera korupcyjna i polityczne trzęsienie ziemi, a mamy do czynienia z hucpą rozpętaną przez PiS. Marszałek, który rzekomo wymuszał przed laty – gdy pracował jako lekarz w szpitalu, łapówki od pacjentów w zamian za przeprowadzenie operacji, jest na wolności, a sterowana politycznie Prokuratura zastanawia się, jak wyjść z twarzą z tej kompromitującej sytuacji. A ja się zastanawiam jak to zrobi.

Przestępca ci on, czy nie?

Jak się sprawy mają? Czy Marszałek Senatu – członek Platformy Obywatelskiej, zostanie wreszcie postawiony przed obliczem sprawiedliwości? Spróbuję poszukać odpowiedzi.

Przez 18 lat był dyrektorem w Specjalistycznym Szpitalu im. prof. Alfreda Sokołowskiego w Szczecinie. Ma opinię znakomitego chirurga. Był radnym przez trzy kadencje. Od 2015 r. jest senatorem. Dziś marszałkiem tego organu. Nigdy, nikt nie formułował wobec Niego żadnych zarzutów korupcyjnych. Ale do czasu. Kiedy opozycja wygrała wybory do Senatu, a ceniony profesor medycyny został jego marszałkiem i zapowiedział, że nie będzie tańczył, jak mu prezes wszystkich prezesów – dziś wicepremier, zagra.

Pierwszy sygnał dała, 12 listopada 2019 r. – w dniu wyboru profesora na marszałka Senatu, profesorka Uniwersytetu Szczecińskiego – żarliwa zwolenniczka PiS. W mediach społecznościowych można było przeczytać: – Masakra. Pan profesor Grodzki kandydatem na Marszałka Senatu. Jak moja Mama umierała, to trzeba było dać 500 dolarów za operację. Podobno na czasopisma medyczne. Faktury ani rachunku nie dostałam. Nigdy tego nie zapomnę. Pytana, dlaczego dopiero teraz ujawnia wydarzenia sprzed ponad dwudziestu lat, tak odpowiedziała: Bo objął wielką godność w Polsce, a to wymaga etyki na najwyższym poziomie.

Po szumie, który ten wpis Pani profesor wywołał – po kilku dniach, stwierdziła: – Żeby było uczciwie. Nigdy nie powiedziałam, że wpłata była warunkiem operacji. Nie! Mama była w normalnej kolejce do zabiegu. Wpłaciłam, bo czułam presję psychiczną. Tak, wpłaciła, ale na Fundację Pomocy Transplantologii, która działa przy szpitalu, choć Marszałek twierdzi, że nie przypomina sobie takiej sytuacji. W każdym bądź razie nie mamy tu do czynienia z przestępstwem.

Niemniej wynurzenia Pani profesorki uruchomiły lawinę artykułów i komentarzy w pisowskich mediach, sugerujących, że Grodzki jako lekarz brał łapówki. Prokuratura wszczęła więc śledztwo w sprawie korupcji w szpitalu na początku grudnia 2019 r., po donosie złożonym przez działacza gdańskiej „Solidarności” i jednocześnie radnego PiS sejmiku województwa pomorskiego, a ten podobno dostał maila od kobiety, która twierdziła, że wręczyła w 2009 r. 2 tys. zł na operację ojca chorego na raka płuc. Cdn.

Z covidem za pan brat…

Ciut brakuje mi do osiemdziesiątki. Nie, na życiu już mi zbytnio nie zależy. Przez pewien czas miałem nadzieję, ciągle jeszcze ją mam, że koronawirus mnie sobie upodoba – zabierze. Ale coś mu nie wychodzi, choć zupełnie się przed nim nie kryję.  I oczywiście chcę się zaszczepić. Ale słyszę, że terminy są bardzo odległe. Czekając na swoją kolej – 10.02.21, trochę sobie podworuję, wykorzystując do tego celu sprawdzone informacje medialne.

Oto, szczepienia na COVID-19 w ramach zorganizowanego przez pisowski rząd Narodowego Programu Szczepień idą jak z płatka – powtarzają ciągle: minister zdrowia i członek Rady Ministrów za nie odpowiedzialny. Ba, pod względem tempa szczepienia i liczby zaszczepionych obywateli Polska zajmuje czwarte miejsce w UE i jedenaste na świecie. Byłoby jeszcze szybciej, jeszcze więcej i jeszcze bardziej z płatka – utyskują, gdyby Unia przysyłała do Polski więcej szczepionek. No to se liczę i wychodzi mi, że pod względem liczby zaszczepionych na milion uprawnionych Polska zajmuje czternaste miejsce w Unii, a na świecie znajduje się na jeszcze dalszej pozycji Też widzę, że program szczepień przebiega chaotycznie, więc gdyby było więcej szczepionek, to i chaos byłby większy.

Oto, niektórzy zaszczepili się poza kolejnością. Afera na cztery fajery. Minister zdrowia uznał, że właściwym zadośćuczynieniem ze strony ludzi, którzy zostali zaszczepieni na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym bez kolejki powinna być pomoc – wolontariat, w przychodniach i innych punktach medycznych, w których walczy się z pandemią. A mnie podoba się odpowiedź byłego premiera i szefa SLD, by minister nie uczył go wolontariatu, tylko żeby zapanował nad burdelem w polskiej służbie zdrowia, gdzie jeszcze niedawno panoszyli się handlarze bronią i instruktorzy narciarscy. Ten sam minister od zdrowia powiadomił rektora WUM, że oczekuje jego dymisji. A ten go rozczarował, wydając oświadczenie, żeby nie uczył go odwagi cywilnej.

Oto, ten sam minister od zdrowia rozpętał aferę międzynarodową – poinformował, że do Polski dotarła „czeska wariacja” koronawirusa SARS-CoV-2. Nie ma takiej wariacji – zaprotestowała Ambasada Republiki Czeskiej w Warszawie. Nie ma takiej wariacji – orzekli uczeni, i to nie tylko czescy. Mnie wymysły tego osobnika nie dziwią – co prawda jest doktorem, ale z medycyną ten tytuł nie ma nic wspólnego, a tym bardziej z wirusologią.

Oto, wszem wiadomym jest, że w związku z pandemią i wprowadzonymi przez pisowski Rząd ograniczeniami cierpią wszyscy, no prawie wszyscy, ale głownie mali i duzi biznesmeni. Tu wygłupił się, nie po raz pierwszy zresztą, pisowski premier – notoryczny kłamca. Obiecał miliard złotych dla samorządów gmin górskich, które straciły dochody z powodu lockdownu. A na to odezwali się przedstawiciele samorządów gmin nadmorskich, którym takiego wsparcia rząd nie obiecał. A co, my to wypadliśmy sroce spod ogona?

Oto, największa pomyłka prezesa wszystkich prezesów – minister edukacji i nauki zapowiadał, że po feriach zimowych powrócą do nauczania stacjonarnego uczniowie klas 1-3 oraz ich nauczyciele. Jednak jeżeli efektem tego będzie wzrost zachorowań na COVID-19, to uczniowie i nauczyciele znów będą musieli pracować zdalnie. Nie ma to, jak metoda prób i błędów. Zresztą pozostałe represje, czyli tzw. obostrzenia, będą obowiązywały do końca stycznia bez względu na liczbę chorych – zapowiedzieli rządzący dziś Polską.