Ustawowa bezkarność…

Sejm przyjął ustawę o pomocy Ukraińcom, odrzucając wszystkie poprawki Senatu zmierzające do objęcia nim członków rodzin Ukraińców, którzy nie mają ukraińskiego obywatelstwa, a także osób, które były w Ukrainie uchodźcami lub rezydentami, choć Decyzja Rady Europejskiej o uruchomieniu dyrektywy w sprawie pobytu tymczasowego nakazuje objąć te grupy ochroną.

Ustawę napisano już po wybuchu wojny i cztery miesiące po tym, jak wywiad USA ostrzegł Polskę, że do tego dojdzie, i że będzie problem z uchodźcami. To każe postawić pytanie o odpowiedzialność pisowskiego rządu – w szczególności premiera i wicepremiera od bezpieczeństwa, za nieprzygotowanie państwa na tę okoliczność. Gdyby nie ofiarność ludzi, profesjonalizm organizacji pozarządowych i samorządów terytorialnych, mielibyśmy w Polsce od 24 lutego klęskę humanitarną.

A że władza ma problem z odpowiedzialnością za rządzenie, więc przy okazji wspomnianej ustawy znowu usiłowała przemycić przepis o bezkarności funkcjonariuszy za naruszenie w trakcie pandemii lub wojny na terenie sąsiedniego kraju dyscypliny finansów publicznych lub za przekroczenie uprawnień.

Nietrudno domyślić się, że poprawka miałaby dać bezkarność m.in. premierowi za bezprawne zlecenie wyborów kopertowych (straty: 70 mln zł), czy za zakup bezwartościowych maseczek i respiratorów obecnie ministrowi w Kancelarii Premiera, „współpilotującemu” w ramach rządu wspomnianą ustawę o pomocy Ukraińcom.

A kiedy się wydało, że „Bezkarność+” wepchnięto do ustawy, władza tłumaczyła, że zrobiła to na życzenie samorządowców. Samorządowcy zaprzeczyli. I podczas sejmowej komisji administracji udało się ten przepis wyrzucić. Ale na posiedzeniu plenarnym PiS wrócił z poprawką i została ona przyjęta. Zastosował zmyłkę: poprawka nowelizowała ustawę o przedsiębiorcach, sugerując, że nie dotyczy funkcjonariuszy publicznych. I wykreślono z niej pandemię, zostawiając tylko wojnę. Tyle, że wojna w ukraińskim Donbasie trwa od 2014 r.

Jest też orzecznictwo Sądu Najwyższego, które aprobuje odpowiedzialność funkcjonariuszy władzy za dysponowanie mieniem na podstawie przepisu, z którego odpowiadają przedsiębiorcy, a nie funkcjonariusze.

Sejm poprawkę przyjął. Senat ją wykreślił. Ostatecznie Sejm nie zdołał odrzucić tej senackiej zmiany – trzech posłów PiS wyłamało się, a koło Kukiza się podzieliło (sam jego szef wstrzymał się od głosu).

A ja myślę, nawet mam pewność, że „bezkarność” prędzej czy później wróci pod przykrywką jakiejś ustawy. Na razie gwarantuje ją władzy prokuratura. Oto sprawy maseczek i respiratorów umorzona, a za wszczęcie postępowania w sprawie wyborów kopertowych prokurator, który to uczynił ma postępowanie karne. To właśnie jest Zjednoczona prawica.

Niech się stanie!

Oni krzyczą: szaleniec, hitlerowiec, stalinista. Dają milion dolarów za głowę Putina. Wojna trwa na całego. A ja milczę. Mnie inne problemy zajmują. Ta wojna wyzwala u mnie jedynie takie słowa: Wołyń – rzeź wołyńska, UPA – banderowcy, 2 wojna światowa – obsługa obozów zagłady. Wybaczcie więc, że wolę milczeć – pisałem wcześniej.

Ale dziś nie mam wyjścia – muszę do wojny, która toczy się na Ukrainie nawiązać, bowiem jeden z pisowskich wicepremierów przechwalał się, że rząd doskonale sobie radzi z niesieniem pomocy dla uchodźców z Ukrainy. A ja, że głównie: samorządowcy, pracownicy organizacji pomocowych i wolontariusze. Potwierdzam też, że rząd wyjątkowo szybko i sprawnie podpiął się pod wysiłek tysięcy Polek i Polaków – zapewnił, że wysiłek ten koordynuje, a fakt, że przebiega on sprawnie, jest jego i tylko jego zasługą. Przecież w try miga załatwił uchwalenie ustawy o pomocy dla uchodźców (do tej ustawy powrócę w kolejnym wpisie).

Tyle, że usiłował przemycić w niej pomoc dla własnych funkcjonariuszy znajdujących się w trudnej sytuacji – wrzucił cichaczem do wskazanej ustawy przepisy zapewniające bezkarność urzędnikom, którzy dopuścili się przestępstw także podczas epidemii koronawirusa.

I tak pod ten zapis mieli „podpadać”: pisowski premier, który podjął bezprawne decyzje o „wyborach kopertowych”, czym dopuścił do zmarnowania 70 mln zł z naszych podatków, też pisowski wicepremier oraz ci, którzy mają na sumieniu aferę maseczkową i respiratorową. Chodziło o to, aby wymienione osoby mogły pracować w interesie Polski – Polek i Polaków, bez obaw, że będą za cokolwiek odpowiadać. I żeby nie bały się i nie miały niepotrzebnych wyrzutów sumienia, gdy znowu trzeba będzie miliony złotych z budżetu państwa zdefraudować, wydać bez sensu lub rozdać znajomym instruktorom narciarskim i firmom należącym do rodziny.

Na szczęście przepisów o bezkarności nie udało się uchwalić. Ale politycy Zjednoczonej prawicy ostrzegają, że dramatyczna sytuacja, w której premierowi i członkom rządu grozi odpowiedzialność za to, co już zrobili i co jeszcze zrobią, doprowadzi do paraliżu funkcjonowania państwa.

I co ja na to? Ja? Jak na lato! Niech się tak stanie! Przecież wszystko jest lepsze od pisowskich rządów.

Trzy granice Cd.

Miesiąc marzec 2022 r. Polska graniczy z siedmioma krajami, ale mnie dziś interesują tylko trzy jej odcinki: na północy z Rosją, a na wschodzie z Ukrainą (vide poprzedni wpis) i Białorusią.

Z Białorusią

Buta i opresyjność wszelkich służb. Od września 2021 r. zamknięta, zmilitaryzowana zona (strefa) – wstęp zabroniony. Nie działa prawo. Inwigiluje się mieszkańców, utrudnia im poruszanie i uniemożliwia pracę zarobkową. Mundurowi wszelkich służb tropią uchodźców wojennych po lasach, żeby zawrócić ich tam skąd przyszli, ale oficjalnie się tego wypierają. Tu za pomoc obywatelską uchodźcom, pomagającym grożą szykany. Z pieniędzy podatników buduje się tu długi na 186 km mur chroniący przed uchodźcami. Choć dla mnie to zwykła głupota – zamiast inwestować w armię, bawią się w budowę muru.

28 lutego minister spraw wewnętrznych przedłużył funkcjonowanie zony w obecnym stanie do końca czerwca 2022 r. Uczynił to rozporządzeniem, bowiem konstytucja takiej możliwości nie przewiduje. To nadzwyczajne prawo dał ministrowi Sejm, nowelizując w listopadzie 2021 r. ustawę o ochronie granic. Od tego czasu to ten minister osobiście decyduje w sprawach zony i życia jej mieszkańców. Tłumaczyć się nie musi, bo wszystko w zonie jest tajne i ma wagę państwową.

Tu pisowski rząd jest dumny z muru, który ma zatrzymać uchodźców idących z Białorusi. A przecież i Ci są też uchodźcami wojennymi i tak samo potrzebują pomocy. Ale w zonie są ciemnoskórzy i wierzą w nie naszego Boga. Tak, w przypadku Ukrainy jesteśmy dobrymi chrześcijanami, a tu zwykłymi rasistami. Niemniej powstało tu wiele społecznych grup, które przeciwstawiały się budowie muru, które pomagają uchodźcom.

Tu ludzi uciekających przed wojną polskie służby zawracają. Oni już wiedzą, że są przez polski rząd niemile widziani. Ci niechciani uchodźcy opowiadają, że przechodzą granicę już któryś raz, za każdym razem są łapani przez SG i wywożeni z powrotem za druty (rekordzista był cofany na Białoruś 15 razy). Zdarza się, że z broni mierzą do nich zarówno Polacy, nakazując wracać na Białoruś, jak i Białorusini, wpychający ich siłą do Polski.

W lasach zony trwa wyścig między aktywistami ratującymi ludzi, a mundurowymi reprezentującymi Polskę. Jeśli obywatel znajdzie uchodźcę jako pierwszy i zawiadomi zaufanego prawnika, który uruchomi procedury prawne, uchodźca ma szansę na potraktowanie zgodnie z prawem międzynarodowym, a nie wilczym prawem zony. Trzeba tylko do końca patrzeć służbom na ręce, bo wypychają ludzi mimo toczących się procedur.

Trzy granice. A jak różne. Od otwartych ramion – z Ukrainą, przez obojętność – z Rosją, do traktowania kopniakami – z Białorusią. Ja tego nie akceptuję.

Trzy granice

Miesiąc marzec 2022 r. Polska graniczy z siedmioma krajami, ale mnie dziś interesują tylko trzy jej odcinki: na wschodzie z Ukrainą – 535 km i Białorusią – 418 km, a na północy z Rosją – 210 km.

Z Rosją

Z rosyjskim Kaliningradem. Martwa na całej długości – pustka i zrywane znajomości. Działają tylko dwa przejścia graniczne. Ale obostrzeń tyle, że ruch zamarł. Ostentacyjna obojętność wszelkich służb. Puste parkingi i wnętrze ogromnej, przygranicznej Biedronki, która kiedyś przyciągała tysiące Rosjan. Wojska nie widać. Policja wycofana, odwraca się, nie zatrzymuje. Czasem przemknie straż graniczna.

A przecież tu kiedyś rządził ferment interesów – począwszy od ruskich bieda-bazarów lat 90., po cztery lata obowiązywania małego ruchu granicznego, kiedy kaliningradzcy Rosjanie masowo przyjeżdżali do Polski, napędzając koniunkturę sklepom, hotelom i kinom nawet w Gdańsku i Olsztynie. Z różnicy cen po obu stronach granicy żyło mnóstwo ludzi. Szmuglowano papierosy, alkohol i benzynę. Nawiązywały się ponadgraniczne kontakty, sportowe, handlowe, towarzyskie. Te same, które się teraz powszechnie zrywa.

Mały ruch graniczny działał do 2016 r. – został zawieszony decyzją rządu na czas szczytu NATO w Warszawie i już nie ożył. Rosjanie próbowali – wizę można było łatwo dostać przez internet. Ostatecznie wszystko pogrzebała pandemia. Wizy na Kaliningrad wydaje się już tylko kierowcom tirów, jeśli mają umowy zawarte przed wojną dziś toczącą się na Ukrainie.

Z Ukrainą

Uprzejmość i otwartości służb państwowych. Staropolska gościnność. Uchodźcom wojennym tłumnie pomagają obywatele. Powitano już ponad 2 mln uchodźców. Pisowski rząd jest dumny z polskiej gościnności wobec tych uchodźców. Im numer pesel, im 500+, im nieba chce przychylić… Cdn.

Polski (nie)ład w wojsku

Już o nim pisałem (vide wpis „Mitomani” z 16.11.2021 r.). Dziś jego kontynuacja. Oto wicepremier od bezpieczeństwa i właściciel PiS w jednym, załatwił zwiększenie wydatków obronnych Polski do 3% PKB. Ma też być 87 mld zł na zakupy sprzętu, rekrutację nowych żołnierzy i podwyżki dla obecnych. I tak Polska znajdzie się na trzecim miejscu w NATO pod względem odsetka PKB i na siódmym – jeśli chodzi o ilość gotówki na armię.

I ten osobnik i jego premier – notoryczny kłamca, mówią, że na tym nie koniec. Ten pierwszy stwierdził, że… później będziemy to zwiększać, a drugi, że Polska myśli o 4% na obronność, ale uzależnia to od podejścia UE do zadłużenia, bowiem rząd nie ma skąd wziąć dodatkowych 30 mld zł, a tegoroczny budżet MON opiewa na 58 mld zł. Mówią więc też o zmianie konstytucji i wciągają w to opozycję.

Poprzedni minister finansów zakwestionował takie przyspieszanie wzrostu wydatków na obronność. Prosił by… rozważyć zasadność podwyżki, gdyż budżet w najbliższych latach i tak ma ponosić koszty Polskiego Ładu i przeznaczyć 7% PKB na ochronę zdrowia.  I już nie jest ministrem. Mamy kolejnego. Ten nie podskakuje.

Wszystko wygląda więc na to, że prezes wszystkich prezesów z militarnej mobilizacji chce uczynić główne hasło na koniec obecnej kadencji – głosi, że Polska armia musi być wielka, świetnie uzbrojona i móc sama odstraszać Rosję. I trzeba stwierdzić, że to wojenne zagrożenie może sprzyjać popularności takiego planu.

W pisowskich pomysłach na wojsko i obronność znalazł się też pomysł na likwidację organów administracji wojskowej: WKU i WSzW odpowiedzialnych za mobilizację. Po totalnej krytyce tego pomysłu pisowski minister od obronności wycofał się z tego pomysłu własnego resortu, co wiele to mówi o jakości legislacji, którą MON kilka razy nazywał przełomową.

Koniec końców, PiS przystopował z przepychania ustawy O obronności – 805 artykułów, 447 stron przepisów, w przyspieszonym trybie. Ten największy akt prawny od 2015 r. trafił do podkomisji komisji obrony, w której oczywiście większość ma PiS. Groźba wprowadzenia Polskiego Ładu w wojsku została niby odsunięta. Jednak nie na długo. Rosyjska operacja specjalna w Ukrainie stała się dobrym pretekstem do wszelkich pisowskich poczynań, w tym i do uchwalenia tej ustawy.

Coś się ruszyło…

Coś się ewidentnie ruszyło – coś dobrego, na poziomie unijnym, międzynarodowym i w praktyce polskich urzędów. Oto zmienia się orzecznictwo sądów. W jednym z ostatnich wyroków NSA potwierdził obywatelstwo polskiej dziewczynki urodzonej w Kanadzie, w której akcie urodzenia wskazano dwóch ojców, w tym jeden to polski obywatel. Wywody o tym, że rodzice to kobieta i mężczyzna, NSA podsumował jako „pustą retorykę”.

Dzieci otrzymują akt urodzenia wystawiony przez władze kraju, w którym się urodziły. W krajach, w których uznawane jest rodzicielstwo par osób tej samej płci, w rubrykach „rodzice” wpisywane są imiona i nazwiska mam lub ojców. Natomiast aby dziecko otrzymało polski paszport lub dowód osobisty i numer PESEL, konieczne jest dokonanie transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia.

Polscy urzędnicy zwykle odmawiają transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia dzieciom z tęczowych rodzin. Dokładnie w taki sposób konsulowie interpretowali obecne przepisy, więc ostatnia decyzja Sejmu – dokonane zmiany w ustawie o paszportach, tylko wzmacniają tę interpretację. To, co jednak się zmienko, ale to już rok temu, to to, że MSWiA uchyla negatywne decyzje urzędników, wychodząc z założenia, że trzeba wydawać paszporty dla polskich dzieci z tęczowych rodzin, uwzględniając w nich jednego rodzica.

Skąd ta zmiana strategii? MSWiA ma świadomość tego, co może się wydarzyć przed TSUE jeszcze w tym roku. W Luksemburgu bowiem czeka na rozstrzygnięcie sprawa dwóch Polek mieszkających w Hiszpanii, które nie były w stanie uzyskać numeru PESEL i dowodu tożsamości dla swojej córki, ponieważ w akcie urodzenia widniały dane dwóch kobiet.

Nie mam złudzeń, że polski rząd tego wyroku nie wykona, ale jest szansa, że orzeczenie będzie miało przełożenie na praktykę, bo będą je respektowały w Polsce sądy, a także samorządowcy, do których należy wydawanie dowodów osobistych. Niezależnie od tego, czy Polska równość małżeńską uchwali, czy nie, dwie mamy w dowodzie osobistym będą.