Dwugłos…

wia181014Polski rząd wydaje się działać w oparciu o założenie, że jesteśmy idiotami; Od ilości bzdur tam zawartych rozbolała mnie głowa; To zbiór pogwałconych, wzajemnie połączonych i niekonstytucyjnych ataków na polskie sądownictwo – tak skomentował zapisy „Białej księgi”, dotyczącej sukcesów w reformowaniu prawodawstwa i sądownictwa – profesor prawa europejskiego z londyńskiego uniwersytetu.

A właśnie tę „księgę”, owoc pisowskiego intelektualnego wysiłku przekazał jeszcze premier władzom UE. Widać tu odmienność postrzegania naszych realiów przez aktualnie jeszcze rządzących oraz przez ludzi z zagranicy. Dwa są tego aspekty. Po pierwsze – trzeźwi rodzimi krytycy poczynań rządu są zakrzykiwani przez pochlebców PiS, którym siła głosu myli z siłą argumentu, a po drugie – dystans mentalny i geograficzny pomaga w oglądzie i ocenie spraw.

Wspomniany profesor nie zgadza się z opinią jeszcze premiera, że w Polsce sędziowie i sądy tracą autorytet społeczny, bowiem nie ma możliwość niezakłóconego wrzaskami porównania z innymi krajami, a i trudno, żeby w tej sprawie wszystko było w porządku, choćby dlatego, że za pieniądze podatników rząd zlecił kolesiom kampanię antysądową i za niemal 20 mln zł przekonywał społeczeństwo, że sądy są fatalne. To wygląda mniej więcej tak, jakby parobek oblał gnojówką gospodarza i wyśmiewał go, że jest brudny i śmierdzi.

PiS posiadł nieprawdopodobną umiejętność selekcji faktów. Wyłuskuje z całości te, z którymi się zgadza. Pomija w całości takie, które mu nie w smak. Potrafi to robić nawet w przypadku hierarchów Kościoła. Dyrektor Rydzyk, subwencjonowany przez Rząd RP jest autorytetem dla tego Rządu. Natomiast kardynał Reinhard Marx, jeden z najbliższych współpracowników Papieża – już nie, bowiem nie dość, że nosi fatalne, komunistyczne nazwisko, to w dodatku ośmielił się powiedzieć o Polsce, iż… – Jeśli większość parlamentarna uważa, że jest całym narodem, to nie tak należy rozumieć demokrację.

Problem jednak w tym, że przywykamy już do nienormalności, co jest fatalne. Zamiast prawdy mamy „przekazy dnia”, którymi muszą się posiłkować parlamentarzyści poddani władzy silnej, choć niedużej ręki. I poddają się operacji prania tego, co zostało im z mózgu. Prezes nikomu nie ufa, bo wie, że człowiek myślący samodzielnie musi kiedyś, choćby przypadkiem, powiedzieć trochę prawdy, więc go „przekazem dnia” uwalnia od przykrej i trudnej samodzielności. Partia bowiem – jak w latach 50-tych i 60-tych – musi mówić jednym głosem. I z definicji jest to głos I Sekretarza (naczelnika-prezesa-zwyczajnego posła).

Jeśli tak chcą zachowywać się parlamentarzyści, to ich sprawa. Tyle, że marionetki wpatrujące się w telefon, żeby wiedzieć co powiedzieć, kiedy znienacka spyta dziennikarz to ludzie opłacani (wysoko) z naszych podatków. Wszystkich Polaków, prawdziwych i nieprawdziwych. Przywołując ten przykład warto powołać się na wspomniane słowa Marxa Reinharda – żeby była jasność. Choć i ten drugi, znaczy – Karol – też zgrabnie taką sytuację komentował. „Byt kształtuje świadomość” – mówił. Skoro Prezes zapewnia byt (posłom za nasze pieniądze), to i chce mieć wpływ na ich świadomość (niestety wyłącznie dla własnych potrzeb).

Nie zawsze potrafimy zdawać sobie sprawę z tego właśnie, że to się dzieje za nasze pieniądze. Dlatego warto poczytać teksty angielskiego profesora i niemieckiego biskupa. Zadziwiająco zgodnie brzmią…

Pisowskie elity…

wia181014PiSowi minęła niedawno połowa kadencji. Dzisiejsze władze – nowa polska elita, to pisowskie VIP-y, biskupi, wierchuszka panny „S”, czyli sojusz władzy, ludu pracującego i Kościoła.

Ze szlachetnych buziek tej elity bije przekonana o kolejnej kadencji. Bez zahamowań – ostentacyjnie, sama się celebruje, nagradza, wychwala, obdziela przywilejami i publicznymi pieniędzmi. Jednak to co się teraz dzieje trudno nazwać korupcją, bowiem te wątpliwe przepływy finansowe odbywają się przy zachowaniu form legalności – zgodnie z nowo uchwalanymi ustawami, zmienianymi statutami instytucji, decyzjami odpowiednich ministrów czy zarządów spółek – vide: miliony dla spółek ojca Rydzyka; kilkaset milionów dla Fundacji Narodowej na finansowanie propagandowych przedsięwzięć władzy; prawie miliard dla telewizji państwowej; setki reklamowych stron i miliony na tzw. sponsoringi lokowane w prorządowych gazetach; kilka milionów złotych na ekstra nagrody dla ludzi jeszcze prezydenta i dla ministrów; nowe luksusowe auta i samoloty-salonki dla PiS-VIP; hojne dotacje na organizowane przez Kościół imprezy i akcje; przejęte na rzecz partii warszawskie nieruchomości warte ze 200 mln zł; wielkie pensje, po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie dla działaczy partii oddelegowanych do spółek państwowych, łącznie z odprawami (np. 2 mln zł dla byłego posła PiS) za niepodejmowanie pracy „u konkurencji”.

Te ujawniane fakty na ogół są ignorowane przez państwowy aparat propagandy. A jeśli już, to zbywane: – Oskarżają nas poprzednicy oderwani od koryta albo niemieckie i lewackie media. – Wreszcie przywracamy sprawiedliwość, a pieniądze dostają ci, których zawsze pomijano. – Wygraliśmy wybory i mamy prawo decydować, na co wydajemy. – Nam się to należy!

Ta coraz bardziej jawna pazerność władzy wskazuje na mega hipokryzję – vide: patetyczne deklaracje na temat własnej pokory i skromności oraz bezwzględnego poświęcenia dla dobra Polski i Polaków, zapowiedzi ukrócenia rządowych luksusów, wprowadzenia kryteriów kompetencji w doborze kadr i tym podobne dyrdymałki.

A jednak nie widać tego pływu na niezmiennie wysokie sondaże PiS (z jednym jak dotychczas wyjątkiem wskazującym na 12% spadek). O co tu chodzi?  Czy wyborcy nie widzą tego, co się dzieje, czy też jest im to obojętne?. Widać, że większości, przynajmniej na razie, to nie przeszkadza. Bo… może PiS i bierze dla siebie, ale też dzieli się z innymi; że jeśli mamy być dumnym narodem, to jego władze nie mogą być dziadowskie, muszą mieć te limuzyny, samoloty, pensje; że może różni pisowcy kradną, ale sam prezes żyje praktycznie bez pieniędzy, a jak się już dowiaduje o jakichś przewałach, to karze. No i jeszcze ta… godnościowa retoryka, te opowieści o polskiej wyjątkowości, bohaterstwie, ofiarności i odwadze, o doznawanej krzywdzie, niewdzięczności i zdradzie wszystkich w około. Widać, że to działa. Jak długo jeszcze?

PPK czy ZUS? Wybieraj! Cz. 4.

wia181014Pracownicze Plany Kapitałowe miały uratować seniorów – to miała być emerytalna rewolucja – remedium na wszystkie bolączki systemu, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te zapowiedzi. Już nawet ministrowie obecnego rządu wskazują na wady zgłoszonego projektu – wskazują na takie jego konsekwencje:

– Jeżeli ustawa zostałaby przyjęta, zaczęlibyśmy zarabiać mniej – część naszych pensji byłaby kierowana na PPK. Dodatkowe koszty ponieśliby także pracodawcy, więc zatrudnienie pracownika byłoby droższe. A zmniejszeni pensji Polakom może mieć negatywny wpływ na wynik tegorocznych wyborów samorządowych, bowiem osoba zarabiająca około 3 tys. zł brutto, straciłaby na PPK 60 zł miesięcznie, a dla osoby o takich miesięcznych zarobkach stanowi to pokaźną sumę w jej budżecie.

– Wprowadzenie PPK może negatywnie odbije się na polskim sektorze górnictwa węgla kamiennego, który po latach strat zaczął zarabiać – obciążenie go obowiązkiem oddania 110 mln zł rocznie na pewno nie pomoże kopalniom.

– Ustawa o PPK zwiększa wydatki instytucji państwowych, ale nie zakłada zwiększenia ich finansowania. W ten sposób tylko w roku 2020 polskie uczelnie stracą ponad 46 mln zł. Rok później będzie to już ponad 92 mln zł, a wyliczenia oparte są o ostrożne i nierealne szacunki utrzymania poziomu wynagrodzeń z 2016 r. – Obciążenia dodatkowymi kosztami państwowych pracodawców. Budżet tylko Poczty Polskie będzie obciążony kwotą przynajmniej 4 mln zł miesięcznie. Także PKP PLK zostanie zmuszona do wygospodarowania od 2,8 do 4,7 mln zł miesięcznie na wsparcie systemu emerytalnego.

– Ustawa daje instytucji finansowej zarządzającej środkami z PPK wyłączne prawo do ustalenia kosztu zarządzania pieniędzmi, który ponosić będzie oszczędzający. Państwo zamierza zatem zmusić nas do oddawania części pensji na PPK (zapis będzie automatyczny, o rezygnację z oszczędzania trzeba poprosić) i pozwala operatorom pobierać od nas dowolne opłaty. Umowy z instytucjami prowadzącymi PPK w naszym imieniu zawierać będą bowiem pracodawcy.

– Ustawa mówi bowiem o dobrowolności uczestnictwa w programie, ale każdy pracownik zostanie „wrzucony” do niego automatycznie. Trudno nazwać to „dobrowolnością”. Przystąpienie do PPK winno odbywać się tylko na wniosek pracownika.

Z analizy dotychczasowych wpisów dotyczących PPK jasno wynika, że solidarnościowe emerytury są najlepszym zabezpieczeniem – polegają na stałej i wspólnej trosce o żywotność gospodarki, której jesteśmy częścią.

Czy w Polsce dałoby się je odbudować – wrócić do mechanizmu, gdzie ci, co mogą, pracują na tych, co już nie mogą i oczekują wzajemności od następnych pokoleń? To jest możliwe, ale w czterech następujących krokach: polityczna decyzja co do takiego kierunku; aktywizacja zawodowej Polaków, a zwłaszcza Polek; wyższe wynagrodzenia dla pracujących: bezwzględne płacenie składek od otrzymywanego wynagrodzenia – likwidacja wszelkich luki i przywilejów.

I na zakończenie ważna informacja. Oto w relacjach z rynkami finansowymi występuje efekt Modiglianiego (amerykański ekonomista, który w 1985 r. dostał Nagrodę Nobla). Oznacza on, że na rynek finansowy wchodzi więcej pieniędzy, niż z niego wraca. A w przypadku programów takich jak PPK mamy do czynienia z transferem pieniędzy publicznych na rynek finansowy. Nie liczmy więc na to, że one tam zostaną pomnożone. Będzie ich, zgodnie z efektem Modiglianiego, mniej. A teraz wybierajcie! PPK czy ZUS?

PPK czy ZUS? Wybieraj! Cz. 3

wia181014W imię jakich racji mamy dawać ten prezent sektorowi finansowemu w ramach tworzenia PPK? Czyje interesy za tym stoją? Tu dochodzimy do uzasadnienia tej reformy.

Oto jeszcze Premier mówi, że robi ją z dwóch powodów: ma nadzieję, że oszczędności emerytalne pomogą w sfinansowaniu dużych inwestycji – lotnisk, e-samochodów itp. oraz bazuje na przekonaniu, że na emerytury z ZUS nie ma co liczyć, więc obowiązkiem odpowiedzialnego państwa jest skuteczne zachęcanie ludzi, by odkładali na emeryturę we własnym zakresie. To jest przekonanie, które bazuje na jednym z najbardziej szkodliwych mitów polskiej polityki. Na dyskredytacji ZUS – na. przekonaniu, że z ZUS nie będzie emerytur.

A przecież emerytury z ZUS będą takie, jakie sobie – jako wspólnota polityczna – zrobimy. Obecne stopy zastąpienia (relacja ostatniej pensji do wysokości emerytury) od kilku lat bardzo bulwersują opinię publiczną. Tylko że to nie jest jakaś wewnętrzna cecha ZUS jako takiego. Nie ZUS taką wysokość emerytur wymyślił. One są efektem decyzji politycznych z końca lat 90 – z przejścia z systemu zdefiniowanego świadczenia, o wysokiej, prawdopodobnie zbyt wysokiej, stopie zastąpienia, do systemu zdefiniowanej składki. Gdy rząd Buzka podejmował tę decyzję, tłumaczył, że inaczej zbankrutujemy; że pogrąży nas demografia starzejącego się społeczeństwa. Oczywiście, że system wymagał zmian – wiadomo było, że nie uda się utrzymać stopy zastąpienia na poziomie 75% ostatniego wynagrodzenia. Reforma z 1999 r. miała jednak na celu zredukowanie emerytur o ponad połowę, o czym Polacy dowiedzieli się dopiero po kilkunastu latach. Wtedy przekonywano, że emerytury z nowego systemu, a zwłaszcza z OFE, pozwolą starym ludziom na dostatnie życie. Prawie 40%. składki emerytalnej skierowano do OFE, czyli do inwestowania na rynku finansowym. Kolejne rządy musiały zaciągać pożyczki, by pokryć ZUS ubytek składki idącej do funduszy zamiast na wypłatę bieżących emerytur. Przeprowadzona w 1999 r. reforma drastycznie naruszyła solidarnościowy system emerytalny, w którym aktywne zawodowo pokolenie na bieżąco zrzuca się na emerytury niezdolnych do pracy i oczekuje tego samego od następców, a wprowadziła indywidualistyczną zasadę: „ile sobie odłożysz, taką będziesz mieć emeryturę”. A to fundamentalny błąd, bowiem okazało się, że system zdefiniowanej składki w pierwszym filarze (ZUS) oraz w OFE oznacza bardzo niskie emerytury, łącznie rzędu 20-30% ostatniego wynagrodzenia. Poza tym z powodu OFE powstało ogromne dodatkowe zadłużenie publiczne wynoszące ponad 300 mld zł, a do tego emerytury z OFE okazały się bardzo ryzykowne. Po trzech dekadach transformacji wiele osób na własnej skórze przekonało się, że rynek finansowy to nie tylko słodycz sukcesu, ale bywa, że i gorycz porażki. Po drodze wiele się może wydarzyć. Wojny, kryzysy, inflacja. Dlatego solidarnościowe emerytury są najlepszym zabezpieczeniem. One polegają na stałej i wspólnej trosce o żywotność gospodarki, której jesteśmy częścią. Cdn.

PPK czy ZUS? Wybieraj! Cz. 2

wia181014Kapitałowe plany emerytalne o zdefiniowanej składce mają to do siebie, że całe ryzyko spada na przyszłego emeryta. Ugrają coś dla ciebie, to świetnie. Ale jak nie ugrają, to TFI umyją ręce od odpowiedzialności. Za to one same zyski zainkasują niemal natychmiast i będą je zgarniać na bieżąco.

Wyglądać to będzie tak. Państwo pobiera pieniądze od pracowników i pracodawców, po czym przekazuje je rynkom finansowym. TFI kupują obligacje skarbowe, czyli pożyczają rządowi – państwo pożycza pieniądze samemu sobie. I nie byłoby w tym niczego złego, bo państwo musi gdzieś znaleźć pieniądze na realizację swoich zadań wobec obywateli. Tylko dlaczego ma płacić za to prywatnemu pośrednikowi 0,5% prowizji? A tyle właśnie mają dostać TFI. Poza tym, by państwo mogło wykupić obligacje nabyte przez PPK, będzie musiało zaciągnąć dodatkowy dług albo wszyscy będziemy musieli zapłacić wyższe podatki. Wydawało się, że od czasu dwóch sporów o OFE w czasach Platformy i PSL jesteśmy mądrzejsi.

Przecież wiemy, że pożyczanie rządowi przez obywateli za pośrednictwem sektora finansowego to jest pomysł, który ucieszy banki i towarzystwa ubezpieczeniowe. Bo tam popłyną pieniądze i będą nagrody. Ale dla reszty społeczeństwa to nie ma większego sensu. Rząd mówi, że wyciągnął wnioski z OFE, ale gdyby tak było, to w ogóle takiego systemu jak PPK by nie tworzył. Jest to też system, z którego wydatkowanie środków nie będzie podlegać demokratycznej kontroli. Otworzą się więc możliwości defraudacji pieniędzy i tworzenia niejasnych sieci politycznego wpływu.

Różnica między OFE a PPK jest taka, że tamten program był obowiązkowy. A z emerytur PiSowskiej można się niby wypisać. Spójrzmy więc jak ten program jest skonstruowany. Oto mamy zasadę automatycznych zapisów – jak nie zrobisz nic, to zostajesz w programie. Rząd szacuje, że w systemie PPK odkładać będzie ok. 75% obywateli. Aby ten pułap osiągnąć, wprowadził wabiki – takie rozwiązania psychologiczne na pozostanie w systemie: automatyczny zapis, marchewka w postaci składki powitalnej i dopłat rocznych. Jest też bat – obowiązek ich zwrotu oraz zapłaty zaległego podatku, gdy ktoś do programu najpierw wejdzie, a potem będzie się chciał wycofać. Ale z tymi dopłatami jest jeszcze jeden problem. Rząd przedstawia je chętnie jako prezent dobrego, troskliwego państwa dla oszczędnego obywatela. Ale przecież one pochodzą z Funduszu Pracy – z budżetu państwa, przeznaczone na finansowanie interwencji na rynku pracy: staże pielęgniarek, walka z bezrobociem i tym podobne instrumenty. Te pieniądze w budżecie to część składki na ZUS – to pieniądze publiczne, czyli mamy kolejny transfer środków publicznych z budżetu państwa na rynki finansowe. I to nie ostatni, bowiem od lipca 2020 r. programem mają zostać objęci pracownicy sektora publicznego. A to oznacza, że pracodawca – w tym wypadku państwo – też będzie przekazywać pieniądze na rynki finansowe, czyli pożyczać samemu sobie za pośrednictwem TFI.

A ustawa nie przewiduje żadnych dodatkowych pieniędzy na sfinansowanie całego tego przedsięwzięcia. To oznacza, że uczelnie albo szpitale będą się poruszały w ramach tego, co w tej chwili mają. Żeby podtuczyć rynki, będą musiały na czymś innym zaoszczędzić. Straci też budżet gdyż środki transferowane do PPK będą zwolnione ze składki na ubezpieczenie społeczne. Zaś środki pracodawców mogą zostać uznane za koszt uzyskania przychodu. A to oznacza niższy CIT.

A każdy z tych mechanizmów rodzi ciągle to samo pytanie. W imię jakich racji mamy dawać ten prezent sektorowi finansowemu? Czyje interesy za tym stoją? Tu dochodzimy do uzasadnienia tej reformy.

Ale o tym już w kolejnym wpisie, czyli cdn.

PPK czy ZUS? Wybieraj!

wia181014Rząd PiS planuje rewolucję w emeryturach. Zmiany odczują: pracownicy, pracodawcy i państwo. Ustawa już ujrzała światło dzienne i trafiła do konsultacji. Ma być przyjęta jeszcze w tym roku. Wszystko po to, by program wystartował już na początku 2019 roku.

Nieco mniejsza wypłata „na rękę”, ale wyższa emerytura za kilkadziesiąt lat – to główne założenie nowego, rządowego programu oszczędzania. Na bezpieczną przyszłość zrzucą się solidarnie: pracownicy, pracodawcy i państwo. Tak w skrócie wyglądają Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK). O co tak właściwie chodzi w tej rewolucji emerytalnej?

Oto rząd PiS planuje utworzenie Pracowniczych Planów Kapitałowych. Obiecywał je wtedy jeszcze wicepremier, a dziś premier. Z czym to się je? W zasadzie to nic innego jak długoterminowy program oszczędnościowy dla każdego chętnego i pracującego Polaka. Pracownik, pracodawca i państwo mają wspólnie zrzucać się na emerytalną przyszłość Polaków. System zakłada, że do PPK zostaną zapisani wszyscy pracujący Polacy w wieku od 19 do 55 lat – aż 11 mln osób (9 mln pracujących w sektorze prywatnym i 2 mln w sektorze publicznym). Do PPK będą podłączani wszyscy pracownicy, za których odprowadzane są składki na ubezpieczenie emerytalne – niezależnie od formy zatrudnienia.

Zapis będzie automatyczny, ale z możliwością rezygnacji z programu – program dobrowolny dla pracowników. Pracodawcy będą z kolei musieli zapewnić PPK i przygotować się do zmian, bowiem od momentu zapisu od pensji pracownika będzie pobierany drobny procent – przynajmniej 2% z pensji. Przykład – zarabiając minimalne 2100 zł brutto, na PPK przeznaczymy 42 zł, a zarabiając np. 3 tys. brutto od pensji netto przeznaczymy na oszczędności 60 zł. Zarabiając 4 tys. zł brutto – już 80 zł. Na miesięczną składkę zrzuci się też pracodawca – ma dołożyć od siebie 1,5% liczone od pensji brutto. Stawka ta będzie jego dodatkowym kosztem zatrudnienia.

Przyjrzyjmy się temu bliżej. Oto jeszcze premier i PiS w emeryturach szykują nam jeszcze więcej tego, na czym się już raz, zmieniając system emerytalny, sparzyliśmy. To jest krok w kierunku dalszej prywatyzacji systemu. Cios w międzypokoleniową solidarność. Mówienie więc tu o „OFE Bis” jest w pełni zasadne. A przecież PiS szedł po władzę z hasłem, że reforma emerytalna z 1999 r. była wielkim przekrętem. Wygląda jednak na to, że nastąpiła w tej sprawie fundamentalna zmiana, gdyż projekt ustawy o pracowniczych planach kapitałowych (PPK), opiera się na tej samej logice prywatyzacji systemu emerytalnego, co stworzenie OFE, choć rząd twierdzi, że PPK i OFE to nie jest to samo. A przecież, jeśli ustawa wejdzie w życie, w samo serce naszego systemu emerytalnego zostanie wmontowany mechanizm cyklicznego wyciągania gigantycznych zasobów na rynek finansowy – od kilku do kilkunastu miliardów złotych rocznie.

Według rządowych symulacji comiesięczne odkładanie 3,5% zarobków w ramach PPK po 40 latach pracy przyniesie dodatkowe 2,7 tys. zł do emerytury z ZUS. A jak ktoś odłoży 8% zarobków to po 40 latach dostanie 5,9 tys. zł. Tak stoi w uzasadnieniu projektu ustawy. Ale to są tylko szacunki – reklamowy folder, który nie ma mocy prawnej. Rząd zachowuje się jak przed laty twórcy OFE, którzy obiecywali emerytom złotą jesień pod palmami. A 20 lat po tamtej reformie kolejne roczniki dowiadują się, że zamiast złotej jesieni i egzotycznych podróży otrzymają bardzo skromną emeryturę.

Trzeba sobie bowiem uświadomić, że propozycje takie jak PPK opierają się na tym samym mechanizmie co OFE – grze na rynku finansowym według zasady zdefiniowanej składki. Co znaczy, że oszczędzający wie ile będzie wpłacał, ale nie ma żadnej gwarancji, ile dostanie po 30 albo 40 latach oszczędzania. Jedyne, co w tym systemie jest pewne, to zyski, które trafią do podmiotów zarządzających pieniędzmi zgromadzonymi w PPK. Te zyski będą pobierane na bieżąco, od samego początku przez prywatne instytucje finansowe – Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych (TFI). A te prywatne fundusze, oszczędzanymi przez Ciebie pieniędzmi, będą obracać na rynkach finansowych – głównie kupować papiery udziałowe różnych przedsiębiorstw albo papiery dłużne, czyli obligacje. W ten sposób każdy oszczędzający w ramach PPK staje się graczem giełdowym, tak jak to było w przypadku uczestników – robienie z ludzi na siłę uczestników rynku finansowego. Na dodatek kapitałowe plany emerytalne o zdefiniowanej składce mają to do siebie, że całe ryzyko spada na przyszłego emeryta. Ugrają coś dla ciebie, to świetnie. Ale jak nie ugrają, to TFI umyją ręce od odpowiedzialności. Za to one same zyski zainkasują niemal natychmiast i będą je zgarniać na bieżąco. Cdn.

Czarny Piątek w Jelonce

AAA_087723 marca 2018 r. Plac Ratuszowy w Jeleniej Górze. Godz. 16:00 – oficjalne rozpoczęcie kolejnego protestu przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego – odpowiedź na pozytywne zaopiniowanie w Sejmie projektu ustawy: „Zatrzymaj aborcję”.

Mnie do udziału w nim zachęcili jego organizatorzy w moim mieście: – Kobieta myśli, czuje i decyduje. Jako przeciwnicy narzucanych ograniczeń w ustawie antyaborcyjnej nikomu nie nakazujemy i nie namawiamy do stosowania aborcji, chcemy jedynie mieć prawo wyboru zgodnie z własnym sumieniem. Jesteśmy za wolnością. Tego dnia nie może Cię zabraknąć, nie pozwól, aby ktokolwiek decydował za Ciebie. W kobietach jest moc. W obronie prawdy oraz konstytucyjnie zagwarantowanej wolności nie zawahamy się jej użyć. Z kobietami nie wygracie! Przyjdź koniecznie! Zabierz flagę, parasolkę, białą różę i bądź… Zapraszamy oczywiście też wszystkich mężczyzn. Bądźcie z nami i wesprzyjcie nas. Wspierałem jak umiałem i mogłem.

A wszystko zaczęło się od komunikatu wydanego 14 marca 2018 r. przez Konferencję Episkopatu Polski, w którym ponaglano władzę do rozpoczęcia prac nad tym projektem ustawy, która odbiera kobietom prawo do aborcji w przypadku płodów z nieusuwalnymi wadami, jednocześnie nie przewidując żadnej formy pomocy dla rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Pisiaki skierował projekt pod obrady komisji 19 marca, a dzień wcześniej – niedziela, pod kuriami w całej Polsce odbyły się demonstracje przeciwko projektowi. Protestujący trzymali w rękach wieszaki, symbol niebezpiecznych aborcji dokonywanych przez zdesperowane kobiety. A projekt pozytywnie zaopiniowała Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka.

A jeszcze, o czym warto przypomnieć, posłowie komisji ustawodawczej przyjęli i wysłali do Trybunału Konstytucyjnego stanowisko dotyczące aborcji ze względu na ryzyko poważnych wad płodu – uznali, że tego typu aborcja jest niezgodna z konstytucją.

Spodziewano się, że projekt zaostrzający prawo aborcyjne zostanie rozpatrzony podczas środowego lub czwartkowego (21-22.03.18 r.) posiedzenia Sejmu. Tymczasem Sejm odwołał te obrady. Antyaborcjoniści stwierdzili, że to kolejna gra na zwłokę, a Kościół wyraził rozczarowanie, zaś organizatorki strajku kobiet dały jasno do zrozumienia, że pomimo odwołania obrad, Czarny Piątek i tak się odbędzie, bowiem sprzeciw przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego wyraziło 85% osób objętych sondażem.

Czarny Piątek23 Marca, to ponownie dzień rozłożonych parasolek, wieszaków i plakatów – protestów przeciwko planom wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, w wielu, bardzo wielu polskich miejscowościach. Też przeciwko stylowi prac nad tą ustawą, cechujący się pogardą i arogancją, czemu dali przykład posłowie z Komisji Sprawiedliwości: – A co kobieta ma do tego? Dziecko ma się urodzić.

– To kolejny zamach na prawa kobiet do godnego życia! Mówimy: dosyć! Tysiące kobiet i mężczyzn z całej Polski zmobilizowało się i wykrzyczało: STOP barbarzyńskiemu prawu! Ubrali się na czarno – ten kolor stał się międzynarodowym symbolem protestów kobiet na całym świecie. Pokazali, że z kobietami się nie zadziera. Niech wiedzą, że to nie tylko strajk kobiet, ale też strajk wszystkich.

Tak, PiS znów wkurzył kobiety. Masowo wyszły na ulice i place by zademonstrować swój gniew. Powody? Oto Sejm pracuje nad zmianą ustawy o warunkach przerywania ciąży. Jeśli nowe przepisy wejdą w życie, kobiety będą zmuszone donosić ciężko uszkodzone płody niezdolne przeżyć poza organizmem matki nawet kilku dni. Prawo zmuszające do tego trzeba wprost nazwać torturą. Nie ma co się dziwić, że kobiety nie chcą się zgodzić na tą państwową przemoc w pokorze i milczeniu. Wkurza to nie tylko kobiety, także mężczyzn, więc solidarnie włączyli się w czarny protest – w drugim szeregu, nie wpychając się do pierwszego, wspierając prowadzoną przez kobiety walkę. I to nie tylko dlatego, że dalsza penalizacja aborcji uderza w nasze partnerki, matki i siostry, stawia nasze rodziny w dramatycznych egzystencjalnych sytuacjach. Solidarność z walką kobiet wynika z najbardziej podstawowego odruchu moralnego – z poczucia zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.

Może tego nie pamiętacie, ale na początku lat 90. w TVP czterej zgromadzeniu w studio panowie, prześmiewczo spierali się „czy kobieta to człowiek”.  – „Równie dobrze moglibyśmy przekonywać, że kangur to człowiek” – argumentował jeden z nich. Niestety, dziś dyskusja „czy kobieta to człowiek” toczy się w polskim Sejmie zupełnie na poważnie. Posłowie mówią rzeczy, od których pięść sama zaciska się w gniewie. Jeden przekonuje kobiety o ich „macierzyńskiej powinności”. Drugi argumentuje, że kobietom powinno być obojętne, czy urodzą żywe, czy martwe dziecko, bo i tak wszyscy kiedyś umrzemy. Taki język odbiera kobiecie podmiotowość i ludzkie prawa, redukuje ją do roli inkubatora na „dziecko poczęte”.

Nie mogę, jako obywatel godzić się na to, by posłowie bezkarnie używali w debacie publicznej takiego języka. Na to, by polski Sejm mówił o połowie obywateli Rzeczpospolitej językiem, który byłby odpowiedni do regulacji zasad odstrzału cietrzewia, nie do określania reguł rządzących życiem dorosłych osób.

Tym bardziej nie można zgodzić się na prawo, które idzie za tym językiem. Czy to na obecny tzw. kompromis aborcyjny, obwarowujący dostęp do bezpiecznej, legalnej aborcji większą liczbą zastrzeżeń niż w większości krajów UE. Czy na jego zmianę w kierunku warunków najbardziej wstecznych państw globalnego południa. Nie można godzić się na takie rozwiązania także dlatego, że nieproporcjonalnie uderzają one w kobiety ubogie. W dobie Schengen i otwartych granic realną granicą obowiązującego prawa aborcyjnego będą dochody umożliwiające przeprowadzenie zabiegu, w którymś z sąsiednich krajów.

I nie zmieni tego dalsza penalizacja aborcji. Przyjęcie wskazanych przepisów jeszcze bardziej uczyni Polskę krajem bezwzględnym dla najsłabszych i najuboższych. Zamożniejsze kobiety będą mogły uniknąć traumy rodzenia płodu z bezmózgowiem, a uboższe będą musiały donosić ciążę. Jest to niesprawiedliwość, na którą trudno się godzić, niezależnie jakiej jest się płci.

Oczywiście, poczucie tego, co jest sprawiedliwe i przyzwoite pozostaje głęboko subiektywne. Każdy w swoim sumieniu określa je inaczej. Nawet jeśli walka uczestniczek czarnego protestu nie budzi w was podstawowego odruchu solidarności, to za wsparciem dla jego uczestniczek przemawia coś jeszcze: własny interes – podporządkowanie praw reprodukcyjnym politycznemu katolicyzmowi pchnie Polskę w stronę państwa wyznaniowego, co w ostatecznym rachunku uderzy także w wolność mężczyzn.

Gdy prawo raz zostaje podporządkowane nie negocjowanemu w ramach demokratycznej wspólnoty dobru wspólnemu, a wskazaniom religii objawionej, bardzo trudno postawić będzie później tamę takim procesom. Dziś episkopat – zapominając o konstytucyjnej autonomii Kościoła i państwa – wyraża zniecierpliwienie tym, że prace nad dalszą penalizacją aborcji się przeciągają, jutro zgłaszał będzie kolejne żądania.

A pamiętajmy, że z punktu widzenia katolickiej antropologii problemem jest nie tylko terminacja ciąży, ale także in vitro, skuteczna antykoncepcja, rzetelna edukacja seksualna. Naprawdę chcemy życia w państwie, gdzie o wszystkich tych kwestiach decydują rozstrzygnięcia o charakterze religijnym? Wydaje mi się, że nawet większość katolików by tego nie pragnęła.

Dlatego zachęcałem także wierzących do poparcia piątkowego strajku. Katolicy i katoliczki, osobiście najbardziej nawet przeciwni aborcji, powinni zastanowić się, czy chcą, by ich wiara, by rozstrzygnięcia, jakie poczynili we własnym sumieniu, były narzucane niezgadzającym się z nimi ludziom, przy pomocy państwowego przymusu.

W okresie PRL Kościół katolicki występował w swoich najlepszych momentach w obronie wolności sumienia, gwałconego w autorytarnym państwie. Zajmując takie, a nie inne stanowisko w kwestii dopuszczalności aborcji, polski Kościół katolicki dziś sam łamie z pomocą represyjnego aparatu państwa, sumienia kobiet.

Nikt nie zmusza Kościoła, by zmienił moralną ocenę aborcji. Nikt nie zabrania mu ewangelizowania wiernych i niewiernych tak, by aborcji nie przeprowadzali. Ale narzucanie przez biskupów, rękami zaprzyjaźnionych polityków, rozwiązań, do których społeczeństwo nie jest przekonane; które przyjmuje pod przymusem; które prowadzić będą do życiowych dramatów najsłabszych, mało ma wspólnego z ewangelicznym duchem.

Upolityczniony katolicyzm jest duchem z przypowieści o Wielkim Inkwizytorze, jaką Fiodor Dostojewski umieścił w „Braciach Karamazow”. – Chrystus trafia tam przed hiszpańską inkwizycję i zostaje znów skazany na śmierć. Kościół Wielkiego Inkwizytora nie potrzebuje bowiem miłosierdzia Jezusa – wybrał władzę i jej logikę. Gdybym nawet był, jak nie jestem, katolikiem, też byłbym w piątek pod Sejmem także dlatego, że nie chciałbym, by mój Kościół podążał tą drogą.

Niezależnie od motywacji, warto było wziąć udział w zorganizowanych protestach. Przypomnieć politykom, że poza zorganizowanymi grupami o ekscentrycznych opiniach, w kraju istnieje jeszcze opinia publiczna, która nie zgadza się na to, by polityka państwa przejmowana była przez skrajne, nie reprezentujące nikogo poza samymi sobą grupy.

Tzw. kompromis aborcyjny z lat 90. jest martwy. Skrajna prawica, grupy kościelne, a sądząc po ostatnich ruchach także episkopat, nie zamierzają go w żadnym wypadku szanować. Ataki na niego będą się powtarzać. Choć trzeba go taktycznie bronić, to warto pomyśleć co dalej. Prawo do bezpiecznej, legalnej terminacji ciąży w pierwszych miesiącach jest pewnym cywilizacyjnym standardem w Europie. Nawet w państwach z dużą pozycją Kościoła katolickiego.

Trudno więc znaleźć argumenty dlaczego akurat Polkom mamy odmówić tego prawa. Czemu w przeciwieństwie do kobiet z innych europejskich krajów państwo polskie traktuje swoje obywatelki jako nie dość dojrzałe, by mogły podjąć decyzję w sprawie przerwania lub utrzymania ciąży. Czemu coś, co np. w polskim Cieszynie jest przestępstwem, w czeskim jest rutynowym zabiegiem.

Ten paternalistyczny, niepoważny stosunek mojego państwa do połowy obywateli – nawet jeśli mnie osobiście nie dotyka – wywołuje mój głęboki sprzeciw. Dlatego cieszę się, że niezależnie, od płci, wzięliśmy udział w „Czarnym Piątku”. Tak trzymać!

Tak to widzi wkurzona kobieta: – Tak, jesteśmy Strajkiem Kobiet. Tak, jesteśmy wszędzie. Tak, walczymy, protestujemy u siebie. To nas zbudowało, to nas niesie. Tylko że tym razem jedziemy na Warszawę. I tam będziemy u siebie. I tam będziemy wszędzie. To jest moment, kiedy właśnie w tamtym miejscu trzeba będzie pokazać naszą moc. Bez względu na to, co sejmowe potwory nienawidzące kobiet i chore na dźwięk słów „wolność”, „równość”, „solidarność” uchwalą lub nie uchwalą jutro lub pojutrze. (…). Wiemy jednak, jak działa PiS. Nocą. Jak szczury. Wiemy też, że możliwych scenariuszy jest wiele. Jeden mamy przećwiczony – PiS cofa się tylko przed masą i siłą ludzkiego gniewu. Jeśli uchwalą zakaz – powiemy im, co o tym myślimy, a Czarny Piątek będzie początkiem Polski czarnej od protestów, którymi zmusimy PiS do wycofania się z tego zakazu, albo Prezydenta do jego niepodpisywania. Albo… No właśnie. Tak, na każdym etapie tego piekła damy z siebie wszystko. I będziemy walczyć do końca. A duch w nas jest! Wierzymy. Walczymy. (…).

 

Nie mogę nie odnotować „Białego Piątku” – białych marszów w niektórych miastach i modlitw w intencji życia poczętego. Akcji zainicjowanej na Facebooku: „Kobieta nieziemskich obyczajów”. Tego dnia zaangażowani w akcję, ubrani na biało, walczyli o zakaz aborcji poczętego – o godz. 15 modli się Koronką do Miłosierdzia Bożego w intencji ochrony życia. To była odpowiedź na „Czarny Piątek”.

Foto: AW. i Bellisima

Pisiakom na pohybel…

wia181014Uchwalona przez rząd ustawa… o pozbawieniu stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943-1990 sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu, tzw. degradacyjna, jest moralnie obrzydliwa, mściwa i tchórzliwa, a także prawnie wątpliwa – gwałci wiele norm państwa prawa, zasadę, iż prawo nie działa wstecz i powagę rzeczy osądzonej. Ale to nie wszystko, bowiem jest też kuriozalna, a nawet groteskowa. Jej głównym celem była degradacja nieżyjących generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, ale przy okazji zmierza się do przeprowadzenia czystki byłej kadry dowódczej Wojska Polskiego – pozbawianie stopni wojskowych, przede wszystkim oficerskich, żołnierzy rezerwy, którzy kiedyś mieli zgrzeszyć przeciw bardzo szeroko pojętej… polskiej racji stanu.

Decyzje degradacyjne podejmować będzie minister obrony, a w wypadku generałów – prezydent na wniosek IPN lub bliżej nieokreślonych organizacji społecznych. W tej sytuacji zagrożony degradacją będzie praktycznie każdy, kto służył w wojsku w PRL i to niezależnie od tego, czy żyje, czy już od dawna „pomieszkuje” na cmentarzu.

Jednak ustawa nie wskazuje na to, jakie będą konsekwencje tych degradacji. Oczywiście potępienie moralne. Ale co ze sprawami materialnymi – z emeryturą, co z „pomieszkiwaniem”? Wysiudanie z grobu – pod mur cmentarny, zmiana napisu na pomniku, czy co tam jeszcze?

Nie może więc dziwić, że emeryci wojskowi i ich rodziny obawiają się o swoje świadczenia, ale i o bliskich zmarłych. Gdzie się oni podzieją? A co z żywymi zaliczonymi do tej samej kategorii? Gdzie trafią po śmierci? Przecież odnośna ustawa nie pozwala na wywalenie ich do śmietnika.

A biorąc pod uwagę zakres czasowy ustawy degradacyjnej, może ona dotknąć kilkaset tysięcy ludzi, w połowie już nieboszczyków – samych emerytów i rencistów wojskowych jest obecnie ponad 170 tys., a wraz z rodzinami daje to kilka milionów obywateli, w tym i wyborców PiS. To jakaś paranoja.

Ale można spotkać się z opiniami, że ustawa ta miała też cel ukryty – bardziej perfidny. Chodzi o zastraszenie i moralne terroryzowanie wszystkich, którzy zachowują dobrą pamięć o PRL. Myślę, że znajdą się i tacy, na których to zadziała. Ale nie ze mną te numery. Ja zastraszyć się nie dam – ja się nie boję, ja mam swoje lata i w życie pozagrobowe nie wierzę. Martwi mnie tylko to, że samo karanie pośmiertne, dziś uważane w cywilizowanym świecie za kuriozum, wyklucza elementarne prawo do obrony. A i skutki mogą być komiczne. Już są chętni do zdegradowania Rydza-Śmigłego, za wrzesień 1939, a w kolejce stoi też Józef Piłsudskiego za zamach majowy – 400 zabitych.

Osobiście uważam, że ta pośmiertna degradacja – ta durna ustawa, ani coraz bardziej natrętna propaganda, nie zmienią u wielu, bardzo wielu, Polaków szacunku dla Generała – dla Jego tragicznie trudnych decyzji.

A narastanie swego rodzaju pamięciowej przemocy w państwie PiS to zwykła arogancja, a nawet głupota. Wcześniej czy później będą mieli szanse się o tym przekonać. Niech więc im pójdzie na „zdrowie!!!”

Diagnoza i poszukiwanie recepty… Cd.

wia181014Większość głosujących w ostatnich wyborach parlamentarnych oceniła ówczesny system negatywnie, bowiem porządek społeczno-polityczny w ówczesnej Polsce miał słabą legitymizację moralną.

Tak, w październiku 2014 r. tylko niespełna 10% badanych twierdziło, że polskie prawo jest równe i sprawiedliwe dla wszystkich, 20% – że instytucje państwowe na ogół dobrze służą obywatelom, a nieco ponad 16% – że porządek społeczny jest sprawiedliwy, zaś dla większości powodem niezadowolenia były nierówności dochodowe, uznawane za zbyt duże i niesprawiedliwe. Czyli Polacy w swej masie uznawali ład społeczno-polityczny i ekonomiczny za niesprawiedliwy. Znacząca większość obywateli uważała działania różnych instytucji państwa za niesprawiedliwe, była przekonana, że polityka raczej nie służy dobru publicznemu, a politycy są niekompetentni i egocentryczni. Nierówności ekonomiczne uznawane były jako zbyt duże i niesłuszne, nieusprawiedliwione wkładem pracy, wysiłkiem czy talentami. Oczekiwano – domagano się, nie tylko zmiany władzy, ale także zmiany systemowej – miał miejsce rozdźwięk między tym, jak definiujemy demokrację, a jej rzeczywistym funkcjonowaniem. Co świadczyło o tym, że oparty na tak słabej moralnej legitymizacji system wyczerpał możliwości dalszego rozwoju. I to nie może dziwić. Dziwi natomiast to, że zmiana przyjęła charakter autorytarnego zwrotu, za którym poszła ustrojowa rewolucja. Czy na pewno?

Przecież badania ujawniały, że najbardziej nasz kraj potrzebuje: solidnej dawki prawdziwego prawa i porządku; posłuszeństwo i szacunek dla autorytetów; silnego i zdecydowanego przywódcy, który pokona zło i wskaże nam właściwą drogę – czegoś w rodzaju prawicowego autorytaryzmu. A akceptacji autorytaryzmu sprzyjają takie cechy społeczno-demograficzne, jak religijność i niższe (statystycznie) wykształcenie oraz wiek. Ale ten ostatni wskazuje na to, ż autorytaryzm bardziej odpowiada młodym niż starszym, co pokazuje i to, że odbudowa demokracji oznacza konieczność walki o przemianę mentalności najmłodszego pokolenia, a ono jest dziś poza radarem głównych partii. Ta kwestia młodych wyborców pokazuje, że autorytarny zwrot nie jest jedynie zagadnieniem aktualnego elektoratu PiS; że odbudowa demokracji oznacza także walkę o przemianę mentalności najmłodszego pokolenia.

Ok. to już wiemy. Ale co dalej? Wiadomym jest, że państwo narodowe, społeczeństwo mobilizowane nacjonalistyczną ideologią karmioną grupowym narcyzmem, półautarkiczna gospodarka sterowana z państwowego centrum, nie są odpowiedzią ani na wyzwania teraźniejszości, ani na zagrożenia, jakie niesie przyszłość. Prędzej czy później autorytarna siła okaże się niezdolna do skutecznego działania. I tu uwaga – ostrzeżenie! Wtedy rodzi się pokusa sięgnięcia po przemoc, by utrzymać i konsolidować władzę, która zacznie tracić moralną legitymację, bowiem systemy autorytarne nie oddają władzy w wolnych i uczciwych wyborach.

Co więc czynić? Nauczyć się od nowa, jak być razem i współdziałać dla dobra wspólnego, by nie zakończyć wojną wszystkich ze wszystkimi. Musimy wiedzieć, że mamy do czynienia z czasem olbrzymiej niepewności, sprzyjającemu popytowi na rozwiązania obiecujące stabilizację oraz przywrócenie ładu i porządku, którymi kusi dziś prawica. Nowy autorytaryzm zaczyna się urządzać we współczesnym słowniku myśli społecznej i politycznej. Tu alternatywą nie mogą być retrotopie (przeciwieństwo utopii) liberalne i lewicowe, zwłaszcza jeśli ich realizacja nie miała, tak jak w Polsce, społecznego uznania. Potrzebna jest wizja ładu społecznego, politycznego i gospodarczego odwołująca się do odczuwanego powszechnie poczucia sprawiedliwości, która nie będzie nawiązywała do autorytarnej mobilizacji, tylko do podmiotowości autonomicznych jednostek świadomych wspólnego celu.

Niestety, gotowych recept nie ma. Trzeba je napisać. Potrzebni są też liderzy zdolni te recepty ucieleśnić i porwać do ich realizacji zindywidualizowaną społeczną wielość.

Diagnoza i poszukiwanie recepty…

wia181014Pisałem (vide poprzedni wpis: PiS i jego prezes górą…), że elity sympatyzujące z Platformą twierdzą, iż ciągle wysokie notowań PiS wynikają z tego, że obudził on polski naród takim, jakim jest on w rzeczywistości – ksenofobiczny, pełen obsesji i podejrzliwy; że PiS po prostu przekupił Polaków, którzy sprzedali mu się dość tanio, bo za 500 złotych na drugie dziecko i podwyżkę płacy minimalnej; że PiS wygrał, bo jest partią populistyczną, obiecującą wszystko wszystkim, występując jako mściciel w imieniu pokrzywdzonych i niewysłuchanych; i że te wszystkie tezy nie wyczerpują obrazu zjawiska. Dziś o innej stronie tego samego medalu.

Niektórzy wciąż się dziwią, że PiS cieszy się tak dużym społecznym poparciem. Ja w zasadzie też. Próbuję więc jakoś to sobie wyjaśnić. W tym celu cofam się myślą do 2015 r., kiedy to mój Kraj w międzynarodowych porównaniach pokazywano jako przykład modelowej transformacji od komunizmu do liberalnej demokracji i od gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowego kapitalizmu, a polski system polityczny określano, jako skonsolidowaną – trwałą i odporną na upadek, demokrację, zaś wyniki Europejskiego Sondażu Społecznego pokazywały, że jesteśmy otwarci na imigrantów i uchodźców jak mieszkańcy Zachodu; że za ideał demokracji uważamy: sądy równo traktujące ludzi, kontaktowość rządu oraz uczciwe i wolne wybory; że nie oczekujemy i nie chcemy ustrojowej rewolucji, A potem PiS dorwał się do władzy i to z wynikiem uprawniającym do samodzielnego rządzenia.

Wmawiam sobie, że wszystko zdarzyć się może; że to wypadek przy pracy. Tylko dlaczego i dziś ugrupowanie to utrzymuje w sondażach poparcie niezmiennie oscylujące wokół 40%? Szukam odpowiedzi. I tak sobie myślę, że to za sprawą stosowania typowo populistycznego programu – połączenia antyestablishmentowych emocji oraz przekupstwa, którego sztandarowym przykładem jest program 500 plus, czy inaczej jeszcze, bo przekupiło „lud”, dając mu „chleb i igrzyska”?

Tak, to są fakty. Ale one jeszcze wszystkiego nie tłumaczą. Gdyby bowiem tylko oto chodziło, to w sytuacji braku pieniędzy, skończyłaby się i miłość ludu, a wtedy, jeśli tylko odbyłyby się wolne wybory, wszystko wróciłoby do „normy”. A jednak myślę, że to płonna nadzieja. Coś mi bowiem się zdaje, że nie chodzi tu tylko o pieniądze. O poparciu dla PiS nie decydują tylko względy ekonomiczne. Co więc? – stawiam kolejne pytanie i odpowiadam acz niechętnie: – Siła i przywództwo naczelnika-prezesa-zwyczajnego posła, który potrafił zadzierzgnąć nić porozumienia z elektoratem o autorytarnej mentalności – takim, który ceni silną władzę pozwalającą pod parasolem jej siły korzystać z „absolutnej wolności”, czyli okazywać siłę słabszym (np. imigrantom) – rząd PiS postawił się Brukseli, a jednocześnie stworzył parasol do pielęgnowania ksenofobicznych sentymentów, które, wykraczają poza elektorat tej partii.

Czy nam się to podoba czy nie, tak wysokim wynikom poparcia sprzyja każde działanie pokazujące siłę władzy: kozacka postawa wobec instytucji międzynarodowych, atak na liberalne elity, zapowiedź wielkich programów rządowych i słynne 500 plus, które pokazało: obiecaliśmy i zrobiliśmy, choć nas wyśmiewano.

Ale uwzględnić należy i to, że wraz z rekonstrukcją kapitalizmu zrekonstruowano podział na klasy społeczne. Przedstawiciele tzw. klasy ludowej – osoby słabiej wykształcone, mniej majętne i pracujące na stanowiskach robotniczych, są bardziej krytyczne wobec programu 500 plus niż przedstawiciele klasy średniej. Owszem, doceniają jego znaczenie, ale uważają, że dystrybucja pieniędzy powinna być poddana silnej kontroli, by „nie poszły na gorzałę”.

Wniosek? By odbić elektorat PiS, nie wystarczy go przekupić np. poszerzeniem programu 500 plus na każde dziecko lub podniesieniem kwoty. To nie zda się na nic, o ile za tymi deklaracjami – określonymi obietnicami, nie pójdą oznaki siły i skuteczności.

Weźmy pod lupę „dekonsolidację” systemu demokratycznego opartego na subtelnej równowadze między różnymi instytucjami władzy i życia publicznego. Równowagę tą pod rządami PiS zastępuje bezpośrednia kontrola ze strony politycznego centrum, rozszerzająca się na kolejne sfery życia: sądy, prokuraturę, edukację, kulturę, media, gospodarkę. Czy ewentualne odebranie władzy PiS przez siły prodemokratyczne wystarczy, by przywrócić stary ład? A w ogóle to czy jest do czego wracać i z kim? Jeśli bowiem policzymy wszystkie głosy antysystemowe w ostatnich parlamentarnych wyborach to wyjdzie tego 55%. Czyli większość głosujących oceniła ówczesny system negatywnie, bowiem porządek społeczno-polityczny w ówczesnej Polsce miał słabą legitymizację moralną. Cdn.