Nie dla „uczuć religijnych” cz. 3

2014_09_19_Pawłowscy_6930Można próbować z wyroku Trybunału wysnuć twierdzenie, że skoro coś nie jest „obraźliwe, poniżające i znieważające”, to nie narusza uczuć religijnych i nie podpada pod ten przepis. Tylko, że to tak nie działa. Przepis bowiem pozostał w porządku prawnym bez żadnych interpretacyjnych zastrzeżeń ze strony Trybunału. Wisi jak miecz Damoklesa nad polemistami czy twórcami, bo nigdy nie wiadomo, komu przyjdzie do głowy ich zaskarżyć. Legitymizuje żądania zakazów i cenzury kierowane przez nadwrażliwych wiernych czy hierarchów Kościoła, np. do władz miasta czy właścicieli instytucji kultury. Trybunał ani słowem nie zająknął się w uzasadnieniu czy choćby pytaniach zadawanych podczas rozprawy o efekcie mrożącym tego przepisu. Poza uwagą na boku, co sam podkreślił, że ustawodawca mógłby się zastanowić nad zniesieniem kary więzienia za znieważanie uczuć religijnych.

Inaczej jeszcze. Trybunał po raz kolejny skorzystał z okazji, by nie skonfrontować się z istotą problemu. I po raz kolejny postawił wolność wyznania ponad wszystko. A pytanie czy powinno się karać za obrazę uczuć religijnych pozostało. Także, co ważniejsze: wolność słowa czy ochrona uczuć religijnych. Trybunał w pięcioosobowym składzie uznał, że art. 196 kodeksu karnego, który za obrazę uczuć religijnych przewiduje nawet dwa lata więzienia, nie narusza konstytucyjnej zasady bezstronności państwa w kwestiach wolności religii i sumienia. To bardzo niepokojąca tendencja w wykładni prawa – także dlatego, że idea neutralności światopoglądowej państwa, jego aparatu i prawa właśnie jest coraz silniej podważana czy wręcz wypaczana. Rzecz już nie w symbolach religijnych o wymiarze kulturowym, za jakie – przy odrobinie dobrej woli – można uznać krzyże w instytucjach publicznych. Problem bowiem w praktyce: formie nauczania religii w publicznych szkołach, próbach ingerowania w proces ustawodawczy wykraczających poza standardy debaty społecznej, w zależnościach między lokalną władzą a miejscowym duchowieństwem itd.

Sędziowie Trybunału odrzucili też zarzut, że sformułowania opisujące owo, ich zdaniem, przestępstwo, są zbytnio niedookreślone, zwłaszcza jak na przepisy zagrożone sankcją karną. Nie wzięli pod uwagę choćby tego, jak często ostatnio wybuchają spory (z sądowymi włącznie!) wokół poziomu wrażliwości w tej tak delikatnej materii, jaką są uczucia religijne. Tym samym otworzyli furtkę dla kolejnych pozwów i – być może – wyroków. Zwłaszcza w sytuacji narastającej w kraju agresji oraz ofensywy religijnego (czytaj: katolickiego) oraz politycznego fundamentalizmu.

Co zresztą ciekawe – i znamienne – nawet sędzia sprawozdawca uznał więzienie za obrazę uczuć jako sankcję za zbyt dolegliwą (choć już grzywnę dopuścił jako ciężar proporcjonalny do wagi czynu).

Osobną kwestią są okoliczności sprawy, która legła u źródeł wniosku do Trybunału. Przypomnę raz jeszcze. Chodziło o wywiad prasowy lubującej się w skandalach gwiazdki pop. Wygłosiła w nim tezę wedle niektórych obrazoburczą, a na pewno żenującą. Sąd karny skazał Ją na grzywnę, ona zaś oczywiście to wykorzystała, by znów trafić na czołówki gazet – i to jako strona w postępowaniu przed samym Trybunałem Konstytucyjnym, ba – ikona wolności słowa w Polsce. I jaki sens ma w tak absurdalnej sytuacji podkreślanie, że ostentacyjne obrażanie i wykpiwanie ludzi wierzących (w jakiegokolwiek Boga) jest zwykle przejawem chamstwa i głupoty, a czasem także potrzeby poklasku i pieniędzy. I że najlepszym narzędziem walki o szacunek dla innych przekonań religijnych nie jest państwo i prawo karne, lecz ignorowanie tych, którzy po prostu nie mają klasy.

I jeszcze, ale już mniej poważnie. Oto Trybunat w sprawie Doda uznał, że publiczna krytyka przedmiotu czci religijnej jest dopuszczalna wtedy, gdy jest pozbawiona ocen znieważających, obelżywych czy poniżających. Zwróćcie więc uwagę, że z tym znieważaniem i poniżaniem to bardzo dziwna rzecz. W „Gazecie Wyborczej” opisano niedawny marsz narodowców w Poznaniu. Uczestnicy śpiewali: Ole, ole, islam pierdolę. A na drzewach zamiast liści będą wisieć islamiści. A jednak dyżurny prokurator nie dopatrzył się w tych zawołaniach przestępstwa i kazał policji nie interweniować. Czyżby dla niego islam nie był religią?.

Piosenkarka Doda została skazana na 5 tys. zł grzywny (dla niej jest to tyle co nic), choć mógł na 2 lata bezwzględnego więzienia. Jednak najważniejsze, że precedens został uczyniony. Brawo za zdrowy rozsądek sędziów, szacunek dla ludzi wierzących i dla tolerancji, której oczywiście brakuje wszelkiej maści lewakom, genderystom, pedałom, satanistom i zwykłym bezbożnikom. To pierwsza jaskółka, która uczyni wiosnę w naszej katoojczyźnie, a obowiązujący w polskim kodeksie karnym paragraf – tak często gwałcony – będzie wykorzystywany częściej. To zapowiedź nowych, wreszcie normalnych i moralnych czasów! Najwyższy z sądów – Trybunał Konstytucyjny, w końcu usankcjonował to w co mamy wierzyć: w dinozaury – nie, w Biblię – tak. Idąc dalej tym tokiem rozumowania: działanie antybiotyków – nie, zamiana wody w wino – tak, grawitacja – nie, chodzenie po wodzie – tak.

I na koniec. Oto Trybunał odrzucił skargę Dody uznając, iż karanie ludzi za niepochlebne wyrażanie się o przedmiotach czci religijnej nie narusza konstytucji, zaś dopiero co Prezydent zawetował przyjętą przez Sejm ustawę o uzgodnieniu płci, ponieważ uznał, że decyzja dziecka o życiu w zgodzie ze swoją tożsamością, podjęta bez zgody rodzica, narusza konstytucję. Albo więc mamy złą konstytucję, albo pole do interpretacji jej zapisów jest nazbyt szerokie.

PS. Z ostatniej chwili. Oto w trakcie wrześniowego meczu pomiędzy Pogonią i Piastem Gliwice policja zatrzymała w areszcie kibica szczecińskiej drużyny, który pełnił rolę „gniazdowego” – intonującego kibicowskie okrzyki podczas meczu. Usłyszał zarzut nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych i wyznaniowych, bowiem intonował i tego typu: „Jebać Arabów” i „Islamskie świnie, nie chcemy was w Szczecinie”. Prokuratura wniosła do sądu o karę grzywny, ale sędzia zdecydował inaczej – zaostrzył karę. Został skazany na dwa miesiące więzienia bez zawieszenia, dwuletni zakaz stadionowy oraz pokrycie kosztów procesu. Wyrok nie jest prawomocny, ale to prawdopodobnie pierwszy tak surowy w Polsce. Zwracam tu Waszą uwagę na fakt, że usunięcie z kk. artykułu o obrazie uczuć religijnych, czego się niektórzy domagają, niczego nie zmienia. Tego typu wypowiedzi, jak np. ten Dody, można wtedy będzie podciągnąć pod art. 256, § 1 kk. – Kto publicznie (…) nawołuje do nienawiści na tle różnic (…) wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2, zaś § 2 tego art. stanowi, że… tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w § 1. Tyle, że tu mamy jeszcze § 3 mówiący o tym, iż… nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego, w § 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej. Pozostaje tylko pytanie, czy przedmiotową wypowiedź piosenkarki dałoby się podciągnąć pod działalność artystyczną? Nie z PiSowską sprawiedliwością takie numery!

Nie dla „uczuć religijnych” cz. 2

2014_09_19_Pawłowscy_6930W swej skardze Doda twierdziła, że przepis ten jest niezgodny z konstytucją, gdyż: uniemożliwia swobodne wyrażanie poglądów co do przedmiotów czci religijnej, ogranicza prawo w sposób nieproporcjonalny oraz nie chroni osób, które nie wyznają religii, a także nie spełnia wymogu określoności prawa; że niezrozumiały jest fakt, iż władza publiczna ustanawia silniejszą ochronę wolności osób wierzących niż niewierzących; że istotne jest to, czy kwestia obrazy uczuć religijnych winna w ogóle być penalizowana w państwie, które z założenia powinno być państwem bezstronnym w kwestiach wolności religii i sumienia, a polskie ustawodawstwo w kwestii obrazy uczuć religijnych jest odosobnionym przypadkiem, który w innych krajach europejskich nie występuje; że nie ma możliwości zobiektywizowania indywidualnego przedmiotu ochrony przestępstwa obrazy uczuć religijnych, gdyż będą się one różniły w zależności od stosunku danej osoby do wyznawanej wiary.

– Art. 196 jest zgodny z konstytucją, a prawo nie faworyzuje ani też nie dyskryminuje żadnej grupy światopoglądowej – uznał zastępca Prokuratora Generalnego w opinii sporządzonej dla Trybunału. Podkreślił, że do przestępstwa dochodzi tylko wtedy, gdy sprawca umyślnie i demonstracyjnie okazuje pogardę dla przedmiotu czci oraz uczuć z nim związanych; że przestępstwa tego może dopuścić się zarówno niewyznający żadnej religii, jak i wierzący – co… nie jest trudne do wyobrażenia, skoro wiadomo, że indywidualnym przedmiotem ochrony art. 196 są uczucia religijne wyznawców różnych (a nie tylko jednej) religii.

Ówczesna marszałek Sejmu zapewniała Trybunał, że art. 196 jest proporcjonalną ingerencję w wolność wyrażania poglądów, gdyż można go stosować tylko wobec wypowiedzi obelżywych i nacechowanych pogardą. Według Sejmu… wartość, jaką jest wolność przekonań religijnych (i będące jej konsekwencją prawo do uczuć o takim charakterze), uzasadnia penalizację zachowań, które pozbawione są cech merytorycznego wkładu w debatę publiczną, a ich jedynym celem jest wyszydzenie wartości istotnych z punktu widzenia konstytucyjnych praw jednostki.

W opinii tzw. przyjaciela sądu dla Trybuna – w tym wypadku organizacji pozarządowej działającej na rzecz ochrony wolności słowa – powołano się na standardy międzynarodowe, które Trybunał powinien wziąć pod uwagę, a Europejska Konwencja Praw Człowieka zapewnia każdemu prawo do wolności wyrażania opinii. Uzupełniono ją o przypomnienie, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu już kilkakrotnie stwierdzał naruszenie tej swobody właśnie w sprawach o znieważenie uczuć religijnych.

W polskim Parlamencie próbowano już coś z tą obrazą uczuć religijnych zrobić. W 2012 r. Sejm odrzucił projekt Ruchu Palikota, by wykreślić art. 196 z Kodeksu karnego. Twierdził, że kwestia obrazy uczuć religijnych w ogóle nie powinna być penalizowana w państwie, które z założenia powinno być bezstronnym w kwestiach wolności religii i sumienia. SLD zgłosił pomysł złagodzenia do pół roku maksymalnego wymiaru kary oraz by publiczne znieważenie przedmiotu czci religijnej było karalne tylko wówczas, jeśli znieważający znajdowałby się w miejscu wykonywania obrzędów religijnych i ścigane z oskarżenia prywatnego, a nie przez prokuraturę.

Powracam raz jeszcze do casusy Doda i orzeczenia Trybunału. Oto stwierdzam, że Trybunał uciekł od problemu: wolność słowa kontra wolność wyznania, korzystając z tego, że orzekał właśnie na tym casusie. Sądy wszystkich instancji uznały, że Doda obraziła „przedmiot czci”, którym są „autorzy Biblii”. A przecież wypowiedź ta nie była ani językowo, ani intelektualnie wyrafinowana, więc Trybunałowi łatwo było ograniczyć swoje argumenty do mowy nienawiści. Starannie podkreślił, że to skarga konstytucyjna, musi się więc ściśle trzymać zakresu zastosowania przepisu w tej konkretnej sprawie. Tak wąskie traktowanie skargi konstytucyjnej jest mocno problematyczne, bo według prawa skarży się przepis, a nie wyrok i to, co sąd wziął pod uwagę wydając go. Trybunał zaś skupił się na obrazie w sensie dosłownym, rozumianej jako zohydzenie, wyszydzanie itp. Tymczasem realny problem z przepisem o obrazie uczuć religijnych mamy w Polsce nie z powodu ścigania za tego typu ekscesy słowne. Jest nim efekt mrożący, jaki ma istnienie tego przepisu dla swobody ekspresji artystycznej i debaty publicznej wokół pozycji religii i Kościoła katolickiego. I to na wielu płaszczyznach: od autocenzury twórców, którzy obawiają się krytycznie używać symboliki religijnej w sztukach plastycznych, teatralnych, performance’ach itp., przez dyrektorów teatrów, właścicieli galerii, którzy boją się takie dzieła wystawiać, bo władze publiczne, mogą odmówić dotacji czy patronatu. Wystarczy przypomnieć zeszłoroczną awanturę na poznańskim Festiwalu Malta o spektakl „Golgota Picnic” (ostatecznie odwołany) czy wyrugowanie na wiele lat z galerii Doroty Nieznalskiej po wytoczeniu jej procesu o „Pasję” (męski członek rozpięty na krzyżu, który symbolizował udrękę, jaką zadają sobie mężczyźni, rzeźbiąc sylwetkę w siłowniach i czyniąc z fizyczności bóstwo). Nikt nie ma wątpliwości, że te przypadki „obrazy uczuć religijnych” były poważnym głosem w debacie publicznej. Jak się ma do nich uzasadnienie Trybunału o zniewadze za pomocą obraźliwych lub poniżających sformułowań, gestów, które nie podlegają kwalifikacji w kategoriach prawdy i fałszu? Cdn.

Nie dla „uczuć religijnych”

2014_09_19_Pawłowscy_6930I nie jest to miałki problem. Przecież Polskę zamieszkuje też wielu wyznawców innych niż chrześcijaństwo Religi, a spodziewamy się kolejnych tysięcy z krajów muzułmańskich, ale i niemało ze wschodu.

Ta rosnąca liczba imigrantów musi odbić się na codziennym życiu Polaków. Trzeba będzie coraz większą uwagę przykładać do niektórych zachowań, tradycji i zwyczajów, które mogłyby naruszać światopogląd „mile” widzianych przybyszów. A ich uczucia religijne naruszać może m.in. powszechna obecność krzyża w miejscach publicznych, głównie w urzędach i szkołach oraz wszelkie publiczne imprezy związane ze spożywaniem alkoholu, w tym i piwa. Kością niezgody może okazać się też posiłek w pracy i spotkania integracyjne pracowników. Wynika z tego i to, że spożywanie niektórych pokarmów w miejscach publicznych powinno być zakazane, aby nie urażać uczuć religijnych tych osób. Mowa tu m.in. o wszelkiego typu kanapkach z wędlinami wyprodukowanymi z wieprzowiny lub z jej udziałem, bowiem w ten sposób możemy obrazić naszych muzułmańskich i żydowskich kolegów. A w ogóle powszechne w naszym kraju potrawy z wieprzowiny oraz zwyczaje typu alkoholowe imprezy w biurze, czy integracyjne też powinny być zakazane. Szczególnie należy zaniechać tych czynności, wszędzie tam, gdzie pracownicy używają wspólnej lodówki, mikrofalówki czy sztućców, gdyż zarówno islam, jak i judaizm zabraniają spożywania wieprzowiny, a picia alkoholu – muzułmanom.

W kuchni, z której korzystają także wyznawcy innych religii należy zrezygnować lub unikać odgrzewania we wspólnej mikrofalówce pokarmów, których nie mogą jeść np. muzułmanie. Nie powinno się także kłaść żywności typu halal lub koszernej obok innych mięsnych produktów, a już na pewno – Boże broń – nie obok siebie na jednym talerzu. Nie darmo Rada Muzułmańska radzi wyznawcom islamu, aby przebywając w pracy przechowywali żywność w osobnych miejscach, a jednym z rozwiązań miałby być podział półek we wspólnych lodówkach na wegetariańskie, mięsne czy z wieprzowiną.

Piszę o tym, by zwrócić Waszą uwagę na przepis (vide art. 196 Kk.), który stanowi, że… Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Też na to, że karanie na podstawie tego przepisu za przestępstwo obrazy uczuć religijnych jest zgodne z konstytucją – tak właśnie orzekł Trybunał Konstytucyjny, odrzucając skargę złożoną przez piosenkarkę Dorotę Rabczewską – „Dodę”, która została prawomocnie ukarana grzywną za takie przestępstwo.

W uzasadnieniu stwierdzono, że publiczna krytyka przedmiotu czci religijnej jest dopuszczalna wtedy i tylko wtedy, gdy… jest pozbawiona ocen znieważających, obelżywych czy poniżających, więc w tym wypadku ukaranie było konieczne, bowiem debata publiczna dotycząca religii nie toczyła się w sposób kulturalny i cywilizowany. Przy okazji Trybunał odrzucił twierdzenie o niedookreśloność art. 196 Kk. Stwierdził, że… nie osiąga on takiego stopnia, który naruszałby konstytucję, zaznaczając jednocześnie (tu był wyrozumiały), że w… demokratycznym państwie prawnym, należącym do kultury europejskiej, (…) ochrona uczuć religijnych innych osób przed ich obrazą znieważającym, publicznym i umyślnym zachowaniem wobec przedmiotu czci religijnej nie musi prowadzić do zagrożenia karą pozbawienia wolności, w szczególności w wymiarze do lat 2. Samo zagrożenie karą pozbawienia wolności w tym wymiarze, niezależnie od praktyki orzeczniczej, może być też postrzegane jako środek zbyt dolegliwy. Nie jest nieodzowne w demokratycznym państwie prawnym, aby ściganie obrazy uczuć religijnych odbywało się w trybie publiczno-skargowym. Wybór określonego instrumentu prawnego musi bowiem być dokonywany nie tylko z punktu widzenia celu, który powinien należeć do kręgu wartości uzasadniających ograniczenia praw i wolności, ale także z punktu widzenia konieczności w państwie demokratycznym.

Tu przypominam, że wniosek, który rozpatrywał Trybunał dotyczył oceny, czy karanie za obrazę uczuć religijnych jest zgodne z konstytucją. Oto w 2012 r. Doda została skazana za popełnienie tego przestępstwa na 5 tys. zł grzywny, a przyczyną skazania były słowa z jej wywiadu: Jeżeli chodzi o Biblię, to są tam super, zajebiste przykazania, jakieś historie, które budują w dzieciach system wartości, chęć bycia dobrym człowiekiem, natomiast ciężko mi wierzyć w coś, co nie ma przełożenia na rzeczywistość, bo gdzie w tej Biblii są dinozaury? Jest siedem dni stworzenia świata i nie ma dinozaurów. To mi się kłóci. (…) Wierzę w to, co nam przyniosła matka Ziemia i co odkryto podczas wykopalisk. Są na to dowody i ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła… Cdn.

Problem Pani Ilony…

2014_09_19_Pawłowscy_6930Pani Ilony zdecydowała się na rozstanie z dotychczasowym zawodem i ułożenia sobie życie od nowa. Zaczęła od tego, że za zgromadzone przez 9 lat pracy oszczędności postanowiła kupić dom, płacąc zań środkami gromadzonymi od lat na bankowym koncie. Problem okazało się to, że kwotę, za którą kupić można było dom trudno zarobić z pracy na etacie, a tylko takimi osiągnięciami pani Ilona mogła pochwalić się w swoim CV. Zrozumiałym jest, że tego typu transakcja wzbudzić mogła uzasadnioną troskę naszego fiskusa – mogło pojawić się przecież oskarżenie, że za dom zapłaciła pieniędzmi pochodzącymi z dochodów, które wcześniej nie były opodatkowane.

A przecież przepisy w Polsce stanowią, że jeżeli pieniądze pochodzą z nieujawnionego źródła, zostają opodatkowane stawką 75%. Więc Pani Ilona chciała się przed tym uchronić i drogą oficjalną wysłała, wydawałoby się wyjątkowo proste, pytanie do dyrektora Izby Skarbowej z prośbą o interpretację:

– Czy środki pieniężne na pokrycie wydatków na zakup nieruchomości mogą podlegać opodatkowaniu jako nieujawnione źródła przychodu stawką 75%, jeżeli zostały uzyskane z uprawiania nierządu?

Ot, zagwostka. Przecież w Polsce prostytucja nie jest nielegalna. Nielegalne jest natomiast czerpanie z niej korzyści przez osoby trzecie (stręczycielstwo), więc i Skarb Państwa czerpać korzyści z pracy tych pań nie może – tak w największym skrócie streścić można ducha obowiązujących w Polsce przepisów. Z drugiej strony stwierdzenie, że dochody z prostytucji nie podlegają opodatkowaniu, otwierać może niebezpieczny precedens. W końcu każdy, przy odrobinie pewnej śmiałości, powiedzieć może, że nieujawnione do tej pory dochody posiada właśnie z tego źródła. I co wtedy miałby zrobić fiskus?

Pani Ilona na decyzję Izby Skarbowej czekała kilka miesięcy, aż doczekała się formalnej odpowiedzi, że dyrektor odmawia odpowiedzi, więc decyzję tą zaskarżyła.

Zarzucam organowi naruszenie art. 14b oraz art. 165a ordynacji podatkowej, poprzez nieuzasadnioną odmowę wszczęcia postępowania w sprawie wydania interpretacji indywidualnej, podczas gdy podany stan faktyczny i prawny był wystarczający do odpowiedzi na zadane we wniosku pytanie – napisała.

Sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. W sądzie Pani Ilona przedstawiła dowody na to, że w branży przez lata pracowała, m.in.: ogłoszenie na stronie internetowej, wyciągi z kont bankowych, na które klienci wpłacali pieniądze, umowę najmu mieszkania, gdzie świadczyła usługi oraz ich cennik.

I co? Ano proces wskazał na bezradność polskiego prawa w przypadku osób, które same czerpią korzyści z tytułu świadczenia przez siebie usług seksualnych, ale nakazał interpretację wydać, więc Izba Skarbowa musiała ulec i stwierdzić, że dochody ze świadczenia tego typu usług nie podlegają opodatkowaniu.

Sprawa przełomowa! – zakrzyknęły media. A czemuż to, jeśli luka w prawie istniała już wcześniej? Chodzi o to (w największym skrócie), że otwarła ona drogę do uniknięcia opodatkowania dla innych kobiet, które tak jak kiedyś pani Ilona, pracowały w branży. Do tej pory, żeby udowodnić, że pieniądze pochodzą z nierządu, trzeba było przedstawić fiskusowi pisemne zeznania klientów, co z wielu powodów było trudne do egzekwowania. Teraz będzie o wiele prościej – panie będą mogły powołać się na oficjalne orzecznictwo danej Izby Skarbowej.

I tak to polska prostytutka wbiła szpilę w polski system podatkowy – z małej chmury spadł całkiem spory deszcz, bo do tej pory śmierć i podatki były nieuniknione, a teraz okazuje się, że przynajmniej te drugie nie zawsze. Przynajmniej nie dla wszystkich.

A wyobraźcie sobie, że Pani Ilona nie miałaby problemu, gdyby mogła zarejestrować swoją działalność gospodarczą i uczciwie płacić podatki. Może by tak nowa władza szukająca pieniędzy do rozdania skaptowanym wyborcom sięgnęła po te źródło dochodów? Marzenie ściętej głowy!?

To co mnie podnieca… 15

2014_09_19_Pawłowscy_6930Spełniony sen…

Spełnił się mój najczarniejszy sen – PiS wygrało wybory parlamentarne. Pocieszam się jedynie tym, że może rządzić samodzielnie; że ma już totalne (z własnym Prezydentem) zwycięstwo. A w porozumieniu z Kukizowcami i ludowcami, jeśli tylko zagwarantuje im odpowiednią ilość stanowisk – dojenie Skarbu państwa, będzie mógł nawet zmienić konstytucję. Nie będzie już żadnych wymówek dla realizacji wyborczych fasmantagorii. Ale tak sobie myślę, że niezależnie od głoszonych tez, tak jak w rzeczywistości Prezes nie liczył na zwycięstwo obecnie nam panującego Prezydenta, tak i nie liczył na samodzielne rządy. Jedno i drugie nieco Go zaskoczyło. Wyborcy będą rozliczać, a winy nie będzie na kogo zwalić. Widzę dla prezesa dwa wyjścia i oba z pewnością wykorzysta. Pierwsze to bilans otwarcia. Ogłosi, iż nie spodziewał się, że kasa jest aż tak pusta, więc trudno wywiązać się z z wyborczego programu. Ba, trzeba zaciskać pasa. Drugie, już pobrzmiewało w wyborczym, tuż po ogłoszeniu wstępnych wyników, przemówieniu Prezesa. – Chcemy tworzyć wielką koalicję (myślę, że miał na myśli wyłącznie ludowców i Kukizowców) – głosił. A koalicjanci są fantastycznym pretekstem do tezy: – My byśmy to zrobili, ale musimy się z nimi liczyć, a oni nas hamują.

Kościół straszy. Purpuraci – opaśluchy, znowu straszą bogu ducha winnych katolików – przestrzegają przed stosowaniem in vitro, antykoncepcji i pigułek wczesnoporonnych.

We wszystkich kościołach straszyli uczestników ogniem piekielnym – odczytano list, w którym stało, że metoda sztucznego zapłodnienia… jest niegodna człowieka; że naukę Kościoła trzeba traktować jako całość, a każdy nowo narodzony człowiek to owoc miłości mężczyzny i kobiety; że… ustawa o in vitro jest zbrodnicza, bo odmawia się w niej człowieczeństwa żyjącemu i poczętemu człowiekowi – to jest czysta eugenika; że… podpisana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego ustawa (…) budzi najgłębsze rozczarowanie i głęboki ból, a odpowiedzialność moralna za to, co się stało spada na prawodawców, którzy poparli i zatwierdzili prawo dopuszczające stosowanie tej metody i na zarządzających instytucjami służby zdrowia, w których stosuje się te technik; wreszcie że każdy, kto słucha przestróg przed iv vitro i antykoncepcją, jest człowiekiem wolnym i może te słowa przyjąć lub odrzucić. I to właśnie jest w tym najważniejsze.

Natomiast najsłynniejszy polityk wśród entomologów przy tej okazji stwierdził, że biskupi i księża zamieniają kościoły w punkty agitacyjne; że… w Polsce trwa brutalna zimna wojna domowa (…), w której Kościół stoi po stronie kłamstwa i nienawiści. I tę nienawiść głosi; iż działania Kościoła w sprawie in vitro to hańba!.

A ja uważam, że po takim zwycięstwie PiS Kościół wymusi zmianę tej ustawy – jej chrystianizację.

Aktywista katolicki – szef rady parafialnej w jednej z częstochowskich parafii, też zaangażowany w pracę Akcji Katolickiej i Unii Laikatu Katolickiego oraz znany w tym mieście przedsiębiorcą, został skazany przez sąd rejonowy na karę łączną dwóch lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat oraz 3 tys. zł grzywny. Za co? Ano, jak przystało na dobrego katolika, za przestępstwa o charakterze seksualno-obyczajowym – gwałt na 16-letnim ministrancie. Najpierw spoił go alkoholem, a następnie położył się na nim i siłą zmusił do stosunku płciowego, potem jeszcze kilka razy zmusił nietrzeźwego nastolatka do poddawania się innym czynnościom seksualnym.

Będąc 12-latkiem Marcin byt molestowany przez księdza – wtedy proboszcz parafii w Kołobrzegu. Z pomocą Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Marcin doprowadził do skazania pedofila na 2 lata więzienia. Ma też zapłacić mu 50 tys. zł zadośćuczynienia i zamieścić przeprosiny w jednym z ogólnopolskich tygodników. Udało mu się też doprowadzić do ugody z kurią koszalińsko-kołobrzeską, która wypłaciła mu 150 tys. zł w geście chrześcijańskiej solidarności. To pierwszy w Polsce przypadek, gdzie ofiara księdza pedofila dochodziła odszkodowania i zadośćuczynienia nie tylko od sprawcy przestępstwa, ale również od diecezji oraz parafii.

Synod Biskupów XIV Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne

2014_09_19_Pawłowscy_6930Na zakończenie Synodu Biskupów III Nadzwyczajnego Zgromadzenia (2014 rok), którego tematem były Wyzwania duszpasterskie wobec rodziny w kontekście nowej ewangelizacji, Papież zdecydował, aby upublicznić dokument kończący jego obrady, bowiem miał on stanowić kierunki dla XIV Zwyczajnego Zgromadzenia Synodu Biskupów: Powołanie i misja rodziny w Kościele i w świecie współczesnym. Dokument kończący III Nadzwyczajny kończył się słowami:

Przedstawione refleksje (…) mają za cel postawienie kwestii i wskazanie perspektyw, które winny być dalej rozpatrywane i dopracowywane przez refleksję Kościołów lokalnych w ciągu roku, który dzieli nas od zwyczajnego zgromadzenia ogólnego Synodu Biskupów.

Do kierunków tych dołączono serię pytań dla poznania stopnia przyjęcia dokumentu i dla pogłębienia pracy zapoczątkowanej przez Zgromadzenie Nadzwyczajne. Chodziło o to… by z nową świeżością i entuzjazmem zastanowić się nad tym, co objawienie, przekazane w wierze Kościoła, mówi nam o pięknie, o roli i o godności rodziny. W tej perspektywie należało przeżyć najbliższy… rok na dojrzewanie, z prawdziwym rozeznaniem duchowym zaproponowanych idei i znalezienie praktycznych rozwiązań wielu trudności i niezliczonych wyzwań, którym muszą stawić czoła rodziny. Odpowiedzi na postawione pytania wraz z kierunkami Synodu Nadzwyczajnego miały tworzyć materiał dla XIV Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego, który zakończył swoje obrady 25 października tego roku – w dzień naszych wyborów parlamentarnych, w których oczywiście zwyciężył PIS, choć nie był w stanie utworzyć rządu. Na szczęście!

Jeszcze nie opublikowana żadnego oficjalnego sprawozdania z jego przebiegu, jeszcze trwały jego obrady, a już dzięki jednemu z polskich arcybiskupów – uczestnika Synodu, coś niecoś było wiadomym. Opublikował On na swojej stronie streszczenie trzyminutowych wystąpień 42 purpuratów, które – zgodnie z regułami obowiązującymi na tym Synodzie – miało być tajne. Po upomnieniu przez Watykan zniknęły ze strony, na której je powieszono, ale, jak powszechnie wiadomo, z Internetu nic nigdy definitywnie nie znika.

Tajność tych dokumentów – wyjaśniał sekretarz generalny zgromadzenia kardynał, wynika z tego, że… synod musi być bezpieczną przestrzenią, w której może działać Duch Święty… A zważywszy na to, że najbardziej znanym przejawem działalności Ducha Świętego było zapłodnienie Maryi – zrozumiałym jest potrzeba dyskrecji.

A ja uznaję, że wierni tworzący wspólnotę Kościoła mają prawo wiedzieć, co myślą ich pasterze, więc co nieco im zdradzę z tych 2-3-zdaniowych omówień trzyminutowych wystąpień poczynionych przez arcybiskupa.

W synodalnym słowie wstępnym wygłoszonym przez węgierskiego kardynała znalazły się wszystkie watykańskie przesądy na temat małżeństwa, rodziny i tego, co rodziną nie jest – łącznie z tym JP2, w którym stwierdza On, że… Kościół przebaczy rozwód, nowy związek, wspólne życie i dzieci, pod warunkiem, że przyrzekną Panu Jezusowi, iż zaprzestaną uprawiania seksu z niesakramentalnymi partnerami. Co, niestety, zaświadcza o tym, że Kościół katolicki, tak naprawdę ma gdzieś rodzinę, miłość, dobro dzieci i inne imponderabilia, a interesuje go tylko sex. Węgierski purpurat mówił też o cywilizacji śmierci, pornografii, wypaczonym korzystania z Internetu oraz o przymusie aborcji i sterylizacji, a wszystko w duchu zgodnym z tym, co bez przerwy wysłuchujemy od polskich katabasów.

– Zdziwienie tym wystąpieniem wyraził wpływowy kardynał z Niemiec i stwierdził, iż… sakrament małżeństwa wymaga debaty – nastawienie wszystko albo nic nie jest dobrym wyjściem.

– Kardynał z Panamy mówił o Mojżeszu, który ustąpił wiernym i pytał, czy Piotr naszych czasów nie mógłby być tak miłosierny jak Mojżesz, dodając, że twardość serca dzisiejszego Kościoła przeciwstawia się bożym planom.

– Biskup z Belgii wzywał do uznania pozytywnych elementów w związkach cywilnych, unikania wykluczenia i większej swobody lokalnych biskupów w kształtowaniu polityki Kościoła wobec problemów rodzin niesakramentalnych.

– Biskup z Nowej Zelandii zauważył, że wielu wiernych odeszło od Kościoła, bowiem doświadczało odrzucenia i wzywał, aby… język potępienia zmienić na język miłosierdzia.

– Arcybiskup z Niemiec kwestionował zasadę wykluczania wiernych żyjących w niesakramentalnych związkach z prawa do sakramentów. Umierającemu pomaga się – trzeba pomóc miłości umierającej w rodzinie – mówił.

– Arcybiskup słowackiej cerkwi greckokatolickiej – ordynariusz metropolita preszowski, jezuita, zauważył, że Jezus nie obiecał pasterzom, iż będzie im łatwo i przekonywał, że… trzeba podawać wino miłości zamiast wody prawa.

– Arcybiskup z Irlandii zwrócił uwagę na fakt, że Irlandczycy w referendum opowiedzieli się za małżeństwami gejowskimi, choć szanują małżeństwo i pytał retorycznie, …jak mówić o nierozerwalności małżeństwa zdradzanym kobietom.

– Kardynał z Nowej Zelandii wzywał Kości do… bycia przyjacielem towarzyszącym, który stara się… jednać zamiast potępiać.

– Francuski biskup katolicki, jezuita – Wikariusz Apostolski w Czadzie, przekonywał, że… trzeba ewangelizować z czułością matki.

I tak dalej, i temu podobnie – większość wystąpień podczas Synodu było w powyższym duchu. Twardą postawę reprezentowali jedynie przedstawiciele polskiego Episkopatu (w tym szef episkopatu Białorusi), USA i Watykanu oraz kilku biskupów z Trzeciego Świata.

Niezależnie od powyższego to Papież Franciszek podejmie ostateczną decyzję i prawdopodobnie zaprezentuje ja w jakiejś homilii – odniesie się do komunii dla rozwodników, związków nieformalnych, afrykańskich małżeństw poligamicznych oraz homoseksualnych. Ja mam nadzieję, że Jego stanowisko będzie wyrazem miłości do człowieka, nawet tego najbardziej grzesznego – oszczędzi mu wydumanych grzechów.

Świecka szkoła, cz. 3

2014_09_19_Pawłowscy_6930I tym, którzy rękę podniosą i tym, którzy będą oburzeni projektem ustawy wstrzymującym finansowanie religii z budżetu, dedykuję poniższe rozważania dwóch pilnych uczestników lekcji religii (pierwsze zaprezentowałem w poprzednim wpisie).

Drugie.

Ostatnimi czasy Kościół stał się dla wszystkich chłopcem do bicia. Nawet prawicowcy (na przykład „ksiądz samuraj” Tadeusz Isakowicz-Zaleski) bez litości piętnują jego wady. Hierarchowie tej organizacji stają w końcu pod pręgierzem opinii publicznej, którego unikali niczym diabeł wody święconej. Teraz, gdy niektóre fakty wychodzą na wierzch, stawiają się w roli poszkodowanych i niezasadnie atakowanych.

A ja niestety zmuszony jestem dołożyć swoją cegiełkę do tej krytyki. Nie śmiałbym oczywiście znęcać się tylko nad biednym, poszkodowanym przez Żydów i antyklerykałów Kościołem. Z chęcią dam pstryczka w nos także polskiemu systemowi edukacji. Temat nasuwa się sam: religia w szkołach.

Chodziłem na religię, w podstawówce, w gimnazjum, w liceum. Moja pamięć nie jest zbyt dobra, dlatego sięgnę tylko do ostatniego etapu obowiązkowej nauki. Chodziłem na zajęcia, bo inaczej miałbym okienko w planie, godzinną przerwę. Okienko mi nie do końca odpowiadało, to stwierdziłem, że jestem zbyt leniwy na bawienie się z potwierdzeniami, o wypisaniu z lekcji religii. Przez pierwsze dwa lata mieliśmy normalną nauczycielkę, na trzecim roku charyzmatycznego księdza. Nauczycielka, była pieszczotliwie nazywana „Trollem” i delikatnie mówiąc nie przypadła uczniom do gustu. Otwarty, wesoły duchowny zwany od swojego nazwiska „Leszczem” lub „Wojtkiem”, był dla większości swego rodzaju wybawieniem w chwili zwątpienia, mimo że na pierwszych zajęciach wszyscy się go wystraszyli. Mi osobiście, nie robiło różnicy z kim mamy zajęcia. Ciągle mi czegoś brakowało…

Z religii zwolniła się ponad połowa uczniów. Na 24-osobową klasę, tylko 11 osób chciało uczestniczyć w lekcjach. Z tego pięć osób było niewierzących. W innych szkołach sytuacja przedstawia się podobnie. Przeprowadziłem małą ankietę wśród znajomych, jak u nich wyglądały zajęcia.

U Damiana na dwadzieścia dwie osoby, chodziło siedem. U Tomka, 15 na 28. U Adama 18 na 30. Najgorzej jednak wyglądała sytuacja u Adriana. Zaledwie 6 osób na 28. Zajęcia, w których uczestniczy ledwie połowa uczniów nie mają racji bytu. Co jest powodem takiej małej frekwencji? Odnoszę wrażenie, że większości osób nie chce się uczęszczać ze zwykłego lenistwa. Na zajęciach nie dowiadują się niczego interesującego, a ocena nie wlicza się do średniej kiedy ktoś nie chodzi. Od podstawówki powtarzane są ciągle te same hasła i tematy. Damian mówi wprost, „szkoda marnować czas”. W podobnym tonie wypowiadają się Rafał („Religia to same bzdury, jak można chodzić na coś takiego i marnować swój czas?”), Adam („Zwiększone ryzyko na obniżoną ocenę z zachowania i strata czasu”) oraz Adrian („Więcej wolnego czasu, który można przeznaczyć na prawdziwą naukę”).

Ale mnie najbardziej boli jedna rzecz. Nazwa. Przedmiot który określony jest jako „religia” tak naprawdę powinien nosić nazwę „katolicyzm” albo „chrześcijaństwo”. Po co tak uogólniać i mylić? Przecież te zajęcia z innymi religiami nie mają nic wspólnego. Koncentrują się na jednej rzeczy, atakującej nas z każdej strony. Fakt, myk może być w liczbie. Jest „religia” a nie „religie”…

Przez trzy lata nauki w liceum, mieliśmy zaledwie jedne zajęcia dotyczące innych wierzeń. Tych największych. Różne odłamy chrześcijaństwa, islam, judaizm, buddyzm, hinduizm. Koniec. Nic poza tym. Najbardziej mnie rozjuszyło, gdy spytałem księdza Wojtka, czy wie czym jest rodzimowierstwo słowiańskie. Gdy patrzyłem w jego pełne zmieszania oczy i obserwowałem jak ironicznie uśmiechnięte usta wymawiają krótkie „Co to?”, wiedziałem, że od teraz będę zawsze z rozdrażnieniem patrzył na temat lekcji religii. Wiara słowiańska istniała na tych ziemiach setki lat przed nadejściem chrześcijaństwa. Nauka o niej, powinna być równie ważna, co nauka o ukrzyżowanym żydzie z Bliskiego Wschodu. To część naszej kultury, nie wspominając już o tym, że połowa naszych polskich tradycji ma swoje korzenie właśnie u Słowian. Niestety, nie tylko w mojej klasie inne religie były traktowane po macoszemu. W ciągu czterech lat nauki, Damian nie miał ani jednej lekcji, na której przerabiałby chociażby druidyzm, konfucjanizm czy buddyzm. Tak samo Tomek. I Marta. I Adam. I Przemek. I Adrian. Szczęście miał tylko Rafał, bo u niego przerabiano inną wiarę aż dwa razy! Za to inny Rafał, mówi bez ogródek: „Nie przypominam sobie, byśmy wykraczali poza chrześcijaństwo. Jeżeli już padały nawiązania do innych religii, katecheci mówili z wyjątkową pogardą oraz niechęcią”.

Powstaje pytanie: po co nauczać o innych wierzeniach? Zatem ja zadaję kontr-pytanie: po co nauczać tylko o chrześcijaństwie? Wiedzę młodzieży w zakresie naszego kręgu kulturowego powinni kształtować rodzice, ewentualnie Kościół podczas kazań. Po to właśnie wydaje się tyle pieniędzy na renowację starych świątyń i między innymi dlatego promowane są wartości rodzinne. Wiedza o innych wierzeniach poszerza nasze horyzonty, mamy wgląd w inne tradycje. Dzięki temu, dowiadujemy się czegoś o innych ludziach, innych krajach. Mamy wolność opinii, możemy wyraźnie ocenić które religie mają przekaz pacyfistyczny a które są powodem konfliktów. Dlatego właśnie, jeżeli chcemy by zajęcia na których omawiane są sprawy wiary były nadal kontynuowane, potrzebujemy pewnych zmian. Albo wprowadzić religioznawstwo albo dać uczniom wolne godziny albo zamiast chrześcijańskiej indoktrynacji rozszerzyć jakiś inny przedmiot, jak matematyka lub historia na którą brakuje czasu.

Ale jak można uczyć ludzi o wierze innych kontynentów, gdy nauczyciele nie wiedzą że rodzimi Słowianie mieli własną religię? Religię, która mimo setek lat tępienia przez jedynie słuszną wiarę, której są reprezentantami, przetrwała do dziś.

Świecka szkoła, cz. 2

2014_09_19_Pawłowscy_6930I tym, którzy rękę podniosą i tym, którzy będą oburzeni projektem ustawy wstrzymującym finansowanie religii z budżetu, dedykuję poniższe rozważania dwóch pilnych uczestników lekcji religii.

Pierwsze.

Uważam, że ten subtelny i pozytywny projekt środowisk liberalnych, przyniesie korzyść wszystkim – w szczególności wierzącym.

Muszę tu zaznaczyć, że przez całą swoją edukację, od zerówki do liceum, uczestniczyłem w lekcjach religii. Przez trzynaście lat, dwa razy w tygodniu, dodajmy do tego zajęcia podczas rekolekcji, przed komunią i bierzmowaniem. Przerobiłem pięć lub sześć różnych podręczników (używanych). Łącznie uczyło mnie sześć osób – pięć kobiet, jeden mężczyzna (ksiądz). Miałem osiem w całości zapisanych zeszytów. I jako piątkowy uczeń mówię „dość”.

W drugiej klasie liceum system kształcenia religijnego przyniósł efekty. To wtedy, niemal od razu po bierzmowaniu, odrzuciłem całkowicie wiarę katolicką. Duch Święty najwyraźniej przyszedł z pustymi rękoma, bez darów. Własne zdanie zwyciężyło z konformizmem i strachem przed byciem wykluczonym. I chociaż do końca uczestniczyłem w lekcjach religii, to wiedziałem, że więcej w Boga już nie uwierzę. Muszę wam przyznać, że lekcje religii nigdy mi się do niczego nie przydały. Nigdy. Nawet w czasach, gdy jeszcze dla niepoznaki chodziłem spowiadać się do konfesjonału i wyznawałem dwa „bezpieczne” grzechy: kłamstwo i „byłem niemiły dla innych”. Kiedy na studiach robiłem prezentację o islamie, nie było w niej ani grama wiedzy wyniesionej z lekcji religii. Nawet grając w głupie quizzwanie wykorzystuję to czego się dowiedziałem z internetu i książek. Teraz, gdy zastanawiam się czego w ogóle uczono mnie przez trzynaście lat, dwa razy w tygodniu, mam w głowie pustkę. A przecież nie byłem złym uczniem. Na świadectwie zawsze miałem piątkę z religii. Na większości zajęć mieliśmy stałą formułę: modlitwa, nauka o piśmie świętym/rodzinie/byciu dobrym/świętych/Bożym Narodzeniu/Wielkanocy, modlitwa, koniec. Przez całą edukację miałem trzy zajęcia o wierze innej niż katolicka. Dwa zajęcia o seksie… Pardon, właściwie to o metodach zabezpieczania się i odpowiedzialności. Zapamiętałem je, bo wybijały się z monotonii. Dodatkowo jeden filmik o aborcji i dwa o egzorcyzmach. Przez trzynaście lat. Nie jestem jedyną osobą, która mimo usilnej, wieloletniej indoktrynacji (bo prawdę mówiąc nie wiem jak inaczej to nazwać) odeszła od Kościoła. Najnowsze statystyki CBOS wskazują, że liczba wiernych spada, a niewierzących zwiększa się. Coraz mniej osób uczestniczy w mszach, coraz mniej praktykuje. Szczerze? Nie jestem tym zaskoczony. Lekcje religii odarły wiarę z mistycznego, sakralnego charakteru. Sprawiły, że stała się ona takim samym przedmiotem jak matematyka, historia czy fizyka. Czyli – zakuć, zdać, zapomnieć.

Co jest największą wadą lekcji religii? Jest ich po prostu za dużo. Trzynaście lat nauki wiary to nieporozumienie, tym bardziej, że na zajęciach co rok powtarza się tak naprawdę te same tematy (szczególnie w okresie świątecznym). Dodajmy do tego msze święte, w których uczestniczy część uczniów, a na których także są historie opowiadane potem ponownie na lekcjach religii. Stop, chwila, zatrzymaj się, czytaj teraz powoli i zastanów się. Trzynaście lat. Trzynaście. Lat. Założę się, że całą treść zajęć można spokojnie zamknąć w roku. Maksimum w dwóch latach. Akurat, przed komunią i przed bierzmowaniem. To nie same lekcje religii tak naprawdę rozjuszają liberałów. Tylko ich ogrom w porównaniu z innymi zajęciami. Co zamiast religii? Historia, media, język polski. Piszę to, mając w pamięci, że nigdy nie udało mi się na historii przerobić okresu PRL-u – brakowało godzin. Na języku polskim też pomijaliśmy niektóre lektury. Gdyby rozdzielić chociaż dwa lata religii między historię i język polski, może miałbym okazję dowiedzieć się jak Wałęsa płoty przeskakiwał i jak Jaruzelski stan wojenny wprowadzał. Dodatkowo nasza edukacja kompletnie kuleje jeżeli chodzi o przystosowanie do życia obywatelskiego. Za moich czasów był jeszcze WOS, teraz go rozdzielono na „historię i społeczeństwo”. Przez rok uczniowie poznają tajniki „podstaw przedsiębiorczości”, ale to ciągle za mało. Młodzież musi wiedzieć jak załatwiać sprawy w urzędach, gdzie zwrócić się w razie różnorodnych problemów (rodzinnych, społecznych, z prawem, urzędowych). Przypominam, że żyjemy w kraju, gdzie za ścięcie starego, zbutwiałego, martwego drzewa, można zapłacić setki tysięcy złotych kary. Osoba, która za chwilę wejdzie w dorosłe życie musi wiedzieć jakie pułapki na nią czyhają. Powinna mieć świadomość jakie organizacje pozarządowe działają w regionie, by móc podjąć działania na rzecz poprawy życia społeczności. Najbardziej (pewnie dlatego, że jestem studentem dziennikarstwa i komunikacji społecznej) boli mnie jednak brak edukacji w zakresie mediów i zdobywania informacji. Wychowujemy pokolenie, które odrzuca przekaz profesjonalnych mediów, całą swoją wiedzę kreując w oparciu o „demoty” i „fejsbuka”. Które wierzy we wszystko i daje sobą manipulować, zaspokojone jednym tabloidowym lub „kwejkowym” źródłem. Telewizja, gazety, radio, internet – to coś co stało się nieodłącznym elementem naszego życia. Młodzież musi wiedzieć jak poradzić sobie z natłokiem informacji. Takie dodatkowe zajęcia byłyby moim zdaniem o wiele cenniejsze niż powtarzane rok w rok te same modlitwy i nazwiska świętych.

Podsumujmy: moim zdaniem lekcje religii są nudne, wtórne, zbędne, rozwlekłe, zajmują czas, który można przeznaczyć na coś innego, stanowią źródło konfliktów, użyźniają konformizm wśród młodzieży i są źródłem duchowej stagnacji. Sądzę, że nie jestem odosobniony w swojej opinii. W skrócie – jest beznadziejnie, a biorąc pod uwagę jak zmniejsza się liczba wierzących – będzie jeszcze bardziej beznadziejnie (…) Czyż nie jest to rozwiązaniem wszystkich problemów o których pisałem? (zaprzestania finansowania religii z budżetu – dopisek JP.). Ilość zajęć będzie zależała od rodziców lub samych uczniów. Nie będą mieli ich narzuconych odgórnie, będą mogli sami zdecydować czy chcą dalej powtarzać te same tematy, czy jednak zdecydują się na indywidualny rozwój duchowy. Doprowadzi to do tego, że księża będą zapewne sami spotykali się z zainteresowanymi, by zachęcić ich do zorganizowania lekcji religii. Uczniowie zacieśnią więzi z okolicznymi kapłanami, wzmacniając tym samym parafie i ich kontakt z wiernymi. Katecheci zaczną prowadzić zajęcia w sposób interesujący, niepowtarzalny, aby młodzież chętnie na nie przychodziła.

Wspólne starania o finansowanie połączą społeczność lokalną. Zniknie presja na to, by chodzić na zajęcia – staną się one bardziej indywidualne, nastawione na prawdziwe kształtowanie tych, którzy chcą, a nie „uczenie wiary” tak jak uczy się matematyki czy chemii. Jakość stanie się ważniejsza niż ilość, a własna wola od bezmyślnego konformizmu. Mało? To jeszcze bonus: lewaki w końcu zamkną mordy, bo nie będą miały już powodów do marudzenia.

Jest jeden problem, który często przewija się w argumentach osób przeciwnych projektowi, głównie rodziców – trzeba będzie coś organizować samemu, naradzać się, wspólnie finansować, ogólnie będzie przy tym sporo roboty. Drodzy rodzice. Wiara wymaga poświęceń. Praca uszlachetnia. Dzieci i rodzina są najważniejsze, dlatego powinniście móc znaleźć dla nich czas… i pieniądze. Miłość to też odpowiedzialność. Jeżeli o coś się mocno postaracie, to potem będziecie cieszyć się bardziej z owoców swego wysiłku, niż gdybyście otrzymali to za darmo. Przynajmniej część z tych zdań przewijała się przez lekcje religii. Zapomnieliście?

(…) W zaproponowanej ustawie nie ma słowa o całkowitym wyrzucaniu religii ze szkół czy zamianie jej na etykę. Oddaje się lekcje religii w wasze ręce, byście mogli sami zadecydować o przyszłości waszych dzieci. Przyjmiecie tę odpowiedzialność dla ich dobra? Czy to „państwo” ma być rodzicem?

Świecka szkoła

2014_09_19_Pawłowscy_6930Oczywiście, że wiem! Wiem, że aktualnie nie ma na to szans i długo jeszcze nie będzie, ale szum wokół sprawy jest i o to chodzi. Trzeba ludziom otwierać oczy i to się stało, i to się dzieje. A wszystko za sprawą akcji „Świecka szkoła” – mówimy nie finansowaniu religii z budżetu państwa.

Formalnie sprawa jest prosta. Zebrano już wystarczająca ilość podpisów pod inicjatywą ustawodawczą – pod projektem ustawy o zmianie ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty, z którego wynika konieczność nadania art. 12 ust. 1 i 2 przedmiotowej ustawy następującego brzmienia: 1. Publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja organizują naukę religii na życzenie rodziców, publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie samych uczniów; Kosztów związanych z organizacją nauki religii nie można w części ani w całości finansować ze środków publicznych w rozumieniu przepisów o finansach publicznych. 2. Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, a także sposób rozliczenia i pokrycia kosztów, o których mowa w ust. 1.

Chodzi o to by zaprzestać finansowania szkolnej katechezy z budżetu państwa, co pochłania rocznie ok. 1,4 mld zł. Projekt ustawy został złożony w Sejmie, ale ten się nim nie zajął i już nie ma takiej możliwości, więc nowy parlament będzie musiał to zrobić nie potniej niż sześć miesięcy od pierwszego posiedzenia. I zrobi z przewidywanym wynikiem – projekt trafi do kosza.

Ale co sobie pogadamy, co dotrze do szerszego grona ludzi, to nasze. A inicjatorzy chcą zmian w finansowaniu lekcji religii w szkołach – nie chcą, aby środki na ten cel pochodziły ani z budżetu państwa, ani samorządowych. Zapomina się bowiem o tym, że w szkołach przeznacza się ponad miliard na finansowanie lekcji katechezy, a nie ma pieniędzy na inne cele, wg mnie ważniejsze. Zresztą dotychczasowe finansowanie katechezy jest niezgodne z zasadą neutralności światopoglądowej państwa zagwarantowanej Konstytucją. I na dodatek lekcje te niczego nie uczą, nie ma żadnych pozytywnych aspektów wynikających z ich prowadzenia do szkoły. O, przepraszam, jeden jest – wygoda, związana z tym, że dzieci mają zajęcia z katechezy w tym samym miejscu, co inne lekcje. Natomiast negatywów jest mnóstwo: katecheza w szkole naruszyła zasadę rozdziału państwa i Kościoła, tego co świeckie od religii; są pilniejsze potrzeby; wiele osób zwraca uwagę na jakość, poziom i nadmiar lekcji religii.

Akcja „Świecka szkoła” wypływa z trosk o to, by skończyć ze zmową milczenia wokół katechezy – jest walką o to, aby obywatele nie bali się dyskutować na temat tego czy katecheza rzeczywiście jest najbardziej pilną potrzebą, jaką państwo powinno finansować.

Ze statystyk Episkopatu wynika, że lekcje religii odbywają się dziś w 95,6% szkół. Podobnie jak etyka religia jest przedmiotem dodatkowym – rodzic może zapisać dziecko na jeden z tych przedmiotów, na oba lub żaden. Religia powinna być traktowana tak, jak to oryginalnie zostało przewidziane przez ustawodawcę, jako przedmiot fakultatywny. Teraz jest często postrzegana jako obowiązkowa, co wynika z presji szkoły czy środowiska. A to szkodzi. Zarówno religia, jak i etyka finansowane są z budżetu państwa. Organizatorzy akcji „Świecka szkoła” chcą by się to zmieniło – chcą, by wynagrodzenia katechetów i księży finansowane były przez związki wyznaniowe albo przez rodziców, którzy życzą sobie, aby ich dziecko uczęszczało na lekcje religii, dlatego postulują o zmianę ustawy o systemie oświaty w zakresie wcześniej zaprezentowanym. Zaś środki przeznaczane na finansowanie katechezy można wydatkować lepiej – te pieniądze można przeznaczyć na wyrównywanie szans, na wspieranie dzieci, które sobie nie radzą z nauką albo na finansowanie posiłków niedożywionych dzieci. Potrzeb jest bardzo dużo, a pieniędzy – niewiele.

Co na to Kościół? – Szkoła jest publiczna, nie ma czegoś takiego jak „świecka szkoła”, takie pojęcie w ogóle nie funkcjonuje – stwierdził jeden taki purpurat – przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego KEP. – Tak długo, jak rodzice będą chcieli, by dzieci chodziły na religię, tak długo będziemy im służyć – dodał ten hierarcha.

A jednak większość szefów komitetów wyborczych występujących w debacie telewizyjnej opowiedziało się za finansowanie katechezy przez Kościoły czy związki wyznaniowe. A 62%. Polaków popiera postulat, by lekcje religii nie były finansowane z podatków. Organizatorzy akcji dążą do tego, by politycy jednoznacznie zadeklarowali, czy wolą zaprzestać finansowania katechezy z publicznych pieniędzy, czy nadal chcą podtrzymywać „koncesję” dla Kościoła. Chodzi o to, żeby stanęli i otwarcie opowiedzieli się po jednej ze stron, a my jako wyborcy, zdecydujemy, czy na nich zagłosować.

Oczywiście – powtarzam, szanse na to są niewielkie, bo dyskusja na temat lekcji religii w szkołach z pewnością nie byłaby zbyt wygodna dla polityków, choć jest to postulat, który cieszy się poparciem większości społeczeństwa, a hierarchowie Kościoła są w mniejszości. Politycy prędzej czy później to zrozumieją i podniosą ręce za tym projektem ustawy.

I tym, którzy rękę podniosą i tym, którzy będą tym oburzeni dedykuję poniższe rozważania dwóch pilnych uczestników lekcji religii. Zamieszczę je w dwóch kolejnych wpisach, czyli cdn.

Łatwiej było zabić Polaka, a najbezpieczniej Żyda…

2014_09_19_Pawłowscy_6930W obszernej wypowiedzi zamieszczonej w „Die Welt” z 13 września 2015 r. znalazło się i takie zdanie: Polacy… zabili podczas ostatniej wojny więcej Żydów niż Niemców. Napisał je Jan Tomasz Gross. Bezpodstawność tego sformułowania zasługiwała na joby i te słusznie posypały się na Jego głowę. Ba, jakiś PiSowski patriota i kilku jego naśladowców doniosło do prokuratury o… popełnieniu przez Grossa przestępstwa publicznego znieważenia Narodu Polskiego. Mam nadzieję, że prokuratura nie potraktuje tego poważnie i nie wdroży śledztwo, bowiem się tylko ośmieszy, gdyż pomysł karnego ścigania nawet bardzo mylnego sądu historycznego uchodzi w cywilizowanym świecie za kabotyństwo.

Wspominam o tym tylko dlatego, że „afera” ta skłoniła mnie do postawienia pytania o ilość Żydów, którzy stracili życie z rąk Polaków, czy też za ich sprawą, przez cały okres 2 wojny światowej i hitlerowskiej okupacji, także w pogromach jakie miały miejsce tuż po zakończeniu działań wojennych na terenie Polski.

A że bardzo zależało mi na w miarę pełnej odpowiedzi na tak sformułowane pytanie, zacząłem grzebać i…

W recenzji książki Grossa Złote żniwa napisanej przez dr hab. Marcina Zarembę – historyka bliskiego kołom prawico-konserwatywnym, od 1991 r. pracownika Instytutu Studiów Politycznych PAN oraz Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego, autora wielu artykułów i książek poświęconych najnowszej historii Polski, sekretarza jury Nagród Historycznych i laureata nagrody im. Jerzego Turowicza w 2015 r. – odnajdujemy takie oto sformułowanie: …być może między październikiem 1939 (czyli już po kampanii wrześniowej) – a początkiem 1944 r. (czyli przed powstaniem warszawskim) Polacy w kraju przyczynili się do śmierci większej liczby Żydów niż Niemców.

Więc ilu Żydów zginęło w czasie okupacji z rąk polskich, głównie za przyczyną sąsiadów? Wiadomo, że niemało. Problemem tym zaraz po wojnie zajmowały się sądy, powszechne w oparciu o kodeks z 1932 r.

Zaraz po wkroczeniu wojsk niemieckich na kresy miało miejsce kilkanaście pogromów, w tym i ten najbardziej znany i największy w Jedwabnem. W ich wyniku doliczono się nie mniej niż tysiąca ofiar.

W czasie Holocaustu w obliczu nadciągającej zagłady zaczęły się ucieczki Żydów. Ocenia się, że ratunku po aryjskiej stronie szukało co najmniej 200 tysięcy osób. Wyzwolenia doczekało 50-60 tysięcy, reszta zginęła. Znaczną część wyłapali Niemcy, w tym i z pomocą bezpośrednią i pośrednią polskiego otoczenia. W miastach plagą byli „szmalcownicy” szantażujący ukrywających się Żydów oraz Polaków, którzy ich ukrywali, czy też im pomagali – zmuszając do płacenia haraczu, a następnie i tak wydawali w ręce Niemców. Tak zginęły tysiące. Na wsiach zaś dochodziło do obław na ukrywających się Żydów organizowanych przez wiejski samorząd czy sołtysów – złapanych często zabijano lub oddawano w ręce niemieckiej żandarmerii bezpośrednio lub za pośrednictwem granatowej polskiej policji, gdzie też spotykał ich ten sam los. Motywem była też chciwość i zwykły rabunek. Wiemy o tym z relacji ocalonych i świadków, ale przede wszystkim z akt procesów – przestępstwa te były ścigane w pierwszym powojennym pięcioleciu na podstawie dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o karaniu za współpracę z okupantem i zdradę narodu polskiego. Odbyło się ich kilka tysięcy. Szacuje się, że nie mniej niż połowa z nich dotyczyła przestępstw wobec Żydów. Analiza ok. tysiąca akt tych spraw nie pozwala na jakieś szacunki i uogólnienia. Ale z konkretnych trzystu spraw sądowych doliczono się 281 przypadków denuncjacji, których ofiarą padło 701 osób, oraz 139 mordów, w których zginęły 473 ofiary. Uznając te dane za przeciętne dla pozostałych kilku tysięcy procesów, liczbę ofiar „ludowych” obław, nagonek i denuncjacji można by szacować w granicach 10-12 tysięcy. W każdym razie idzie o tysiące ofiar.

A jak przedstawiają się straty niemieckie w walkach z Polakami? W kampanii wrześniowej dokładnie – 16.343 żołnierzy Wehrmachtu. Te późniejsze na frontach wschodnim i zachodnim trudniej ustalić, gdyż polskie formacje z reguły działały wspólnie z większymi i liczniejszymi wojskami sojuszniczymi. Ostrożne szacunki wskazują na 35-40 tysięcy zabitych. Łącznie więc powyżej 50 tysięcy.

W czasie ruchu oporu – okupacji, niejako równolegle z dramatem zagłady Żydów, nikt nie podliczył efektów wszystkich akcji formacji skupionych w AK, ale u Henryka Witkowskiego (vide: „Kedyw” Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944) znajdujemy opis wszystkich akcji bojowych warszawskiego Kedywu – wiodącego w skali krajowej. W latach 1943-1944 wykonano 407 akcji, z tego ponad połowa typowo policyjnych, karnych wobec obywateli polskich w ten lub inny sposób zachowujących się nagannie, kolaborantów, szmalcowników, rzezimieszków, nawet bywalców kin, także przeciw obsługiwanym przez Polaków instytucjom lokalnej administracji, ewidencji ludności, aprowizacyjnym itp. Od kul bojowników tego Kedywu zginęło 132 Polaków, 2 razy więcej niż Niemców – tych tylko 60.

Obszerną dokumentację akcji warszawskiego Kedywu w okolicach stolicy opublikowała Hanna Rybicka (vide: „Kedyw okręgu Warszawa Armii Krajowej Dokumenty rok 1944”). Wynika z niej, że w ponad stu egzekucjach zginęło tylko kilkunastu Niemców, i kilku Ukraińców, gros to byli Polacy – winni, a często może i niewinni – zabijani, wg adnotacji, „bez wyroku”.

W ramach Akcji „Burza” straty niemieckie też nie były wielkie, w powstaniu warszawskim – 1800 żołnierzy, w Wilnie, Lwowie i na Wołyniu łącznie też w tych okolicach, może troszkę większe. Ostrożne szacunki wskazują, że w walkach z ruchem oporu na ziemiach polskich Niemcy stracili nie więcej niż 10 tysięcy ludzi.

Taka jest smutna prawda tamtych czasów: najtrudniej było zabić Niemca, dużo łatwiej Polaka, a zupełnie bezpiecznie Żyda.

Tyle i tylko tyle mam do powiedzenia w tej sprawie.